28 lipca 2011

Simple Songs Vol. 22

Bohaterem audycji był Ali Farka Toure. Muzyk to niezwykły. Urodzony w 1939 roku w małej wiosce Kanau w Mali, zmarł w 2006 roku. Całe życie związany był z krajem z którego pochodził i z jego muzyczną tradycją. Swoje piosenki zwykle śpiewał w jednym z lokalnych języków: Songhay, Fulfulde, Tamasheq lub Bambara, czasem po angielsku. Bywał nazywanym afrykańskim Johnem Lee Hookerem. Krytycy czasem przypisywali go do nurtu World Music, jednak Rolling Stone umieścił go dość wysoko na liście największych gitarzystów wszech czasów. Pierwszą płytę wydał w 1976 roku – mając, jak łatwo policzyć, 37 lat.

Zacznijmy od nagrań z płyty ”Talking Timbuktu”, największego chyba komercyjnego sukcesu Ali Farki Toure. Choć później otrzymał jeszcze Grammy za „In The Heart Of The Moon”, to jednak płyta nagrana wspólnie z Ry Cooderem była w 1994 roku niemałą sensacją za Oceanem. Na tej płycie Ali Farka Toure gra na gitarze i śpiewa we wspomnianych już afrykańskich językach. W utworze, którego posłuchamy na początek towarzyszą mu, oprócz kilku muzyków afrykańskich, na gitarze slide Ry Cooder, na gitarze basowej John Patitucci, na bębnach Jim Keltner i w nietypowej dla siebie roli muzyka grającego na violi Clarence Gatemouth Brown, którego brzmienie jest istotne dla tego utworu.

* Ali Farka Toure with Ry Cooder – Al Du – Talking Timbuktu

„Talking Timbuktu” to płyta pełna takich muzycznych skarbów, choć trafiają się utwory, w których producenci nieco przedobrzyli dodając trzecią gitarę i zbyt wiele instrumentów perkusyjnych. Sam Ali Farka Toure brzmi zdecydowanie lepiej w kameralnych klimatach. Takie na płycie również znajdziemy. Posłuchajmy więc kolejnego utworu z tego wyśmienitego albumu.

* Ali Farka Toure with Ry Cooder – Bonde – Talking Timbuktu

Czy w Afryce można grać bluesa? Wszędzie można grać każdą muzykę. Wszędzie też, a w szczególności w rejonach świata, które mają bardzo silną własną kulturę muzyczną nie da się uciec od lokalnych wpływów. To właśnie czyni muzykę z mniej znanych (przynajmniej dla komercyjnego przemysłu muzycznego) krajów interesującą. Taka właśnie jest płyta Ali Farka Toure – „Savane”. Już na okładce widzimy obrazek przypominający zdjęcie z plantacji bawełny – zrelaksowany gitarzysta siedzący z papierosem w zębach na wiklinowym fotelu. Taka jest też płyta, swobodna, pogodna, choć nie pozbawiona emocji. W całości afrykańskie instrumentarium plus gitara lidera i od czasu do czasu harmonijka ustna. Posłuchajmy więc fragmentu z tej płyty – utworu „Soko Yhinka”. Liderowi towarzyszą afrykańscy muzycy, z których najbardziej znany jest grający na instrumentach perkusyjnych Mama Sissoko.

* Ali Farka Toure – Soko Yhinka – Savane

W nagraniu albumu „Savane” uczestniczyli również muzycy amerykańscy. W kolejnym nagraniu – otwierającym płytę utworze „Erdi” usłyszymy Pee Wee Ellisa grającego na saksofonie

* Ali Farka Toure – Erdi – Savane

Takich bluesów z odrobiną klimatów afrykańskich znajdziemy na płycie więcej. Jednak to nie współpraca z Ry Cooderem przyniosła naszemu dzisiejszemu bohaterowi największe sukcesy. To bowiem nieco bliższy afrykańskim korzeniom muzyka duet z grającym na różnych egzotycznych instrumentach (przeważnie strunowych) Toumani Diabate pozostanie na zawsze dziełem życia Ali Farki Toure. Zanim przejdziemy do najbardziej znanego ich albumu – „In The Heart Of The Moon” sięgnijmy po nieco mniej znany, a równie piękny „Ali And Toumani” nagrany na krótko przed śmiercią artysty w 2006 roku. Na tej płycie znajdziemy słabsze fragmenty, zmienione już po śmierci Ali Farki Toure poprzez dogranie chórków i dodatkowych instrumentów perkusyjnych. Jednak tam, gdzie jest tylko gitara i Kora, jest wyśmienicie. Posłuchajmy zatem dwu takich muzycznych fragmentów.

