11 lutego 2011

The Blind Boys Of Alabama - Higher Ground

Dzisiejsza płyta została nagrana w 2002 roku i jest jedną z ciekawszych nagrań zespołu w ostatnich latach. Płyty nagrywane w ciągu ostatnich mniej więcej 10 lat są bardzo nierówne, zawierają wiele wybitnej muzyki, czasem jednak ocierając się nieco o muzyczny banał wymuszony zapewne wmogami producentów szukających komercyjnych przebojów – jak na przykład Duets opisywana tutaj:


Higher Ground to mieszanka wielu różnych stylów. Znajdziemy to nieco r&b, soulu, gospel, spirituals, odrobinę popu i bluesowo brzmiący zespół instrumentalistów. Wśród nagranych kompozycji znajdziemy utwory Prince’a, Curtisa Mayfield, czy Arethy Franklin, standardy bluesowe i spirituals, a także utwory członków zespołu napisane specjalnie na tę okazję. Znajdziemy na płycie piosenki znane z wykonań Siny Simone, Stevie Wondera, czy wreszcie Bena Harpera, z którym zespół współpracował niedawno wydając wspólną płytę studyjną i wyśmienite wydawnictwo koncertowe:


Członkowie zespołu są tu w wyśmienitej formie. Płyta jest jedną z nowszych produkcji zespołu, który swoją karierę może mierzyć dziesiątkami lat scenicznej aktywności i niezliczoną ilością płyt wydanych pod własnym szyldem (ostatnio często w wytwórni Real World Petera Gabriela), a także w różnych czasem zadziwiających konfiguracjach gościnnych – czego dowodem może być wspomniana płyta Duets, na której większość nagrń pochodzi z płyt innych artystów.

Swą niezwykłą muzykalność i sceniczną energię artyści pokazali kilka tygodni temu na koncercie w warszawskim klubie Palladium, a którym pisałem tutaj:


Palladium, Warszawa 17 styczeń 2011

Ta płyta jest jak muzyczne puzzle, co bywa charakterystyczne dla dobrych nagrań r&b. Z pozoru niezwiązane ze sobą partie wokalne i przypadkowe dźwięki instrumentów, na dzisiejszej płycie w szczególności gitary i organów Hammonda składają się w harmonijna całość. Na Higher Ground nie znajdziemy, tak jak na większości nowych produkcji zespołu wielu partii wokalnych rozpisanych starannie na głosy i zaaranżowanych dla zespołu. To raczej solowe partie wokalistów wspomaganych czasem przez pozostałych gdzieś daleko w muzycznym tle.

Największą niespodzianka tej płyty jest praca zespołu instrumentalistów dowodzonego przez gitarzystę Roberta Randolpha. Ten muzyk to moje odkrycie ostatnich tygodni – o czym pisałem przy okazji płyty z koncertem Crossroads 2010:


Higher Ground to jedna z nielicznych płyt zespołu, na której instrumentaliści nie pełnią jedynie roli akompaniatorów, ale są pełnoprawnymi uczestnikami muzycznej akcji w studiu nagraniowym. Robert Randolph potrafi grać proste blueowe dźwięki i jazzowe harmonie. Zdecydowanie lubi jednak rolę niezależnego ubarwiacza pozostającego nieco z boku muzyki i dorzucającego z pozoru zupełnie niespodziewanie kilka trafnych akordów. Gitarzysta eksperymentuje z brzmieniem swojego instrumentu, co sprawia, że brzmi nowocześnie, jednocześnie wykazując szacunek do tradycyjnej materii prezentowanych piosenek. Jego gra przypomina czasem rolę, jaką lubia grać w zespole Vernon Reid, czy Ry Cooper kiedy nie są to ich autorskie płyty.

Podobna koncepcję uczestnictwa w nagraniu ma grający na organach Hammonda i innych zdecydowanie analogowo brzmiących instrumentach klawiszowych John Ginty. To drugi godny uwagi muzyk w zespole towarzyszącym wokalistom.

Cała płyta jest wyjątkowo spójna mimo wykorzystania dość różnych stylistycznie kompozycji. To kawałek świetnej roboty, barwna, inspirująca i niezwykle pogodna muzyka dla każdego. Ostatnie trzy utwory są nieco bardziej kameralne, więc każdy znajdzie tu coś dla siebie. Świetnie sprawdza się rano w samochodzie, w moim zapewne spędzi trochę czasu. Jśli posłuchać jej w większym skupieniu – można odnaleźć wiele niebanalnych pomysłów aranżacyjnych i wyśmienitą grę Roberta Randolpha.


The Blind Boys Of Alabama
Higher Ground
Format: CD
Wytwórnia: Realworld
Numer: 724381279328

10 lutego 2011

Eric Clapton - Live In Hyde Park

Eric Clapton wydał dość dużo koncertowych płyt DVD. Dzisiejsza należy do tych zdecydowanie ciekawszych. Materiał zarejestrowano w czerwcu 1996 roku w czasie plenerowego koncertu w Hyde Parku w Londynie.

Londyńczycy mówią czasem, że legendą zostaje się, kiedy zapełni się Hyde Park na biletowanym koncercie występując jako jedyna atrakcja wieczoru. Pewnie wiedzą co mówią, park jest bowiem miejscem wielkich koncertów od początku lat sześćdziesiątych i na przestrzeni lat widział wszystkie możliwe sławy. Zwykle zapełniony po horyzont trawnik oznacza jakieś 80 do 100 tysięcy widzów. Ci, którzy wybrali się w czerwcowy wieczór w 1996 roku na koncert Erica Claptona z pewnością swojej decyzji nie żałowali.

Kiedy jestem latem w Londynie, lubię wybrać się wczesnym porankiem na spacer do pustego wtedy Hyde Parku. Są dwa miejsca, gdzie zwykle stawiana jest scena. Można usiąść sobie na trawie z kubkiem porannej kawy, zamknąc oczy i przypomnieć sobie te wszystkie koncerty, które widziało się tam osobiście, lub te znane z nagrań płytowych. Ten wielki trawnik w centrum miasta jest oprócz kilku legendarnych, a dziś już bardziej muzealnych klubów miejscem dla muzyki historycznym. Koncerty w tym miejscu zaczynają się w pełnym słońcu, tak, żeby skończyły się w okolicach 22. Lokalne przepisy chronią mieszkańców przed nocnym hałasem i pozwalają widzom wrócić o sensownej porze metrem do domów. To unikalna okazja zobaczenia show, które zwykle zaczyna się po zmroku w pełnym świetle…

Tego dnia Eric był w doskonałym nastroju, widać i słychać, że chciał zagrać naprawdę najlepiej jak potrafi. Może dziś chórki i sekcja dęta brzmią nieco staromodnie, ale całość dobrze wytrzymuje próbę czasu.

Program koncertu jest zestawem hitów powtarzanych przez artystę od wielu lat na wszystkich trasach koncertowych. Lista utworów z 1996 roku przypomina to, co artysta gra współcześnie. To mieszanka bluesowych standardów, nieśmiertelnych hitów Cream i własnych przebojów. Na dzisiejszej płycie jest jak zwykle – Cream bez Bakera i Bruce’a nieco leniwy i pozbawiony energii (jak w White Room), bluesy są najwyższej jakości, a przeboje…, no coż muszą być i tyle…

Koncert otwiera akustyczne wykonanie Layli z całkiem niezłą partią trąbki. Badge zdaje się być nieco ugrzeczniony – to nie są czasy Cream, a całkiem niezły Steve Gadd na bębnach nie daje gitarzyście takiego wsparcia jak kiedyś Ginger Baker, a Dave Bronze jest bezbarwnym cieniem Jacka Bruce’a.

Jak zwykle na koncertach Erica Claptona jest tym lepiej, im mniej śpiewa. Kiedy nie śpiewa, gra na gitarze partie solowe nieodmiennie wprawiające w zachwyt publiczność i członków zespołu. Stąd też I Shot The Sheriff zamieniony z ballady w rytmie reggae w platformę do bluesowej improwizacji jest na tej płycie moim ulubionym utworem.

It Hurts Me Too Eric gra w nietypowy dla siebie sposób techniką bottleneck na jazzowym, nieczęsto przez niego używanym Gibsonie Archtop L-5.

Wonderful Tonight to utwór, który należy już na zawsze do Edyty Bartosiewicz – kto słyszał ten wie… Eric nigdy nie zaśpiewa lepiej.

Kolejne okazje do gitarowych improwizacji to Five Long Years i Old Love, które obok I Shot The Sheriff są najmocniejszymi punktami koncertu.

I’m Tore Down i Have You Ever Loved A Woman – rasowe bluesowe standardy to fragment koncertu, w którym w nieco rewiowych aranżacjach Clapton gra długimi, zawieszonymi w bluesowy sposób w przestrzeni dźwiękami tak, że całość przypomina nieco orkiestrowe produkcje B. B. Kinga.

Koncert Erica Claptona z 1996 roku nie był wydarzeniem przełomowym w historii muzyki. Clapton już wtedy nic nie musiał nikomu udowadniać. Zwyczajnie zagrał dobry koncert. Jak zwykle gitarowo wybitny, choćniekoniecznie odkrywczy. Wokalnie przeciętny, zespół zrobił swoje, bo był bezbarwny i mało przeszkadzał. To płyta, którą warto mieć na półce.

Eric Clapton
Live In Hyde Park
Format: DVD
Wytwórnia: Warner
Numer: 075993848528

09 lutego 2011

Bruce Springsteen - In Concert MTV Plugged - DVD

Za co tej płyty nie lubię? Za te kilka straconych lat bez The E-Street Band. Możnaby napisać wiele o tym, że Shane Fontayne too nie Steve Van Zandt, że Zachary Alford nie gra jak Max Weinberg, albo że Crystal Talifero nigdy nie będzie tak wybitną trzecią gitarzystką w zespole, jakim potrafi być Nils Lofgren.

Za co lubię tą płytę? Za nieczęsto grane na koncertach utwory z Human Touch i Lucky Town. Za czasem jedyne wykonania koncertowe dostępne w oficjalnej dyskografii – jak choćby Red Headed Woman, The Big Muddy, czy Roll Of The Dice.

To mimo wszystkich swoich wad płyta o klasę lepsza od wymęczonych studyjnych produkcji – wspomnianych Human Touch i Lycky Town, które to albumy dziś raczej stanowią swoistego rodzaju zbiór całkiem niezłych kompozycji, z których The E-Street Band potrafi zrobić koncertowe hity. Dzisiejszą płytę mimo wszystko da się lubić. Przez wiele lat odrzucałem ją niejako programowo, zawsze przegrywała w konkurencji o miejsce w odtwarzaczu z innymi koncertowymi nagraniami Bruce’a. Taki już los bardzo dobrej płyty sąsiadującej na półce kolekcjonera z wybitnymi. Relatywizm potrafi być dla nawet wybitnych artystów okrutny. Do tej muzyki przekonałem się nieco w czasie ubiegłorocznego maratonu z muzyka Bruce’a Springsteena, o czym pisałem tutaj:


Energii i emocjom lidera nic nie jest w stanie zaszkodzić, nawet nieco tandetne chórki i pozbawiona zupełnie rockowego zacięcia Gary Tallenta i Maxa Weinberga, popowa sekcja rytmiczna.

Red Headed Woman – jedyny na całej płycie utwór w konwencji całkowicie akustycznej, zagrany i zaśpiewany solo przez Springsteena z akustyczną gitarą jest całkiem dobrym początkiem koncertu. Bruce zwykle potrzebuje kilku utworów na rozgrzewkę, tym razem obyło się bez tego.

Atlantic City jest całkiem niezły, być może częściowo dlatego, że przypomina mocnymi partiami gitary wersje znane z koncertów The E-Street Band.

Man’s Job to kwintesencja tego, czego Bruce nigdy nie powinien robić, to muzyczna tandeta bez koncepcji, wypełniacz czasu, którego na jego koncertach nie potrzebujemy. Trzeba było to zagrać, bo to utwór z wydanej właśnie Human Touch…

Jakby czując potrzebę odkupienia po tej odrobinie muzycznej tandety Bruce wraca do korzeni grając jedną ze swoich najstarszych kompozycji – Growin’ Up pierwotnie wydaną na pierwszej płycie – Greetings From Asbury Park, N. J. w 1972 roku. Zespół idzie w odstawkę, na scenie pozostaje jedynie Roy Bittan, który co prawda nie był członkiem zespołu w 1972 roku, ale wiele razy grał z The E-Street Band tą kompozycję na koncertach (choćby w wersji z Live 1975-1985). Brzmi to oczywiście wyśmienicie, nie mogło być inaczej, to chwila, kiedy możemy zapomnieć o czekających gdzieś poza sceną Bobby Kingu i całej gromadzie niepotrzebnych Springsteenowi chórzystek. Wyrzucenie tego utworu z wersji audio wydanej na płycie CD jest decyzją, której nie rozumiem. Jednak wybór utworów na płytę CD w dużej części jest kontrowersyjny i tylko odrobinę uzasadniony ograniczeniami czasowymi tego nośnika.

Human Touch to świetny duet wokalny z Patti Scialfą, to trwające nieco ponad 7 minut jedno z lepszych wykonań tej kompozycji, która w wersji studyjnej jest zaledwie poprwną balladą.

Kulminacja energii i muzyczna synergia zespołu osiąga swój szczyt w Light Of Day – to nie tylko swietne solówki gitarowe Springsteena, których na całej płycie jest zbyt mało. To również po raz pierwszy siła sekcji rytmicznej odpowiadająca energii lidera, co jest głównie zasługą grającej na perkusji Zachary Alford. Ta odrobina lepszego rytmu wyraźnie uskrzydla Bruce’a biegającego wśród publiczności zgromadzonej w studiu MTV.

If I Should Fall Behind, to jeden z moich cichych faworytów każdego koncertu. Utwór grany niezbyt często. Każda zawierająca tą kompozycje płyta zarabia u mnie symbolicznie dodatkowe pół gwiazdki. Na koncertach słyszałem tą balladę tylo dwa razy, a za najlepszą uważam wciąż wersję śpiewaną przez członków The E-Street Band znaną z teledysku. Na dzisiejszej płycie Bruce śpiewa w sposób przypominający być może zupełnie nieświadomie manierę wokalną Nilsa Lofgrena. Ja to akurat lubię, więc to dla mnie mocny punkt całej płyty.

Potrafię zrozumieć, że w wersji audio nie umieszczono The Big Muddy i 57 Channels (And Nothin’ On). Jednak wyrzucenie z CD finału koncertu – Glory Days to decyzja zupełnie bezsensowna..

Nie znam drugiego artysty, którego najgorsze wydawnictwo koncertowe byłoby tak wybitne…

Bruce Springsteen
In Concert MTV Plugged
Format: DVD
Wytwórnia: Columbia / Sony
Numer: 5099720261797

08 lutego 2011

Gary Moore - A Different Beat

Od kilku tygodni w przedziwny sposób chodziły za mną płyty Gary Moore’a. Jakoś tak zawsze coś innego wyprzedzało chęć napisania kilku słów o którymś z jego nowszych nagrań. Kto mógł przypuszczać, że tak okrutny powód sprawi, że pojawi się właśnie dzisiejszy tekst. Gary Moore zmarł w niedzielę, 6 lutego 2011 roku.

