23 października 2010

Jeff Beck - There And Back

Nigdy nie pomyślałbym, że przyjdzie mi napisać coś takiego. Otóż Tony Hymas zagrał na tej płycie lepiej niż Jan Hammer. Dzisiejsza płyta to bez wątpienia jeden ze słabszych momentów w karierze Jeffa Becka. To również słabszy moment Jana Hammera i jedno z najlepszych nagrań Tony Hymasa.

Ta płyta dzieli się muzycznie na dwie części. Pierwsza, na szczęście krótsza, to pierwsze 3 nagrania z udziałem Jana Hammera. Ta muzyka brzmi dziś zwyczajnie tandetnie. To bezbarwne kompozycje, słabo wytrzymujące upływ czasu barwy instrumentów elektronicznych Hammera i wycofana, jakby nieobecna gitara lidera. Całość przypomina stylistycznie pewną polską produkcję z tego samego okresu – dawno już zapomnianą efemerydę Krzesimira Dębskiego – zespół Di Rock Cimbalisten.

Druga część płyty to zupełnie co innego. To dobra, solidana gra Tony Hymasa. Brzmienia jego instrumentów elektronicznych są dużo ciekawsze. Szczególnie dobrze Tony Hymas wypada, kiedy jego gra zbliża się barwą i sposobem budowania frazy do brzmienia akustycznego fortepianu. Jeff Beck w tej części płyty również gra więcej i ciekawiej. Jakby miał więcej siły i energii, jakby przypomniał sobie o swoich rockowych korzeniach. Całości brakuje nieco bluesowego dystansu, przez co gitarowe solówki przypominają bardziej wyścigi palców w konkurencji kto szybciej, niż rasowe rockowe granie podlane bluesowymi nutami, czyli to co Jeff Beck potrafi najlepiej. W sumie nie jest jednak najgorzej, a momentami całkiem ciekawie.

Tak więc pierwsze trzy utwory są tylko nieco lepsze od festiwalowej Anny Jurksztowicz. Pozostałe pięć jest dużo lepszych, choć na tle innych nagrań Jeffa Becka jest w sumie dość słabo. To niezwykle zaskakujące, jak Jeff Beck i Jan Hammer – twórcy wybitnych jazz rockowych nagrań w rodzaju Jeff Beck With Jan Hammer Group Live z 1977 roku mogli po kilku zaledwie latach nagrać coś tak miałkiego jak początek dzisiejszej płyty.

W związku ze słabym początkiem, całość raczej dla wielkich fanów Jeffa Becka. Ja się do nich zaliczam i mimo wszystko odnajduję w tej płycie ciekawe fragmenty.

Jeff Beck
There And Back
Format: CD
Wytwórnia: Epic
Numer: 5099749189324

22 października 2010

Nnenna Freelon - Tales Of Wonder

Dzisiejsza płyta to produkt w rodzaju dwa w jednym. Powierzchowne słuchanie przynosi ciekawą i przyjemną rozrywkę. Płyta stanowi hołd złożony przez artystkę kompozycjom i tekstom Stevie Wondera. Wszystkie utwory są autorstwa Wondera. Nnenna Freelon ma ciekawą barwę głosu. Trudno jest jednak okreslić jej styl. Nagrywając tą płytę ciągle jeszcze poszukiwała swojego unikalnego brzmienia. Jednak ma bez wątpienia ciekawy głos, czego dowodzą również nowsze nagrania. Potrafi wykorzystać swoje wrodzone możliwości. Dostajemy więc wiele ciekawych aranżacji dobrze znanych tematów. Niektóre brzmią bardzo soulowo, inne przypominają wczesną Cassandrę Wilson. Mamy też próbkę improwizacji scatem w jednym z najlepszych numerów na płycie - Bird Of Beauty. Momentami artykulacja głosu przypomina też Urszulę Dudziak z jej najlepszych lat.

