04 października 2011

Charles Mingus - The Black Saint And The Sinner Lady


Wielcy jazzowi kompozytorzy, a takim był z pewnością Charles Mingus często przymierzali się do dłuższych form wzorowanych na schematach znanych z mniej lub bardziej współczesnej muzyki klasycznej. Skomponować dobrą melodię, często ad hoc w studiu potrafi właściwie każdy improwizujący muzyk, a przynajmniej tak być powinno. Dłuższa forma, to co innego, wymaga wiedzy formalnej o teorii kompozycji, historycznej perspektywy związanej z wysłuchaniem odpowiednio dużej ilości płyt i pomysłu na zrobienie czegoś nowego, co wyróżni się wśród innych dzieł podobnej struktury. Tak więc to nie jest zajęcie dla każdego.

Charles Mingus z pewnością miał wszystkie umiejętności potrzebne do zbudowania dużej formy muzycznej oraz odpowiednią dozę kreatywności umożliwiającej mu odkrycie nowych, jeszcze nie wyeksploatowanych muzycznie terytoriów. Właściwie, to był jednym z dwu największych jazzowych kompozytorów (tych od form większych i bardziej skomplikowanych od jazzowego standardu i prostego bluesa). Tym drugim był oczywiście Duke Ellington. Obu czasem wychodziło lepiej, czasem gorzej. Obaj w swoich większych kompozycjach poruszali się w sferze muzycznego eksperymentu i mieszania różnych muzycznych konwencji.

„The Black Saint And The Sinner Lady” to z pewnością dzieło ambitne, z perspektywy czasu może niekoniecznie wybitne, ale z pewnością zarówno interesujące, jak i historycznie ważne dla całej muzyki jazzowej. Wielu historyków gatunku uważa tą płytę za najważniejszą (obok „Mingus Ah Um”) w dorobku lidera i jedną z najważniejszych płyt jazzowych w kategorii absolutnej.

Z tym pierwszym jeszcze mogę się zgodzić, choć dorzuciłbym do wspomnianej dwójki jeszcze co najmniej „Pithecanthropus Erectus”. O tej płycie przeczytacie tutaj:


Z tą drugą tezą jednak zupełnie się nie zgadzam. Dobrze zorkiestrowana i poprawna formalnie kompozycja, to za mało, żeby nosić miano najważniejszego dzieła gatunku. Nie uważam, że to zła płyta, jednak daleko jej do wielu magicznych be-bopowych sesji, wysmakowanych aranżacji Gila Evansa, kilku dzieł orkiestrowych Duke Ellingtona i jeszcze paru nagrań koncertowych. Tak więc w pierwszej setce płyt jazzowych z pewnością się zmieści, ale w pierwszej dziesiątce z pewnością nie.

Jest jednak w muzyce z „The Black Saint And The Sinner Lady” jakas przedziwna magia. To zdolność generowania w głowie słuchaczy obrazów, pobudzania wyobraźni w specyficznie nieoczywisty sposób, za każdym razem inaczej.

Album zarejestrowała w 1963 roku 11 osobowa orkiestra dowodzona przez lidera, który oprócz kontrabasu zagrał na fortepianie. Pozostali muzycy nie są bezimienni, ale z pewnością nie są muzycznymi indywidualnościami. Być może to najlepsza recepta na duże składy. Być może to także unikalne zestawienie, rodzaj magii również w doborze muzyków cechujący nadzwyczajne i ponadczasowe nagrania.

W oryginalnym komentarzu kompozytora i lidera do płyty znajdziemy odrobinę ekstrawagancji i dorabiania teorii nieco na siłe do praktyki. Jak to często bywało, i tą płytę Charles Mingus uznał za dzieło swojego życia, niemal zalecając słuchaczom wyrzucenie wszystkich poprzednich… Dodatkowy komentarz pochodzi od jego osobistego psychoterapeuty…

Tylko taki geniusz jak Charles Mingus mógł przygotować tak wyrafinowaną, a jednocześnie niespodziewanie dostępną dla każdego, wielowarstwową muzykę. Tylko on mógł w tak momentami niespodziewany sposób wykorzystać barwy powszechnie znanych instrumentów do stworzenia niespotykanych współbrzmień pobudzających wyobraźnię.

To nie jest album, który pokochacie za pierwszym razem. Ale to jest album, który pokochacie na pewno. Mało jest takich płyt, co do których mam absolutną pewność, że tak będzie…

Charles Mingus
The Black Saint And The Sinner Lady
Wytwórnia: Impulse!
Format: CD
Numer: 011105117425

Brak komentarzy: