21 maja 2011

Dexter Gordon - Live At Carnegie Hall

Ta płyta jest sporym zaskoczeniem. Raczej nie jest jedną z tych wielkich płyt Dextera Gordona w rodzaju Our Man In Paris, Dexter Gordon On Dial: The Complete Sessions, GO, czy Gettin’ Around. Live At Carnegie Hall to jednak taki Dexter Gordon w pigułce. To niezła sekcja pozostająca gdzies w tle i niekończące się improwizacje lidera. W dwu utworach występuje gościnni drugi saksofonista – Johnny Griffin. Te dwa utwory – Blues Up And Down i Cheesecake to ciekawy dialog dwu saksofonów. Krótkie solówki gra też na fortepianie George Cables. Całość jednak należy do Dextera Gordona, który gra siedmiominutowe improwizacje z łatwością cytując zarówno znane melodie w rodzaju Mona Lisy, czy Body And Soul. To jednak tylko fragmenty, całość improwizacji to inteligentne i wyważone, a jednocześnie z niezwykłą inwencją przedstawiające nam harmoniczne zawiłości granych tematów.

Być może dobór repertuaru jest tu nieco przypadkowy, jednak każdy z utworów jest tylko pretekstem do najwyższej próby saksofonowej improwizacji. Tak więc nie ma na tej płycie tematu przewodniego łączącego zagrane utwory. Nie ma jakiejś skomplikowanej ideologii. Prawdopodobnie nie było też jakoś ściśle zaplanowanego programu koncertu. Ta płyta to czysta muzyka i nic więcej. Czy to źle, raczej nie. To taki rodzaj meldunku Dextera Gordona – jestem, wróciłem z dłuższego, trwającego ponad 10 lat pobytu w Europie. Pierwszą płytą nagraną przez saksofonistę po powrocie do USA była oczywiście HomeComing: Live At The Village Vanguard. Jednak powrót na tak prestiżową scenę jak Carnegie Hall z pewnością był dla samego Dextera Gordona dopingiem do zagrania naprawdę wyśmienitego koncertu, który nie wiedzieć czemu wydano po raz pierwszy dopiero po dwudziestu latach.

To jeden z tych koncertów, na których chciałbym znaleźć się na widowni. Niestety to był w Carnegie Hall z 1978 roku – raczej poza moim zasięgiem w tamtym czasie i miejscu. Dobrze, że są płyty. Ta jest z pewnością świetnym zapisem wyśmienitego koncertu. Wydana po latach w serii Original Columbia Jazz Classics zyskała status klasyka jazzu w oczach ludzi od marketingu w wytwórni. Tym razem to nie jest nadużycie mające nas namówić do zakupu. To świetna płyta, nie tylko dla wielbicieli Dextera Gordona, ale dla wszystkich fanów dobrego jazzu.

Dexter Gordon
Live At Carnegie Hall
Format: CD
Wytwórnia: Columbia / Sony
Numer: 886975696628

20 maja 2011

Noc Miliona Żurawi vol. 2 - Palladium, Warszawa, 18 maja 2011

To był całkiem przyjemny wieczór, choć tego rodzaju koncerty nie są zwykle wydarzeniem artystycznym, a raczej towarzyskim. Tak też było tym razem, choć udało się zebrać pełną salę słuchaczy pragnących oprócz zobaczenia tych zapowiadanych i jak to zwykle w takich okolicznościach bywa, również tych mniej zaplanowanych muzycznych prezentacji. Pochwalić należy sprawność techniczną organizacji i krótkie przerwy między występami. W przerwach przeznaczonych dla technicznej obsługi sceny słuchaczom czas umilał, czytając w większości wcześniej przygotowane przez samych wykonawców teksty, Zbigniew Zamachowski. Czasem była to konferansjerka całkiem zgrabna, kiedy indziej zdradzając niezbyt dogłębną wiedzę muzyczną zapowiadającego pozostawała wypełniaczem czasu, na tyle jednak udanym, że widzowie widowni nie opuszczali przez prawie 4 godziny.
Przyjęta formuła kilkunastominutowych prezentacji nie pozwoliła na rozwinięcie skrzydeł większości wykonawcom. Po tych lepszych prezentacjach pozostał zatem niedosyt, a te nieco gorsze były na tyle krótkie, że nie irytowały ponad miarę.
Koncert rozpoczęła Maria Pomianowska z zespołem łączącym odrobinę japońskiej egzotyki muzycznej z polskim folklorem. Ta z pozoru skazana na niepowodzenie mieszanka sprawdziła się na tyle, że z pewnością poszukam nagrań jej zespołu.