Dla wielbicieli zmysłowych ballad też znajdzie się coć ciekawego. Ciche mruczenie, długie nuty, zachrypnięty rozwibrowany głos otoczony ciekawą instrumentacją. I tutaj właśnie docieramy do drugiego wcielenia płyty. Tej płyty trzeba koniecznie posłuchać co najmniej dwa razy. Za pierwszym razem słychać przede wszystkim ciekawy głos wokalistki. Słuchając drugi raz odkrywamy niezwykle subtelną i wysmakowaną warstwę intrumentalną. Łatwo jest odszukać ciekawe sola saksofonowe - Gerry Niewood, subtelny fortepian, który jedynie raz, ale za to jak ciekawie budzi się do życia grając energetyczną codę do Bird Of Beauty oraz bardzo kolorowe wykorzystanie fletu w Another Star. Jednak najciekawsze w tych nagraniach jest wszystko to, co zagrał Chuck Loeb na gitarze. Fantastyczne nastroje, fantastyczne muzyczne porozumienie z wokalistką. Szczególnie polecam Overjoyed i Creepin'.

Muszę przyznać, że solowe propozycje Loeba jakoś nie przypadły mi dotąd do gustu, jednak są płyty, dzięki którym zaczynam doceniać coraz bardziej tego sesyjnego muzyka. Sesyjnego, bowiem często można spotkać go na płytach bardzo różnych stylistycznie wykonawców, chociaż pod swoim własnym nazwiskiem też nagrał sporo płyt. Jednak te, które znam nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Przyjrzyjmy się jednak jego udziałowi w innych projektach. Jako przykład może posłużyć wydawnictwo Celebrating The Music Of Weather Report. Na tej płycie gra Loeba jest co najmniej ciekawa. Jeśli tak dalej pójdzie, to Loeb trafi na szczyt naprawdę licznej i silnej konkurencji wielkich tuzów jazzowej gitary. Jego styl przypomina trochę George Bensona, a chyba najbardziej mieszankę Joe Passa z tradycją bluesową.

Gra Chucka Loeba pozostaje jednak na dzisiejszej płycie jedynie świetnym tłem dla wokalistki. Jedyne, co razi na tej plycie to praca sekcji rytmicznej. A dziwne, bo przynajmniej basista to uznana marka - Gerald Veasley. Towarzyszy mu raczej mniej znany perkusista - Woody Williams oraz dość znany z różnych ciekawych nagrań grający na różnych instrumentach perkusyjnych Bashiri Johnson. Ten ostatni nagrywał przecież z tak wieloma uznanymi muzykami jak Carlos Santana, Joshua Redman, Kenny Garrett, Al. Jarreau czy Brooklyn Funk Essentials. I cóz z tego. Sekcja gra słabo, bez charakteru i jeszcze to brzmienie niepasujące do pozostałych instrumentów. Czasem mam wrażenie, że studio było za małe i sekcja rytmiczna wylądowała w jakimś pobliskim magazynku, albo łazience. To wyjaśniałoby brak porozumienia z resztą zespołu i odmienne, bardzo brudne i nie przystające do tej ciepłej muzyki brzmienie.

Nnenna Freelon
Tales Of Wonder
Format: CD
Wytwórnia: Concord
Numer: CCD-2107-2

21 października 2010

Taj Mahal - Taj Mahal

Oby każdy artysta w ten sposób debiutował. Dziś Taj Mahal raczej uświetnia swoim udziałem płyty innych artystów. Od debiutanckiej, dziś opiswanej płyty z 1968 roku nagrał niezliczone ilości płyt, uczestniczył w setkach sesji innych artystów i koncertował z tak wieloma sławami, że trudno byłoby wyliczyć choćby tych najważniejszych. Jednak na początku kariery, w latach siedemdziesiątych nagrywał głównie autorskie projekty.

Debiutancki album oferuje bardzo dojrzałą i przemyślaną muzykę. To rodzaj złotego środka pomiędzy prostymi bluesami prekursorów gatunku, a dojrzałym miejskim brzmieniem, jakie dziś określamy mianem chicagowskiego. Ta płyta to mieszanka utworów własnych i bluesowych standardów. To świetna gitara i harmonijka lidera i stylowa gra pozostałych muzyków. Wśród nich jest lider zespołu, w którym debiutował Taj Mahal, wtedy jeszcze również mało znany Ry Cooder.

Jedynie interpetacja kompozycji Dust My Broom Roberta Johnsona nieco rozczarowuje. Może za bardzo odbiega od ducha oryginału, a może to poczucie, że kompozycje Johnsoan mając szczególny status w historii gatunku nie powinny być nagrywane przez zbyt młodych artystów. Być może zmierzenie się z Robertem Johnsonem wymaga nieco więcej życiowego doświadczenia. Tak, czy inaczej, ten doskonały utwór nieco ginie wśród innych kompozycji na płycie, przyjmując ich charakter, nie pokazując potencjału właściwego wszystkim kompozycjom Johnsona.

