19 sierpnia 2011

Simple Songs Vol. 25

Audycja była kontynuacją wakacyjnego przeglądu takich nagrań, które mają pecha nie pasować do żadnej monograficznej koncepcji, a warte są zaprezentowania i pasują do letniej, nieco luźniejszej i cieplejszej atmosfery. Zacznijmy od tego, co nie zmieściło się w zeszłym tygodniu…
Pamiętacie wielki komercyjny sukces Erica Claptona z roku 1992 – piosenkę „Tears In Heaven”? Co prawda okoliczności napisania wraz z Willem Jenningsem piosenki były niezwykle tragiczne (tragiczny śmiertelny wypadek 4 letniego syna muzyka – Conora, który wypadł z okna na 53 piętrze jednego z nowojorskich wieżowców), jednak to być może właśnie takie tragiczne wydarzenia wyzwoliły jakieś niesamowite pokłady kreatywności. Piosenka ukazała się pierwotnie na ścieżce dźwiękowej do mało znanego filmu „Rush”. Później było „Unplugged”. My posłuchamy wersji instrumentalnej. Zagra doborowy skład jazzowy. Joshua Redman (saksofon tenorowy), Pat Metheny (gitara), Charlie Haden (kontrabas) i Billy Higgins (perkusja).

* Joshua Redman – Tears In Heaven – Wish

Teraz chciałbym przypomnieć dwa utwory z płyty, która w zeszłym roku była jednym z moich największych wakacyjnych odkryć i już zawsze będzie mi się kojarzyć z pewnymi nocnymi zakupami płytowymi. Nie potrafię wybrać i zdecydować, który z tych utworów podoba mi się bardziej. Posłuchajcie więc obu, a płyta pełna jest równie pięknych momentów. To będzie Terez Montcalm z płyty „Connection” – „My Baby Just Cares For Me” i „When The Streets Have No Name”.

* Terez Montcalm – My Baby Just Cares For Me – Connection
* Terez Montcalm – When The Streets Have No Name – Connection

A teraz będzie pewna znana melodia filmowa w mało znanym, jazzowym wykonaniu. W roli głównej wystąpi James Moody grający na flecie jedną z najbardziej znanych melodii, która została na flet napisana. Kompozytorem jest Henry Mancini. Na instrumentach klawiszowych zagra Gil Goldstein, a na perkusji Terri Lyne Carrington.

* James Moody – The Pink Panther – Moody Plays Mancini

Kolejny utwór pochodzi z albumu nazwanego dość przewrotnie przez Herbie Hancocka „The New Standard”. Ta płyta ma już 15 lat, a Hancock umieścił na niej takie współczesne kompozycje znane raczej ze świata popu, które uważał za dobre, dające harmoniczne podstawy do jazzowej improwizacji. Znajdziemy tu „Norwegian Wood” spółki John Lennon i Paul McCartney, utwory Prince’a, Stevie Wondera, Paula Simona i innych. Ta płyta to jakby zapowiedź tego co w swoim bardziej rozrywkowo-nowoczesnym wcieleniu artysta robi dzisiaj (vide „Possibilities”, czy „The Imagine Project”). My posłuchamy kompozycji Paula Simona – „Mercy Street”. Zagrają oprócz lidera, Michael Brecker, John Scofield (w tym utworze akurat mniej widoczny), Dave Holland, Jack DeJohnette i odpowiedzialny za instrumenty perkusyjne, ważne w tym utworze – Don Alias. A także paru innych mniej znanych muzyków.

* Herbie Hancock – Mercy Street – The Standard Time

A skoro już jesteśmy przy Herbie Hancocku, to posłuchajmy Tiny Turner…

* Herbie Hancock feat. Tina Turner – Edith And The Kingpin – River: The Joni Letters

To była Tina Turner, Herbie Hancock, Wayne Shorter, Dave Holland, Vinnie Colaiuta i na gitarze Lionel Loueke. Nagranie pochodzi z wydanej w 2007 roku płyty „River: The Joni Letters”. To muzyczny powrót na scenę Joni Mitchell i sporo ciekawej muzyki.
Od wydania płyty z której pochodzić będą dwa kolejne – połączone ze sobą utwory minęły już 22 lata (1989 rok). To była wtedy sensacja. Mowa o albumie Quincy Jonesa – „Back On The Block”. Posłuchamy błyskawicznej historii jazzu w mówionej pigułce. Wystąpią między innymi w roli samych siebie: Miles Davis, James Moody, George Benson, Sarah Vaughan, Dizzy Gillespie, Ella Fitzgerald, Joe Zawinul i jeszcze parę innych sław… Wszyscy przyszli naprawdę do studia, żeby zagrać, powiedzieć i zaśpiewać czasem tylko kilka nut i później zagrać Birdland…

* Various Artists (Quincy Jones) – [Jazz Corner Of The World] – Back On The Block
* Various Artists (Quincy Jones) – Birdland – Back On The Block

W zapowiedzi Birdland wykorzystano nagranie archiwalne głosu legendarnej postaci nowojorskiego klubu Birdland – Pee Wee Marquette’a – największego z najmniejszych zapowiadaczy, jak ktoś kiedyś o nim powiedział. Nagranie pochodzi z płyty Arta Blakey’a – „A Night At Birdland, Volume One”. Do tej płyty kiedyś z pewnością zajrzymy.

A na koniec posłuchajmy równie dobrze pomyślanej historie polskiego jazzu, opartej na podobnym schemacie, co ta wyprodukowana przez Quincy Jonesa. Nasz polski wyrób, wcale nie gorszy, choć oczywiście nieco bardziej historyczno-polityczny i może z nieco mniej znanymi w świecie muzykami to pomysł Jarosława Śmietany. Ten utwór został wydany na dwu różnych płytach, w wersji z polskim i angielskim tekstem. My posłuchamy dziś wersji polskiej.

* Jarosław Śmietana – A Story Of Polish Jazz – A Story Of Polish Jazz

W audycji za tydzień zrobimy sobie podsumowanie i przypomnienie jednocześnie wakacyjnych płyt tygodnia. Było dużo świetnej muzyki, więc warto o wielu z tych płyt pamiętać nieco dłużej, niż tylko przez kolejny wakacyjny tydzień…

Suplement, czyli to, czego nie udało się zmieścić w godzinnej audycji:

Jedna z najsławniejszych kompozycji Johna Lennona – „Imagine” zagra solo na fortepianie Gonzalo Rubalcaba. Chyba ciągle jeszcze można o nim mówić, że to pianista średniego pokolenia (rocznik 1963). To chyba muzyczne korzenie i muzycy z którymi się gra o tym decydują w dzisiejszych czasach bardzie niż wiek. Gonzalo Rubalcaba to muzyk zupełnie magiczny. Mało jest dziś takich pianistów, którzy potrafią sprawić, że na godzinnym solowym recitalu nie skrzypnie ani jedno krzesło i nie zadzwoni ani jeden telefon. Keith Jarrett, Craig Taborn, Brad Mehldau, Ahmad Jamal (to starsze pokolenie)… Jeśli o kimś zapomniałem – przepraszam… Z pewnością Gonzalo Rubalcaba gra w tej samej lidze. Aha… w zeszłym roku awansował do niej Vijay Iyer. To ci, którzy wiedzą, że mniej znaczy lepiej i ciekawiej…

* Gonzalo Rubalcaba – Imagine – Gonzalo Rubalcaba In The USA

16 sierpnia 2011

Bobby McFerrin And Guests - Swinging Bach


Od początku byłem do tej płyty dość wrogo nastawiony. Z dwu powodów. Po pierwsze nie przepadam za składankowymi koncertami, w których co chwilę na scenie pojawia się ktoś inny i zanim muzycy się rozgrzeją, to już ich nie ma. Czasem reżyser akiego spektalu zachowuje zdrowy rozsądek i daje każdemu zespołowi choć po 15 minut, a tu czasem co 3-4 minuty zmiana sceny i muzycznej konwencji (choć to niby cały czas kompozycje Johanna Sebastiana Bacha). Drugi powód to zwyczajne oszustwo wydawców tego zarejestrowanego w 200 roku wLipsku w czasie deszczowego wieczoru pod gołym niebem koncertu. To nie jest koncert Bobby McFerrina, który zaprosił swoich gości. To on był tu gościem (jednym z wielu). Całe nagranie ma 2 godziny. Bobby McFerrin pojawia się na scenie na jakieś 25 minut podzielonych na kilka krótkich części w czasie ktrórych śpiewa z różnymi składami.

To wszystko wypada blado. Lepsze fragmenty muzyki należą do „Quintesense Song Quintet” – zespołu, o którym wiem tyle co nic. To pięciu saksofonistów, którzy wypadają nieźle, choć nie na tyle, żeby zachęcić mnie do dalszych poszukiwań ich muzyki.

Jacques Loussier Trio – to powinien być teoretycznie najsilniejszy punkt programu. Jegio występ też podzielono na części. Deszczowy rynek i estrada pod brezentowym dachem to nie jest miejsce dla kameralnego jazzowego trio. Tu nie było ani atmosfery, ani akustyki Sali koncertowej, potrzebnej takim artystom. Jacques Loussier ma swoją wizję Bacha. Ja nie jestem jego fanatycznym wyznawcą, ale doceniam to co robi dla zbliżenia jazzu do muzyki klasycznej i przypomnienia nieco mniej znanych kompozytorów dwudziestego wieku (np. Erika Satie, którego gra wyśmienicie). Trudno mu też odmówić świetnej techniki. Jednak tego w deszczu i zimnie nie słychać…

Atrakcją jest posłuchanie nieczęsto widywanego u nas i nagrywającego jedynie sporadycznie Jiri Stivina. Gwiazdy czeskiego jazzu, flecisty i saksofonisty, który dla nas w Polsce pozostanie chyba na zawsze jednym z ważnych muzycznych partnerów Zbigniewa Seiferta (nagrania zespołu Stivina – „Five Hits In A Row”, koncertowe nagrania z zespołem Jaspera Van’t Hoffa. W Czechach Stivin słynie z lansowania fuzji jazzu i mzyki dawnej. Dlatego też jego flet zabrzmiał tak, jakby chciał cofnąć Bacha jakieś dwieście lat wstecz… Słabo…. Bez energii i rytmu właściwego wielu wykonaniom tanecznych przecież w założeniu Menuetów. Na saksofonie i w jazzowym towarzystwie wypada po chwili nieco lepiej.

Ta płyta to porażka, omijajcie ją z daleka. Znajdziecie z łatwością lepszego Bacha, lepszego Bobby McFerrina śpiewającego Bacha, lepszego Jiri Stivina i lepszego Jacquesa Loussiera. Jeśli ktoś był tam wtedy pod kórymś z parasoli – może tą płytę potraktować jako turystyczną pamiątkę…I tylko tyle…

Bobby McFerrin And Guests
Swinging Bach
Format: DVD
Wytwórnia: Euro Arts
Numer: 880242504067

15 sierpnia 2011

We3: Dave Liebman, Adam Nussbaum, Steve Swallow - Amazing


Uwielbiam znajdować takie muzyczne perełki. Zwykle to wydawane przez mało znane wytwórnie, nieobecne w wielkich sklepach i w reklamach, nawet tych umieszczanych w specjalizowanych czasopismach. Zawsze miło prezentować dobre wieści o tym, że ciągle nie musimy kupować i słuchać tego, co machina marketingowa wielkich koncernów zdecydowała za nas nazywać jazzem. Nie znaczy to, że w wielkich wytwórniach nie powstaje dobra muzyka, czasem się zdarza… Czasem…

Mała wytwórnia nie pomoże sobie marketingiem, nie umieści swoich płyt w każdym sklepie. Muzyka musi obronić się sama. Czasem wskazówką może być skład zespołu. To właśnie skład doprowadził mnie do naszej kolejnej płyty tygodnia. Steve Swallow to jeden z moich ulubionych basistów. Co prawda moje muzyczne doświadczenie wiąże go raczej z perkusją Paula Motiana, z którym tworzył jedną z najciekawszych sekcji rytmicznych w ostatnich kilkunastu latach. Równie często grywa jednak z Adamem Nussbaumem, który jest perkusistą grającym nieco inaczej, co nie znaczy, że gorzej, czy mniej ciekawie. Trzej muzycy, którzy stworzyli wyśmienitą płytę „Amazing” – zgadzam się z tytułem… grywają ze sobą często w różnych konfiguracjach. To słychać. Rozumieją się bez słów.

To muzycy, którzy nic nie muszą. W takim wypadku powstają dzieła wybitne, pochodne potencjału twórczego doświadczonych instrumentalistów nie zranionego dyktatem producenta.

Początkowo wydaje się, że gwiazdą i liderem jest tu Dave Liebman. To jednak natura jego instrumentu. Muzycy podzielili się zadaniami kompozycyjnymi. Na płycie umieścili też jeden standard, mało znaną kompozycję Cole Portera – „Get Out Of Town”.  Kompozycje sa spójne i powstały z myślą o zespole. Często w takich wypadkach perkusista pisze na perkusję, a basista dla siebie. Tym razem jest inaczej.

Muzyka oscyluje wokół nieskrępowanej zbiorowej improwizacji. Nie jest to jednak trudny free jazz. To raczej współczesne ballady, w przedziwny i zdumiewający sposób optymistyczne i dalekie od cukierkowego banału.

Technika Dave Liebmana wskazuje na inspiracje wczesnym Johnem Coltrane’m. Takiego wzorca nie ma się co wstydzić. Dave Liebman to saksofonista o wyśmienitej technice i wielu pomysłach na jej wykorzystanie.

Steve Swallow to basista wybitny. Niezwykle oszczędny, jeden z tych muzyków, którzy rozumieją rolę ciszy w swoich partiach. Gitara basowa nie jest instrumentem, który skłania do grania małej ilości nut. Steve Swallow jest mistrzem takiego grania.

Adam Nussbaum to muzyk, który dla mnie pozostanie na zawsze perkusistą Michaela Breckera… Ale zagrał wiele innych ciekawych rzeczy w swojej długiej karierze.

Ta płyta nie jest łatwa, choć należy do tych, które słucha się wiele razy odkrywając, mimo prostych środków przekazu coraz to nowe brzmieniowe ciekawostki. Mój niespełna siedmioletni syn lubi tą płytę, choć co dla dzieci w tym wieku dość nietypowe, on uwielbia Johna Coltrane’a. Wśród ciekawych porównań, które powstają w głowie siedmiolatka wrażenie niesamowitą trafnością zrobiło na mnie porównanie jednej z kompozycji do muzyki hipnotyzującej kobry w czasie zaklinania węży na afrykańskich targach. Słuchając płyty na pewno odnajdziecie ten fragment z łatwością, choć sam bym chyba na to nie wpadł…

Jeśli chciałbym znaleźć słabe strony tej świetnej płyty – to wskazałbym grę Dave Liebmana na flecie. To chyba niepotrzebny eksperyment. Może też zmieniłbym nieco kolejność utworów, zaczynając płytę od wyśmienitego intro gitary basowej Steve Swallowa w „Bend Over Backwords”. To najlepsza kompozycja na płycie, choć pozostałe niewiele jej ustępują.

Szukajcie, a znajdziecie chciałoby się powiedzieć… Tej płyty warto szukać i warto znaleźć dla niej miejsce na jazzowej półce każdego wielbiciela dobrej muzyki.

We3: Dave Liebman, Adam Nussbaum, Steve Swallow
Amazing
Format: CD
Wytwórnia: Recording Arts
Numer: 076119100450