Artysta w ciągu ostatnich 10 lat był w wyśmienitej formie artystycznej. Był jednym z nielicznych mistrzów dawnych lat, który potrafił w kreatywny sposób połączyć bluesowe korzenie i hard rockowe doświadczenie z nowymi brzmieniami. Był gitarzystą, który potrafił połączyć stare z nowym w sposób, który sprawiał, że jego nagrań słuchali zarówno fani Thin Lizzy, jak i bywalcy młodzieżowych klubów tanecznych, nie tylko w jego rodzinnym Belfaście. Był nie tylko wirtuozem gitary, produkował swoje płyty i grał na nich na wielu innych instrumentach. Był…

Być może nagła śmierć artysty powinna być okazją do głębszej retrospekcji, dłuższej opowieści biograficznej, podsumowania dorobku muzycznego. Pozostawmy to jednak kronikarzom, skupiając się na muzyce. To w końcu dzięki płytom muzycy pozostają nieśmiertelni.

Dzisiejsza płyta została wydana w 1999 roku i rozpoczęła nowy okres w twórczości jej autora. Do dziś pamiętam zaskoczenie i zdziwienie pierwszymi jej dźwiękami. Wtedy brzmiała wyjątkowo świeżo, dziś nie straciła nawet odrobiny swojej odkrywczej mocy.

Już w otwierającym płytę przebojowym Go On Home znajdziemy wszystko to, co charakterystyczne dla muzyki Gary Moore’a w ostatnich latach. To właśnie A Different Beat stanowiła nowe otwarcie w karierze gitarzysty. Go On Home to transowe, nowoczesne rytmy perkusyjne i klarowna gitara w stylistyce gdzieś pomiędzy chicagowskim bluesem i echami rockowej sceny brytyjskiej lat osiemdziesiątych.

Jak to u wybitnych gitarzystów bywa, wokal często jest nieco banalny, szczególnie w balladach, jednak muzyka w całości wybitna. Płyta wypełniona jest kompozycjami własnymi Gary Moore’a uzupełnionymi brawurową interpretacją Fire Jimi Hendrixa. To tak, jakby muzyki chciał powiedzieć swoim fanom, że mimo nowatorskiego podejścia do aranżacji i kompozycji nie zapomina o tym, co dla niego najważniejsze. A Different Beat to właściwie autorski projekt Gary Moore’a, grającego na gitarze, basie i instrumentach klawiszowych, z których pochodzą też dźwięki większości warstwy rytmicznej tanecznie brzmiących kompozycji. Jedynie w Worry No More i hendrixowskim Fire znajdziemy żywą perkusję obsługiwaną przez Gary Husbanda. Jednak w konwencji tej płyty nie brakuje żywych instrumentów. Transowe rytmy perkusji i basu tworzą dobre tło dla momentami ekscentrycznych brzmieniowo, jednak zawsze urzekających swoją prostotą bluesowych akordów gitary.

Bring My Baby Back to jeden z przykładów twórczego wykorzystania możliwości nakładania na siebie kolejnych brzmień gitary w połączeniu z jedną z lepszych na płycie partii wokalnych. W efekcie powstał przebój na miarę dynamicznego, otwierającego płytę Go On Home.

Can’t Help Myself to najbardziej złożona, odrobinę bardziej ambitna od pozostałych utworów na płycie kompozycja, rozpędzająca się i komplikująca powoli do wielkiego finału, który mógłby być zakończeniem koncertu, po którym gasną światła, a muzycy czekają na aplauz z przygotowanym wcześniej pomysłem na bisy.

Kolejne – zagrane niejako w formie wirtualnych bisów utwory to Fatboy, We Want Love i powtórzony Can’t Help Myself. Pierwszy z nich, przypominający wczesne produkcje Fatboy Slima z dogranymi odgłosami entuzjazmu publiczności i elektronicznie przetworzonym wokalem stanowiłby wyśmienity bis na prawdziwym koncercie. Klubowy remix Can’t Help Myself wyprodukowany przez E-Z Rollers zawiera również schowaną po wyciszeniu powtórzoną w nieco zmienionej postaci balladę Surrender, która po uzupełnieniu o śpiewne solo gitary mogłaby być komercyjnym przebojem na miarę Still Got The Blues.

Nikogo nie powinien zmylić olbrzymi komercyjny sukces wydanej w 1990 roku, nieco tandetnej płyty Still Got The Blues. To był swego rodzaju wypadek przy pracy. Czasem myślę, że wydając później kolejne płyty gitarzysta chciał sprawić, żebyśmy o tej komercyjnej przygodzie jak najszybciej wraz z nim zapomnieli.

Gary Moore
A Different Beat
Format: CD
Wytwórnia: Orionstar / Castle Music
Numer: 5026389414226

07 lutego 2011

Stanley Jordan - Instructional DVD For Guitar

Dzisiejsza płyta zawiera niewiele muzyki. Jest jednak ciekawym dokumentem, nawet dla osób, które na gitarze nie grają. Dla tych, którzy grają może być źródłem frustracji, albo wielkim technicznym odkryciem.

Wielu muzyków wydaje takie płyty. Dzisiejsza, wydana przez znaną z takich pozycji wytwórnię Hal Leonard ma już swoje lata. Pierwotnie ukazała się w postaci kasety VHS, której mocno zużyty częstym oglądaniem egzemplarz leży gdzieś zakurzony na półce z nieużywanymi zabytkami technologicznymi. Jakość obrazu na płycie DVD rodzi przypuszczenie, że materiał przygotowano z wykorzystaniem być moż tylko trochę lepiej zachowanego od mojgo egzemplarza kasety VHS. W wypadku takiego wydawnictwa to jednak zbytnio nie przeszkadza.

90 minutowa rozmowa Stanleya Jordana z garstką fanów w studiu telewizyjnym przerywana jest fragmentami muzycznymi ilustrującymi wskazówki techniczne i historie opowiadane przez muzyka. Stanley Jordan odpowiadając na pytania fanów, z których wielu to zapewne również gitarzyści, opowiada o swojej unikalnej technice gry i wykorzystywanych instrumentach.

O samym muzyku pisałem niedawno przy okazji jego najnowszego wydawnictwa:


Dzisiejsza płyta pozwala na obserwację zarówno biegłości technicznej muzyka, jak i niezwykłej lekkości i łatwości z jaką gra nieprawdopodobnie trudne technicznie fragmenty muzyki. To właśnie ta łatwość może być dla wielu gitarzystów oglądających dzisiejszą płytę mocno frustrująca.

Stanley Jordan próbował w okresie nagrania dzisiejszej płyty gry na dość unikalnym instrumencie, zwanym Ztar firmy Starr Labs, produkowanym chyba do dziś, choć niezbyt popularnym wśród muzyków. Ten dziwaczny instrument, to rodzaj kontrolera MIDI w kształcie gitary z klawiszami na każdym progu każdej struny. Z tego co wiem, Jordan nigdy nie użył tego instrumentu w jakimkolwiek innym nagraniu, więc była to ślepa uliczka w rozwoju jego instrumentarium.

Opowiadając o swojej unikalnej technice gry Stanley Jordan nie stara się jednak oszałamiać widzów nietypowymi zagrywkami, czy szybkością z jaka potrafi przecież wydobywać dźwięki z jednej, a często dwu gitar jednocześnie. W zamian opowiada o koncentracji, diecie, oddechu i innych ważnych dla niego sprawach, które sprawiają, że potrafimy słuchać. Cała historia, to w zasadzie udekorowana grą na gitarze opowieść o różnicy pomiędzy słyszeniem a słuchaniem. Bohatera tej niezwykłej płyty wyjątkowa umiejętność słuchania w połączeniu z systematycznymi ćwiczeniami doprowadziła do niezwykłego wyczucia frazy. Każdego z nas, niezależnie od talentu muzycznego owa umiejętność jest w stanie doprowadzić codziennie do odkrywania nowego świata ukrytego między dźwiękami, zagranymi przez tych, którzy słyszą więcej.

Ta płyta to również historia o wizualizacji, staranności i systematyczności ćwiczenia. To sposób pomagający w nauce nie tylko muzykom. To wskazówki dla każdego, a przy okazji przedstawienie filozofii życia i pracy wybitnego twórcy.

Stanley Jordan
Instructional DVD For Guitar
Format: DVD
Wytwórnia: Hal Leonard
Numer: 073999204773 / 9780634093593