04 marca 2011

Sonny Rollins - Saxophone Colossus

Takie płyty jak dzisiejsza stanowią niezłe literackie wyzwanie. Co można bowiem napisać o wybitnej płycie, o której z pewnością przez ponad 50 lat od jej nagrania napisano już wszystko?

Trzeba pewnie zacząć od tego, że to płyta wybitna w kategorii absolutnej, niezależnie od tego, czy ktoś lubi Sonny Rollinsa i jazz jako taki.

To pięć utworów, każdy zupełnie inny i tylko taki mistrz jak Sonny Rollins dysponujący niebywałą muzykalnością, wyczuciem frazy i rozpoznawalnym w każdej nucie tonem potrafi z takiej stylistycznie różnorodnej zbieraniny zrobić wybitną płytę.

Saxophone Colossus rozpoczyna się czymś, co z pewnością można nazwać jednym z jazzowych przebojów wszechczasów. To jakby od niechcenia napisany przez lidera na tę płytę i równie lekko zagrany temat St. Thomas. To chwytliwa, pozostająca na długo w pamięci melodia, wyśmienity saksofon i świetny, jak zwykle melodyjny, choć po swojemu oszczędny w dźwiękach Tommy Flanagan na fortepianie.

Kolejny utwór to jedna z najlepszych istniejących interpretacji pupularnego standardu jazzowego Dona Raye i Gene DePaula – You Don’t Know What Love Is. Ten temat potrafi być do bólu przesłodzony – jak u Tilla Bronnera, albo Cheta Bakera ze smyczkami. Można też nieżle wykonać ten temat z partią wokalną – jak Tony Bennett z Billem Evansem, albo Billie Holiday z orkiestrą Raya Ellisa. Z wykonaniem Sonny Rollinsa można porównać jedynie Milesa Davisa (z Miles Davis & All Stars) i Johna Coltrane’a (z Ballads). Tu Sonny Rollins gra dość nietypowym dla siebie we wczesnych latach sześćdziesiątych gładkim, perfekcyjnym technicznie tonem.

W kompozycji lidera Strode Rode słychać z kolei nieco be bopowych nut Charlie Parkera. To także nieco bardziej skomplikowane harmonicznie solo Tommy Flanagana.

Moritat to wyśmienicie zagrany temat znany i nagrywany najczęściej pod tytułem Mack The Knife. Tu znowu przychodzą mi na myśl jedynie dwa równie wybitne wykonania – Kenny Garretta z płyty Star & Stripes z okresu kiedy jeszcze był młodym gniewnym… i Oscara Petersona z Clarkiem Terry. W wykonaniu Sonny Collinsa to momentami prosta melodia, która w jednej chwili zamienia się w nawiedzoną improwizację by za chwilę znów powrócić do jakże łatwo rozpoznawalnego tematu przewodniego.

Blue Seven, ostatni utwór na płycie to kompozycja lidera, którą trudno zaliczyć do jakiejkolwiek kategorii. To z pozoru prosty temat, pozwalający muzykom na otwartą w strukturze, niekończącą się improwizację. Trochę to wypełniacz czasu na płycie. Na wielu innych taki utwór byłby wybitny, na Saxophone Colossus jest słabszym momentem, szczególnie gdy porównamy go z pozostałymi czterema utworami.

Tommy Flanagan dotrzymuje liderowi kroku. Doug Watkins (kontrabas) jest tam gdzie trzeba, za to Max Roach (perkusja) na tej płycie wydaje mi się grać nieco zbyt ostro. Zbyt dużo tu blachy, zbyt proste podziły. Można więc perkusję nazwać najsłabszym instrumentem tej wybitnej płyty.

Sonny Rollins nigdy nie był wirtuozem i wybitnym technicznie saksofonistą. Nigdy nie chciał też, bo pewnie by potrafił, być nowatorem, rewolucjonistą czy kreatorem nowych jazzowych trendów. Jest za to do dziś jednym z najbardziej muzykalnych saksofonistów, który niezależnie od materii muzycznej ma własny sposób i pomysł jak zrobić ze swojego instrumentu właściwy użytek. Zagrać dużo dźwięków potrafi dobry rzemieślnik, a Sonny Rollins to wielki artysta, to jednak duża różnica…

Coraz bardziej prawdopodobny wydaje się jego występ jesienią w Warszawie. Ja będę tam na pewno…

Sonny Rollins
Saxophone Colossus
Format: CD
Wytwórnia: Prestige / Fantasy / OJC
Numer katalogowy: 090204652228

