07 grudnia 2010

The Rolling Stones - Shine A Light

Obejrzałem ten film starannie, z uwagą i zainteresowaniem 2 razy. Oto wnioski:

The Rolling Stones są w wyśmienitej formie, każdy z członków zespołu jest wybitnym muzykiem, to chyba jest dla wszystkich i tak oczywiste. Świat jednak idzie do przodu, a zespół stanie się niedługo już bardzo starą żywą skamienieliną. Dzisiaj są perfekcyjni, ja wolę jednak nieco brudniejszą, bardziej bluesową, może odrobinę niedoskonałą, ale zawsze ciekawszą wcześniejszą wersję każdego z utworów. Trochę wedle recepty – im starsza płyta zespołu, tym lepsza. W dodatku Mick Jagger z wiekiem jakby tracił energię i wyrazistość stylu, skupiając się bardziej na gestach dla publiczności niż ekspresji wokalnej, za którą pokochały go nastolatki kilkadziesiąt lat temu.

W warstwie muzycznej ten film potwierdził moją obserwację z kilku koncertów zespołu z ostatnich lat – to niestety nic nowego, odcinanie kuponów od dawnej sławy i chwały. Brak pasji i energii, która była ważnym składnikiem każdego koncertu zespołu przez wiele lat. Może taneczna forma pozostała, jednak w tym perfekcyjnym show brakuje uczuć i prawdziwych emocji. Brakuje też kontaktu z publicznością. Do tego nie wystarczą wybiegi zbudowane na scenie...

Martin Scorsese jest wybitnym reżyserem. Bez cienia wątpliwości, wykonał swoją pracę perfekcyjnie. W efekcie dostaliśmy film, który katapultuje widza do pierwszego rzędu koncertu. Wybitny montaż, kaskady krótkich ujęć, świetne oświetlenie dostosowane do wymogów kamer filmowych. To być może najlepiej sfilmowany koncert jaki widziałem.

Jakość obrazu, pomijając oczywiście fragmenty materiałów archiwalnych, jest wybitna, nawet jak na standard Blue Ray. To połączenie wysokiej rozdzielczości HD z oświetleniem scenicznym przygotowanym specjalnie do potrzeb tej rejestracji. Pomysł na oświetlenie ograniczył więc grę kolorów na rzeczy rytmu zmiany jaskrawego, kontrastowego, białego oświetlenia. To również mimo wysokiej rozdzielczości miękki, analogowy obraz, często z dużą ilością ziarna, sugerującego rejestrację na tradycyjnej taśmie filmowej.

Z dzisiejszej płyty producenci usiłowali zrobić produkt promujący zalety standardu Blue Ray. Faktycznie – jakość obrazu jest wybitna. Ten film jest również dowodem na to, że w wysokiej rozdzielczości niekoniecznie ostrość musi rozciągać się od nosa wokalisty do nieskończoności. Takie realizacje wyglądają nienaturalnie, ludzkie oko też ma swoją głębię ostrości. Nie rozumiem jednak, po co miałbym w czasie filmu rozwiązywać zagadki związane z historią zespołu odpowiadając na pytania pilotem do odtwarzacza. W dodatku w 3 opcjach trudności tych pytań. Może na końcu jest jakaś nagroda, mi niestety nie starczyło cierpliwości, żeby to sprawdzić. Nie wiem do czego posiadaczowi płyty Blue Ray dodatkowy krążek DVD, który zawiera film w rozdzielczości dostosowanej do małych ekraników urządzeń przenośnych w rodzaju iPoda. Nie potrzebuje też playlisty. Te wszystkie niepotrzebne opcje chętnie zamieniłbym na coś, co z pewnością umożliwia standard authoringu płyty Blue Ray - możliwość obejrzenia koncertu bez wstawek dokumentalnych. Skoro, świetnym zresztą pomysłem Martina Scorsese było zbliżyć nas maksymalnie do atmosfery dźwiękowej i wizualnej koncertu, to taka opcja powinna być! Ja jej na płycie nie umiem odnaleźć.

A muzyka? Jak już wspomniałem, większość utworów ma zdecydowanie lepsze wersje z wcześniejszych koncertów i płyt studyjnych. Z biegiem lat z pozycji awanturników rocka zespół ewoluuje w stronę festiwalowo – wakacyjnej rozrywki dla mas. W starych wersjach więcej R&B, soulu, bluesa, a mniej estradowego przepychu i dodatkowych instrumentów.

Wybór utworów też zresztą jest dość dziwny. Tutaj jednak każdy będzie miał swoje zdanie. Trudno zaspokoić wszystkich, mając za sobą ponad 40 lat wielkiej swiatowej kariety i dziesiątki oczekiwanych przez fanów na każdym koncercie kompozycji.

Do ciekawszych fragmentów należy z pewnością zaliczyć gościnny występ Buddy Guya. Tu od razu słychać, czego brakuje dzisiejszej muzyce The Rolling Stones. Już pierwsze dźwięki jego gitary nadają muzyce niezwykłej energii i siły wyrazu. Takie zestawienie przypomina mi od razu podobnie brzmiący kontrast, kiedy na koncercie U2 pojawił się B. B. King, żeby zagrać When Love Comes To Town. W jednym i drugim przypadku widać jak na dłoni, że rock bez odrobiny bluesa staje się nieco bardziej awanturnicza wersją piosenki biesiadnej, a w wydaniu The Rolling Stones również przestarzałym w formie popem.

Pozbawione siły wyrazu przebrzmiałe przeboje ratują nieco swoimi gitarowymi solówkami Keith Richards i Ronnie Wood. Cały występ to zresztą zmarnowanie wielkiego potencjału muzyków. To świetne, choć niemrawo zagrane kompozycje. To wyborni gitarzyści bez okazji do zagrania czegoś dłuższego. To również goście specjalni, którzy przebywają na scenie zbyt krótko, żeby uratować cały show. To Lisa Fisher schowana daleko w chórkach. Tim Ries, dostający bodajże dwie szanse na zagranie saksofonowego sola. To Darryl Jones i Charlie Watts, którzy razem zapewne potrafiliby stworzy wybitną sekcję rytmiczną ambitnego rocka i elektrycznego jazzu, jednak zespół tego nie chce i nie potrzebuje.

Mick Jagger jest jakby nieobecny. Najlepsi wokaliści tego koncertu to Keith Richards śpiewający You Got The Silver i Connection oraz Christina Aguilera w Live With Me. Niezupełnie rozumiem, dlaczego akurat Connection jest jedynym utworem koncertu przerywanym fragmentami zdjęć archiwalnych. Może po to, żeby widz nie zauważył jak dobrze w roli wokalisty wypada Keith Richards? Od czasu, kiedy na albumie kompilacyjnym Forty Licks ukazała się ballada Losing My Touch, cały świat już i tak o tym wie… A Christina Aguilera po raz kolejny udowadnia, że potrafi śpiewać (dla mnie to największe zaskoczenie płyty Possibilities Herbie Hancocka), tylko jej się na co dzień nie chce…

Można więc się starzeć z klasą i iść z duchem czasu nie gubiąc własnej tożsamości artystycznej – jak na przykład Jeff Beck, czy Gary Moore. Można się w ogóle nie starzeć, jak Bruce Springsteen, czy Neil Young. Można też być nadmuchanym przez marketing i wspomnienia dawnej świetności balonem, z którego uchodzi powietrze – jak Mick Jagger. Taki też jest ten film – to doskonale opakowane i perfekcyjnie podane nieco już nieświeże danie. Taki suflet, z którego uszło powietrze… Pozostało wspomnienie smaku…

The Rolling Stones
Shine A Light
Format: Blue Ray
Wytwórnia: 20th Century Fox
Numer: 5039036038683

Brak komentarzy: