07 listopada 2011

Sonny Rollins – Jazztopad, Wrocław, Audytorium Regionalnego Centrum Turystyki Biznesowej, 6.11.2011


Prawie cały rok musieliśmy czekać na wydarzenie roku. Przez jakiś czas myślałem, że polski sezon koncertowy 2011 będzie stał pod znakiem gitarzystów. Dwa absolutnie fantastyczne koncerty… Jeff Beck i Pat Martino. Przeczytacie o nich tutaj:



Sonny Rollins przebił oba te wydarzenia. Zdjęcia będą kolorowe. Ta czerwona koszula… Źle wygląda bez czerwonego koloru, a poza tym doskonale pasuje do siwej brody i jest razem z oklejonym herbami miast futerałem na saksofon wizualnym znakiem rozpoznawczym Sonny Rollinsa. Dzięki naszej radiowej ekipie, która stawiła się licznie wczoraj we Wrocławiu na futarale będzie też widniał herb Wrocławia.

Sonny Rollins

Sonny Rollins zagrał koncert, o którym w zasadzie można napisać jedynie, że był fantastyczny. Zaczął się od owacji na stojąco w wypełnionej zdecydowanie ponad limit Sali, a później był już tylko On, jego saksofon i całkiem nieźle brzmiący zespół złożony z muzyków, kórym lider, jak każdy profesjonalista pozwolił zagrać sporo solówek. Odmiennie, niż wielu innych muzyków w słusznym wieku, solówki członków zespołu nie były jedynie miejscem na odpoczynek dla lidera.

Sonny Rollins

Sonny Rollins zagrał bowiem tak, jakby miał dwadzieścia lat. Z drugiej strony brzmiał tak, jakby to miał być jego ostatni koncert. Włożył w każdą nutę tyle energii i muzycznej inwencji, że możnaby jego spontanicznością obdarzyć tuzin młodych gniewnych.

Już w pierwszym utworze zagrał długie frazy korzystając z techniki oddechu okrężnego. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości, czy jeszcze ma dobre zadęcie. A później było jeszcze 90 minut muzyki na absolutnie najwyższym światowym poziomie.

Sonny Rollins

Pewnie będziemy w redakcji bić się oto, kto wymyśli bardziej kolosalne epitety… Kto napisze tekst do JazzPRESSu? Dziś tego nie wiem.

Co można napisać o jazzowym misterium Sonny Rollinsa?

Sonny Rollins

Można poszukiwać kolejnych najwspanialszych epitetów. Można chwalić witalność, energię, życiowy optymizm i świetne panowanie nad zespołem. Można rozpisywać się nad tym, jak Sonny Rollins ciągle zachowuje tak wyśmienitą formę grając na wymagającym przecież sprawności fizycznej instrumencie.

Można próbować szukać w 90 minutowym koncercie jakiejś jednej fałszywej nuty. Dałoby się znaleźć. Ale po co? Można wreszcie godzinami analizować kolejne improwizacje, albo podziwiać zgranie zespołu, a w szczególności perkusisty (Jerome Jennings) i grającego na instrumentach perkusyjnych Sammy’ego Figueroa. Znowu jednak pytam, po co? Można zastanawiać się nad tym czemu Sonny Rollins zagrał tego wieczoru akurat te utwory… Ale po co?

Cały ten tekst to wstęp do jednego zdania, które w zasadzie wystarcza… To był jeden z najlepszych koncertów jakie widziałem w życiu… A widziałem sporo…. W tym kilka koncertów Sonny Rollinsa. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ten był taki magiczny. Był i już…

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Zazdroszczę !!!! Senior.