22 lipca 2011

Jaco Pastorius - Live In Montreal

 „Live In Montreal” to jedno z nielicznych nagrań koncertowych zespołu Jaco Pastoriusa, które można zaliczyć do jego zupełnie oficjalnej dyskografii. Koncert zarejestrowano w 1982 roku w czasie legendarnego festiwalu jazzowego w Montrealu, z którego kolejnych edycji pochodzi wiele unikalnych nagrań zarówno w wersji audio, jak i wydanych na DVD, czy wcześniej na kasetach VHS.

Program dzisiejszej płyty zawiera koncert zespołu w wyśmienitym składzie i co w wypadku koncertów Jaco Pastoriusa nie zdarza się znowu tak często, to w większości dobre zespołowe muzykowanie, zawierające oczywiście wyśmienite partie solowe, ale z pewnością nie jest to jedenz tych koncertów, które stamowią niekończący się popis możliwości technicznych lidera. Na tej płycie znajdziemy dobre solówki wszystkich członków zespołu.

Po krótkim wstępie w postaci utworu „Chicken” dostajemy więc swoiste przedstawienie wszystkich muzyków w postaci często grywanej przez Jaco Pastoriusa kompozycji Charlie Parkera „Donna Lee”. Ten utwór często na koncertach lidera bywał jego solowym popisem. Na dzisiejszej płycie utwór rozpoczyna grając solo bez zespołu na klarnecie basowym Bob Mintzer. Krótką szansę na przedstawienie swoich umiejętności dostaje Randy Brecker ubrany w uroczy ortalionowy dresik w barwach naszej narodowej flagi (nie mogłem sobie tego darować…). Może stroje muzyków nie są jakoś szczególnie wyszukane, za to muzyka jest najwyższej próby. Swoją chwilę przy okazji „Donny Lee” ma też grający cały koncert prawie wyłącznie na kongach Don Alias. Sam lider zaś gra swoje solo na tle perkusji Petera Erskine’a. Na scenie jest też, akurat w tym utworze mniej eksponowany, długoletni towarzysz Jaco Pastoriusa i jeden z nielicznych (oprócz Andy Narella z zespołu Bella Flecka) wirtuozów stalowego bębna – Othello Molineaux.

Kolejny utwór, to sześcio minutowe solo na gitarze basowej lidera, używającego w tym okresie obficie na scenie techniki wielośladowej. Osobiście wolę Jaco Pastoriusa bez elektroniki, ale ten krótki utwór jest dobrym urozmaiceniem całego koncertu, a jego długość zachowuje właściwe proporcje w stosunku do całego prawie godzinnego setu (w wydaniu DVD). Jaco Pastorius zagrał niewątpliwie lepsze koncerty, choć ten z Montrealu jest całkiem przyzwoity w jego wykonaniu, za to wyśmienity w wykonaniu pozostałych członków zespołu.

Pierwsze kilka minut kolejnego utworu – „Mr. Phone Bone” lider spędza z elektroniczną klawiaturą generując dźwięki ginące gdzieś w muzycznym tle, pod świetną grą saksofonu Boba Mintzera. Wtedy właśnie można przekonać się, jak wiele znaczyła dla zespołu gitara basowa lidera. Już od pierwszego taktu, kiedy lider wraca do swojego instrumentu, muzyka budzi się do życia, zyskując nie tylko rytmiczny fundament, ale też magię związaną z każdym dźwiękiem zagranym na gitarze basowej przez Jaco Pastoriusa. Ten utwór, to też dobre solo na trąbce Randy Breckera, dla którego dopiero w tej kompozycji znalazło się więcej muzycznej przestrzeni.

Jeszcze tylko „Fannie Mae” z wokalnym popisem lidera i to już koniec…

W archiwach telewizji polskiej (tej państwowej) jest wiele równie dobrych nagrań archiwalnych (choć akurat Jaco Pastoriusa tam nie znajdziemy). Teraz już kamer na jazzowych festiwalach raczej nie ma. Być może to, że na całym świecie nie można kupić oficjalnych nagrań telewizyjnych z Jazz Jamboree to kwestia ówczesnych kontraktów z muzykami? W Polsce przy odrobinie cierpliwości (czasem wieloletniej), każdy może sobie nagrać wiele ciekawych jazzowych wydarzeń korzystając z przekazów telewizyjnych ciągle istniejącego kanału TVP Kultura. Szkoda, że te materiały nie są dostępne dla fanów jazzu na całym świecie. Jeszcze większą stratą jest to, że za kolejne 30 lat nie obejrzymy w żadnej postaci wydarzeń nam współczesnych. Teraz telewizje wolą utrwalać za duże pieniądze tych co śpiewać jeszcze nie potrafią…

A wracając do dzisiejszej płyty, to na pewno warta jest ona uwagi i polecenia.

Jaco Pastorius
Live In Montreal
Format: DVD
Wytwórnia: Emarcy / Universal
Numer: 602517078963

21 lipca 2011

Simple Songs Vol. 21

Bohaterem audycji był standard skomponowany przez Jerome Kerna do słów Oscara Hammersteina II – „All The Things You Are”. Melodia i tekst zostały napisane do niezbyt dziś często przypominanego musicalu „Very Warm From May”, wystawionego po raz pierwszy i chyba ostatni w 1939 roku. W kilka lat po wystawieniu przedstawienia, piosenkę spopularyzował Tommy Dorsey. W audycji znalazły się jednak wyłącznie wykonania instrumentalne, zresztą poza Ellą Fitzgerald wykonania wokalne tego standardu w jazzowych wersjach nie cieszą się jakąś szczególną popularnością.

Zacznijmy od dość nietypowego nagrania. To jedno z tych wykonań, w których muzykom udało się zarówno zagrać w niezmienionej postaci temat, który z pewnością jest świetną i łatwą do zapamiętania melodią, jak i zaproponować swoje własne, autorskie podejście do tej zagranej przecież tysiące razy kompozycji. W dodatku owa francuska nuta, w przypadku skrzypiec nieodłącznie związana z tradycją pochodzącą jeszcze od Hot Club The France, czyli zespołu, od którego, jak uważa wielu, zaczął się w Europie prawdziwy autorski jazz nie będący jedynie naśladownictwem muzyki zza Wielkiej Wody.

* Didier Lockwood, Bireli Lagrene, Niels Henning Orsted Pedersen – All The Things You Are – Tribute To Stephane Grappelli

To płyta w całości znakomita. My jednak koncentrujemy się na melodii „All The Things You Are”, Pozostańmy przy skrzypcach i cofając się w czasie posłuchajmy jak nasz dzisiejszy standard zagrali dwaj najwięksi romantycy tego instrumentu. Co prawda jeden z nich nie miał nic wspólnego z muzyką improwizowaną, za to drugi jak najbardziej. Ten drugi to wspomniany już bohater poprzedniej płyty, tym razem we własnej osobie – Stephane Grappelli, a ten pierwszy to jeden z największych klasycznych skrzypków wszechczasów, jeśli nie największy – Yehudi Menuhin.

* Stephane Grappelli & Yehudi Menuhin – All The Things You Are – Stephane Grappelli & Yehudi Menuhin Play Berlin, Porter, Kern, Rodgers & Hart

Jeśli komuś brakuje w tym wykonaniu jazzowej improwizacji, to na pewno więcej nieprzewidywalności z punktu widzenia oryginalnej kompozycji znajdzie w kolejnym wcieleniu standardu „All The Things You Are”. To będzie Lee Konitz w towarzystwie kontrabasu (Sonny Dallas) i perkusji (Nick Stabulas). W przypadku tej płyty warto poszukać rozszerzonego wydania kompaktowego (3 krążki), które zawiera wyjątkowo dużo wyjątkowo ciekawego dodatkowego materiału.

* Lee Konitz – All The Things You Are – Motion

Posłuchajmy co ma do powiedzenia na temat „All The Things You Are” Pat Metheny. Z kilku wersji znanych z płyt z udziałem gitarzysty najchętniej wybrałbym tą najmniej oczywistą, z zupełnie bezpodstawnie niedocenianej i nieco zapomnianej płyty „The Movie To The Groove Session Featuring Jimmy Heath” nagranej przez Pata Metheny z Jimmy Haethem (saksofony), Percy Heathem (kontrabas) i Albertem Toothie Heathem (perkusja). Jednak na tej płycie nasz dzisiejszy standard to ponad 11 minut. Dlatego wybieramy wersję krótszą, wcale nie gorszą, ale zupełnie inną, co w wypadku Pata Metheny akurat nie dziwi. Tak więc to będzie wybór z konieczności ograniczenia w czasie, i pozostawienia miejsca dla innych, którzy też mają swoje zdanie na temat „All The Things You Are”.

* Jim Hall & Pat Metheny – All The Things You Are– Jim Hall & Pat Metheny

W audycji poświęconej „All The Things You Are” paru artystów zabraknąć zwyczajnie nie może. Jednym z nich jest Art. Tatum. Nagranie pochodzi z jednej z legendarnych solowych sesji artysty zarejestrowanych przez Normana Granza w 1953 roku

* Art. Tatum – All The Things You Are – The Complete Pablo Solo Masterpieces

Teraz kolejne absolutnie przymusowe w dzisiejszych okolicznościach nagranie. To będzie duet saksofonistów – Paul Desmond i Gerry Mulligan z plyty z 1962 roku – „Two Of A Kind”.  Świetna współpraca, świetny duet, a kompozycja, która jest dziś bohaterem audycji otwiera tą wyśmienitą płytę, więc zapewne obaj muzycy uznali, że to właśnie ten standard udał im się najlepiej.

* Paul Desmond & Gerry Mulligan – All The Things You Are – Two Of A Kind

Nie mogę sobie oczywiście odmówić okazji do zaprezentowana kolejnych dwu wykonań. Może nie dlatego, że to wybitne wykonania „All The Things You Are”, ale to z pewnością wybitni instrumentaliści, w wykonaniu których nasz dzisiejszy standard nabrał nowego wyrazu. Pierwszy zagra dla nas Clifford Brown. To jeden z moich absolutnie ulubionych trębaczy. Na potrzeby zagrania „All The Things You Are” Clifford Brown pozostawił na chwilę swoje niebotycznie szybkie nuty i pokazał, że potrafi zagrać też nieco wolniej… Tu w towarzystwie saksofonisty Gigi Gryce’a i francuskiej sekcji rytmicznej, w której składzie znajdziemy między innymi Pierre Michelota (kontrabas) i Henri Renaud (fortepian). Nagranie pochodzi z sesji zarejestrowanej w 1953 roku w Paryżu, a współcześnie wydanej na płycie „The Complete Paris Sessions vol.1”

* Clifford Brown – All The Things You Are – The Complete Paris Sessions vol.1

Teraz druga z owych dwu wybitnych postaci. Tak się złożyło, że zagra również w towarzystwie francuskich muzyków, bowiem przez wiele lat żył i nagrywał w Paryżu. To będzie Barney Wilen. To jeden z często wymienianych przez muzyków i krytyków, a zupełnie nieznanych szerzej wybitny saksofonista. To będzie nagranie koncertowe z klubu Saint-Germain z Paryża z roku 1959.  Na fortepianie zagra Duke Jordan, również w tym czasie rezydujący w Paryżu, a na perkusji Daniel Humair.

* Barney Wilen – All The Things You Are – The Complete RCA Victor Recordings : Barney Wilen At The Club Saint-Germain (Paris 1959)

W tym miejscu miał być jeszcze jeden muzyk z grupy tych znanych raczej innym muzykom, niż szerszemu gronu słuchaczy. Mam tu na myśli absolutnie genialnego pianistę – Phineasa Newborna Jr., niestety na płycie „The Piano Artistry Of Phineas Newborn Jr.” akurat na ścieżce z „All The Thing You Are” mam niewielkie uszkodzenie uniemożliwiające jej prawidłowe odtworzenie bez technicznych defektów. Płyty Phineasa Newborna z lat pięćdziesiątych chyba nigdy nie zostały wznowione, więc ich zdobycie graniczy z cudem, a jeśli już się na jakąś trafi, zwykle nosi ślady częstego odtwarzania, co jest dla mnie zupełnie zrozumiałe…

Posłuchajmy więc kolejnego nieco bardziej współczesnego wykonania. Słuchaliśmy już Jima Halla w duecie z Patem Metheny. Posłuchajmy go w jeszcze jednej wersji „All The Things You Are”. Tym razem towarzyszyć mu będzie kontrabasista Ron Carter. Nagranie pochodzi z 1982 roku i zostało zarejestrowane i wydane przez wytwórnię Concord w klubie Village West w Nowym Jorku. Poszukajcie tej płyty, nie ma jej już chyba w amerykańskim katalogu wytwórni Concord, w Europie jest wznowiona przez mało znaną markę Bellaphon – widać, że nagranie zostało przez Concord z niewiadomych przyczyn zapomniane…

* Ron Carter & Jim Hall – All The Things You Are – Live At Village West

Na koniec posłuchajmy Sonny Rollinsa. Nie mogło zabraknąć go w dzisiejszym zestawie. To będzie nagranie z płyty „A Night At The Village Vanguard Volume 2”. Oprócz lidera zagrają Wilbur Ware (kontrabas) i Elvin Jones (perkusja). Nagranie pochodzi z 1957 roku.

* Sony Rollins – All The Things You Are – Live At The Village Vanguard Volume 2

Jakoś tak dzisiejsza audycja się znowu ułożyła, że pozostało wiele gitarowych wersji do zaprezentowania, jednak za tydzień będzie coś zupełnie innego. Wybierzemy się oto do Afryki w poszukiwaniu ciekawych muzycznych klimatów w kręgu skupionym wokół nazwiska Ali Farki Toure. To był muzyk niezwykły, mało znany, choć nagradzany wieloma nagrodami przez środowisko, w tym kilka razy uznawaną za najważniejszą, a na pewno bardzo popularną statuetką Grammy Awards.

20 lipca 2011

Julian Cannonball Adderley Sextet & Teddy Edwards Sextet - Jazz Scene USA

Płyt DVD dokumentujących najlepsze (albo te, które zachowały się do dziś) telewizyjne programy z cyklu Jazz Scene USA ukazało się kilka. Ta dzisiejsza warta jest jednak szczególnej uwagi. Głownie ze względu na pierwszą część – program nagrany z udziałem sekstetu Juliana Cannonballa Adderleya.

Programy Jazz Scene USA prowadzone w latach sześćdziesiątych przez piosenkarza i kompozytora Oscara Browna Jr. zapisały się w historii jazzu o wiele mocniej niż jego działalność muzyczna, choć o tekstach napisanych dla Abbey Lincoln na mocno zaangażowaną w polityczną działalność przeciw segregacji rasowej płytę „Freedom Now Suite” Maxa Roacha nie można zapominać. Zachowany zapis audycji telewizyjnych jest dziś ważnym dokumentem, a w dyskografii wielu muzyków to jedyne w ich karierze zachowane do dziś fragmenty video z ich muzyką. Tak jak w wypadku materiału z dzisiejszej płyty, to cenne i unikalne świadectwo jednego z najlepszych okresów amerykańskiego jazzu.

Programy Jazz Scene USA trwały od 20 do 25 minut. Wydanie każdego na osobnej płycie DVD byłoby z pewnością nadużyciem cierpliwości fanów. Dwa odcinki na jednej płycie mieszczą się w granicach przyzwoitości, choć trzy, a nawet cztery też dałoby się na płycie zmieścić.

Oba nagrania umieszczone na dzisiejszej płycie pochodzą z 1962 roku. Sekstet Juliana Cannonballa Adderleya wystąpił w wyśmienitym składzie i zagrał przemyślany program okrojony z konieczności do ram czasowych telewizyjnego programu. Stąd też zaplanowane wykonania utworów są krótsze niż na koncertach, a improwizacje muzycznie skoncentrowane czasem do postaci kilkutaktowych zaledwie breaków. Oprócz lidera zagrali: jego brak Nat Adderley na kornecie, Yusef Lateef na saksofonie tenorowym i flecie, młody Joe Zawinul na fortepianie, Sam Jones na kontrabasie i Louis Hayes na perkusji. W okresie nagrania programu Jazz Scene USA zespół w tym samym składzie zarejestrował sporo muzyki, w tym znakomity album „Jazz Workshop Revisited”. Bracia Adderley w tym samym okresie nagrali też z zupełnie innym zespołem album Nata Adderleya „In The Bag”, o której przeczytacie tutaj:


Na płycie „In The Bag” debiutował pianista Ellis Marsalis, w zespole Juliana Cannonballa Adderleya swoje pierwsze profesjonalne muzyczne szlify zdobywał Joe Zawinul, który co prawda nagrał w 1958 roku solowy album „To You With Love”, ale praca w sekstecie Adderleya była dla niego z pewnością szansą na zdobycie cennego muzycznego doświadczenia.

Program telewizyjny uchwycił zatem zespół w szczycie muzycznej formy. Jakość dźwięku jest przyzwoita, a obrazu zadowalająca biorąc pod uwagę czas, miejsce i sposób rejestracji. Może brak nieco atmosfery jazzowego klubu, a publiczność (jeśli była w studiu), z pewnością nie należała do tych, które zagrzewają muzyków do jeszcze ciekawszej gry, a jedynie reagowała na wskazówki kogoś, kogo do dziś stacje telewizyjne nazywają reżyserem widowni.

W programie występu znajdziemy więc kompozycję Quincy Jonesa „Jessica’s Birthday”, wczesną wersję „Jive Samba” – jeszcze wtedy nazywaną „Bossa Nova Nemo” Nata Adderleya i znany z wielu wykonań koncertowych sekstetu „Work Song”.

Absolutna sensacją tego programu jest możliwość obejrzenia w akcji i kilku świetnych solówkach młodego Joe Zawinula. Biorąc pod uwagę jego późniejszą drogę artystyczną, to naprawdę smakowita uczta dla fanów tego muzyka i lekcja historii oraz dowód na to, że te wartościowe eksperymenty muzyczne zawsze mają swoje  źródło w dobrym warsztacie i wiedzy o korzeniach muzyki. Wyraźnie słychać również, że dołożenie do składu zespołu Yusefa Lateefa dodało nieco free jazzowego pierwiastka do mainstreamowego grania braci Adderley. Szczególnie partie grane na flecie przez Yusefa Lateefa brzmią świeżo i zdecydowanie bardziej otwarcie, niż wyśmienita, choć nieco muzycznie zamknięta formuła kwintetu Juliana Cannonballa Adderleya.

Muzyka z tego programu broni się sama do dziś, nie tylko jako świadectwo historyczne. Tak mógłby zagrać dziś dobry mainstreamowy kwintet.

Druga część płyty, to program z udziałem sekstetu Teddy Edwardsa, złożonego z młodych i mało znanych wtedy muzyków. Żaden z nich nie zrobił też później jakiejś większej kariery wykraczającej poza ramy sesyjnych nagrań w dużych big – bandowych składach. Teddy Edwards był wyśmienitym saksofonistą, jednak słaby zespół i bezbarwne własne kompozycje lidera sprawiają, że szczególnie w zestawieniu z muzyką zespołu Juliana Cannonballa Adderleya na tej samej płycie, wypada blado.

Improwizacje lidera trzymają przyzwoity poziom, jednak gra sekcji rytmicznej jest co najwyżej zadowalająca. Również gra eksponowanego jako drugiego solisty w zespole, puzonisty Richarda Boone’a nie wnosi do muzyki zespołu niczego poza techniczną poprawnością. Pochwalić można jedynie za jedną krótką solówkę w „Good Gravy” kontrabasistę Stana Gilberta.

Nawet gdyby na płycie umieszczono jedynie program z udziałem zespołu Juliana Cannonballa Adderleya, wydawnictwo warte byłoby uwagi. Może nie wypada skazywać Teddy Edwardsa na rolę muzycznego wypełniacza, jednak w takim towarzystwie to nie jest wstyd.

Julian Cannonball Adderley Sextet & Teddy Edwards Sextet
Jazz Scene USA
Format: DVD
Wytwórnia: Shanache
Numer: 016351631091

19 lipca 2011

Rhoda Scott - Stay

Płyty Rhody Scott nie są łatwą zdobyczą, nawet dla uważnego kolekcjonera. Większość chyba nigdy nie została wznowiona, ani wydana w postaci cyfrowej. Pozostaje więc poszukiwanie w płytowych antykwariatach albo na internetowych aukcjach. Wyjątek stanowi kilka płyt z lat siedemdziesiątych wydanych w serii „Jazz In Paris” przez wytwórnię Gitanes, która jest dla francuskiego jazzu niezwykle zasłużona. W tej serii ukazały się płyty nagrania Rhody Scott z Kenny Clarke’m (Volume 34) i „Live At The Olympia” – Volume 68. Najnowsze pozycje też ukazują się oczywiście w formie płyt CD, choć artystka nie należy z pewnością do tych, którzy zasypują fanów nowymi wydawnictwami.

Być może ten brak wznowień, to celowy wybór artystki, która właściwie nigdy nie goniłą za komercyjną popularnością i sukcesami wydawniczymi, albo brak dostępu do oryginalnych taśm z nagraniami. Tak, czy inaczej, płyty Rhody Scott to towar niezwykle rzadki i bardzo poszukiwany. O jednej z nich pisałem tutaj:


Dzisiejsza płyta została wydana w 1981 roku we Francji przez wytwórnię Barclay. Rhoda Scott już od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku rezyduje we Francji i tam wydaje swoje nagrania.

Zestaw utworów jest dość typowy dla płyt artystki. To trzy kompozycje własne i trzy standardy, w tym jeden z partią wokalną. Artystce i jej organom Hammonda towarzyszy perkusista Steve Phillips.

Rhoda Scott zna swój, niełatwy przecież instrument jak mało kto. Potrafi wykorzystać wszystkie jego możliwości brzmieniowe i możliwe techniki gry. Potrafi zagrać delikatnie, wykorzystać charakterystyczny wibrujący dźwięk głośnika Leslie. Wie, jak wykrzesać z Hammonda całą potęgę brzmienia. Potrafi zagrać z funkowym pulsem – jak w „Mighty Nice”, zastępując jednocześnie samej sobie akompaniament kontrabasu, który mniej wprawny słuchacz może pozornie odnaleźć w momentami zdaje się niemożliwej ilości dźwięków wygenerowanych przez artystkę za pomocą jednego instrumentu. To właśnie ta kompozycja Rhody Scott jest najbardziej wirtuozerską częścią płyty „Stay”.

Rhoda Scott nie jest jednak wyłącznie wirtuozem swojego instrumentu. „Stay” to nie jest album szkoleniowy, pokazujący brzmieniowe możliwości Hammonda przeznaczony dla innych muzyków. To świetna, gęsta, pełna chwytliwych melodii i ciekawych pomysłów aranżacyjnych płyta. To jedna z najbardziej europejskich form bluesa, funky i soulu, jakie znam.

Część utworów – na przykład tytułowa kompozycja Rhody Scott „Stay”, to dobra szkoła gry na organach Hammonda, ta wywodząca się wprost od tego, co wymyślił Jimmy Smith. Posłuchajcie jednak choćby wspomnianego już „Mighty Nice”, czy otwierającego drugą stronę płyty „Fantasy”. To niezwykle nowoczesne,nowatorskie podejście do instrumentu, operowanie barwami krótkich akordów, rzuczanych w muzyczną przestrzeń czasme pozornie bez większego łądu, jednak składające się w całość już po krótkiej chwili zastanowienia. Z kolei w otwierającym pierwszą stronę standardzie „Just The Two Of Us” Hammond Rhody Scott brzmi jak ogromne kościelne organy piszczałkowe.

Czy „Stay” wyróżnia się czymś na tle innych nagrań Rhody Scott? Chyba nie, Rhoda Scott nie nagrała słabej płyty, albo ja jeszcze na taką nie trafiłem. Wszystkie, które znam są świetne. To, że do niektórych wracam częściej niż do innych, to raczej kwestia repertuaru. Jeśli dzisiejszej płycie należałoby przydzielić jakiś wyróżnik w katalogu nagrań artystki, to jest ona najbardziej różnorodna technicznie, jest jakby pokazem możliwości brzmieniowych instrumentu, jednocześnie pozostając świetną muzyczną propozycją zarówno dla znawców i wielbicieli niezwykłego brzmienia Hammonda, jak i dla każdego, kto lubi dobrego bluesa, soul i funk. Na deser dostajemy też świetnie zaśpiewany tema „Sometimes I Fell Like A Motherless Child”, co powinno zachęcić słuchaczy do poszukiwania tych płyt artystki, na których można znaleźć więcej próbek jej możliwości wokalnych.

Rhoda Scott
Stay
Format: LP
Wytwórnia: Barclay
Numer: BA-253 / 200273

18 lipca 2011

Pat Metheny - What’s It All About

„What’s It All About” to wyśmienita płyta. Warta każdej rekomendacji. Nie jest to album idealny, ale to sam Pat Metheny jest sobie winien. Zawiesza poprzeczkę tak niebotycznie wysoko, że sam później nie potrafi jej przeskoczyć. Tak jest właśnie tym razem. Ta genialna chwilami płyta w każdym momencie jest odrobinę słabsza od wydanej w 2003 roku „One Quiet Night”. Używając porównania skłaniającego słuchaczy do pozajazzowego poszerzenia muzycznych horyzontów, „What’s It All About” jest tym dla „One Quiet Night”, czym dla Bruce’a Springsteena zawsze będzie „The Ghost Of Tom Joad” wobec „Nebraski”.

Muzyka na „What’s It All About” jest starannie zaplanowana. Poczynając od wyboru utworów po świetną realizację i właściwie wybrany moment wydania albumu, po nieco kontrowersyjnym, niezbyt życzliwie przyjętym i na pewno nieco za bardzo wyprodukowanym a za mało zagranym „Orchestrion”. Po silącej się niepotrzebnie na oryginalność poprzedniej płycie musiał nastąpić powrót do korzeni, gitary i muzyki geniusza jakim jest Pat Metheny.

Zestaw utworów zaplanowano tak, aby recenzenci mieli o czym pisać, a fani zastanawiać się dlaczego właśnie te, a nie zupełnie inne kompozycje. Z pewnością umieszczenie na zbędnie zakłócającej harmonię okładki naklejce odniesienie do „One Quiet Night” i lista utworów na odwrocie pomoże przekonać wielu do zakupu płyty. Takie pewniaki, jak „Sound Of Silence”, „Alfie”, „Garota De Ipanema” czy „And I Love Her” Johna Lennona i Paula McCartneya są tu jednak tylko pretekstem do gitarowych improwizacji, momentami tylko luźno związanymi z wyjściowymi kompozycjami. To mogłyby istotnie być zupełnie inne utwory. Byłoby tak samo genialnie, tylko inaczej. Nie da się więc i nie ma potrzeby wyróżnić któregokolwiek z utworów. Większość z nich oprócz jednorazowego zagrania tematu nie ma z oryginałem wiele wspólnego. Pomysłem na tą płytę nie było z pewnością zagranie znanych melodii. One są tu muzycznym tworzywem, z których Pat Metheny starannie przygotował swoją własną wizję tego albumu.

Temu wszystkiemu brakuje jednak nieco luzu, spontaniczności i świeżości znanej z „One Quiet Night”. Tego powtórzyć się chyba zwyczajnie nie dało. To przypomina właśnie „Nebraskę”, która już zawsze będzie ta jedna i jedyna.

Album będzie też niezłym wyzwaniem dla producentów i jazzowych promotorów na całym świecie. To tak intymna, wyciszona i wymagająca skupienia i doskonałej akustyki muzyka, która z pewnością nie sprawdzi się w Sali Kongresowej, ani tym bardziej na Torwarze, z perspektywy Warszawy patrząc. Małego eleganckiego jazzowego klubu w Warszawie w zasadzie nie mamy, a nawet jeśli taka sala byłaby dostępna, to jako, że Pat Metheny oprócz bycia genialnym muzykiem jest także gwiazdą światowego formatu (co nawet w jazzie niekoniecznie zawsze jest tożsame), ciężko będzie zamknąć budżet takiego koncertu. Jeśli jednak się uda z pewnością koncert promujący materiał z „What’s It All About” będzie pierwszym od wielu lat koncertem Pata Metheny, na który będę czekał jak na koncert genialnego muzyka, a nie tylko bardzo dobrego gitarzysty powielającego nieco co roku swoje pomysły po to, żeby znowu objechać wszystkie europejskie jazzowe festiwale.

Z pewnością wielu gitarzystów będzie niektóre zagrane na płycie dźwięki analizować godzinami i dyskutować o nietypowych strojach gitar użytych do nagrania. „What’s It All About” to nie jest jednak z pewnością i na szczęście wirtuozerska płyta gitarowa. To płyta z wyśmienitą muzyką. To genialne odczytanie i przetworzenie prostych melodii. To wizja muzycznego geniusza, który oprócz codziennego bycia owym geniuszem jest też świetnym gitarzystą. Z pewnością ta płyta nie sprzeda się tak dobrze jak „Orchestrion”, nie opowiedzą o niej wszystkie zupełnie niemuzyczne media. To zdecydowanie niekomercyjny produkt, tak jak większość ciekawej muzyki. To płyta, która najlepiej sprawdza się w długi senny wieczór w kolorach podobnych do tych z okładki. W taki wieczór wciągnie w swój muzyczny świat każdego z Was.

Pat Metheny
What’s It All About
Format: CD
Wytwórnia: Nonesuch / Warner
Numer: 075597964707