To nie jest płyta wybitna, to solidny, przyjemny i prawdziwy kawałek bluesowego grania. Jeśli dołożyć do tego walor historyczny debiutu wielkiej gwiazdy, na pewno to pozycja wartościowa, warta poznania. Przy okazji to jedno z wcześniejszych nagrań płytowych Ry Coodera, który dziś przemierzył już w swojej muzycznej podróży wszystkie kontynenty pokazując, że blues, to nie muzyka amerykańska, a muzyka ludowa, która sprawdza się wszędzie, gdzie ludzie ciężko pracują. Późniejsze płyty solowe Taj Mahala nie są ani gorsze, ani lepsze. Utrzymać tak wysoki poziom przez wiele lat poruszając się w dość ograniczonej stylistycznie formule muzycznej nie jest łatwo. Dla mnie najważniejszą płytą z udziałem Taj Mahala pozostanie w niezrozumiały sposób zapomniana i niedoceniona ścieżka dźwiękowa do filmu The Hot Spot – wspólnie nagrana przez Johna Lee Hookera, Milesa Davisa i Taj Mahala.

Taj Mahal
Taj Mahal
Format: CD
Wytwórnia: Columbia
Numer: 5099749817326

20 października 2010

Doc Powell - 97th & Columbus

Doc Powell to nowojorski gitarzysta, oscylujący wokół czegoś, co dziś dość populistycznie nazywamy smooth jazzem, choć w jego akurat wykonaniu, z pewnością dalekim od banalności. W 2003 roku, mając za sobą już kilkanaście lat nagrań i parę niezłych płyt potrafił skompletować całkiem niezły skład muzyków. Gościnnie na płycie występują George Duke, Marcus Miller, Harvey Mason i Bennie Maupin. Styl lidera ciągle się jeszcze wtedy kształtował, ulegając wpływom wielkich jazzowych gitarzystów. Takie nazwiska, jak George Benson, Pat Martino czy Kenny Burrell z pewnością nie są naszemu bohaterowi obce.

Jego gitara brzmi interesująco, czego niestety nie można powiedzieć o pozostalych instrumentach. Lider postanowił zapewne pokazać całemu światu, że potrafi grać na wielu różnych instrumentach i może też zająć się komponowaniem. To jednak zdecydowanie za dużo jak na jego możliwości i potencjał twórczy. Z drugiej strony trudno odmówić uroku chwili melodiom komponowanym przez Doca Powella, tak samo łatwo jednak do głowy wchodzą, jak z niej ulatują. To tak zwana martwa muzyka. Nie sprawi bólu w czasie sluchania, a śladów też po sobie nie pozostawia. Całość to solidnie zaaranżowana dawka ambitnego smooth jazzu połączonego ze stylowym brzmieniem gitary. Miła i niebanalna muzyka chwili.

W czasie wydania tej płyty wszystkie jazzowe czasopisma amerykańskie były pełne reklam tego albumu. Pewnie ktoś za nas wybrał i Doc Powell miał być wielką gwiazdą, jak Norah Jones na przykład. Tak się nie stało, i chyba to dobrze, bo do dziś nagrywanym przez niego płytom brak własnego stylu i pomysłu na tożsamość artystyczną. Lider mógłby też skupić sie na gitarze, pozostawiając wszystkie inne instrumenty doświadczonym profesjonalistom. W tych utworach, gdzie miejsce basu Marcusa Millera zajmuje elektroniczne instrumentarium lidera robi się wyjątkowo nudno i banalnie.

Ciekawsze momenty to przede wszystkim Ode To Chet - mało elektroniki, ciekawie napisana ballada zagrana na gitarze akustycznej. Miło jest również wszedzie tam, gdzie słychać w tle niski bas Marcusa Millera. W jednym z ciekawszych utworów - Let's Jam zastępuje go udanie na klarnecie basowym Bennie Maupin. Tak więc, jak widać stara szkoła Milesa Davisa trzyma się nieźle i zawsze wyznacza wysoki poziom odniesienia dla młodych muzyków. Za to chórki w What's Going On w wykonaniu Luthera Vandrossa są po prostu tandetne.

