03 listopada 2010

Bobby McFerrin - Live In Montreal

Z wydanych w formie audio i video koncertów z Montreal Jazz Festiwal można złożyć całkiem kompletną kolekcję współczesnego jazzu. Najbardziej znany jest oczywiście cykl nagrań Charlie Hadena – Montreal Tapes. Wśród innych godnych zainteresowania pozycji z pewnościa jest zarejestrowany w 2003 roku solowy występ Bobby McFerrina.

Jeśli ktoś chciałby mieć jeden koncert McFerrina w swojej kolekcji, to ten jest z pewnością jednym z lepszych i reprezentatywnych dla dorobku artysty.

Sam Bobby McFerrin jest od wielu lat jednym z największych zmarnowanych talentów muzyki jazzowej. Od lat jego nagrania i koncerty wyglądają niezmiennie tak samo. Od czasu nagrania w 1990 roku w duecie z Chickiem Corea wybitnej płyty Play nie spróbował właściwie niczego nowego. To ciągle ta sama formuła występów, będąca bardziej widowiskiem estradowo komicznym, niż muzycznym. Nie znaczy to oczywiście, że McFerrin stracił cokolwiek ze swojej muzykalności i witalności. Wciąż jest perfekcyjny. Samo nagranie Play powstało, jako forma swoistego odreagowania po komercyjnym sukcesie Simple Pleasures. Do utworów z tej płyty z małymi wyjątkami artysta nie wrócił już nigdy.

Ciągle czekam więc na nagrania z prawdziwym jazzowym combo, garść standardów, albo jakąkolwiek próbę interakcji z instrumentami – bardziej muzyczną niż to, co można zobaczyć na powtarzanych co roku koncertach. Niewątpliwie sensowna, a nie okazjonalna współpraca Bobby McFerrina z dobrymi muzykami mogłaby stworzyć nową jakość. To widać czasem na koncertach, kiedy obok stają improwizujący muzycy – przykładem z dzisiejszej płyty jest udział Richarda Bony, a na koncertach w Warszawie – choćby legendarny już duet z Adamem Pierończykiem z 2002 roku.

Póki co występami Bobby McFerrina większość osłuchanej publiczności jest nieco znudzona, czego dowodem ostatnia łapanka widzów na koncert w sierpniu tego roku w Warszawie, o czym pisałem tutaj:


Koncert w Montrealu zarejestrowany w 2002 lub 2003 roku należał do tego samego cyklu koncertów, co wspomniany już warszawski występ z Adamem Pierończykiem. To zresztą schemat sprawdzony i testowany przez artystę od lat. W mniej lub bardziej zaskakujący dla samego lidera sposób na scenie pojawiają się różni artyści, nie tylko muzycy i nie tylko jazzmani. Sam McFerrin próbuje na scenie improwizacji powiązanych z ich występami. Czy to całkowte zaskoczenie, czy coś wie wcześniej – zapewne różnie to bywa. Faktem jest, że najlepiej wychodzi z muzykami jazzowymi, czasem też nieźle z klasycznymi.

Formuła takiego koncertu obejmuje solowe improwizacj, dyrygowanie śpiewającą publicznością, czasem kilka znanych utworów. Wśród gości trafiają się artyści oryginalni, czasem bardzo dziwaczni, ubarwiający cały show. Do takich właśnie należy zaliczyć występ cyrkowej akrobatki na trapezie zarejestrowany na dzisiejszej płycie. Sens muzyczny w tym delikatnie mówiąc ulotny. Jest też śpiewająca całkiem nieźle wiolonczelistka, chór i stepujący tancerz. Są też wybrani „przypadkowo” widzowie, którzy jak często to bywa na koncertach McFerrina nagle okazują się całkiem uzdolnieni wokalnie i chetni do współpracy.

Najważniejszym gościem jest całkiem nieźle sprawdzający się w tej roli Richard Bona. Są też nieodłączne cytaty z Bacha, rytmy afrykańskie i typowo jazzowe. Koncert odbył się w czasie, kiedy jeszcze czasami artysta sięgał po cytaty z Simple Pleasures, odnajdziemy więc całkiem zgrabne wykonanie Drive.

Dźwięk mógłby być lepszy, publiczność zarejestrowana jest za głośno, a cłość brzmi nieco ostro.

Jako reprezentatywna próbka talentu Bobby McFerrina ta płyta jest całkiem niezła.

Bobby McFerrin
Live In Montreal
Format: DVD
Wytwórnia: Universal
Numer: 602498717639

01 listopada 2010

Sting - ...All This Time

Do Stinga mam stosunek dość wyjątkowy. Otóż uważam, że jest od zawsze dużo lepszym kompozytorem niż wokalistą, o gitarze basowej już nie wspominając. Osobista charyzma sprawia również, że ma niesamowitą łatwość skupiania wokół siebie wyjątkowych muzyków. Dla mnie Sting, to jednak przede wszystkim Bring On The Night, potem długo, długo nic, a potem Nothing Like The Sun i The Dream Of The Blue Turtles. Reszta to z małymi wyjątkami dość przeciętne produkty pop. Wyjątkami od tej reguły jest część z licznych gościnnych występów dzisiejszego bohatera. Do tych najciekawszych zaliczyć wypada między innymi występy na płytach: A Love Affair – The Music Of Ivan Lins, American Made – World Played – Les Paul & Friends, Porgy & Bess – Joe Henderson, Inside – David Sanborn… Przykłady takich muzycznych perełek można zresztą mnożyć w nieskończoność. A Police to przede wszystkim genialne rytmy Stewarda Copelanda, ciekawa gitara Andy Summersa i kompozycje Stinga. Wśród utworów z dzisiejszej płyty znajdziemy zresztą wiele pamiętających jeszcze czasy The Police.

Czasem odnoszę wrażenie, że Stingowi zwyczajnie już się trochę nie chce, że pasja i emocje skończyły się wraz z Bring On The Night. Najlepiej widać to, gdy staje obok wykonawców, którym nie brak owego scenicznego ognia. Jeśli ktoś chciałby usłyszeć, co mam na myśli, w internecie z łatwością znajdzie parę duetów koncertowych Stinga i Bruce’a Springsteena – najlepiej szukać The River, choć tu można jeszcze pomyśleć, że to piosenka Bruce’a, więc konkurencja nie jest równa… Poszukajcie więc Every Breath You Take. Ten utwór pozostawię bez komentarza.

Z subtelności i cyzelowania każdej nuty i smaczku aranżacyjnego można uczynić sztukę, jednak to bardziej wirtuozeria niż muzyka. Ona wymaga czegoś więcej niż perfekcyjnego timingu i matematycznej precyzji wykonawczej.

Dzisiejsza płyta miała być w założeniu niezwykła i taka jest, choć w zupełnie inny sposób. Na płycie umieszczono ponad godzinę nagrań z koncertu oraz równie długi film dokumentalny opisujący tydzień prób przed koncertem. Sam koncert odbył się w wiejskiej posiadłości Stinga we Włoszech. Z założenia miał być kameralną imprezą dla grona przyjaciół prezentującą znane utwory w nowych aranżacjach z udziałem gwiazdorskiego składu muzyków. Tak miało być i tak było na próbie generalnej, która została wyznaczona na 10 września 2001 roku. Fragmenty próby umieszczone w filmie dokumentalnym dobrze oddają pierwotną koncepcję całości, którą znam również z relacji świadków zarówno próby, jak i koncertu, który odbył się dzień później.

Sama próba nie była jakimś szczególnie ciekawym muzycznie widowiskiem. Trochę za dużo muzyków, nieco aranżacyjnego chaosu, mnóstwo instrumentów perkusyjnych, krótko mówiąc za dużo wszystkiego. A kompozycje lidera, to przede wszystkim piękne melodie, którym raczej uproszczenie formy sprzyja bardziej, niż komplikowanie.

Poranne wydarzenia 11 września 2001 roku – atak na World Trade Center w Nowym Jorku nie mogły pozostać bez wpływu na program występu. Wielkie nagromadzenie emocji muzyków i widzów stworzyło niezwykły koncert, który mógł zdarzyć się tylko tego jednego dnia. Burzliwa poranna dyskusja wykonawców doprowadziła do zmian repertuarowych i z oczywistych względów miała wpływ na sposób gry i listę wykonywanych utworów.

Tak więc sam koncert stał się bardziej wyciszony, refleksyjny. Tym samym wspomniany nadmiar muzyków przestał przeszkadzać, był jedynie niewykorzystanym potencjałem. Powstała muzyka nastrojowa, subtelna, choć mimo wyjątkowego dnia daleka od smutku. Cały koncert stał się manifestem świata nie poddającego się terrorowi.

Pełne przepychu ozdobniki muzyczne zostały zastąpione przez emocje wykonawców. Tam, gdzie na scenie pojawia się grono profesjonalistów, którzy bez reszty angażują się w to, co robią, powstaje zwykle materia muzyczna co najmniej dobra.

Taki jest również ten koncert. Trochę szkoda, że muzycy nie mieli możliwości do wniesienia większego wkładu własnej inwencji w ograne tematy. Może tydzień prób to za mało. Z drugiej strony może to nie ten skład powinien zagrać. W końcu Christian McBride jest fantastycznym muzykiem, ale to trochę inny styl niż Darryl Jones. Manu Katche to nie Omar Hakim, a Kipper to nie Kenny Kirkland. Chris Botti z pewnością nie zastąpi Branforda Marsalisa. I tak można mnożyć. W sumie powstał materiał niezły, momentami pełen unikalnej energii, jednak w części będący gorszą wersją wcześniejszych nagrań koncertowych.

Wyróżnić można paradoksalnie fragmenty gęstsze w fakturze muzycznej, energiczniejsze od innych – If You Love Somebody Set Them Free, If You Lose My Faith In You, Every Breathe You Take i bonusowy Every Litthe Thing She Doe’s Is Magic. Niedościgłym wzorcem Stinga pozostanie chyba już na zawsze Bring On The Night.

Sting
…All This Time
Format: DVD
Wytwórnia: A&M
Numer: 606949316990