12 marca 2011

Stanley Jordan - Bolero

Dzisiejsza płyta jest ostatnim przed prawie dziesięcioletnią przerwą w nagraniach albumem wydanym przez Stanleya Jordana. Bolero po raz pierwszy (i chyba niestety ostatni) zostało wydane w 1994 roku. Wznowień chyba nie było, płytę dość trudno kupić, a z pewnością warto.

Mimo upływu ponad 15 lat i użycia dużej ilości elektronicznych brzmień, co raczej dla Stanleya Jordana nietypowe, muzyka dobrze wytrzymała próbę czasu.

Płytę rozpoczyna 22 minutowa kosmiczna wizja słynnej kompozycji Maurice Ravela. Znajdziemy tu właściwie wszystko, za wyjątkiem klasycznego fortepianu, który kojarzy się z większością nawet około jazzowych wykonań Bolera. Jest więc nieco afrykańskiej muzyki etnicznej z chórem pożyczonym z zupełnie obcej płyty, elektronika rodem z popowych płyt Herbie Hancocka, piszczałki, bębenki, flety, heavy metalowa gitara lidera, hip hop, flamenco, transowe figury rytmiczne gitary basowej Yossi Fine, smyczki, syntetyczna wygenerowana za pomocą komputera orkiestra i dużo więcej.

Dla jednych fantastyczna mieszanina, dla innych niepotrzebne efekciarstwo. Mnie się podoba, jednak to ponad 22 minuty, więc chyba nie uda się zmieścić na antenie RadioJAZZ.fm. W mojej audycji staram się zawsze co poopowiadać, a 22 minuty to prawie połowa cotygodniowej audycji. Sięgnijcie więc po płytę koniecznie…

Jednak ta płyta nie kończy się na pierwszym utworze. Dalej jest równie ciekawie, a momentami jeszcze lepiej.

Co prawda Always And Forever – kompozycja Roda Tempertona znana głównie z wykonań Luthera Vandrossa, to jeden ze słabszych fragmentów płyty. Powodem jest dość banalna warstwa wokalna, zupełnie w tym utworze niepotrzebna.

Jednak już kolejny utwór – Chameleon Herbie Hancocka to powrót do brzmień gitary lidera, jakie znamy z poprzednich płyt.

Dalej znajdziemy jeszcze dość przedziwną interpretację Drifting Jimi Hendrixa.

Końcówka płyty to dwa utwory nagrane solo przez lidera – własna kompozycja Stanleya Jordana Plato’s Blues i powtórzona Always And Forever. Te dwa utwory pokazujące Jordana w wyśmienitej formie, na spółkę z tytułowym Bolero są największą wartością tej płyty.

Stanley Jordan
Bolero
Format: CD
Wytwórnia: Arista
Numer katalogowy: 078221870320

10 marca 2011

Simple Songs Vol. 3

Wczoraj wysłuchaliście swoistej listy przebojów. Melodie, które wszyscy znają, a często nie kojarzą z konkretnymi wykonaniami. Kompozycje łatwe do zapamiętania, choć niebanalne. Nuty, które zostają w głowie, czy tego chcemy, czy nie. Utwory, które często kojarzymy z konkretnym brzmieniem, ale rozpoznajemy je w każdym, nawet najbardziej dziwacznym wykonaniu.

W audycji zostawiłem gdzieś z boku muzykę rozrywkową, często wykorzystywaną przez muzyków jazzowych w ich własnych interpretacjach. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych powstało wiele muzycznych perełek skomponowanych przez taśmowe wytwórnie przebojów, produkujące melodie do filmów i spektakli teatralnych na Broadwayu. Tak banalny z pozoru początek miała większość utworów, które dziś uznajemy za klasyki jazzowe. Nie było więc we wczorajszej audycji żadnego z setek, a może i tysięcy przebojów George’a i Iry Gershwinów, Cole Portera, Richarda Rodgersa i Lorenza Harta, czy Johnny Mercera.

Były za to chwytliwe, uzależniające melodie skomponowane przez jazzowych muzyków na ich własne płyty. Często to pierwsze nagrania tych kompozycji, jeśli było inaczej – to tylko w związku z ograniczonym czasem audycji i wyborem jakiejś innej, nieco krótszej wersji,

Początek dość nietypowy, to tytułowa melodia z filmu Spike’a Lee z 1990 roku – Mo’ Better Blues. grają Branford Marsalis (saksofon), Kenny Kirkland (fortepian), Robert Hurst (bas), Jeff Tain Watts (perkusja) i Terence Blanchard (trąbka).

• Mo’ Better Blues z płyty Mo’ Better Blues – Branford Marsalis

Cofnijmy się nieco w czasie … Jest rok 1964, młody Herbie Hancock nagrywa płytę Empyrean Isley. Umieszcza na niej swoją własną kompozycję – Cantaloupe Island. To wyborna kompozycja – w rolach głównych sam kompozytor i Freddie Hubbard na kornecie. Kompozycja nagrywana wielokrotnie w czasach popularności fusion – między innymi przez Jeana-Luca Ponty, czy samego Freddie Hubbarda. No i zmasakrowana przez hip hopową grupę US3.

• Cantaloupe Island z płyty Empyrean Isles – Herbie Hancock

Skoro już a wspomnieliśmy o nieco zapomnianym przez wielu fusion, czy jak kto woli jazz rocku lat siedemdziesiątych, to warto przypomnieć największy przebój tamtych lat. W roli niemal seryjnego wytwórcy przebojów Joe Zawinul, a oprócz kompozytora grają: Wayne Shorter, Jaco Pastorius, Alex Acuna i Manolo Bardena.

• Birdland z płyty Birdland – Weather Report

To taki ukryty klejnot. Mało znana muzyka filmowa z marnego filmu The Hot Spot. Dla wielu skład może być zaskoczeniem… John Lee Hooker, Miles Davis i Taj Mahal.

• Bank Robbery z płyty The Hot Spot - John Lee Hooker, Miles Davis, Taj Mahal

Teraz mały wyjątek od reguły – kompozycja Kosmy, Preverta i Mercera – jeden z ulubionych w swoim czasie tematów Milesa Davisa, kompozycja nagrana chyba przez wszystkich gitarzystów jazzu choć raz… Tu w niezwykłym wykonaniu Stanleya Jordana, który jak mało kto uchwycił istotę tej melodii.

• Autumn Leaves z płyty Stolen Moments – Stanley Jordan

I znowu Joe Zawinul –tym razem wraz z Julianem Cannonballem Adderley i Natem Adderley. Nagranie pochodzi ze słynnej płyty Live At The Club Cannonballa z 1966 roku.

• Mercy Mercy Mercy z płyty Mercy Mercy Mercy Live At The Club – Julian Cannonball Adderley

Już bardziej klasycznie chyba się nie da… Ten temat znają wszyscy… Swoją premierę miał na płycie Time Out w 1959 roku. Kopozytorem jest oczywiście Paul Desmond, niestrudzony partner muzycznych poczynań Dave Brubecka. Cytując słowa Paula Desmonda z jednej z reedycji płyty – napisał ten numer z myślą o solowej partii bębnów dla Joe Morello i nigdy nie przypuszczał, że zostanie on jednym z jazzowych hitów wszechczasów. Być może nietypowe metrum 5/4 miało uczynić solówkę perkusisty ciekawszą…

• Take Five z płyty Time Out - Dave Brubeck & Paul Desmond

W zestawieniu jazzowych przebojów nie mogło zabraknąć Sonny Rollinsa. Nie potrafię wybrać żadnego z kolejnych dwu utworów nie robiąc krzywdy temu odrzuconemu…
Wyśmienita płyta +3, wyśmienity skład – Sonny Rollins, Tommy Flanagan, Al. Foster i Bob Cranshaw. I Mona Lisa

• Mona Lisa z płyty Sonny Rollins +3 – Sonny Rollins & Tommy Flanagan, Bob Cranshaw, Al. Foster – 1996

A ten drugi, równie niezapomniany temat w wykonaniu Rollinsa, to jego własna kompozycja z Saxophone Colossus z 1956 roku. Znowu wyśmienita melodia i znowu gdzieś w tle Tommy Flanagan, tym razem w towarzystwie Maxa Roacha i Douga Watkinsa

• St. Thomas z płyty Saxophone Colossus – Sonny Rollins & Tommy Flanagan

Dwa lata później Art Blakey nagrywa płytę Moanin’, którą otwiera tytułowa kompozycja Bobby Timmonsa. Na fortepianie zagra kompozytor, na trąbce Lee Morgan, na saksofonie tenorowym Benny Golson, a Jimmy Merritt na basie i oczywiście lider na bębnach… Czy ktoś spodziewałby się po The Jazz Messengers takiego przeboju?

• Moanin’ z płyty Moanin’ – Art Blaley And The Jazz Messengers – Art Blakey, Bobby Timmons (piano), Lee Morgan (trumpet)

Oryginalne wykonanie Lee Morgana ma ponad 10 minut, dziś więc krótsze, nieco bardziej nowoczesne wykonanie ciekawego sładu pod dowództwem Monty Alexandra.

• Sidewinder z płyty Monty Meets Sly And Robbie – Monty Alexander, Sly Dunbar, Robbie Sheakespeare (bass)

A już za tydzień będzie jazzowy zbiór mało znanych wokalnych perełek, uzupełniony o pewien zespół heavy metalowy w zadziwiającej roli, pewnego amerykańskiego aktora zbawiającego świat w roli wirtuoza harmonijki i pewną mało znaną polskiego pochodzenia nauczycielkę śpiewu w Belgii, która w wolnym czasie nagrywa prawdziwe jazzowe perełki. Czyli tematem przewodnim będą mało znane, zadziwiające swoją urodą piosenki, tym razem z tekstem…

08 marca 2011

Miles Davis - Bitches Brew: 40th Anniversary Collector’s Edition: Copenhagen Live 1969

Koncert, którego archiwalną rejestrację odnalezioną w archiwach duńskiej telewizji umieszczono na płycie DVD odbył się w listopadzie 1969 roku, czyli po nagraniu praktycznie całego materiału studyjnej płyty Bitches Brew, jednak przed jej wydaniem. Zawartość muzyczna to kompozycje z jeszcze niewydanego albumu, oraz utwory znane z innych płyt z tego okresu, takich jak Directions, ESP, Seven Steps To Heaven, czy Live/Evil.

W zespole, który pojechał w europejskią trasę koncertową pozostali kluczowi dla rewolucji Bitches Brew muzycy. Oprócz lidera to Wayne Shorter (saksofony), Chick Corea (fortepian elektryczny), Dave Holland (kontrabas) i Jack DeJohnette (perkusja).

To właśnie Jack DeJohnette, który w otoczeniu Milesa Davisa zastąpił prawie bezpośrednio Tony Williamsa, który w momencie nagrywania tego koncertu już stworzył Lifetime, wydaje się być kluczem do nowego brzmienia. To czuje się zdecydowanie bardziej w dzisiejszym, kameralnym koncertowym składzie zespołu. To prawda, że Miles Davis zmienił sposób gry. Jego nuty rozmnożyły się nagle w niekończące się pasaże krótkich, rwanych dźwięków. Tak samo gra Wayne Shorter. To jednak skomplikowanie rytmu i przyznanie rytmicznej warstwie kompozycji roli dominującej nad melodią jest znakiem rozpoznawczym zmiany w muzyce jaką przypisujemy Milesowi Davisowi i jego Bitches Brew. Historia czasem układa się tak dziwnie, że jedni coś wymyślają, a innym dostają się za to samo nagrody i splendor słuchaczy. Tym razem ową nagrodą był komercyjny sukces studyjnego albumu Bitches Brew. Prawdziwe laury za tę rewolucj należą się co najmniej w takim samym wymiarze Tony Williamsowi, Larry Youngowi i Johnowi McLauglinowi za Lifetime.

Miles Davis potrzebował dwu lub momentami trzech perkusistów i jeszcze paru muzyków grających na instrumentach perkusyjnych, żeby osiągnąć tę samą rytmiczną komplikację w studiu, którą Tony Williams grał z niewielką pomocą lewej ręki Larry Younga.

Dzisiejsza płyta to 70 minut wyśmienitej muzyki. Każdy dźwięk trąbki Milesa Davisa jest jak zwykle niezapomniany. Jego gry można słuchać w kółko i nigdy się nie nudzi. Bohaterem tej płyty jest jednak Jack DeJohnette. Gdyby nie magia nazwisk, to powinien być jego zespół…

Zadziwiająca jest obserwacja zachowań muzyków na scenie. Muzyka jest pełna energii i spontaniczna, jednak na twarzach muzyków nie sposób rozpoznać jakiejkolwiek emocji. Każdy z nich pozostaje skupiony i zamknięty w swoim własnym świecie, niczym w kokonie wokół swojego instrumentu. Ten dysonans obserwacyjny wygląda tak, jakby każdy z członków zespołu grał swój własny koncert, który w magiczny sposób pasuje do pozostałych…

Jakość materiału, jak na przypadkowe znalezisko, jest całkiem niezła. Dźwiękowi, biorąc pod uwagę czas i sposób rejestracji trudno cokolwiek zarzucić. Obraz cierpi momentami z powodu słabego oświetlenia na scenie. Paski po lewej stronie ekranu zniekształcające nieco obraz to wada materiału źródłowego, której nie dało się usunąć, co nie zmniejsza w żaden sposób historycznej i dźwiękowej wartości materiału.

Najsłabszym ogniwem zespołu tego dnia był Wayne Shorter. Jego improwizacje są chaotyczne i pozbawionepasji, która słychać na Bitches Brew. To jednak również efekt bezpośredniego porównania na scenie z grą Milesa Davisa. Pewnie te same dźwięki zagrane z Carlosem Santaną brzmiałyby rewelacyjnie.

Jak całego jazz rocka z lat siedemdziesiątych, również tego koncertu trzeba słuchać bardzo głośno, dając się ponieść i wciągnąć w świat ciągnących się w nieskończoność partii improwizowanych i przedziwnych momenatmi figur rytmicznych.

O samym Bitches Brew, a także o wydaniu 40th Anniversary Collector’s Edition przeczytacie tutaj:

Bitches Brew 40th Anniversary: Tanglewood Live 1970 CD

Bitches Brew 40th Anniversary: Bitches Brew LP


Miles Davis
Bitches Brew: 40th Anniversary Collector’s Edition
Format: 2LP + 3CD + DVD
Wytwórnia: Columbia / Sony
Numer katalogowy: 886977552021

07 marca 2011

Bruce Springsteen & The E Street Band - Blood Brothers

Blood Brothers to pełnometrażowy film dokumentalny przeznaczony głównie, a właściwie wyłącznie dla fanów Bruce’a Springsteena. Film opowiada o pracy w studiu w czasie nagrywania w 1995 roku albumu Greatest Hits. To było w zasadzie pierwsze po 11 latach przerwy spotkanie wszystkich członków zespołu w studiu nagraniowym.

Blood Brothers to dobrze zrobiony dokument. Film nie jest zbieranina przypadkowo nakręconych w różnych okolicznościach i przez różnych filmowców ujęc. Ekipa filmowa towarzyszyła muzykom w studiu prawdopodobnie od początku z myślą o zmontowaniu i wydaniu filmu.

Z muzycznego punktu widzenia film nie zawiera żadnego utworu, którego nie wydano wcześniej lub później na innych płytach. Większość prezentowanej w filmie muzyki, to szkice, urywki, lub prawie całe utwory zagrane w studiu.

Nikt tu nie dorabia do piosenek niepotrzebnej filozofii i jakis niestworzonych historii. Tu raczej można obejrzeć nieco pracy zespołu od kuchni. To takie rodzinne migawki ze studia, stanowiące niewątpliwie łakomy kąsek dla fanów zespołu i pewnie tylko dla nich.

Ostatnio Bruce Springsteen często dodaje płytę DVD z podobnymi migawkami tworząc w ten sposób rozszerzone wydanie płyty CD. Tak było w wypadku The Seeger Sessions i Working On A Dream. The Rising i Devils & Dust zawierały z kolei na dodatkowej płycie fragmenty koncerów. Wydaje się to być lepszym pomysłem. Te filmy są krótsze, to z reguły około 30 minut materiału. To zdecydowanie wystarcza, żeby wczuć się w atmosferę pracy w studiu.

Coś przedziwnego jest jednak w Blood Brothers. Co kilka lat sięgam po tę płytę i oglądam ją z dużą przyjemnością. To pewnie entuzjazm i optymizm wylewający się wręcz strumieniami z każdej nuty i każdego spojrzenia muzyków.

Płyta dodatkowo zawiera teledyski do Murder Incorporated i Secret Garden, które są również dostępne w dwupłytowym zbiorze The Complete Video Anthology / 1978-2000.

Blood Brothers, to propozycja dla fanów Bruce’a Springsteena, czyli również dla mnie. Tym, którzy fanami nie są polecam wycieczkę osobistą na koncert, co gwarantuje, że dołączycie do grona wyznawców, albo któreś z wydawnictw koncertowych na dobry początek.

Bruce Springsteen & The E Street Band
Blood Brothers
Format: DVD
Wytwórnia: Columbia
Numer katalogowy: 5099705013953