* Ali Farka Toure And Toumani Diabate – Fantasy – Ali And Toumani
* Ali Farka Toure And Toumani Diabate – Be Mankan – Ali And Toumani

Na tej płycie znajdziemy też afrykańskiego bluesa. To być może muzyka bardzo podobna do pierwotnych pieśni śpiewanych na plantacjach bawełny zanim bluesa zdominowały wpływy XIX wiecznej francuskiej pieśni salonowej… Ale historia bluesa to zupełnie inny temat, na inną okazję. My słuchamy dziś Ali Farki Toure. Posłuchajmy więc jak śpiewa w jednym z malijskich języków.

* Ali Farka Toure And Toumani Diabate – Sina Mory – Ali And Toumani

Sięgnijmy teraz do wspomnianej już płyty „In The Heart Of The Moon” nagranej w Bamako (Mali) w odróżnieniu od „Ali And Toumani”, która powstała w Londynie. Ta płyta została nagrana na tej samej sesji, na której powstała również „Savane”. Ta jednak zawiera bardziej afrykańską muzykę. W jej nagraniu również wziął udział Ry Cooder, niestrudzony łowca muzycznych talentów… Jednak Ry Cooder nie usiłował nadać muzyce swojego autorskiego piętna. Był raczej producentem i muzycznym mentorem swoich malijskich kolegów.

Pewnie wielu słuchaczy nazwałoby album „In The Heart Of The Moon” płytą egzotyczną, lub należącą do nurtu World Music. Mnie też czasem niestety zdarza się użyć takiego nieprawdopodobnie europocentrycznego uproszczenia. Oczywiście każdy z nas widzi świat z miejsca, w którym się znajduje. Czasem jednak warto tę pozycję opuścić, stanąć gdzieś obok i bez pośpiechu spróbować znaleźć szerszą perspektywę.

Jak wyglądałaby zatem scena muzyczna, gdyby ekonomiczne, a tym samym i marketingowe centrum cywilizacji przez ostatnie sto lat nie przemieszczało się tułane historią wojem między Londynem, Nowym Jorkiem i Berlinem, a na przykład między Kairem, Dakarem i Nairobi? To oczywiście pewne uproszczenie i zaklinanie historii. Trudno jednak negować wpływ ekonomii na rozwój wszelkich form sztuki i naszych upodobań. Sztuka rozwija się wszak lepiej tam, gdzie poziom dobrobytu pozwala na coś więcej niż walka o codzienną egzystencję. A sprzedać płyty można tam, gdzie ludzi stać na to, żeby je kupić, a producenci widząc w tym interes zainwestują w reklamę. Świat postrzegamy więc w dużej części takim, jaki odbieramy przekaz marketingowy i mimo tego, że wielu z nas robi dużo, żeby uwolnić się od dyktatu większości i reklam, właściwie nie jest to już za bardzo wykonalne. Mam tu na myśli nie tylko reklamy, ale również dostępność produktów, w tym również płyt.

Tak więc w naszej alternatywnej wersji historii zamiast country mielibyśmy pewnie rdzenne pieśni któregoś z plemion środkowej Afryki. Jeśli istniałby jazz, Johna Coltrane’a zastąpiłby Dudu Pukana albo Basil Coetzee, zamiast Milesa Davisa mielibyśmy Hugh Masekela, a zamiast Theloniousa Monka światową sławą byłby Abdullah Ibrahim. Po bardziej komercyjnej stronie jazzu mielibyśmy Manu Dibango zamiast Jamesa Moody. Nagrody zgarnialiby Fela Kuti i Salif Keita. Nina Simone byłaby artystką nazywaną łaskawie niszową, co naprawdę oznacza niesprzedawalną, a jej miejsce na rynku zajęłaby Miriam Makeba. Zamiast Dolly Parton gwiazdą w kasynach (wtedy nie Las Vegas, a Dar Es Salam, Nairobi czy Kairu) byłaby Cesaria Efora. I tak możnaby wyliczać bez końca.

A „In The Heart Of The Moon”? Ali Farka Toure w rankingu ilości sprzedanych płyt zamieniłby się miejscami z Billem Friselem i Johnem Abercrombie. Tak zresztą mogłoby stać się i w naszym świecie. Do tego nie trzeba zmieniać historii. Wystarczy na światową promocję płyt tego wybitnego artysty przeznaczyć kwoty podobne do wysokości rachunków telefonicznych jakiejś znaczącej amerykańskiej agencji koncertowej.

Posłuchajmy zatem Ali Farki Toure, Toumani Diabate i grającego na elektrycznym fortepianie Ry Coodera.
* Ali Farka Toure And Toumani Diabate – Mamadou Boutiquier – In The Heart Of The Moon

Na koniec cofnijmy się trochę w czasie – do roku 1993. Posłuchajmy nagrania z płyty „The Source”. Na tej płycie Ali Farka Toure wystąpił gościnnie Taj Mahal. My jednak posłuchajmy największego przeboju z tej płyty (przynajmniej w Mali…) – „Dofana” – to utwór bez udziału amerykańskiego bluesmana.

* Ali Farka Toure – Dofana – The Source

Opis wykorzystanych w audycji płyt znajdziecie tutaj:


Za tydzień w związku z różnymi planami koncertowymi temat audycji nie jest mi jeszcze znany, jednak na pewno będzie ciekawie, być może bardzo aktualne, a być może powrócimy do jakiegoś jazzowego standard…

Suplement, czyli to, czego nie udało się zmieścić w godzinnej audycji:

Teraz kolejne dwa fragmenty z „In The Heart Of The Moon”. Pierwszy to piosenka w nieznanym lokalnym języku, niestety nie potrafię wiele opowiedzieć o treści… Może ktoś ze słuchaczy? Drugi fragment będzie instrumentalny.

* Ali Farka Toure And Toumani Diabate – Debe – In The Heart Of The Moon
* Ali Farka Toure And Toumani Diabate – Kala – In The Heart Of The Moon

25 lipca 2011

Leszek Możdżer - Komeda

Od wielu już lat moim ulubionym albumem Leszka Możdżera pozostawała płyta nagrana w duecie z Adamem Pierończykiem – „Live In Sofia”. To jednak już muzyczna prehistoria, przynajmniej z perspektywy kariery Leszka Możdżera – ta płyta powstała bowiem w 1997 roku. Późniejsze projekty jakoś do mnie nie trafiały. Leszek Możdżer był dla mnie przykładem wybitnego muzyka, który czuje się nieco zagubiony w muzycznym biznesie i szuka raczej popularności niż okazji i możliwości do zagrania czegoś naprawdę wybitnego. Przypomnijmy zatem, że ów slalom wokół bardzo różnych muzycznych pomysłów poprowadził Leszka Możdżera przez takie nagrania, jak płyty zespołu Behemoth, Ani Dąbrowskiej, czy „Nieszpory” nagrane w hołdzie Janowi Pawłowi II. Były też wspólne nagrania z muzykami ze sceny yassowej.

Zdarzały się w tym natłoku różnych nagrań pozycje lepsze i gorsze, jednak nawet słuchając tych ciekawszych miałem uczucie niedosytu i zmarnowanej szansy, a raczej rosnące poczucie zniecierpliwienia w oczekiwaniu na album fortepianowy z prawdziwego zdarzenia, który przez lata zapowiadały fragmenty zagrane na najwyższym światowym poziomie i w najlepszym z możliwych towarzystwie. Mam tu na myśli choćby nagrania z Patem Metheny’m i Anną Marią Jopek („Upojenie”), płyty Piotra Wojtasika „Hope” i „Quest”, czy niektóre fragmenty obszernego katalogu muzyki filmowej. Pewnym zwiastunem nadchodzącej sensacji był kontrakt z wytwórnią ACT Music i dwie płyty nagrane z Larsem Danielssonem oraz płyta „Piano Live!”. Nie spodziewałem się jednak, że Leszek Możdżer szykuje sensację takiego kalibru.

Zmierzyć się bowiem z muzyką Krzysztofa Komedy w projekcie przygotowanym nie tylko dla polskiego słuchacza, to jakby wyjść na otwartą konfrontację z wyśmienitą „Litanią” Tomasza Stańki. Zrobić to w kilka miesięcy po wydaniu znakomitej płyty „The Innocent Sorcerer” Adama Pierończyka – muzyka z którym Leszka Możdżera łączy wiele, a w szczególności wspólnie nagrany wiele lat temu wspominany już album „Live In Sofia” wydaje się być kolejnym utrudnieniem.

Trzeba więc było nagrać album wybitny i najlepiej taki, który uniknie porównań do powyżej wymienionych. I to się Leszkowi Możdżerowi w pełni udało. „Komeda” to bowiem nie tylko katalog najbardziej znanych melodii Krzysztofa Komedy. To także własne, ciekawe i odmienne spojrzenie na tą  muzykę. A to w Polsce sztuka nie lada. Dla Leszka Możdżera kompozycje Krzysztofa Komedy są jedynie wstępem do ciekawych improwizacji. Całość pozostaje jednak nieco po skandynawsku zimna i wyrachowana, klasycyzująca, a zarazem nie związana żadnymi muzycznymi regułami. Być może „Sleep Safe And Warm” – z filmu „Rosemary’s Baby” to kompozycja, która lepiej sprawdza się z trąbką, być może to jednak efekt pozostających gdzieś głęboko w głowie fraz wielokrotnie słyszanych na koncertach Tomasza Stańki. Jednak nieczęsto ostatnio przypominana, choć dawno temu bardzo popularna melodia z filmu „Prawo i pięść” to miniaturowe arcydzieło. Nie jest łatwo w takiej konwencji uciec od monumentalnego patosu i podniosłej atmosfery zmaganiem się z wybitnymi kompozycjami wybitnego wyniesionego na piedestał kompozytora.

Świetna realizacja nagrania w połączeniu z ostro brzmiącymi wysokimi rejestrami fortepianu stworzyła wciągającą słuchacza od pierwszych dźwięków atmosferę wykreowanego zupełnie od nowa świata pianistyki będącej syntezą klasycznych umiejętności wirtuozerskich z zupełnie autorską wizją tego, co Krzysztof Komeda zapisał w swoich partyturach. Umiejętność dozowania napięcia, wykorzystania ciszy jako elementu muzycznego przekazu i zagranie dokładnie tylu nut ile potrzeba i ani jednej więcej cechuje artystów największych. Takim jest Leszek Możdżer, jeśli mu się chce…

„Komeda” to dzieło wybitne. Prosimy o więcej takich płyt…

Leszek Możdżer
Komeda
Format: CD
Wytwórnia: ACT
Numer: 614427951625

24 lipca 2011

Freddie Hubbard - Hub-Tones

Freddie Hubbard urodził się 7 kwietnia 1938 roku w dość mało jazzowym w owym czasie Indianapolis w USA. Już jako dziecko biegle grał na trąbce. W 1958 roku znalazł się w Nowym Jorku, a jednym z jego pierwszych muzycznych przyjaciół stał się Eric Dolphy, z którym dzielił przez wiele miesięcy nie tylko zainteresowania muzyczne, ale również nowojorskie mieszkanie.

Pierwszą płytę solową nagrał w 1960 roku – „Open Sesame”. Lata sześćdziesiąte to bardzo owocny okres jego artystycznej biografii. Nagrał wtedy między innymi dziś opisywaną płytę „Hub-Tones”, jak i równie ważną dla jego solowego dorobku „The Artistry Of Freddie Hubbard”. 

Uczestniczył też w wielu ważnych sesjach nagraniowych innych muzyków, wśród których z pewnością cztery poniższe należą do absolutnego kanonu jazzu lat sześćdziesiątych. Owe perełki w dorobku Freddie Hubbarda jako sidemana to następujące albumy: Eric Dolphy – „Out To Lunch”, Ornette Coleman – „Free Jazz”, John Coltrane – „Ascension” i Olivier Nelson – „Blues And The Abstrach Truth”.

Jednak w latach siedemdziesiątych pogubił się nieco w atmosferze jazz-rocka usiłując skorzystać z fali popularności nowych brzmień i poszerzyć grono słuchaczy, co przekładało się oczywiście na sukces finansowy niekoniecznie związany z artystyczną doskonałością nagrań.

W kolejnych dziesięcioleciach, aż do śmierci w 2008 roku, powracał najczęściej do swojego własnego stylu, niewątpliwie bliskiego hard bopowi, jednak pozostającego w głównym nurcie jazzu, co czyni jego muzykę uniwersalną i bardziej odporną na upływ czasu. Często nagrywał i koncertował z kolegami z epoki lat sześćdziesiątych. W latach osiemdziesiątych grywał z Artem Blakey. Był formalnie członkiem formacji Jazz Messengers od 1961 do 1966 roku – czyli w okresie, kiedy nagrał swoje najważniejsze płyty solowe.

Z późniejszych nagrań najciekawszym wydaje się nagrany w 1992 roku album koncertowy „Live At Fat Tuesday’s” (2CD). Na rynku można też znaleźć niezbyt oficjalne nagranie z jego koncertu w Warszawie – „Live At The Warsaw Jazz Festiwal”, gdzie występował w 1991 roku. Pierwszym muzycznym idolem Freddie Hubbarda był Clifford Brown. W późniejszym okresie kariery Hubbard wielokrotnie w wywiadach podkreślał, że nie był w stanie nawet zbliżyć się do tonu i technicznej doskonałości gry swojego idola.

Po przeprowadzce do Nowego Jorku na początku lat sześćdziesiątych znalazł się pod silnym wpływem Sonny Rollinsa. Cenił też niezmiernie Theloniousa Monka, wielokrotnie wspominając jego słynną radę – Don’t play chords, You’ve to play some ideas…Freddie Hubbard nie był muzycznym nowatorem. Nie każdy musi nim być. Był za to jednym z najważniejszych trębaczy hard bopu.

Płyta „Hub-Tones” została nagrana w studiu Rudy Van Geldera – jak wiele pozycji z katalogu Blue Note z tego okresu – w czasie jednej długiej nocnej sesji 10 października 1962 roku. Program płyty to kompozycje lidera, uzupełnione o umieszczony na początku płyty standard „You’re My Everything”. To z pewnością nie brak własnych pomysłów muzycznych, a względy komercyjne skłoniły Freddie Hubbarda do umieszczenia na początku płyty znanej już potencjalnym klientom melodii.

Najważniejszą kompozycją lidera na „Hub-Tones” jest z pewnością ballada „Lament For Booker”dedykowana pamięci zmarłego prawie dokładnie rok przed nagraniem płyty trębacza Bookerowi Little. „Hub-Tones”, to oprócz wybornych kompozycji i gry lidera, także dzieło życia Jamesa  Spauldinga, saksofonisty raczej drugiego planu, którego pamiętam oprócz „Hub-Tones” tylko ze świetnej gry na płycie „Standards” Lee Morgana. Na „Hub-Tones” Spaulding sięga też często po flet, momentami dotrzymując kroku improwizującemu liderowi.

„Hub-Tones” to również jedno z pierwszych nagrań Herbie Hancocka, jednak jego rola sprowadza się do dowodzenia sekcją rytmiczną, którą tworzą Reggie Workman (kontrabas) i Clifford Davis (perkusja). „Hub Tones” powstała krótko po wydaniu debiutanckiej płyty Hancocka – „Takin’ Off” i sesji z Donaldem Byrdem pod koniec 1961 roku. Spore fragmenty muzyki na płycie sprawiają wrażenie wcześniej zaaranżowanych. Freddie Freddie Hubbard i James Spaulding grywali jednak wcześniej sporo koncertów razem, więc być może jest to efekt muzycznego porozumienia wynikającego ze wspólnego estradowego doświadczenia, a nie staranne rozpisanie na głosy partii solowych doprowadziło do takiego muzycznego zespolenia. Mimo dobrego składu zespołu, „Hub-Tones” to przede wszystkim płyta Freddie Hubbarda. Zespół pozostaje tłem dla jego popisów solowych. Herbie Hancock dostaje ważną dla siebie szansę w zamykającej płytę kompozycji Freddie Hubbarda „For Spee’s Sake”.Trąbka Freddie Hubbarda brzmi w niezwykle charakterystyczny i łatwo rozpoznawalny sposób. To zdecydowany, choć w pełni kontrolowany atak, dobra technika i stabilny zdecydowany ton.
Mimo deklarowanej fascynacji brzmieniem Clifforda Browna, Hubbard pozostaje daleki od technicznej wirtuozerii i fajerwerków technicznych dbając o dźwięk każdej nuty.

Edycja na płycie kompaktowej zawiera alternatywne wersje 3 utworów z oryginalnego programu płyty, które są równie dobre jak te wybrane do pierwszego wydania. Te wersje alternatywne są muzycznie odmienne, różnią się kolejnością partii solowych i równie dobrze mogłyby znaleźć się na pierwotnym wydaniu. Warto więc skupić się na wersji CD, mimo z definicji nieco gorszej jakości dźwięku – to prawie 30 minut dodatkowej świetnej muzyki.

Freddie Hubbard
Hub-Tones
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 077778411529