03 marca 2011

Simple Songs Vol. 2

Audycja numer 2. Jej tematem, zapowiadanym tydzień temu, a później w rozmowach ze słuchaczami była zagadkowa historia o Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach. Tak istotnie było, choć tematem nie była sama bajka, a muzyka napisana do filmu wytwórni Walta Disneya z 1937 roku. To jeden z pierwszych pełnometrażowych filmów animowanych. Elementem ścieżki dźwiękowej była niepozorna piosenka, która po latach, najpierw za sprawą Dave Brubecka, a później Milesa Davisa stała się jazzowym standardem – Someday My Prince Will Come

Wczoraj zawartość muzyczna audycji na antenie Radia Jazz (www.radiojazz.fm) obejmowała standard Someday My Prince Will Come w następujących interpretacjach:

* Dave Brubeck – z płyty Dave Digs Disney – w rolach głównych Dave Brubeck (fortepian) i Paul Desmond (saksofon altowy)

* Miles Davis – z płyty Someday My Prince Will Come – w rolach głównych Miles Davis (trąbka) i John Coltrane (saksofon tenorowy)

* Joe Pass – z płyty Virtuoso #4

* Didier Lockwood – z płyty Tribute To Stephena Grappelli – w rolach głównych Didier Lockwood (skrzypce) i Bireli Lagrene (gitara)

* Victor Wooten – z płyty A Show Of Hands – temat Someday My Prince Will Come jest częścią solowej improwizacji zawierającej również motywy z A Night In Tunisia i Misty

* Fred Hersch i Bill Frisell – z płyty Songs We Know – w rolach głównych Fred Herach (fortepian) i Bill Frisell (gitara)

* Cassandra Wilson – z płyty Traveling Miles – gościnnie na skrzypcach Regina Carter

* Tierney Sutton – z płyty Blue In Green

* Bill Evans – z płyty At The Montreux Jazz Festiwal – mistrz fortepianu w towarzystwie Eddie Gomeza na kontrabasie i Jacka DeJohnette na perkusji

* Chick Corea i John McLaughlin – z płyty Five Piece Band – w towarzystwie Christiana McBride na kontrabasie i Kenny Garretta na saksofonie

Odrobinę komentarza do każdego z utworów znajdziecie wkrótce na stronie RadoJAZZ.fm. Powtórka audycji w sobotę o 13.00, a już za tydzień będzie bardziej instrumentalnie i zdecydowanie bardziej energicznie – we środę o 19.00 w audycji Simple Songs przyjrzymy się instrumentalnym przebojom jazzowym, które czy tego chcemy, czy nie pozostają w naszych głowach już od pierwszego wysłuchania. Będzie Branford Marsalis, Herbie Hancock, Sonny Rollins. Julian Cannonball Adderley i kilka innych wielkich postaci w roli twórców jazzowych hitów wszechczasów.

02 marca 2011

Jeff Beck - Rock ‘N’ Roll Party: Honoring Les Paul

To jeszcze ciepła, wydana kilka dni temu płyta z zawierająca nagranie koncertu zarejestrowanego w rocznicę 95 urodzin Les Paula w znanym z jego poniedziałkowych wieloletnich występów Iridium Jazz Club w Nowym Jorku. Niezapomniany Les Paul grywał tam przez kilkanaście lat aż do śmierci w wieku lat 94 w 2009 roku.

Ten materiał będzie z pewnością wielkim zaskoczeniem dla wielu fanów Jeffa Becka. Na widowni tego wieczoru zasiadło wielu znanych muzyków. To był taki koncert dla przyjaciół i znawców sztuki gitarowej. Jeszcze przed pierwszymi dźwiękami muzyki w pierwszym rzędzie możemy dostrzec Steve Van Zandta. Na płycie nie znajdziemy hard rockowego klubowego hip hopu. Nie znajdziemy fuzji rockowej gitary z muzyką klasyczną, ani bluesowych evergreenów. To koncert wypełniony w całości muzyką grywaną i przez Les Paula i taką, która była na szczycie w czasach jego największej popularności komercyjnej – czyli w latach czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Les Paul był zarówno przyjacielem, jak i idolem Jeffa Becka. Idolem od wczesnych lat pięćdziesiątych… Tak, tak, Jeff Beck 24 czerwca, 3 dni po występie w Warszawie skończy 67 lat.

Repertuar, to klasyki rock and rolla, jazzowe standardy i utwory, które przez lata stały się nieodłącznie związane z niepowtarzalnym brzmienim gitary Les Paula. Kim był największy innowator przemysłu nagraniowego i wybitny stylista jazzowej gitary? Garść informacji w opisach jego nagrań:



Większość partii wokalnych tego wieczora należało do rewelacyjnej Imeldy May. Na scenie pojawili się też muzycy jej zespołu. W jaki sposób Jeff Beck znajduje takie talenty pewnie nigdy się nie dowiemy. Imelda May jest bowiem obok lidera niewątpliwie gwiazdą wieczoru. Potrafi zaśpiewać jazzową balladę – jak Cry Me A River. Świetnie wypada w repertuarze Elvisa Presleya – jak w wybornym My Baby Left Me. Imelda May jest też wyśmienita w roli Mary Ford. Tak jak przed ponad pół wiekiem, z pomoca elektroniki teraz być może już nie tak odkrywczej jak wtedy, kiedy były to prototypy konstruowane osobiście przez Les Paula śpiewa wieloma głosami w How High The Moon, Pitting On The Top Of The World, czy Vaya Con Dios.