Maria Pomianowska z zespołem

Kolejny występ, to krótki set zaprezentowany przez Annę Kostrzewską, wokalistkę ciągle poszukującą swojej muzycznej tożsamości, z pewnością jednak zasługującą na szersze zainteresowanie jazzowej publicznośći, która nie traktuje jazzu zbyt ortodoksyjnie ograniczając się do sprawdzonych wielkich sław wokalnych. Anna Kostrzewska jest również odpowiedzialna za artystyczną część całej akcji pomocy dla Japonii organizowaną przez Polską Akcję Humanitarną. Zarówno za walory muzyczne jej występu, jak i wysiłek organizacyjny i zaangażowanie w całą sprawę należą się jej słowa najwyższego uznania. Jeśli będzie gdzieś w pobliżu jej koncert, z pewnością mnie tam nie zabraknie.

Anna Kostrzewska

Projekt Agnieszki Szczepaniak – Ale Szopka! z gościnnym udziałem Justyny Steczkowskiej został zaprezentowany w krótkim secie, który zdominowała swoimi niezwykłymi możliwościami głosowymi Justyna Steczkowska. To również temat wart większego zainteresowania, bowim mam wrażenie, że cały pomysł, to nie tylko wykorzystanie głosu gwiazdy, ale również ciekawa muzyka, której niestety z racji ograniczeń czasowych nie udało się tego wieczora pokazać.


Agnieszka Szczepaniak

Justyna Steczkowska

Na bis zespół Agnieszki Szczepaniak zagrał popowy przebój Justyny Steczkowskiej – Dziewczyna Szamana. Duet wokalny Justyny Steczkowskiej i Anny Kostrzewskiej należy uznać za całkiem udany, a z pewnością również widowiskowy i mający ten oczekiwany przez publiczność tego rodzaju koncertów smaczek jednorazowego, niepowtarzalnego wydarzenia.

Anna Kostrzewska i Justyna Steczkowska

Mieczysław Szcześniak i w towarzystwie Wendy Waldman – to był poprawny i tylko poprawny występ, oboje artystów potrafi więcej, jednak to taki rodzaj muzyki, który potrzebuje nieco więcej czasu na wciągnięcie słuchaczy w nastrój. Tego wieczora w Palladium było za krótko i za mało, a to w sumie oznacza, że nie było najgorzej.

Mieczysław Szcześniak i Wendy Waldman

Zespół Raz Dwa Trzy – za taką muzyka nie przepadam. Mam jednak wrażenie, że zespół zagrał swoje najważniejsze piosenki nieco bez zaangażowania, tak jakby to był kolejny koncert, jakich zapewne wiele zagrali w ostatnich latach w tych większych salach wielkomiejskich i mniejszych domach kultury i strażackich remizach oraz ludowych festynach jakich wiele każdego lata odbywa się w całej Polsce.