Płyta trochę do windy, ale chciałoby się słyszeć taką muzykę w każdej windzie. Jeśli ktoś lubi Pat Metheny Group lub Marka Whitefielda, to spodoba mu się również ta płyta. Ja ciągle czekam na mniej elektroniczną, bardziej jazzową płytę Doca Powella.

Doc Powell
97th & Columbus
Format: CD
Wytwórnia: Heads Up
Numer: HUCD 3073

19 października 2010

The Brian Setzer Orchestra - Live In Japan

To nie jest sztuka wysokich lotów. To osobna kategoria. To kilkudziesięcioosobowa perfekcyjna i pełna energii maszyna do tworzenia dobrego nastroju. To estradowa wyrazistość, szczerość i prawdziwa zabawa. W każdej sekundzie czuć, że nikt niczego nie udaje. Każda nuta, każde słowo i gest są prawdziwe.

Koncert zarejestrowano w Tokio w 2001 roku w czasie długiego japońskiego cyklu koncertów zespołu. Japończycy uwielbiają taką muzykę, co prawda nikt do końca nie wie dlaczego, ale faktom nei da się zaprzeczać. Jak można nazwać ten rodzaj kreacji estradowej? Dziś krytycy często piszą o neo swingu lub nowoczesnym rockabilly. W wykonaniu orkiestry Briana Setzera to dużo więcej. On jest przecież nie tylko showmanem, aranżerem i liderem zespołu. Jest przede wszystkim wybitnym wirtuozem gitary.

Ten zespół to jedno z nielicznych udanych połączeń doskonałej techniki gitarowej z perfekcyjną sekcją dętą wspartą doskonałymi instrumentami rytmicznymi.Repertuar jest typowo estradowy – to rock and roll, przeboje ery swingu, znane standardy jazzowe i kompozycje własne lidera utrzymane w konwencji nowoczesnego rockabilly.

Gitara Briana Setzera jest przedziwną mieszanką wielu stylów. W jej brzmieniu można odnaleźć wpływ tak różnych muzyków jak Les Paul, Chuck Berry, Pat Martino, Johnny Cash, Eddie Ochran i wielu innych. Artysta jest najlepszym z możliwych ambasadorów marki Gretsch. Potrafi wydobyć specyficzne ciepło z wielkiego rezonansowego pudła swojej elektrycznej gitary nie zbliżając się ani na chwilę do banalnego ciastowanego akompaniamentu, jaki znamy ze starych nagrań Motown. Jego gitara jest ważna dla brzmienia całości wtedy, kiedy gra rolę rytmiczną. Jest też niekwestionowaną gwiazdą zespołu grając jazzowo progresywne akordy w Caravan Duke Ellingtona i ciężkie rockowe solówki – jak na przykład w Jump Jive An’ Wail, instrumentalnym Guitar Rag, czy finałowym Rock This Town.

Wyróżniającym się członkiem zespołu jest również basista Mark Winchester, będący kwintesencją estradowego stylu rockabilly.

Brian Setzer Orchestra to twór istniejący od wielu lat, muzycznie znacznie ciekawszy od Stray Cats, niestety pewnie ze względu na ilośc muzyków nieczęsto pojawiająy się w Europie w pełnym składzie. Za to w USA to niekończąca się od wielu lat trasa koncertowa, dziesiątki płyt, i tysiące wiernych fanów. Świetną próbkę tego co tracimy i jak inni potrafią bawić się na koncertach daje nam DVD Live In Japan.

Większość studyjnych nagrań Briana Setzera jest zbyt przewidywalna i wycyzelowana w każdym szczególe. Koncerty to zupełnie co innego. To zastrzyk pozytywnej energii potrzebny każdemu właściwie zawsze.

The Brian Setzer Orchestra
Live In Japan
Format: DVD
Wytwórnia: Image Entertainment
Numer: 7391970124128

18 października 2010

Jaco Pastorius Big Band - Word Of Mouth Revisited

Płyty wspominkowe typu Tribute To... nieczęsto się udają. Dzisiejsza płyta, wydana przez coraz ciekawszą wytwórnię Heads Up stanowi wyjątek od tej reguły. Krążek zawiera znane kompozycje Jaco Pastoriusa w nowych aranżacjach na duży skład orkiestrowy. Pastorius miał dobrą rękę do chwytliwych melodii. Płytę wypełniają więc chwytliwe przeboje jazzu lat siedemdziesiątych w nowych, ciekawych wykonaniach z udziałem dobrych muzyków.
Partie basu grają wspaniali instrumentaliści, śmietanka współczesnej jazzowej gitary basowej. Hołd swojemu mistrzowi składają między innymi Victor Bailey, Richard Bona, Jimmy Haslip, Christian McBride, Gerald Veasley, Victor Wooten i Marcus Miller. Aranżacje są dziełem długoletnich partnerów muzycznych Pastoriusa - Petera Gravesa i Larry Warrilowa. To właśnie orkiestracje w połączeniu z doskonałą realizacja dźwiękową są najmocniejszymi stronami nagrań. Doskonale brzmią partie instrumentów dętych. Autorzy pozostawiają jednak pole do solowych popisów dla basistów goszczących gromadnie w studiu. Im również należą się słowa uznania. Nie popisują się swoją techniką, nie próbują prześcignąć swojego mistrza. Każdy z nich daje jednak z siebie wszystko i gra to, co potrafi najlepiej.

Rozpoczynajacą płytę Havona to popis melodyjnej gitary basowej Jimmy Haslipa, którego należy ostatnio kojarzyć przede wszystkim z nagrywającym dla Heads Up nowym wcieleniem Yellowjackets. Z kolei Teen Town to genialna technika Victora Wootena. Wielokrotnie grywany przez Jaco na koncertach Punk Jazz bierze w swoje ręce Richard Bona. Nie próbuje się popisywać. Tworzy niesłychanie kompetentny i pełen wyczucia oryginału basowy fundament dla całego zespołu.

Barbary Coast to utwór nietypowy dla tej płyty. Doskonałe partie solowe grają Ed Calle na saksofonie i Randy Bernsen na gitarze. Basu jest może troszkę mniej, ale i tak akordowy styl gry Geralda Veasley'a jest łatwo rozpoznawalny. Aranżacja napisana specjalnie na tę płytę należy do najlepszych w zestawie.

Killing Me Softly nie jest oczywiście kompozycją Jaco Pastoriusa. Jednak jego genialna aranżacja z początku lat siedemdziesiątych sprawiła, że utwór ten kojarzony jest już nie tylko z Robertą Flack, ale również z basistami. Pomaga oczywiście temu Marcus Miller regularnie grający ten utwór na koncertach. Tutaj utwór zagrany jest przez nieco mniej znanego basistę - Jeffa Carswella i niestety nie zachwyca. Chwytliwa melodia i aranżacja to nie wszystko, potrzeba jeszcze dobrego basisty. Mimo, że Carswell zastąpił Pastoriusa w orkiestrze Petera Gravesa, kiedy ten odszedł, by wydać solowy album, później nie zrobił wielkiej kariery. Grał w wielu składach, jednak nie pełnił tam istotnej roli.

Kolejny wielki basista pojawia się już w następnym utworze. Pochodzący z debiutanckiego albumu Pastoriusa - Jaco, utwór (Used To Be A) Cha Cha w wykonaniu Victora Baileya urasta do miana przeboju z tej płyty. Na wyróżnienie zasługuje również dynamiczny akompaniament pianysty Mike Levina. Dodanie fletu piccolo przypomina nieco nienajlepiej wytrzymujące próbe czasu brzmienie płyt Deodato, ciekawe, trochę jednak dziś zapomniane, a tak lubiane w czasach rozkwitu elektrycznego jazz rocka w jego komercyjnej wersji.

Największa rewelacja tego albumu powstała przy konsolecie mikserskiej, gdzie z jednego z koncertowych nagrań orkiestry Petera Gravesa została wyizolowana partia basu Jaco Pastoriusa, do której nagrano całkowicie od nowa wszystkie pozostałe instrumenty. Tak powstało nowe, dotąd niepublikowane nagranie Jaco Pastoriusa. Nie pierwsza to taka operacja w dziejach jazzu – do najbardziej znanych należy muzyka do filmu Bird o Charlie Parkerze. Na dzisiejszej płycie w ten sposób powstało nagranie jednej z ulubionych kompozycji grywanych często przez Jaco Patoriusa - kompozycji Herbie Hancocka - Wiggle Waggle. Tak właśnie brzmiałby big band Pastoriusa dzisiaj. To wspaniała muzyka. Rewelacja wydawnicza, mistrzostwo montażu i aranżacji a zarazem wspaniała melodia.

Continuum to często grany przez Pastoriusa solo utwór, w którym długą partię gitary basowej kończy jeden chorus zespołu. Kiedy Jaco występował solo, zwyczajnie utwór nie kończył sie i czasem trwał wiele minut. To trudny technicznie utwór. Do jego zagrania został wyznaczony Jimmy Haslip. Zagrał poprawnie, ale bez rewelacji. To jeden ze słabszych fragmentów albumu.

Elegant People Wayne Shortera to przede wszystkim rewelacyjna gra na trąbce Jasona Cardera. Partia basu Geralda Veasley'a raczej przeciętna, ale przecież na tej płycie nie popisy techniczne są najważniejsze. Nikomu nie wypada popisywać się wspominając największego mistrza.

Nikt nigdy nie udowodnił tezy, że talent muzyczny umieszczony jest w genach. Jeśli miałoby tak być, to jednym z licznych dowodów może być utwór Opus Pocus, gdzie na gitarze basowej gra siostrzeniec mistrza - David Pastorius. Nie wiem niestety, czy miał okazję uczyć się od Jaco. Nie wiem też, co robi w swoim muzycznym życiu. Wiem jednak, że jest stylowym, kompletnym muzykiem. Warto poszukać innych jego nagrań, co zamierzam sam zrobić w najbliższym czasie.

Domingo to jedna z pierwszych kompozycji Jaco Pastoriusa. Na płycie zagrana w oryginalnej aranżacji mistrza z udziałem Victora Bailey'a. Kompozycja powstała na długo przed założeniem Weather Report. Długo przed tym, jak Jaco zainteresowal sie jazzem. Pamiętajmy, że jego muzyczne korzenie tkwiły w big bandowej amerykańskiej muzyce rozrywkowej. Jednak już tutaj słychać początki stylu Weather Report i Word Of Mouth ukształtowanego kilka lat później.

Forgotten Love po raz pierwszy pojawia się na debiutanckim albumie solowym Jaco. Tutaj w zupełnie zmienionej aranżacji z udziałem coraz częściej wracającego do elektrycznej gitary basowej Christiana McBride'a. Prawdę powiedziawszy nie rozumiem pomysłu na ten utwór, odstającego stylistycznie od całości płyty. Może McBride jest tak wielką gwiazdą, że trzeba było pozostawić mu więcej miejsca na grę solo? Nie pasuje tutaj i nie podoba mi się, ale każdemu wolno mieć przecież swoje zdanie.

Ostatnim utworem jest dodane tu już zupełnie bez sensu nagranie Marcusa Millera. Nagranie w stylu Marcusa Millera, bardziej przypominające jego elektryczne realizacje z czasów Amandli Milesa Davisa. Całkowicie inne, zrealizowane przez innych muzyków. Dodane tu chyba po to, żeby znane nazwisko dopisać do listy muzyków i zwiększyć atrakcyjność całego wydawnictwa. Brzmi w tym otoczeniu sztucznie i jest zwyczajnie niepotrzebne.

Płyta zawiera też nieco informacji do obejrzenia na komputerze. Najciekawszy jest dostęp do specjalnej strony internetowej, gdzie można obejrzeć kilka filmów ze studia oraz 15 minutowe wspomnienie uczestników sesji o samym Jaco Pastoriusie.

To płyta wspominkowa. Wszystkich, którzy oczekują rewelacji, techniki gry na basie i popisów znanych muzyków przestrzegam jednak. To nie jest płyta nagrana w hołdzie wielkiemu basiście. To wielki i ważny hołd złożony wielkiemu muzykowi, kompozytorowi i aranżerowi, jakim był Jaco Pastorius. Jeśli ktoś lubi jego kompozycje i potrafi docenić dobre aranżacje to polubi ten album.

Jaco Pastorius Big Band
Word Of Mouth Revisited
Format: CD
Wytwórnia: Heads Up
Numer: HUCD 3078