A Jeff Beck? Jest wybitny. Każdy dźwięk jego gitary jest na swoim miejscu, jest świadectwem wielkiego szacunku dla mistrza Les Paula. Momentami wydaje mi się, że sam Les Paul nie zagrałby tego lepiej. Nie potrafię sobie wyobrazić większego komplementu dla gitarzysty. Jeff Beck tego dnia gra bez wysiłku to wszystko, co dotąd potrafił zagrać tylko jego mistrz. I choć w obszernym wywiadzie w dodatkach wyznaje, że intro w How High The Moon wypadło słabo i ciągle nie wie jak Les Paul potrafił to zagrać, więcej w tym szacunku dla mistrza niż muzycznej refleksji. W czystych nutach jego gitary jest najprawdziwszy swing, jego gitara – to oczywiście w większości utworów klasyczny Gibson Les Paul brzmi nieco staromodnie, jednak właśnie takiego brzmienia wymagał repertuar. Po tym koncercie Gibson powinien zmienić nazwę gitary z Les Paul na Les Paul & Jeff Beck!

W kilku utworach pojawia się sekcja dęta dowodzona przez zdobywającego ostatnio w zadziwiającym tempie popularność i status megagwiazdy jazzowego mainstreamu Troya Trombone Shorty Andrewsa. To jednak nie on tworzy brzmienie przypominające sekcje dęte lat sześćdziesiątych, które młodsi słuchacze mogą pamiętać z filmu Blues Brothers. To zasługa grającego na saksofonie barytonowym samego Blue Lou Mariniego – znanego sidemana, grającego jedną z głównych ról we wspomnianym filmie, a przez lata partnera muzycznego przeróżnych gwiazd, od Franka Zappy poprzez Blood, Sweat & Tears, na Manu Dibango i zespole braci Brecker kończąc. W sekcji gra również Leo Green – wieloletni saksofonista zespołów Jerry Lee Lewisa, Little Richarda i Chucka Berry.

Jeff Beck mając na scenie taką sekcję dętą pozwala muzykom zagrać swoje partie, sam pozostając gdzieś w tle ze swoim typowym Stratocasterem, komentując swoimi dźwiękami wyjątkowo spójnie brzmiącą grupę instrumentów dętych. Niewątpliwie najlepszą wizytówką tej gruy muzyków jest Peter Gunn. Stratocaster lidera dochodzi do głosu w Walking In The Sand i Rocking Is Our Business – to dwa utwory, w których Jeff Beck przypomina słuchaczom o swoich hard rockowych i bluesowych korzeniach.

W jednym z utworów – New Orleans pojawia się będący ciągle w wyśmienitej formie wokalnej i estradowej, choć dawno już przekroczył siedemdziesiątkę, Gary US Bonds. Wokalista potrafi jak mało kto w dzisiejszych czasach rozruszać publiczność.

W drugiej części koncertu Imelda May zmienia nie tylko sukienkę. Wyzwolona z roli współczesnej następczyni Mary Ford staje się bardziej ekspresyjna, choć równie stylowa.

Warto też odnotować gościnny występ Briana Setzera. Tym, którzy muzyka nie znają polecam lekturę:



Twenty Flight Rock to świetny gitarowy duet – szkoda, że to tylko jeden utwór. Brian Setzer pojawia się też w finałowym Shake, Rattle & Roll.

W obszernych dodatkach do płyty znajdziemy wywiad z Jeffem Beckiem, migawki z przygotowań do koncertu, opowieść Jeffa o gitarach z jego kolekcji, a także 2 archiwalne nagrania z 1983 pierwszego wspólnego występu z Les Paulem z Rock ‘N’ Roll Tonite Show. Ten materiał dostępny jest osobno. Z tego samego koncertu pochodzi solowe wykonanie Les Paula standardu How High The Moon prezentujące jego słynny Black Box.

W jednym z dodatków Steve Van Zandt i Nils Lofgren określają koncert jako najlepszy show jaki widzieli w życiu. Dwu wielkich gitarzystów, którzy od 40 lat zagrało setki najlepszych rockowych spektakli na świecie z The E-Street Band nazywa materiał z dzisiejszej płyty najlepszym koncertem jaki w życiu widzieli…. Prawdopodobnie wiedzą co mówią. Ja się z ich zdaniem zgadzam.

Już sam nie wiem, jakiego Jeffa Becka chciałbym zobaczyć 21 czerwca na koncercie w Warszawie. Takiego, jak na dzisiejszej płycie, czy odkrywającego nowe źródła inspiracji i twórczego jak na Emotion & Commotion, albo na You Had It Coming, czy JEFF. A może przypominającego klasyki z okresu Yardbirds, czy grającego repertuar z Beck-Ola, albo wybornie wyprodukowanego przez samego George’a Martina Blow By Blow? A może grającego niekończące się jazz-rockowe improwizacje jak z Janem Hammerem w latach siedemdziesiątych? Ja już mam bilet w pierwszym rzędzie, a Wy? Nawet najbardziej wyśmienita rejestracja HD, a dzisiejsza płyta oferuje wyborną jakość techniczną dźwięku i obrazu nie zastąpi koncertu na żywo. Biegnijcie więc po bilety.

Jeff Beck
Rock ‘N’ Roll Party: Honoring Les Paul
Format: Blue Ray
Wytwórnia: Deuce / Eagle Vision
Numer katalogowy: 5051300507572

01 marca 2011

Zachary Breaux - Groovin'

Wczoraj sięgnąłem na półkę po zupełnie inną płytę. Po jej wysłuchaniu i sporządzeniu notatek, które miały posłużyć do napisania dzisiejszego tekstu słowa zapisane w notatniku okazały się dziwnie znajome. Tak jest, kiedy wraca się do pozycji całkiem niedawno opisywanej. Słowa układają się same w podobne sekwencje. Pierwszą wczorajszą płytą było Blue Soul w wykonaniu sekstetu Blue Mitchella. Opis tej płyty znajdziecie tutaj:


Wieczór był długi, więc czasu wystarczyło na jeszcze jedną płytę – koncert zespołu Zacharego Breaux zarejestrowany w londyńskim klubie Ronniego Scotta. Dzisiejszy bohater nie jest może najznamienitszym gitarzystą czerpiącym z muzycznych doświadczeń Wesa Montgomery i George’a Bensona, jednak ta jedna jego płyta jest z pewnością warta uwagi. Pozostałe, które znam cierpią tak jak wiele rozrywkowych pozycji soul – jazzowych na przerost studyjnej produkcji nad muzyką. Mam tu na myśli zarówno wpływ producentów, jak i techniki nagraniowej na finalne brzmienie zarejestrowane na płycie.

Dzisiejsze nagranie to mieszanka kompozycji własnych gitarzysty z wypróbowanymi gitarowymi standardami. Na płycie znajdziemy więc Coming Home Baby Bena Tuckera – niegdyś gitarzysty basowego Jimmy Smitha, grywany często między innymi przez Jamaaladeena Tacumę. Jest również Impressions Johna Coltrane’a – chyba najczęściej grywany przez jazzowych gitarzystów standard, znajdujący swoje miejsce w różnych gitarowych stylach, poczynając od akustycznych wykonań Bireli Lagrene i Kevina Eubanks, poprzez Pata Martino i Wesa Montgomery, aż do technicznych wyczynów Stanleya Jordana. Mamy też kompozycję Tito Puente – Picadillo. Jest też smooth jazzowy standard Where Is The Love niedawno nagrany przez Stanleya Clarke.

Całość brzmi wyśmienicie, choć momentami trudno oprzeć się wrażeniu, że muzyka jakby szykuje się do startu. Tak jakby coś powstrzymywało Zacharego Breaux od zagrania nieo ostrzej i szybciej. Najlepiej słychać to w zagranym solo Thinking Of Alexis. To świetna improwizacja, która jednak nagle urywa się niespodziewanie i zamiast przyspieszenia tempa, zagęszczenia faktury i wejścia w utwór z impetem zespołu mamy wyciszony koniec…

Mimo tego płyta wart jest polecenia. To niebanalny smooth jazz w wyśmienitym stylu. W odróżnieniu od wielu innych produkcji tego rodzaju nie stara się przypodobać słuchaczom za wszelką cenę, a Impressions w wykonaniu dobrego gitarzysty zawsze brzmi ciekawie. To taki koncert, jakich nigdy za wiele. Widzowie tego wieczora na pewno nie żałowali wydanych na bilety pieniędzy i dobrze się bawili. Z pewnością scena klubu Ronniego Scotta widziała wydarzenia ciekawsze, jednak jeśli traficie gdzieś na tą płytę w dobrej cenie, z pewnością warta jest zainteresowania.

Zachary Breaux
Groovin’
Format: CD
Wytwórnia: Ronnie Scott’s Jazz / NYC Records
Numer katalogowy: 750507600325