Adam Nowak (Raz Dwa Trzy)

Występ Agi Zaryan był nieco nie dla mnie. Nie przepadam za wyciąganiem ambitnych wierszy i dorabianiem do nich na siłę muzyki, tak, żeby płytę sprzedać jako ambitny projekt artystyczny doczepianąc jej etykietkę znanego poety. Wolę Agę Zaryan śpiewającą jazzowe standardy, jednak do tego potrzeba większego rozmachu instrumentalnego, czego na estradzie Nocy Żurawi vol. 2 zabrakło. Było więc muzycznie poprawnie w stylu, za którym nie przepadam. To też muzyka, która potrzebuje nieco bliższego kontaktu z publicznością, chwili oddechu i refleksji, osobistej relacji, przynajmniej z pierwszym rzędem publiczności. Po dynamicznym występie Adama Nowaka nie było to łatwe... Do tego, że nie jest to projekt jedynie czysto komercyjny i wiersze Miłosza są dla Agi Zaryan ważne, muszę przekonać się na osobnym koncercie dedykowanym temu projektowi...


Aga Zaryan

Gwiazdą zamykającą całość był Tomasz Stańko w towarzystkie swojego dawnego zespołu – dziś już nagrywającego samodzielnie – tria Marcina Wasilewskiego. To był niewątpliwie najlepszy set wieczoru. Tomasz Stańko urzeka każdym dźwiękiem, szczególnie w czasie koncertów. Ma w sobie coś z Milesa Davisa. Gra oszczędnie, całkowicie kontroluje muzyczną akcję i jakby od niechcenia zupełnie niespodziewanie wydaje ze swojej trąbki dźwięki, których się nie spodziewamy, a które są tak bardzo na miejscu.

Tomasz Stańko

Tomasz Stańko

19 maja 2011

Simple Songs Vol. 13

Wczorajsza audycja rozpoczęła oficjalne odliczanie czasu, który pozostał do pierwszego w Polsce koncert Jeffa Becka. Pewnie cały dzień byłby potrzebny, żeby pokazać wszystkie jego artystyczne wcielenia, poczynając od Yardbirds, poprzez jazz rockowe produkcje z lat siedemdziesiątych, na przebojowych i niezwykle nowoczesnych płytach ostatniej dekady.

Zacznijmy jednak od jednego z jego ostatnio często grywanych na koncertach przebojów, który na pewno usłyszymy na warszawskim koncercie zorganizowanym w ramach tegorocznej edycji Warsaw Summer Jazz Days. Z płyty Emotion & Commotion z udziałem zjawiskowej Tal Wilkenfeld na gitarze basowej, Jasona Rebello na klawiaturach i orkiestry – Hammerhead.

* Jeff Beck – Hammerhead – Emotion & Commotion

Miał być rock and roll i zaraz do niego przejdziemy. Najpierw jednak jeszcze jedno zupełnie świeże nagranie. Patrząc na kalendarz wydawniczy, to najnowsze nagrania Jeffa Becka. Wydana chyba tylko na rynku amerykańskim w 2010 roku płyta – Live And Exclusive From The Grammy Museum zawiera nagrania z koncertu, który odbył się nieco później niż koncert poświęcony pamięci Les Paula, do którego za chwilę przejdziemy. Posłuchajmy Nessum Dorma – arii Kalafa z ostatniego aktu opery Turandot Giacomo Pucciniego. To taka próbka rozszerzająca muzyczne horyzonty naszego dzisiejszego bohatera.

* Jeff Beck – Nessum Dorma – Live And Exclusive From The Grammy Museum

Teraz skupimy się w większości na ostatniej dużej produkcji Jeffa Becka. To nietypowy album w jego dorobku: Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul. To powrót do korzeni jazzowej gitary i hołd złożony wielkiemu idolowi naszego dzisiejszego bohatera. To starannie wybrana muzyka grana jeszcze w latach czterdziestych i pięćdziesiątych przez Les Paula. Zacznijmy od mocniejszego uderzenia – kompozycji do której przyznaje się Nicka LaRocca, a którą w 1917 roku nagrał po raz pierwszy na płytę jeden pierwszych jazzowych zespołów utrwalonych na płytach – Original Dixieland Jass Band – Tiger Rag. Śpiewa zupełnie zjawiskowa, znaleziona gdzieś w Irlandii Imelda May. Les Paul nagrał tą kompozycję po raz pierwszy w 1952 roku i wraz z Mary Ford uczynił ją wielkim przebojem. Wcześniej ten standard nagrywali właściwie wszyscy – Duke Ellington, Benny Goodman, Frank Sinatra i wielu innych.

* Jeff Beck Feat. Imelda May – Tiger Rag - Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul

Płyta Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul to w większości nieco tylko unowocześnione, jakże stylowe i z wielkim szacunkiem dla dorobku mistrza zagrane covery. Posłuchajmy zatem najpierw wersji Jeffa Becka i Imeldy May a później Les Paula i Mary Ford z 1951 roku.

* Jeff Beck Feat. Imelda May – How High The Moon - Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul

* Les Paul And Mary Ford – How High The Moon – Les Paul With Mary Ford: The Best Of The Capitol Masters

Na scenie tego wieczora wystąpili też goście specjalni. W jednym utworze pojawił się Gary U.S. Bonds, postać dla amerykańskiej muzyki legendarna, pewnie kiedyś pojawi się w audycji na dłużej. Mało kto dziś potrafi tak rozruszać publiczność wychodząc na scenę tylko na jeden utwór. Posłuchajmy zatem New Orleans w wersji rozszerzonej o zapowiedź Jeffa Becka.

* Jeff Beck feat. Gary US Bonds – New Orleans – Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul

W dłuższej wersji materiału zarejestrowanego w klubie jazzowym Irydium w Nowym Jorku, dostępnej w formie filmu na płycie Blue Ray na kilka utworów pojawia się Brian Setzer. W wersji CD mamy tylko jeden utwór z jego udziałem – Twenty Flight Rock, w wersji rozszerzonej o zapowiedź Jeffa Becka.

* Jeff Beck feat. Brian Setzer – Twenty Flight Rock – Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul

W prawie wszystkich utworach z płyty, która była głównym tematem audycji, Jeff Beck gra w stylu przypominającym Les Paula sprzed pół wieku. Czasem jednak przypomina sobie o swoich rockowych doświadczeniach, które dają się wykorzystać nawet w takiej wspominkowej konwencji. Posłuchajmy Rocking Is Our Business – w roli wokalisty muzyk z zespołu Imeldy May – śpiewający i grający na gitarze Darrel Higham. Zagrają też Jason Rebello – stały od kilku już lat muzyk Jeffa Becka i gościnnie wschodząca gwiazda jazzowego mainstreamu w rozumieniu Wyntona Marsalisa - Trombone Shorty na puzonie. O sekcji dętej jeszcze warto opowiedzieć więcej po wysłuchaniu nagrania.

* Jeff Beck feat. Darrel Higham & Trombone Shorty – Rocking Is Our Business – Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul

Sekcja dęta, którą w kilku utworach na koncercie dowodził wspomniany już Trombone Shorty składała się z muzyków legendarnych dla klimatów, w których poruszamy się w czasie audycji. Oprócz najmłodszego w tym gronie jej lidera, grają Blue Lou Marini na saksofonie barytonowym (pamiętacie kelnera z The Blues Brothers?), muzycznego partnera wielu sław, poczynając od Franka Zappy, poprzez Manu Dibango, a na sekcji dętej Blood, Sweet & Tears dowodzonej przez Randy Breckera kończąc, a także Leo Greena – saksofonisty Jerry Lee Lewisa, Little Richarda i Chucka Berry. Posłuchajmy muzycznej wizytówki Lou Mariniego – utworu pamiętanego przez wielu właśnie z filmu The Blues Brothers – Peter Gunn

* Jeff Beck – Peter Gunn – Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul

Powróćmy na chwilę do rewelacyjnie stylowej Imeldy May. Kolejny utwór z koncertu poświęconego pamięci Les Paula to Mockin’ Bird Hill. Tu znowu będzie podwójna prezentacja. Tym razem posłuchajmy najpierw Les Paula i Mary Ford, a później Jeffa Becka i Imeldy May.

* Les Paul And Mary Ford – Mockin’ Bird Hill – Les Paul With Mary Ford: The Best Of The Capitol Masters

* Jeff Beck feat. Imelda May – Mockin’ Bird Hill – Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul

Skąd wzięła się Imelda May… Jakoś tak cudownie została przez Jeffa Becka wynaleziona, gdzieś na muzycznej scenie Irlandii. Jeff Beck ma niewątpliwie talent do takich odkryć, przypomnijmy choćby Tal Wilkenfeld  (młoda basistka ur. 1986, obecnie w zespole Herbie Hancocka). Wróćmy jednak do Imeldy May, która doskonale wpasowała się w niełatwą rolę Mary Ford. To wokalistka, której debiutancka płyta ukazała się w 2005 roku. My posłuchajmy bisu z zapisu koncertu zespołu Imeldy May, który towarzyszy Jeffowi Beckowi na płycie Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul. Tutaj tylko z Imeldą May – z bonusowej płyty z rozszerzonego wydania albumu Love Tattoo – bis z koncertu – Rollin’ And Tumblin’  Muddy Watersa.

* Imelda May – Rollin’ And Tumblin’ – Love Tattoo Limited Edition 2 CD

Skoro już wspomniałem o Tal Wilkenfeld to nie potrafię nie zaprezentować fragmentu… to będzie Cause We’ve Ended As Lovers Stevie Wondera z koncertu Jeffa Becka Live At Ronnie Scott’s. W chwili jego nagrywania Tal miała 21 lat…

* Jeff Beck feat. Tal Wilkenfeld – Jeff Beck Performing This Week… Live At Ronnie Scott’s

To właśnie tego rodzaju muzykę usłyszymy na koncercie Jeffa Becka w Warszawie, to już 21 czerwca w ramach Warsaw Summer Jazz Days. Ja będę tam na pewno. To będzie jedno z najważniejszych muzycznych wydarzeń tego roku. Wybierzcie się na ten koncert koniecznie.

Suplement, czyli to, czego nie udało się zmieścić w godzinnej audycji:

Wróćmy jeszcze do najważniejszej dziś płyty - Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul.

* Jeff Beck feat. Imelda May – Cry Me A River – Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul

* Jeff Beck feat. Imelda May – Sitting On Top Of The World – Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul

* Jeff Beck feat. Imelda May – Bye Bye Blues – Rock ‘N’ Roll Party Honouring Les Paul

A już za tydzień zajmiemy się sylwetką Nguyena Le. Jego najnowsza płyta – Songs Of Freedom będzie naszą radiową płytą tygodnia, my posłuchamy również innych jego nagrań. Ten niezwykle oryginalny, mający wietnamskie korzenie, urodzony w Paryżu artysta nagrywa płyty z własnymi kompozycjami, w twórczy i odkrywczy sposób przerabia coś, czego większość gitarzystów boi się nawet dotknąć – na przykład repertuar Jimi Hendrixa. Uczestniczy w różnego rodzaju muzycznych eksperymentach takich jak choćby te pod dowództwem Uri Caine’a. Na pewno będzie bardzo oryginalnie i egzotycznie, a jednocześnie nie zabraknie wielkich rockowych przebojów w przedziwnych interpretacjach Nguyena Le.

18 maja 2011

Adam Czerwiński & Darek Oleszkiewicz - Raindance

Dzisiejsza płyta dotarła do mnie z pewnym opóźnieniem. Słyszałem ją parę lat temu i jakoś o niej zapomniałem. Nie znaczy to, że nie warto o niej  pamiętać. Z pewnością to pozycja warta uwagi. Skąd to opóźnienie? To niezależna produkcja, na okładce brak nawet kodu kreskowego i oznaczenia wytwórni, więc w najbliższym sklepie płytowym raczej jej nie znajdziecie. To kolejny z setek przykładów na to, jak bardzo wewnętrzne mechanizmy rynku muzycznego usiłują wpływać na to, czego słuchamy. Do niektórych nagrań dotrzeć łatwiej niż do innych. O niektórych dobrych płytach dowiemy się z mediów, o innych znajdziemy wzmianki jedynie na stronach artystów. To czy o jakiejś płycie jest głośno jest jedynie luźno powiązane z artystyczną wartością zarejestrowanej na niej muzyki.

Raindance to właśnie przykład takiej płyty nagranej przez kompetentnych i wyśmienitych warsztatowo muzyków na przekór muzycznemu przemysłowi i mechanizmom promującym sprzedaż. To także kolejny dowód na to, że od wielu lat czołówka naszych muzyków jazzowych nie aspiruje już do światowej czołówki, ale zwyczajnie jest jej częścią. Formalnie płycie liderują Adam Czerwiński (perkusja) i Dariusz Oleszkiewicz (kontrabas). Pozostali muzycy to Larry Koonse (gitara) i Larry Goldings (organy Hammonda). Gdyby policzyć starannie ilość solówek, lub nut zagranych przez członków zespołu, spokojnie mogłaby to być płyta Larry Goldingsa i Larry Koonse’go.

Larry Goldings to uczestnik niezliczonej ilości sesji z największymi muzykami, a także autor kilkunastu płyt solowych. Moje pierwsze skojarzenia, czyli muzyka, którą mam w pamięci bez sięgania po naukowe opracowania dyskograficzne, to Michael Brecker, John Scofield (That’s What I Say: John Scofield Plays The Music Of Ray Charles), czy opisywana ostatnio i prezentowana w Simple Songs na antenie RadioJAZZ.FM płyta Tima Riesa – The Rolling Stones Project.


Nagrania z dzisiejszej płyty też możecie na antenie usłyszeć i z pewnością będą się pojawiać w najbliższym czasie.

Larry Koonse w Polsce znany jest zapewne najbardziej ze sprzedanej w dużej jak na jazzową produkcję ilości egzemplarzy płycie Agi Zaryan – Picking Up The Pieces. Dla mnie to muzyk, którego pamiętam z wybornej płyty Charlie Hadena i Gonzalo Rubalcaby – Land Of The Sun. To także muzyczny towarzysz Tootsa Thelemansa i Lee Konitza.

No i tak po porcji narzekania na to jak świat jest zorganizowany docieramy do muzyki z dzisiejszej płyty. A ta jest wyśmienita. Formuła nieco przypomina klasyczne składy Hammond + gitara + perkusja + bas, jakie znamy z wielu płyt Granta Greena, wczesnego George’a Bensona, czy Wesa Montgomery. Punkt ciężkości przesunięty jest nieco z gitary w stronę perkusji, w końcu liderem jest Adam Czerwiński. Kompozycje są wyśmienite, tytułowa Raindance jakby nieco wstydliwie schowana na drugim miejscu za otwierającym płytę standardem Irvinga Berlina – How Deep Is The Ocean nie ma powodu do obaw. To kompozycja Adama Czerwińskiego, która niczym nie ustępuje renomowanemu standardowi. Podobnie jest z pozostałymi kompozycjami autorstwa Dariusza Oleszkiewicza i Larry’ego Koonse.

Może trochę na tej płycie za mało Dariusza Oleszkiewicza, choć to już szukanie dziury w całym. To znakomita, nastrojowa, wysmakowana i przemyślana płyta. Klimat sprzyja raczej kontemplacji i smakowaniu brzmień i pomysłów aranżacyjnych niż wystukiwaniu nogą rytmu. Chwała za to Adamowi Czerwińskiemu, który rozumie, że czasem mniej znaczy lepiej. Szkoda tylko, że mało kto o tym się dowie…

Adam Czerwiński & Darek Oleszkiewicz
Raindance
Format: CD
Wytwórnia: ACR
Numer: ACR 001

17 maja 2011

George Benson Quartet - It's Uptown

Dzisiejsza płyta została nagrana w 1966 roku i jest druga, po debiutanckiej The New Boss Guitar płytą w obszernym dorobku nagraniowym George’a Bensona. Pomimo młodego wieku artysty – w momencie jej nagrywania miał 23 lata to bardzo dojrzały produkt. Pomimo artystycznego dyktatu producentów, którzy w tym czasie widzieli w gitarzyście potencjał na komercyjna i niekoniecznie jazzową gwiazdę, udało się nagrać świetną muzykę. Słychać tu rhythm and bluesowe korzenie gitarzysty, jednak słychać również już to, za co fani jazzu kochają gitarzystę najbardziej.

Cyfrowa reedycja na krążku CD z 2001 roku (w serii Original Columbia Jazz Classics) wzbogacona została o 3 wcześniej niepublikowane utwory i wciśnięte tu nie za bardzo wiem dlaczego dwa utwory z płyty Lonnie Smitha – Finger Lickin’ Good. Jedna z pewnością te trzy utwory, wraz z poprawionym dźwiękiem uzasadniają zakup reedycji dla tych, którzy wolą dźwięk cyfrowy. Płyta Lonnie Smitha warta jest osobnego zainteresowania w całości, ale o niej może innym razem.

Z pewnością dla wielbicieli jazzowej gitary najciekawszy będzie trwająca ponad 7 minut wersja Willow Weep For Me – standardu granego często przez gitarzystów. W wersji George Bensona przypomina bardzo sposób frazowania Charlie Christiana, z pewnością jest ciekawa i inspirująca, a przede wszystkim bardzo dojrzała, co niespodziewane dla młodego przecież w momencie jej nagrania artysty, który operował raczej w sferze bardziej witalnych emocji, do czego skłaniały go wcześniejsze muzyczne doświadczenia, w tym koncertowa współpraca z Jackiem McDuffem.

Część materiału to kompozycje własne lidera, zapowiadające jego talent do komponowania zgrabnych melodii. Połączenie dobrych kompozycji z nienaganną techniką gry stworzyło niezwykle melodyjna, przebojową, a jednocześnie muzycznie ciekawą i niebanalną mieszankę. Takie utwory, jak otwierający płytę Clockwise, Hello Birdie, czy zagrany prawie wyłącznie w towarzystwie instrumentów perkusyjnych przypominający klimatem korridę Bullfight to kompozycje lidera, które nie są wcale słabsze, niż wielkie ograne standardy, w rodzaju Willow Weep For Me, A Foggy Day, czy Summertime, które dopełniają program płyty.

W części utworów według opisu we wkładce do albumu gra 3 perkusistów, czego zupełnie nie słychać. Być może to raczej kopia danych z archiwów wytwórni i lista wszystkich muzyków obecnych na nagraniach, a nie ich rzeczywisty udział w konkretnych utworach. Za to Ronnie Cuber (saksofon barytonowy) i przede wszystkim Lonnie Smith (organy) to ważni uczestnicy nagrań.

Otrzymujemy więc syntezę gatunków, swoisty muzyczny amalgamat pozwalający na dobrą zabawę, traktujący słuchacza poważnie, rzetelny i pełen młodzieńczej energii. Urzekające jest za każdym razem słyszeć gitarzystę, który mając błyskotliwą technikę używa jej grając muzykę, a nie pokazując jak wiele potrafi. To cecha wielkich artystów i dobrych nagrań. Opanowanie instrumentu jest ważne, ale musi być w tym jakiś cel, a muzyka to emocje a nie technika. Na tej płycie znajdziecie właściwe proporcje.

George Benson Quartet
It’s Uptown
Format: CD
Wytwórnia: Columbia
Numer: 602517050396

15 maja 2011

Włodek Pawlik Trio feat. Randy Brecker, Steve Hackett Trio, Łazienki Królewskie, Warszawa, 14 maja 2011

Wczoraj w Łazienkach Królewskich w Warszawie odbył się koncert, którego program obejmował dwa artystyczne przedsięwzięcia. Pierwsze z nich to wspólny koncert tria Włodka Pawlika i współpracującego z tym zespołem od wielu lat Randy Breckera. Drugim był set zagrany przez trio Steve Hacketta.

Jak zwykle w wypadku koncertów dofinansowywanych przez miasto, produkcja była bardzo wystawna. Zawartość artystyczna już niestety niekoniecznie. Zacznijmy jednak od początku.

Włodek Pawlik, Randy Brecker, Paweł Pańta, Cezary Konrad

Koncert odbywał się w miejscu, gdzie tradycyjnie w Łazienkach odbywają się recitale fortepianowe, czyli na placu z pomnikiem Fryderyka Chopina. Na potrzeby tej produkcji scenę wybudowano na stawie przed pomnikiem. Koncert był darmowy, więc organizatorzy nie mogli przewidzieć ilości publiczności. Ta przybyla tłumnie. To z pozoru dobrze, ale mnie nie podoba się zadeptywanie ładnie wypielęgnowanego trawnika. Trudno wymagać od publiczności, żeby nie wchodziła na trawę, jeśli nie ma gdzie stanąć, a w dodatku sektor dla vipów, tradycyjnie pustawy rozstawiono właśnie na trawie.

Jedną z największych zalet całej imprezy była zaskakująco dobra realizacja akustyczna i świetnie zrobione oświetlenie, obejmujące również bryłę pomnika i pobliskie drzewa. Jednak zwykle to muzyka powinna być głównym elementem koncertu. Przypadkowa publiczność nie pomogła muzykom.

Trio Włodka Pawlika zagrało spójny set złożony zarówno z kompozycji lidera, jak i występującego gościnnie Randy Breckera. To były zarówno utwory z tych nowszych i starszych płyt, które muzycy nagrali razem, jak i materiał premierowy. Trio Włodka Pawlika, które oprócz lidera na fortepianie pomagającego sobie czasem instrumentem elektronicznym tworzą Cezary Konrad (perkusja) i Łukasz Pańta (kontrabas) wraz z Randy Breckerem wystąpili, zagrali, wypełnili warunki kontraktu i poszli do domu…

Randy Brecker

Występ był poprawny, choć zupełnie pozbawiony emocji, nie pasujący do miejsca i czasu, zupełnie bez kontaktu z publicznością. Pewnie nie byłoby nawet bisu, gdyby nie wepchnięcie na scenę muzyków Steve Hacketta w celu wspólnego wykonania jednej z kompozycji Hendrixa. To zabrzmiało całkiem nieźle za wyjątkiem kompromitującego artystę wokalu Randy Breckera.

połączone siły zespołów Włodka Pawlika, Steve Hacketta i Randy Brecker

Ton trąbki Randy Breckera pozostaje klarowny i czysty, jak zawsze. Formuła kameralnego grania wysmakowanych kompozycji sprawdza się w małym klubie, wśród publiczności, która wie po co przyszła i rozumie taką muzykę. Wczoraj nie sprawdziłą się ani przez chwilę. To nie był dobry pomysł.

Steve Hackett

O występie Steve Hacketta można napisać tylko tyle, że odbył się. To też był konceret zupełnie bez historii, bez emocji i koncepcji, co zrobić z przypadkowymi widzami. Tak więc miasto zapisało sobie na koncie kolejny artystyczny sukces w postaci zrealizowania przewidywanych wydatków budżetowych i przyciągnięcia tłumu przypadkowych gości na słaby koncert. Kto koncertu nie widział, może pomyśleć, że w ten sposób spacerowicze posłuchali trochę jazzu i eklektycznej muzyki współczesnej bez wyraźngo pomysłu, jaką proponuje dziś Steve Hackett. Niestety, obejrzeliśmy jedyni eładnie oświetlony pomnik przy akompaniamencie zupełnie nieciekawych występów artystów, kórzy nawet nie próbowali się postarać.