23 listopada 2011

Lee Morgan – Indeed!

„Indeed!” jest oficjalnym debiutem nagraniowym Lee Morgana. Materiał został zarejestrowany 4 listopada 1956 roku w studiu Rudy Van Geldera w Hackensack. Dzień później zarejestrowano materiał wydany nieco wcześniej jako „Introducing Lee Morgan”. Nagranie jest również typową sesją, jakich wiele zarejestrowano w studiu Rudy Van Geldera w połowie lat pięćdziesiątych. Gdyby sprawdzić w kalendarzu, być może w tym samym tygodni znaleźlibyśmy jeszcze ze dwie równie wyśmienite sesje w tym studiu. Ta płyta brzmi dokładnie tak, jak opisuje ją okładka.

Lee Morgan gra wyśmienicie, choć momentami nieco niepewnie. W końcu to jego debiut w roli lidera. Jeśli wierzyć skrupulatnym biografon jazzu lat pięćdziesiątych, to była naprawdę pierwsza wizyta Lee Morgana w profesjonalnym studiu nagraniowym. Kilka miesięcy później miał swój znaczący wkład w nagranie jazzowego klasyka – albumu „Blue Train” Johna Coltrane’a.

Całość realizacji sugeruje, że trąbka i saksofon tenorowy walczyły o jeden mikrofon. W wielu momentach solówka rozpoczyna się gdzieś daleko od mikrofonu, aby po paru taktach się do niego zbliżyć. Na tej płycie nie znajdziemy też kompozycji autorstwa lidera. W momencie nagrania tej płyty miał jedynie 18 lat, komponować zaczął dopiero kilka lat później. Na płycie zarejestrowano utwory autorstwa Horace Silvera, Benny Golsona, Owena Marshalla i Donalda Byrda. To typowe utwory ery hard-bopu. Nie znajdziemy tu chwytliwych przebojów, ani tandetnych melodii z Broadwayu, które były typowymi wypełniaczami ówczesnych jazzoych sesji. To akurat należy zaliczyć zdecydowanie na plus liderowi, który zapewne samodzielnie wybierał repertuar. Do gry Lee Morgana na trąbce zastrzerzeń mieć nie można, choć z wiekiem, co typowe dla trębaczy, jego ton zyskał wiele pewności.

Clarence Sharpe – mnie znany saksofonista, którego oprócz tej płyty pamiętam chyba tylko z nagrań z Archie Sheppem gra tyle ile potrzeba i nie usiłuje walczyć z liderem parafrazując jego solówki, co często zdarza się saksofonistom na płytach trębaczy, bowiem zwykle w typowym schemacie utworów grają solówki zaraz po liderze…  Nie ma w jego grze nic rewelacyjnego, ale też nie można jej nic zarzucić. Zatem znowu plus.

Horace Silver – jest uczestnikiem sesji, tylko tyle i aż tyle. Raczej nie wtrąca się, pozostając liderem sekcji rytmicznej.. Czyli znowu plus.

Wilbur Ware – kontrabasista, który nagrał setki sesji w bardzo różnych stylach i składach personalnych – jak to kontrabasista. Ale kiedy dostaje swoją przestrzeń – jak w kompozycji „Little T” Donalda Byrda, gra wyśmienite solo. W dodatku w wydaniu remasterowanym z serii Rudy Van Gelder Edition w alternatywnej wersji tej kompozycji gra zupełnie inną, ale równie wyśmienitą solówkę.

I wreszcie Philly Joe Jones – perkusista. Bez komentarza. Jest i jakby go nie było, czyli spełnia swoją funkcję i daje nam dokładnie to, za co wziął swoją dzienną stawkę. Czyli piąty plus.

Tak więc to wyśmienita płyta, choć z pewnością Lee Morgan ma na swoim koncie ciekawsze pozycje solowe, jak choćby przebojowe „The Sidewinder”, oraz „Tomcat”, „Candy” czy „Delightfulee”. Wszystkim tym albumom należy się zaszczytne miejsce w historii muzyki jazzowej i każdej dobrze przemyślanej kolekcji jazzowych nagrań. Stali czytelnicy wiedzą, że Lee Morgan walczy u mnie o tytuł ulubionego trębacza z Cliffordem Brownem, więc przeczytacie na blogu również o jego innych płytach:

Lee Morgan
Indeed!
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 094639278121

Brak komentarzy: