14 października 2010

The Blind Boys Of Alabama - Atom Bomb

Trudno policzyć ile płyt nagrali i wydali w czasie swojej działalności muzycy The Blind Boys Of Alabama. Przecież od początków działalności i pierwszych nagrań minęło już ponad 70 lat. Całkiem niedawno pisałem o ich wspólnych nagraniach z Benem Harperem:


Ostatnio nie nagrywają już tak często i nie koncertują tak intensywnie jak kiedyś. Pewnie wiek robi swoje. Jednak na dzisiejszej płycie tego wieku zupełnie nie słychać. Znając dorobek nagraniowy zespołu mam prawo przypuszczać, że to zasługa niesłychanej witalności i pozytywnej energii jego członków, a nie kreacja stworzona przy konsolecie realizatora dźwięku.

Jeśli porównać nagrania z 2005 roku z płyty Atom Bomb z nagraniami starszymi o 20, czy 30 lat, oczywiście trudno nie dostrzec różnicy. Muzyka na Atom Bomb jest niezwykle gęsta przyklejona do głośników, skoncentrowana. Jest esencją, albo nawet zagęszczoną esencją esencji gospel. Oprócz warstwy wokalnej, spora to zasługa wybornej gitary Davida Hidalgo z Los Lobos i w kilku utworach niezwykłego akompaniamentu Billy Prestona na organach i Charlie Musselwhita na harmonijce.

Repertuar powstał według dość uniwersalnego dla zespołu i stosowanego od lat klucza – to tradycyjne standardy gospel i spirituals, czyli pieśni znane z kościołów południa USA. Również, tak jak na innych płytach The Blind Boys Of Alabama, pojawiają się inne kompozycje – trochę dla urozmaicenia, a pewnie też w celu zaciekawienia szerszego i nieco młodszego grona słuchaczy. Na Atom Bomb to Presence Of The Lord Erica Claptona i Demons – najszerzej znanego z nagrania Fatboy Slima z Macy Gray.

Mając tak wyrazisty, jasno zdefiniowany i doprowadzony do perfekcji styl, można zaśpiewać właściwie wszystko. Wspomniany przebój Demons być może przekonał wielu młodszych słuchaczy do tej płyty. W wykonaniu The Blind Boys Of Alabama upodobnił się do pozostałych piosenek z ich własnego repertuaru i nieco zagubił w przestrzeni muzycznej całej płyty. Kiedy zespół decyduje się na dość zamkniętą, ściśle zdefiniowaną formułę muzyczną, jaką jest niewątpliwie gospel, spotyka się z tym samym problemem – zbyt wiele utworów brzmi bardzo podobnie.

Dlatego też warto mieć co najmniej jedną płytę The Blind Boys Of Alabama solo – taką jak choćby Demons, a później można szukać inspirujących odstępstw od sztywnej stylistyki – jakim jest na przykład wspomniany na wstępnie album nagrany wspólnie z Benem Harperem, ostatnia płyta Duets, lub innych, trudniej dostępnych nagrań z udziałem miedzy innymi Aarona Neville, Taj Marala, Mavis Staples, Johna Fogerty, Petera Gabriela i wielu innych.

The Blind Boys Of Alabama
Atom Bomb
Format: CD
Wytwórnia: Real World / Virgin
Numer: 724356396029

13 października 2010

Sonny Terry - Whoopin’ The Blues 1958-1974

Dość lakoniczny opis na okładce płyty stara się stworzyć wrażenie, że płyta jest filmem dokumentalnym o karierze Sonny Terry’ego. Komuś, kto nie zna tego artysty, nic ten opis nie powie, nie uswiadomi, że Sonny Terry to nieodłączna część historii amerykańskiej muzyki. Dla jednych to folk, dla innych blues, ale o tym za chwilę. Jednak jedno określenie z całego tekstu jest wyjątkowo trafne. Sonny Terry to to klasyczny entertainer. To ktoś, kto posiada szczególny dar, można rzec, zabawiacz. Ktoś, kto sprawia, że nogi same zaczynają tańczyć, a jeśli rozumie się słowa, mimowolnie zaczyna się nieśmiało podśpiewywać.

Płyta jest kompilacją kilku różnych nagrań telewizyjno-koncertowych z okresu od 1958 do 1974 roku. W sumie tego materiału udało się wydawcom zebrać 55 minut, to może niewiele, jednak wśród tych nagrań znajdują się szczególnie cenne pozycje. Do takich ciekawostek z pewnością zaliczyc trzeba wspólne nagrania Sonny Terry’ego z Pete Seegerem pochodzące przypuszczalnie z wczesnych lat sześćdziesiątych.

Większość nagrań na płycie, to duety z wieloletnim muzycznym partnerem lidera – folkowym gitarzystą Brownie McGhee. Te telewizyjne nagrania, częściowo z udziałem publiczności wypadają jednak nieco blado w porównaniu z najlepszymi nagraniami audio z koncertów duetu w różnych folkowych lokalach dużych amerykańskich miast.

Cała płyta jest zbieraniną niekoniecznie najlepszych muzycznie nagrań lidera, co wygląda jak zebranie na jednym krążku wszystkiego co udało się znaleźć, lub można było wydać w tej postaci. To wartościowy historycznie dokument wizualny, niekoniecznie ciekawy muzycznie. Niestety wiele osób może do twórczości lidera nieco zniechęcić. Tak jak większość folku sprawdzała się najlepiej w małych lokalach w Greenwich Village, tak i najlepsze nagrania duetu Sonny Terry – Brownie McGhee pochodzą z takich miejsc. Studio telewizyjne i często przypakowa publiczność nie pozwalała artystom na wyzwolenie właściwej dawki pozytywnej energii.

Mimo wszystko to ciekawa pozycja pokazująca, że sztucznie wykreowane granice pomiędzy czarną i białą muzyką, pomiędzy folkiem i bluesem tak właściwie nigdy nie istniały. Sonny Terry nie był przecież nigdy klasycznym bluesmanem, może dlatego, że ciągle się uśmiechał i nie był odpowiednio smutny, a może dlatego, że nie nagrywał dla bluesowych wytwórni i koncertował raczej w Nowym Jorku, a nie w biednych miasteczkach południa USA.

Płyta pierwotnie była zapewne wydana w postaci kasety VHS. Na pudełku opis jest bardzo lakoniczny. Szkoda, że nie umieszczono przynajmniej dat i składów. Obszerny esej umieszczono na płycie w formie pliku pdf. Zupełnie nietypowe, choć całkiem sensowne rozwiązania. Informacja o tym pojawia się małymi literkami na końcu filmu…

Dla fanów folku, Sonny Terry’ego i Browni McGhee to kolejna pozycja do kolekcji, Dla wszystkich innych – zdecydowanie lepiej poszukać któregoś z dobrych koncertów w wersji audio – na przykład At Sugar Hill, lub Just a Closer Walk With Thee.

Sonny Terry
Whoopin’ The Blues 1958-1974
Format: DVD
Wytwórnia: Vestapol/Rounder
Numer: 13057

12 października 2010

The Traveling Wilbury’s - Roy Orbison, Bob Dylan, Tom Petty, Jeff Lynne, George Harrison - The Traveling Wilbury’s Collection

Koncepcja stworzenia wirtualnych postaci rodziny Wilbury pozwoliła artystom uniknąć dyskusji na temat tego, kto jest tutaj ważniejszy. Nikt przecież nie robił w momencie wydania pierwszej płyty – Travelling Wilbury’s Volume 1 tajemnicy z tego, kto gra i śpiewa. Tego nie dałoby się i tak ukryć. Bob Dylan i Roy Orbisom operują niezwykle rozpoznawalną barwą głosu, której nie sposób nie rozpoznać.

Pomijając zawiłości prawne związane ze współpracą tak wielu znanych gwiazd związanych zapewne wieloletnimi kontraktami nagraniowymi można, i trzeba skupić się na finalnym produkcie muzycznym. Opisywane dziś wydawnictwo jest wspólną reedycją obu wydanych przez artystów płyt – Volume 1 i przewrotnie nazwanej Volume 3 drugiej płyty, wzbogaconą o zawierającą teledyski i film dokumentalny płytę DVD. Zawartość muzyczną wzbogacono odwa niepublikowane utwory z pierwszej sesji i dwa znane wcześniej z singli utwory z drugiej, których nie było w pierwotnym wydaniu długogrającym.

Zacznijmy więc od pierwszej płyty – Volume 1. Z muzycznego punktu widzenia, jeśli wierzyć informacjom z okładki, mamy do czynienia z kolektywnymi kompozycjami wszystkich członków zespołu. Być może tak jest, jednak w większości piosenek słychać dominujący styl wokalny Roya Orbisona, albo niezrównane mistrzostwo poetyckie nieco bardziej optymistycznego niż zwykle Boba Dylana.

Muzyka jest uniwersalna, ponadczasowa. Płyta powstała w końcu lat osiemdziesiątych, ale równie dobrze mogła zostać nagrana 20 lat wcześniej i 20 lat później. Taką muzykę albo się lubi, albo nie, trudno jej jednak odmówić uroku i walorów czysto użytkowych. Receptą na sukces tego rodzaju nagrań wydaje się być znalezienie złotego środka między banalną konfekcją muzyki ilustracyjnej a poetyckim mistrzostwem słowa wspartym dobrą melodią.

The Traveling Wilbury’s Volume 1 jest doskonałym przykładem jak można to zrobić. Ta płyta nie zmieni naszego życia, światopoglądu, spojrzenia na sztukę, czy historię muzyki. Nie każda płyta musi to jednak zrobić. Ta płyta robi coś dużo ważniejszego. Przynosi dużo przyjemności, tworzy dobry nastrój, nie jest ani przez chwilę banalna i zbyt prosta. To świetna muzyka na co dzień, dla każdego. Czy to możliwe? Widać, że tak, w takim składzie, przy doskonałej współpracy i bez żadnego komercyjnego przymusu to może się zdarzyć.

The Traveling Wilbury’s Volume 3 jest powtórką z rozrywki, drugą, gorszą częścią wybitnej pierwszej części. Gdyby istniała bez pierwszej, pewnie byłaby dużo lepsza… Bez Roya Orbisona jest uboższa. Jest też wyraźnie bardziej brytyjska. Wiele nagrań przypomina wczesnych The Beatles bardziej niż amerykański biały pop lat sześćdziesiątych.

A płyta DVD? Jak zwykle stanowi dodatek mający zainteresować kolekcjonerów. To nie zdarza się często – dodatek warty zainteresowania. Pomijając jakość rejestracji obrazu, którą można określić jako vintage, zawartość jest całkiem niezła. Owa wspomniana jakość obrazu może być zabiegiem celowym, bowiem z pewnością przynajmniej teledyski nakręcono w swoim czasie całkiem profesjonalnie. Zarówno film dokumentalny, jak i teledyski ogląda się z przyjemnością.

W sumie to dobrze wyceniony i starannie wydany zestaw, którym warto się zainteresować.

The Traveling Wilbury’s – Roy Orbison, Bob Dylan, Tom Petty, Jeff Lynne, George Harrison
The Traveling Wilbury’s Collection
Format: 2CD + DVD
Wytwórnia: Rhino
Numer: 081227998240