05 lipca 2010

Warsaw Summer Jazz Days - Dzień czwarty

O występie Kurta Ellinga (zdjęcie poniżej) nie potrafię w zasadzie wiele powiedzieć - to nie moja stylistyka. Większa część pustawej sali słuchała jak zaczarowana, według mojego, może odrobinę rozpuszczonego ucha to często refreniści z wielkich orkiestr ery swingu potrafili śpiewać równie perfekcyjnie technicznie, ale oni mieli w czasie koncertu swoje 5 minut i to było ciekawe. Choć z pewnością pozytywnym zjawiskiem jest, kiedy młodzi ludzie słuchają tego rodzaju muzyki, niż większości propozycji oględnie mówiąc popowych. Zbyt wiele u Elinga gwiazdorstwa i autokreacji, za mało muzyki. A poza wszystkim, to ten styl już chyba dawno się wyczerpał. W takiej formule męskiego śpiewania standardów wszystko już kiedyś zostało zaśpiewane.

Jako kolejna atrakcja wieczoru, zapowiadana jako czarny koń festiwalu wystąpił kwartet Rudresha Mahanthappy (zdjęcie poniżej). To był dość dziwny występ, w największym skrócie brzmiał jak próba, albo wprawki instrumentalne zespołu. Zdaje się, że muzycy nie zauważyli, że grają dla publiczności, że ktokolwiek siedzi na sali. Jakoś specjalnie dużo ludzi nie było, ale jednak może warto grać dla ludzi, a nie dla siebie. Totalny brak pasji, zaangażowania, żadnej próby kontaktu z publicznością. Poprawnie, bez polotu. O takich występach już po kilku dniach się zapomina.


Wyróżniającym się muzykiem zespołu był jedynie David Gilmore, solidny sesyjny gitarzysta (zdjęcie poniżej), którego pamiętam z nagrań z Cassandrą Wilson, współpracy z Wayne Shorterem i Samem Riversem. Pewnie grał też w różnych innych konfiguracjach. David Gilmore to bardzo solidny, stylowy gitarzysta. Myślę, że nie jest w stanie udźwignąć roli lidera zespołu, ale potrafi zagrać więcej i ciekawiej niż na wczorajszym koncercie. Może taką rolę przypisał mu lider zespołu ? Jeśli tak, to zdecydowanie zmarnował potencjał swojego gitarzysty. David Gilmore ma też w swojej dyskografii ciekawą polską pozycję, która polecam nie tylko z kolekcjonerskiego punktu widzenia. Ta płyta, to nagrania z zarejestrowanego w klubie Graffiti w Lublinie w 1999 roku koncertu zespołu International Quintet w dość zaskakującym składzie: David Gilmore – g., Bill Evans – sax., Victor Bailey – bass g., Janusz Skowron – keyb. i Krzysztof Zawadzki – dr. Ciekaw też jestem, ilu z widzów przyszło zobaczyć Davida Gilmoura, bo ja w kuluarach usłyszałem co najmniej kilka zawiedzionych głosów…

Ostatni występ wieczoru zapowiadał się interesująco. Projekt nazywa się Tribute To Tony Williams. Trudną rolę perkusistki przyjęła Cindy Blackman. Poza liderką w składzie sformowanym chyba tylko na cykl koncertów znaleźli się Vernon Reid, Felix Pastorius i Marc Cary (klawiatury i komputery). Cindy Blackman jest bardzo wszechstronną perkusistką. Od czasu pierwszych, debiutanckich nagrań w zespole trębacza Wallace Rooneya (dla mnie to przede wszystkim pamiętna płyta The Standard Bearer), potrafiła odnaleźć się zarówno u Wayne Shortera, Georga Bensona, jak i Joss Stone I Lenny Kravitza. Ja wolę zdecydowanie to bardziej jazzowe wcielenie, choć wszechstronność zapewne potrafią docenić współpracujący z liderką muzycy. Całość prezentowała się dużo ciekawie w programie festiwalu, niż podczas koncertu. Zbyt mało miejsca pozostało dla Vernona Reida. Felix Pastorius to przeciętny basista, choć zapewne dla wielu magnesem jest nazwisko. Marc Cary, któremu pozostawiono najwięcej miejsca zagrał ciekawie, używając ampli, ale również różnych klawiatur, generując zgrabny mix klasycznego brzmienia syntezatorów z nagranymi wcześniej próbkami. W sumie dobry występ, ale mogło być dużo, dużo lepiej. I chyba trochę zabrakło ducha nieodżałowanego Tony Williama.
Podsumowując cały festiwal – kto nie widział Vijaya Iyera i Pata Mastelotto, ma czego żałować, reszta – bez kompromitacji, ale raczej bardzo przeciętnie, choć w sumie mając na uwadze dość przeciętne ceny biletów i markę zaprezentowanych przez organizatorów nazwisk, cena oddawała jakość wydarzenia. Za rok proponuję: muzyków, którym bardziej zależy i którzy grają dla publiczności, a nie dla siebie, no i pożyczyć na koncerty dobry fortepian.

Brak komentarzy: