15 listopada 2010

Lucky Peterson - Black Midnight Sun

Bill Laswell jeśli mu się chce, potrafi być wielkim producentem i mistrzem konsolety. Przynajmniej tak uważa połowa mieszkańców Nowego Jorku i okolic. Występuje w tych rolach od wielu już lat w wielu różnych konfiguracjach personalnych. Czasem wypada ciekawie, czasem jednak trochę gorzej. Przyznać trzeba jednak, że nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Może próbę zmierzenia się z muzyką Milesa Davisa (Panthalassa) należy zaliczyć do tych mniej udanych, ale już Divine Light z muzyką z wczesnych płyt Carlosa Santany to prawdziwa poezja realizacyjna. Jednak Laswell to przecież całkiem sprawny i kreatywny basista, co udowadnia na dzisiejszej płycie. Tym razem liderem jest jednak ktoś inny.

Lucky Peterson, to prawdziwe estradowe zwierze, kto nie widział, niech żałuje. Artysta nie przyjeżdża często do Europy. Warszawę odwiedził ostatnio w 2001 roku dając fantastyczny koncert. Lucky nigdy nie był artystą rozpuszczanym przez swoją wytwórnię płytową działaniami promocyjnymi. Za to już od urodzenia był złotym dzieckiem bluesa. Pierwszą płytę nagrał w wieku 5 lat – dziś nie jest ona raczej dostępna…. I była to całkiem poważna płyta, bowiem jej producentem był prawdziwy król bluesa - Willie Dixon. Lucky zaczynał jako perkusista, później stał się mistrzem gry na organach Hammonda, aby w końcu zostać wirtuozem gitary. Obdarzony jest też całkiem ciekawym głosem. Od pięknie zaśpiewanej ballady właśnie zaczęła się moja muzyczna znajomość z Lucky Petersonem. Pierwszym jego nagraniem, które usłyszałem było Hey Lordy Mama z genialnej płyty Abbey Lincoln - A Turtle's Dream. O tej płycie pisałem tutaj:


Prawdę mówiąc, kiedy we wspomnianym już 2001 roku w Warszawie występował jednego wieczoru w Sali Kongresowej z Abbey Lincoln właśnie, wszyscy mieli nadzieję, że Abbey wyjdzie choć na chwilę, aby z nim zaśpiewać. Tak się jednak nie stało. No cóż, cuda nie zdarzają się codziennie i na zawołanie.

Opisywana dzisiaj płyta pochodzi z 2002 roku. Nie za bardzo rozumiem, jaki był sposób doboru instrumentalistów do tego projektu. Całość zdecydowanie psuje perkusista, którego nazwisko, w domyśle jako gwiazdy, jest wymienione na okładce - Jerome Bigfoot Brailey. Jego jednostajna i nudna gra oraz bezsensowne nadużywanie blachy psuje odbiór całości. Bill Laswell, który wyprodukował tą muzykę chyba miał słaby dzień wpuszczając tak zrealizowany dźwięk na płytę. Jeśli to celowy zabieg, to nie rozumiem, czemu ma służyć. Wystarczy posłuchać przebojowego standardu Lucky In Love, żeby zrozumieć, co mam na myśli.

Lucky Peterson z biegiem lat porzuca Hammonda na rzecz gitary. Zdecydowanie wolę go w tej roli. Jako gitarzysta posługuje się prostymi, sprawdzonymi środkami, nie udziwniając niepotrzebnie swojej gry. W wielu utworach gra zarówno na gitarze, jak i na organach. Organy jednak zawsze pozostają nieco w tle, pełniąc rolę instrumentu rytmicznego, lub dodając nieco specyficznej głębi brzmieniu i aranżacjom.

Na wyróżnienie zasługuje chwytliwy i ciekawie zagrany temat Lucky In Love. Tutaj dostajemy dużo gitary i niebanalną aranżację. Bardzo dobry jest również temat tytułowy. Ballada pozostawia dużo miejsca na łagodnie snującą się w tle gitare, jak i ciepło brzmienia organów Hammonda. Mam również wrażenie, że śpiew Petersona jest ciekawszy właśnie w takich wolniejszych utworach. Znowu jednak wszędobylska perkusja psuje stworzony na spółke z basem przez lidera klimat.

Niespodziewanie jednak najciekawszy utwór w tym zestawie to jedna z dwu kompozycji lidera - Truly Your Friend, to rasowa bluesowa ballada trochę w stylu starszych nagrań B. B. Kinga. Ciekawie zagrana zarówno na gitarze jak i na organach oraz zdecydowanie najlepiej zaśpiewana. To najciekawszy moment również dlatego, że gęsta partia organów przykrywa nieco nieszczęsnego perkusistę.

Ta płyta nie jest zła, ale znam zdecydowanie lepsze nagrania Lucky Petersona. Tym razem zawiodłem się też na grze Laswella i jego realizacji, które są delikatnie mówiąc przeciętne.

Lucky Peterson
Black Midnight Sun
Format: CD
Wytwórnia: Dreyfus
Numer: FDM 36643-2

Brak komentarzy: