17 stycznia 2011

Marcin Oleś - Ornette On Bass

Wydawnictwo Not Two Records znane jest z wydawania ciekawej i trudnej zarazem muzyki. Wystarczy wspomnieć na przykład muzykę zespołu Interzone z Adamem Pierończykiem, czy słynny już duet Pierończyka z Leszkiem Możdżerem - Live in Sofia – bodaj ostatnie jazzowe nagranie tego ostatniego.

Dziś o płycie, która już samym opisem budzi conajmniej zaciekawienie. Oto Marcin Oleś, młody – przynajmniej w chwili nagrania tej płyty – w 2003 roku, polski, rozpoczynający wtedy swoją karierę kontrabasista nagrał płytę solo, nie używając w dodatku w studiu techniki wielośladowej. Płyta trafiła do mnie, którko po jej wydaniu, jednak nie było łatwo ją kupić. Z góry uprzedzając bieg wypadków pragnę zaznaczyć, że warto – jeśli jest obecnie jeszcze dostępna. Tak jak w 2003 roku, tak i w 2011 uważam, że to świetna płyta.

Solowe nagrania ma na swoim koncie wielu znanych basistów. Jednak zwykle nagrywają je po wielu latach kariery. Marcin Oleś niewątpliwie w chwili jej nagrania był na początku swojej drogi artystycznej. Płyta jest, zgodnie z tytułem próbą przełożenia na język kontrabasu muzyki Ornette Colemana. Brzmi jak muzyczne samobójstwo, niewykonalne zadanie, nawet dla wytrawnych znawców tematu, jednak Marcin Oleś wywiązał się z tego zadania szalenie kompetentnie i z dużym kunsztem zarówno interpretacyjnym jak i technicznym.

Płyta zawiera 8 kompozycji Colemana (z tego 3 razy powtórzona Lonely Woman) oraz 4 kompozycje własne Olesia nie odbiegające stylem ani poziomem od utworów bohatera nagrań. Materiał jest doskonale nagrany, za co należą się duże brawa dla Michała Rosickiego i braci Olesiów odpowiedzialnych wspólnie za dźwięk. Ładna i ciekawie wykonana okładka sprawia wrażenie światowej produkcji. Gdyby jeszcze sama koperta na płytę byla czymś więcej niż tylko oblepioną klejem standardową oklądką na CD, jaką znamy z wydawnictw dołączanych do czasopism....

46 minut kontrabasu solo to powinna być bardzo ciężka dawka nawet dla bardzo wyrobionego słuchacza. Tak jednak nie jest. W przypadku płyty Olesia czas mija niepostrzeżenie a to namacalny dowód na doskonałość muzyki. Jednocześnie artysta ucieka od epatowania słuchaczy technicznymi sztuczkami. Nie gra pod publiczkę, tworzy trudną w odbiorze, ale ciekawą muzykę, która pozostaje na długo w pamięci. Jedynie fragmenty grane smyczkiem (arco – jak piszą fachowcy, kiedy chcą żeby wyglądało bardziej fachowo i poważnie) wypadają nieco słabiej. Oleś powinien tutaj popracować nad techniką, albo zrezygnować z nadużywania smyczka.

Płyta została nagrana w grudniu 2002 roku, ale wydana w styczniu 2003. W 2003 roku dla mnie to była polska płyta jazzowa 2003 roku. Nie została właściwie zauważona przez krytyków i nie została wtedy nazwana sensacją roku, ale przecież każdy może posłuchać i sam ocenić, czy miałem racje. To jedna z najlepszych polskich płyt jazzowych w ciagu ostatnich dziesięciu lat. Piękna muzyka, perfekcyjna realizacja i staranne wydanie (za wyjątkiem wspomnianej koperty na sam krążek).

Oleś w swojej technice wykorzystuje uderzenia strun w gryf jako pełnowartościowe dźwięki. Realizator nagrania doskonale potrafił oddać te subtelności techniczne, jednocześnie nie rejestrując odgosów przesuwania palców po strunach. Ten niecodzienny sposób realizacji nadaje brzmieniu kontrabasu niecodziennej dynamiki i rytmu.

Jak zwykle w przypadku pozycji wybitnych promocja była zerowa. Jeśli ktoś przypadkiem trafi na tę płytę, zachwyci się na pewno. Kupcie ją więc natychmiast, jeśli to jeszcze możliwe, bo nakład pewnie był niewielki, a muzyka jakich mało. To z oczywistych przyczyn bardzo kameralna płyta. Trzeba więc poczekać aż wszyscy domownicy i sąsiedzi pójdą spać, zapewnić sobie ciszę i słuchać, słuchać aż do rana.

Marcin Oleś
Ornette On Bass
Format: CD
Wytwórnia: Not Two
Numer: MW 747-2

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Pomijając kwestię opakowania, która nieistotna się być wydaje, ten album to w rzeczy samej wspaniała podróż po dźwiękach, wydobywanych z instrumentu z wielkim wyczuciem.
I nietrudno jest się tymi dźwiękami upajać, zatapiać w nich i poprzez nie wnikać w krainę ułudy. Trzeba wszak przyznać, że podczas słuchania rzeczonych utworów rzeczywistość przestaje istnieć. A jeżeli jeszcze przywołać w pamięci wizerunek samego Marcina, który
z pełnym zaangażowaniem wchodzi w dialog ze swoim instrumentem, wówczas mamy obraz uczty mistrzowskiej. Przepyszna sytuacja!
alicja