17 grudnia 2010

Regina Carter - Paganini: After A Dream

Regina Carter ma już w tej chwili całkiem spory dorobek nagraniowy. Dzisiejsza płyta została wydana w 2002 roku. Moim zdaniem najciekawszą dotąd nagraną przez nią płytą jest duet z Kenny Barronem - Freefall. Również z udziałem Barrona powstała debiutancka płyta artystki - Rhythms Of The Heart z 1998 roku. Na wszystkich wielu płytach artystka sięga po popularne standardy jazzowe i muzyki rozrywkowej. Przykładem może być przebojowe wykonanie Papa Was A Roillin' Stone z debiutanckiej płyty, czy nastrojowe Fragile Stinga z Freefall. Na swojej trzeciej autorskiej płycie Regina Carter postanowiła zmierzyć się z klasycznym repertuarem skrzypcowym, a to niełatwe zadanie…

Niestety w tym repertuarze Regina Carter nie potrafiła zaproponować niczego ciekawego. Teoretycznie do nagrania zaangażowano wiele środków mających zapewnić płycie komercyjny sukces. Władze Genui, które zamieściły na płycie obszerny materiał multiumedialny o swoim mieście i organizowanych tam w okresie wydania płyty imprezach kulturalnych wypożyczyły artystce jeden z najcenniejszych zachowanych instrumentów Stradivariusa. To na płycie słychać. Dźwięk skrzypiec jest ciekawy, barwa bardzo pełna. Słychać, że instrument ma wielkie możliwości brzmieniowe. Niestety Regina Carter nie chce lub nie potrafi tych możliwości wykorzystać.

Repertuar płyty to dziwny zestaw 3 różnych stylów. Pierwszy zestaw to klasyczne utwory Ravella, Debussiego i Gabriela Faure. Tutaj aranżacje są nieciekawe, gra skrzypiec szablonowa, nie ma ani śpiewnego nastroju, który dość łatwo jest uzyskać korzystajac z tak doskonałego instrumentu, ani drapieżności należnej jazzowym skrzypkom młodego pokolenia. W rezultacie otrzymujemy zestaw banalnie, beznamiętnie zagranych znanych klasycznych melodii.

Druga grupa utworów to kompozycja Reginy Carter oraz napisany przez pianistę zespołu, Wernera Vana Gieriga specjalnie na tą płytę utwór Healing In Foreign Lands. Ten niewielki zestaw to już ciekawszy element całości. Warto zwrócić uwagę na ciekawą grę pianisty, sprawnego technicznie i panującego nad całościa swojej kompozycji. Skrzypce znowu wypadają bardzo szablonowo i nijako.

Trzecia i najciekawsza grupa utworów to trzy standardy z pogranicza jazzu i muzyki użytkowej: Black Orpheus Luisa Bonfy, Oblivion Astora Piazzolli i Cinema Paradiso Ennio Morricone. To najciekawsze momenty całego nagrania. Niebanalne aranżacje, ciekawa gra pianisty i basisty Chrisa Lightcapa. Dobrze znanych wszystkim melodii słucha się przyjemnie, do czasu, kiedy nie porównamy tych wykonań z którymś z wzorcowych. Jednak, gdyby cała płyta zagrana była w ten sposób mógłbym napisać, że to miła, pogodna muzyka do posłuchania w czasie nastrojowego zimowego wieczoru. Jednak jeśli to tylko trzy z dziewięciu utworów, to mogę jedynie powiedzieć, że zakup płyty nie będzie zbyt dobrą inwestycją.

Na okładce można znaleźć specjalną naklejkę obiecującą pierwsze jazzowe nagranie z użyciem legendarnych skrzypiec Paganiniego. To słychać, jednak całość pozostawia uczucie niedosytu, zarówno w warstwie budowania dźwięków przez artystkę, jak i umiejętności realizatora. Realizacja jest typowa dla produktu komercyjnego. Spora dawka obróbki studyjnej spowodowała zapewne zgubienie w trakcie pracy w studiu tych wszystkich mikrodetali, którymi nasycone jest brzmienie dobrych skrzypiec.

Regina Carter to jednak jazzowa skrzypaczka i takiego repertuaru powinna się trzymać. W przeciwnym wypadku pozostanie jej zająć w historii jazzowej wiolinistyki miejsce, jakie należne jest w historii saksofonu Kennemu G. Na After A Dream najciekawsze sa zdjęcia z Genui, muzyka niekoniecznie.

Regina Carter
Paganini: After A Dream
Format: CD
Wytwórnia: Verve
Numer: 065 554-2

16 grudnia 2010

Southside Johnny With LaBamba’s Big Band - Grapefruit Moon: The Songs Of Tom Waits

Dzisiejsza płyta to mocne rozczarowanie. Być może w związku z dużymi oczekiwaniami i w stosunku do nich muzyka okazała się zbyt słaba. To również kolejna w krótkim czasie płyta z kręgu muzyków bliskich The E Street Band. Koncepcja w założeniu budziła zaciekawienie, a co za tym idzie wspomniane już oczekiwania. Big – bandowe interpretacje kompozycji Toma Waitsa, z szumnie zapowiadanym udziałem samego kompozytora mogły oznaczać nowatorskie spojrzenie na niebanalne przecież teksty i kompozycje. Niestety stało się inaczej.

Kluczem do dobrego big – bandu nie są wcale wybitni muzycy. Orkiestra to praca zespołowa. Sukces mogą tu zapewnić jedynie dobre aranżacje, a tych niestety zabrakło. Po Gilu Evansie w zasadzie tylko Carla Bley robi coś naprawdę ciekawego i odkrywczego w dziedzinie ambitnych aranżacji orkiestrowych. Tak więc to trudna sztuka, choć konkurencja ze względu na koszty prowadzenia dużych składów wcale nie jest wielka. Niestety na dziś opisywanej płycie aranżacje są zwyczajnie słabe. Nie dorównują dokonaniom nie tylko wspomnianych mistrzów gatunku, ale przede wszystkim nie potrafią pokazać w żaden sposób charakteru kompozycji Toma Waitsa. Są poprawne i nic więcej.

Tak więc zamiast odkrywczej interpretacji otrzymujemy tylko poprawną muzykę orkiestrową i zmarnowany potencjał zarówno w zakresie kompozycji, jak i składu sesyjnych muzyków, wśród których znajdziemy takich, którzy nagrywali z Bruce Springsteenem, jak i z Wayne Shorterem, Yo-Yo Ma, Milesem Davisem, czy Jaco Pastoriusem.

Dlatego też, muzyka jest tym ciekawsza, im mniej instrumentów tworzy dźwiękowe tło dla lidera, którego gra na harmonijce i śpiew stanowią z pewnością najmocniejszy punkt płyty.

Udział samego Toma Waitsa w roi wokalisty jest symboliczny i ogranicza się do duetu wokalnego z liderem w jednym utworze – Walk Away. Tak więc to raczej dodatek marketingowy, niż rzeczywista muzyczna współpraca.

Muzyka jest nieco lepsza od mniej więcej 6 utworu na płycie – tak jakby w trakcie realizacji nagrań – zakładając oczywiście chronologiczny proces nagrywania zgodny z kolejnością utworów na płycie – lider sam wpadł na to, że za dużo orkiestry mu przeszkadza, albo że z jej pomocą nie da się osiągnąć nastroju potrzebnego dla poezji Waitsa. Myślę, że płyta duetu Waitsa z Southside Johnny byłaby rewelacją…

Ta płyta jest poprawna, czyli stanowi zmarnowaną okazję na wyśmienity produkt. W zasadzie można ja sobie darować. Zapewne kolejny raz trafi do mojego odtwarzacza za parę lat w celu sprawdzenia, czy bogatszy o kilka tysięcy wysłuchanych płyt i wiele koncertów nie zmienię zdania. Do tego czasu raczej ograniczę swój kontakt z dzisiejszą płytą do wycierania kurzu. W kolejce jest wiele ciekawszej muzyki…

Southside Johnny With LaBamba’s Big Band
Grapefruit Moon – The Songs Of Tom Waits
Format: CD
Wytwórnia: Blue Harp / Evangeline
Numer: 0805772420021

15 grudnia 2010

Les Paul - The Jazzman

Zmarły niedawno, do samego końca aktywny muzycznie Les Paul to legenda jazzowej gitary elektrycznej. To w równej mierze geniusz tego instrumentu, innowator, niepowtarzalny konstruktor elektroniki, a także wybitny realizator nagrań i inżynier dźwięku oraz pionier różnych nowatorskich technik nagraniowych.

Można zaryzykować twierdzenie, że co trzecia markowa gitara elektryczna używana na świecie ma gdzieś wygrawerowane jego nazwisko. Nie mam tu na myśli modeli sygnowanych, jakich pełno na rynku i których istnienie podyktowane jest wymogami marketingu, ale takie, które zawierają rozwiązania techniczne często opatentowane przez muzyka, lub nieodłącznie związanej z jego karierą firmy Gibson.

Dzisiejsze wydawnictwo, to składająca się z dwu krążków CD składanka wypełniona po brzegi różnymi nagraniami pochodzącymi z późnych lat czterdziestych ubiegłego wieku.

Zestaw obejmuje zarówno nagrania tria gitarzysty, jak i różne większe gwiazdorskie składy. Większość nagrań, to rejestracje popularnych w swoim czasie transmisji radiowych z występów na żywo. Część z tych rejestracji dostępna jest również na innych wydawnictwach, jednak wczesny dorobek Les Paula nie doczekał się jeszcze referencyjnej kompilacji, więc trzeba polować na składanki takie, jak dzisiaj opisywane płyty.

Większość tych nagrań zachowała się w całkiem dobrym stanie technicznym. Dziś opisywana płyta zawiera kompletny opis dyskograficzny składów oraz okoliczności i czasu nagrania.

Fanów charakterystycznego brzmienia gitary Les Paula z pewnością bardziej zainteresują utwory nagrane w trio, gdzie gitara pełni rolę jedynego instrumentu melodycznego. Niewątpliwą ciekawostką jest nieznane mi wcześniej wspólne nagranie z towarzyszeniem sekcji rytmicznej 4 gitarzystów – Les Paula, Barney Kessela, Irwinga Ashby i Arva Garrison w utworze Honeysuckle Rose.

W nagraniach zrealizowanych w większych składach gitara Les Paula pełni raczej funkcję rytmiczną, choć w odróżnieniu od innych gitarzystów swoich czasów – w większości prezentowanych utworów muzyk dostaje chwilę na krótką solówkę. Muzycy grający w zajmującej większą część pierwszej płyty rejestracji transmisji radiowej z Los Angeles z 2 lipca 1944 roku to między innymi J. J. Johnson, Illinois Jacquet, Nat King Cole i Red Callender.

Na nagrania Les Paula z tego okresu trzeba patrzeć jak na wstęp do późniejszej wielkiej kariery obejmującej zarówno stricte jazzowe pozycje – jak The Guitar Artistry Of Les Paul jak i długi okres wspólnych nagrań z Mary Ford – duetu, który odniósł niebywały sukces w muzyce popularnej zanim wynaleziono rock and roll. Les Paul to także pierwsze wielośladowe nagrania gitary elektrycznej, wieloletnia współpraca z Chetem Atkinsem, niezliczone sesje z praktycznie wszystkimi wielkimi postaciami jazzu, jak i trudna do ogarnięcia liczba różnorodnych nagród muzycznych z Grammy na czele.

Kiedy w 2005 roku Les Paul nagrywał płytę w duetach nazwaną American Made World Played na wezwanie bez większego namysłu stawili się między innymi Eric Clapton, Peter Frampton, Jeff Beck, Richie Sambora, Keith Richards, Buddy Guy, Steve Miller, Sting, Joss Stone i Mick Hucknall. Wszyscy chcieli zapewne stać się częścią niezwykłej fonograficznej legendy życia i muzyki genialnego Les Paula.

Dzisiejsza płyta to przede wszystkim dokument z początków kariery wielkiego mistrza. Nagrania są dobre technicznie i świetnie opisane. Dają przedsmak tego, co Les Paul dał nam wszystkim przez wiele lat swojej muzycznej aktywności.

Les Paul
The Jazzman
Format: 2CD
Wytwórnia: Avid Entertainment
Numer: 5022810194026

14 grudnia 2010

Bruce Springsteen & The E Street Band - The Promise: The Darkness On The Edge Of Town Remastered

Cóż można napisać o płycie, którą zna się na pamięć? Może to, że to najważniejsza płyta Bruce’a Springsteena? Fani znający kontekst z pewnością przyznają rację, że nagrać coś znaczącego i ciekawego po Born To Run, to było niewykonalne zadanie wykonane przez muzyków zespołu wspaniale.

Jeśli ktoś muzyki Springsteena nie zna, kontekst muzyczny, polityczny i biograficzny nie będzie dla niego istotny. To zadanie przeznaczone dla biografów. Lepiej skupić się na muzyce.

A to, jak w przypadku każdej płyty Bruce’a Springsteena zadanie i łatwe i trudne. Można bowiem napisać (znowu?), że to jego najlepsza płyta. I zaraz zaczynamy sobie przypominać… A co z Born To Run, Nebraską, The Rising i wszystkimi innymi, które z pewnością również zasłużyły sobie na pierwsze miejsce? Czy można je skrzywdzić skazując na drugie, lub kolejne miejsca w klasyfikacji? Ja nie potrafię i nie podejmuję się wybrać najlepszej płyty Bossa.

Może więc inaczej. Pewnie każdy z utworów z Darkness On The Edge Of Town ma lepszą wersję koncertową. Taką z koncertu, który znamy z płyty i tę najlepszą, usłyszaną osobiście w tłumie fanów na koncercie. A wydanie w dzisiaj omawianym zestawie koncertu: Darkness On The Edge Of Town, Paramount Theatre, Asbury Park 2009 opisywanego tutaj:


sprawiło, że mamy również do dyspozycji w zasięgu ręki wybitną, koncertową wersję dzisiejszej płyty w całości.

To pułapka płyt studyjnych zespołu. Kto raz zobaczył koncert, ten wie to na zawsze… Jednak fakt, że właściwie wszystkie utwory z płyty grane są do dzisiaj na koncertach dowodzi wysokiej jakości kompozycji. W świecie jazzu takie utwory zwane są standardami, co oznacza, że oprócz wyśmienitej kompozycji łatwo poddają się modyfikacjom tempa, melodii czy sposobu aranżacji dając jednocześnie pole do harmonicznych improwizacji zespołu gitarzystów The E Street Band.

Jeśli porównywać wersje studyjne do koncertowych, to chyba tylko Nebraska obroni się w konkurencji z występami na żywo. I choć Bruce’a solo z gitarą na żywo widziałem kilka razy, Nebraska jest co najmniej tak samo dobra.

Pierwotna edycja analogowa dzisiejszej płyty brzmi zachowując odrobine szacunku dla realizatorów, nienajlepiej. Ta dzisiejsza jest już dużo lepsza, choć brzmi nieco nienaturalnie. Estetyka i koncepcja pierwotnej technicznej realizacji dźwięku zakładała stworzenie nieprzeniknionej w szczegółach ściany dźwięków zlewających się ze sobą instrumentów. Przez lata tak właśnie brzmiały kolejne wydania analogowe i cyfrowe. W dzisiejszym wydaniu, przy którego realizacji zapewne sięgnięto do oryginalnych taśm zawierających nagrania poszczególnych instrumentów, gitary stały się dużo bardziej czytelne, przez co nabrały nieco rytmu i drapieżności. Żeby to sprawdzić, wystarczy porównać choćby Badlands i Candy’s Room z poprzednimi wydaniami.

Odsłuch mojego egzemplarza został na kilka tygodni wstrzymany przez drobną awarię odtwarzacza CD. Niby można posłuchać na DVD, albo na odtwarzaczu Blue Ray, ale to duża strata dla dźwięku…

To co zyskały gitary, stracił wokal. Uwypuklenie dość sztucznego pogłosu i pozostawienie dużej ilości przestrzeni studia w tle dźwiękowym wysłało głos Bruce’a do głębokiej dźwiękowej studni bez dna pozbawiając go siły ekspresji. Dlatego też Racing In The Street wolę w wersji analogowej. To wszystko oczywiście dość subtelne różnice, jednak zauważalne na średniej klasy sprzęcie odtwarzającym (posługując się finansowym uproszczeniem nie gwarantującym dobrze grającego zestawu), od jakiś 5.000 złotych za element toru odsłuchowego. W sumie remastering się udał, ja jednak poproszę o wydanie analogowe…

Tak więc receptą na Darkness On The Edge Of Town jest słuchanie głośniej niż zwykle. Trzeba zamknąć oczy i nie starać się analizować każdego dźwięku, a cieszyć się muzyką w nadziei na kolejne występy tam, gdzie można będzie pojechać… Moje ulubione kompozycje z dzisiejszej płyty to Badlands za gitary, The Promised Land za harmonijkę, klawisze, saksofon, wokal i za wszystko inne. No i chyba najważniejsze – Streets Of Fire za bycie ogólnoświatowym i ponadczasowym niedościgłym wzorcem ostrej, punkowej a jednocześnie bardzo, bardzo wolnej i wciągającej ballady. Do tego wzorca najbliżej przez wiele lat zdołał zbliżyć się sam Springsteena w Outlaw Pete z Working On a Dream, trochę szybszym, jednak podobnym w muzycznej koncepcji utworem, ale to już temat na inny wieczór.

W sumie nie przypuszczałem, że może powstać lepsza wersja dzisiejszej płyty. A jednak powstała, to Darkness On The Edge Of Town, Paramount Theatre, Asury Park 2009, również z omawianego dzisiaj zestawu opisana tutaj:


 Niewiarygodne, jak można lepiej zagrać za jednym, lub może zaledwie kilkoma podejściami tak wybitny album, który w oryginale powstawał w studio caymi miesiącami. To potrafi tylko The E Street Band.

Opis innych płyt z zestawu The Promise: The Darkness On The Edge Of Town Story tutaj:




A same nowości z podwójnego albumu The Promise już wkrótce…

Bruce Springsteen & The E Street Band
The Promise: The Darkness On The Edge Of Town Remastered
Format: 3CD + 3 Blue Ray
Wytwórnia: Columbia / Sony
Numer: 886977823022

13 grudnia 2010

Dire Straits - Alchemy Live

To moim zdaniem najlepsza, na spółkę z Love Over Gold płyta Dire Straits. Być może z urzędu, a raczej z racji na udział Roya Bittana, za najlepszą należałoby uznać Making Movies, jednak to płyta z dobrymi kompozycjami i nieco słabszą muzyką. Dzisiejsza edycja Alchemy jest kompletem zawierającym zarówno wersję audio, jak i film z koncertu w postaci płyty DVD. Zawartość muzyczna obu nieco się różni. Koncert został zarejestrowany przed wydaniem nieszczęsnej dla zespołu płyty Brothers In Arms. Ta ostatnia, to wyjątkowa muzyczna zbrodnia. Jej efektem było nie tylko pogrążenie w ckliwej gitarowej komercji doskonałego zespołu, co doprowadziło do jego rozpadu. Brothers In Arms rozpoczęła też epokę panowania cyfrowej techniki nagraniowej i standardu CD. Dopiero niedawno świat zrozumiał, że nic nie pokona techniki analogowej. Przez wiele lat jednak dużo muzyki zarejestrowano w sposób, który uniemożliwia pełne oddanie istoty brzmienia instrumentów i przestrzeni, w której funkcjonują.

Na szczęście pierwsze cyfrowe wydania już raczej nie nadają się do użycia, przecież trwałość dobrych tłoczeń CD to jakieś 20 lat. Na moich półkach też już jest zapewne wiele płyt, które mogą nie dać się odczytać. Dziś więc nowe wydanie Alchemy Live…

Wydana w tym roku edycja obejmuje dwie płyty audio, przy których chyba od ostatnich edycji remasterowanych nic już nie zmieniano, oraz mocno odświeżony film z nagraniem koncertu. Film wydano pierwotnie na VHS, a remastering sprawia wrażenie, że wykonano go z jakiejś nie całkiem świeżej tasmy magnetycznej. Z obrazem więc niewiele dało się zrobić, dźwięk w porównaniu do wersji VHS oczywiście poprawił się. Odgłosy sali i publiczności w nowym miksie zostały nieco wycofane, tak, że można już lepiej usłyszeć gitarę rytmiczną i dodatkowe partie klawiszy. Generalnie jego jakość nadąża za wersją CD, czyli jest o tyle gorsza od CD, o ile zwykle dźwięk z płyty wizyjnej brzmi gorzej, moim zdaniem głównie z racji na silniejsze algorytmy korekcji odczytu, ale to już zupełnie inny temat.

Wracając do wydania łączącego CD i DVD – istnieje też wersja wysokiej rozdzielczości wydana na płycie Blue Ray, jednak ze względu na jakość oryginalnego obrazu oraz ciągle słabszą jakość dźwięku z odtwarzaczy Blue Ray w porównaniu z dobrym DVD, moim zdaniem wersja Blue Ray nie jest warta zainteresowania.

Całość wydano w gustownie przygotowanym pudełku i zaopatrzono we współcześnie zredagowaną książeczkę. Duże słowa uznania należą się za sposób mocowania trzech płyt w pudełku skutecznie zapobiegający ich rysowaniu oraz wypadaniu. To niestety w tego rodzaju boksach nie jest częste.

A brzmienie CD? Jest lepsze od oryginalnego wydania winylowego. Trudno znaleźć różnice w stosunku do wydania z serii CD Remaster, choć na rynku można znaleźć wersje winylowe starannie tłoczone, które z pewnością zagrają lepiej.

Film z koncertu, tak jak kiedyś kaseta VHS nie zawiera utworu Love Over Gold – nie wiem dlaczego, gdyż to nagranie video umieszczono na kompilacji DVD Sultans Of Swing: The Very Best Of Dire Straits.

Płyta DVD zawiera sensowne i wartościowe dodatki – to telewizyjne wykonania Tunnel Of Love i Sultans Of Swing oraz godzinny film dokumentalny o zespole z serii BBC Arena. Film został zmontowany w 1980 roku i zawiera zwyczajowe wypowiedzi muzyków, jakie można często usłyszeć w tego rodzaju produkcjach – poczynając od wspomnień pierwszej gitary, historii towarzyskich, poprzez pracę w studio do opisów zmęczenia trudami popularności i tras koncertowych. Jego atutem jest kilka cennych, całkiem długich fragmentów wczesnych koncertów zespołu z udziałem Davida Knopflera, którego wypowiedzi również znalazły miejsce w filmie. Wspomniane Tunnel Of Love i Sultans Of Swing to nagrania z programu Old Grey Whistle Test telewizji BBC.

Muzyka z Alchemy dobrze wytrzymuje próbę czasu. To oczywiście zasługa świetnych kompozycji, gitary Marka Knpflera i klawiszy Alana Clarka. Program koncertu zawiera same wielkie przeboje zespołu w rozbudowanych aranżacjach. Nie da się tu wskazać muzycznych faworytów. Dla każdego będzie to zapewne inna kompozycja. Moim zdaniem na koncertach Dire Straits lepiej wypadały utwory grane w szybszych tempach, dające okazję do zagrania ciekawych solówek gitarowych. Tak więc Private Investigations wolę w starannie wyprodukowanej wersji studyjnej. Za to ponad 10 minutowa wersja Sultans Of Swing bije na głowę wersje studyjną.

To najlepsza edycja Alchemy w historii tej płyty. Warto ją kupić w wersji DVD plus CD, lub tylko DVD, jeśli ktoś już dysponuje remasterowaną wersją audio.

Dire Straits
Alchemy Live
Format: 2CD + DVD
Wytwórnia: Universal
Numer: 602527336299

12 grudnia 2010

Laurie Anderson - Life On A String

Laurie Anderson nie nagrywa często. Nie goni za komercyjnym sukcesem. Wieść o nowych nagraniach fani przekazują sobie jako najlepszą wiadomość i tak już bezustannie od kiedy sięgam muzyczną pamięcią.

Life On A String pochodzi bodajże z 2003 roku. W nagraniu wzięło udział wiele sław reprezentujących różne style muzyczne. Jednak żadna z tych osobowości nie zdołała narzucić Laurie swojego stylu. Na perkusji w wielu utworach gra Joey Baron. Na saksofonach Chris Speed, na trąbce modny i niesłychanie aktywny Cuong Vu a na instrumentach perkusyjnych różnego rodzaju (tak jak na wielu bardzo dobrych i znanych plytach) Mino Cinelu. Mamy też całą gamę muzyków skandynawskich, czasem pojawiają się elektrtoniczne sample, kiedy indziej duża grupa instrumentów smyczkowych. Do tego na gitarach Bill Frisell i Lou Reed.

Imponujący to zestaw gości trzeba przyznać. Mimo to muzyka pozostaje niezwykle kameralna i osobista, a nad wszystkim unosi się specyficzny, niby chłodny a jednak daleki od lodowatości specyficzny głos dzisiejszej bohaterki.

Laurie Anderson to bardzo dziwna artystka. Jej chłodny głos połączony jest integralnie z pozbawionym odrobiny wesołości tonem skrzypiec, na których gra całkiem udanie od wielu już płyt. Dodając do tego skandynawskie w charakterze aranżacje teoretycznie powinniśmy otrzymać kawałek wiecznej zmarzliny wrośnięty w skałę fiordu, gdzieś daleko na północy Norwegii.. Powinno być to coś, co jest zdecydowanie niezdatne do słuchania, kiedy za oknem zima a chciałoby się przedłużyć lubiane przez wszystkich ciepło słonecznego lata.

Plyta jest niezwykle piękna. I tu może należałoby skończyc. Dla dzieła tak kompletnego trudno znaleźć inne slowa opisujące doskonałość nastroju. To właśnie umiejętność budowania nastroju jest cechą wszystkie właściwie nagrań Laurie Anderson.

Można więc jedynie powiedzieć, co jest innego w Life On A String, co powoduje, że chce się do tej płyty ciągle wracać, tak jak do wszystkich płyt, które uznajemy za doskonałe. Każdy z nas z pewnością ma przecież wiele takich płyt w swojej kolekcji. Z pewnością dzisiejsza ma szanse dołączyć do wielu dobrze skomponowanych zbiorów, a w wielu pewnie już dawno się znalazła.

Genialna muzyka to nie tylko taka, do której wraca się wiele razy. Geniusz objawia się tym, że z każdym słuchaniem odnajdujemy w muzyce coś nowego. To powoduje, że nagranie nigdy się nie znudzi.

U Laurie Anderson za każdym razem można poszukiwać nowej wartości i znaleźć coś niezwykle ciekawego, zarówno w tekstach, aranżacjach, realizacji dźwiękowej, ale również w specyficznej aurze pełnej odniesień do europejskiej tradcji muzyki klasycznej, nurtów skandynawskich czy amerykańskich musicali.

Life On A String to dzieło skończone, kompletne jak każda doskonałość. Dodatkowo doskonale zrealizowane (wytwórnia Nonesuch, technika HDCD) i pięknie wydane. Jak każde objawienie pozostanie zapewne na początku znane tylko nielicznym. Mam jednak głębokie przekonanie, że za 50 lat będzie to płyta bardziej znana niż teraz, podczas kiedy o wielu dzisiejszych sławach słuch zaginie.

Nie znajdziecie tu chwytliwych melodii, ani łatwych do zapamiętania refrenów. Jednak jeśli raz posłuchacie, na pewno płyta będzie wiele razy wypełniać Wam wieczory przy świecach. Taka ilość ciepła wypływająca z tak starannej, wysublimowanej i delikatnej muzyki zdaje się zaprzeczać wszystkim prawidłom sztuki. A jednak to możliwe.

To absolutnie niepowtarzalne, genialne wydarzenie artystyczne. Warte każdych pieniędzy, uzależniające. Ta płyta zmienia życie na lepsze. Tego przecież każdy z nas pragnie.

Laurie Anderson
Life On A String
Format: CD
Wytwórnia: Nonesuch
Numer: 7559795392