09 września 2011

Chet Atkins - Chet Picks On The Grammys: 13 Of His Grammy Winning Performances


Chet Atkins na gitarze potrafi wszystko. Może niekoniecznie w stylu najbardziej awangardowych współczesnych wykonawców, ich jednak odróżnia głównie stosowana licznie elektronika, a nie styl gry i zrozumieniu muzycznej materii. To, że dziś wszyscy korzystają z tradycji takich mistrzów jak Les Paul, czy Chet Atkins, wie każdy, kto kiedykolwiek słuchał George Bensona, Marka Knopflera, czy Earla Klugha. Chet Atkins jest inspiracją dla właściwie wszystkich ważnych gitarzystów. Potrafi odnaleźć się w różnych sytuacjach stylistycznych i zachjować swój własny styl.

Dzisiejsza płyta jest składanką opracowaną przez samego mistrza, zaweirającą 13 nagrodzonych nagrodą Grammy utworów w jego wykonaniu. Tyle zmieściło się na płycie i te właśnie artysta uznał za najbardziej wartościowe i najważniejsze spośród tych, które nagrodę otrzymały. Najstarszy z prezentowanych utworów pochodzi z 1967 roku, a najnowszy z 1996. We wczesnych nagraniach wyraźnie słychać wpływy stylu i brzmienia stworzonego przez Les Paula.

Płytę otwiera ciekawa interpretacja kompozycji „Tears” Django Reinharda i Stephane Grapelly’ego. To utwór znany z repertuaru Hot Club De France. To kameralne trio i piękne brzmienie gitary. Gra Cheta Atkinsa może być dla wszystkich wzorem staranności i muzycznego porządku. Każdy dźwięk jest precyzyjny i ma zdefiniowane w muzycznej przestrzeni miejsce. Nie znaczy to, że artysta nie potrafi nas zaskoczyć. Jego nagrania, to genialny przykład muzyki ilustracyjnej, prostej, z pozoru łatwej, a jednocześnie niebanalnej i dalekiej od jakże powszechnej dziś muzycznej tandety.

Nie wrzucajcie muzyki Cheta Atkinsa, tak jak czyni to zapewne wielu do pudełka z napisem „country”. Lider, jak każdy wybitny muzyk nie poddaje się klasyfikacji. Zaczynał swoją karierę we wczesnych latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku od muzyki country, później jednak, częściowo pod wpływem Les Paula nagrał wiele płyt w bardzo jazzowych klimatach i składach. Interpretował też jazzowe standardy upodabniając je do amerykańskiej muzyki ludowej i w ten sposób poszerzał jazzowy rynek.

Do dziś jednak nie rozumiem, jak to się stało, że w 1973 roku za nagranie nieśmiertelnego „The Entertainer” dostał nagrodę Grammy w kategorii instrumentalnego country. Tu chyba bardziej zdecydowało nazwisko wiązane z tym nurtem, niż rzeczywisty, czysto jazzowy styl gry. Amerykańskie nagrody mają swoje zwyczaje, których czasem nawet Amerykanie nie potrafią zrozumieć.

Wyróżniającym się na płycie nagraniem jest duet lidera z jego muzycznym idolem – Les Paulem w kompozycji „Caravan”. Nie wiem, co na taką interpretację powiedziałby Duke Ellington, ale na pewno odbiega ona od utartych ścieżek, jakimi podąża większość muzyków grających ten standard…

Na płycie umieszczono też 3 wspólne nagrania Cheta Atkinsa i Marka Knopflera. W tych właśnie utworach doskonale usłyszymy jak wyśmienitym sesyjnym gitarzystą jest Chet Atkins. Potrafi wpasować się w zupełnie obcą dla siebie muzyczną konwencję, znaleźć wspólny muzyczny język z muzykami z zupełnie innego świata, wychowanych w zupełnie innej muzycznej tradycji. Szczególnie słychać to w jedynym utworze wokalnym na płycie – „Poor Boy Blues”, który mógłby zostać umieszczony na dowolnej płycie Dire Straits. Mam oczywiście na myśli te dore płyty, czyli przed katastrofą zwaną „Brothers In Arms”. Nawet w takich okolicznościach Chet Atkins potrafi dołożyć coś od siebie i zachować rozpoznawalne brzmienie swojej gitary.

Chet Atkins to legenda gitary, to historia ambitnego country i czegoś, co dziś nazwalibyśmy „Contemporary Jazz”, czyli łatwych i przyjemnych interpretacji jazzowych melodii. To muzyk o trudnej do opisania słowami elegancji, wielkiej muzykalności i łatwości nawiązywania muzycznego porozumienia z innymi. Jest i na zawsze pozostanie inspiracją dla innych muzyków jazzowych, rockowych, country i wielu innych stylów.

Jest typowym muzykiem sesyjnym, swoistą antygwiazdą, pozostaje w cieniu innych wielkich sław, które często jego nagraniom zawdzięczają swoją muzyczną tożsamość. To człowiek doceniany przez muzyków, często słuchaczom zupełnie nieznany. Dobra szuka lubi być elitarna. Chet Atkins, to ta sama liga, co Pat Martino, Herbie Nichols, czy Barney Wilen lub Phineas Newborn Jr. To wysokie artystyczne progi…

Chet Atkins
Chet Picks On The Grammys: 13 Of His Grammy Winning Performances
Wytwórnia: Columbia
Format: CD
Numer: 5099750766026

08 września 2011

Simple Songs Vol. 28


Tematem wczorajszej audycji była melodia, która od paru dni nie może mnie opuścić. To standard właściwie stworzony dla gitarzystów, ale przedstawi nam go muzyk, który już tak dawno nie gościł w audycji, że trzeba koniecznie tą zaległość nadrobić. To jeden z moich absolutnych faworytów. Zawsze w otoczeniu najlepszej próby muzyków. Zebranie kompletnej dyskografii graniczy z cudem, a być może jest zwyczajnie niemożliwe. To czasem stresujące, kiedy indziej daje przyjemność spotkania z jeszcze nieznanym nagraniem geniusza. Zagra Oscar Peterson w towarzystwie Milta Jacksona (wibrafon), Herba Ellisa (gitara), Raya Browna (kontrabas) i Lewisa Nasha (perkusja). Mistrz jak zwykle pozostawia wiele miejsca dla swoich muzyków. To późne nagranie (1996 rok) – to czas, kiedy również z przyczyn zdrowotnych grał nieco mniej dźwięków.

* Oscar Peterson – Willow Weep For Me – A Tribute To Oscar Peterson: Live At The Town Hall

Bohaterem audycji jest… kompozycja Ann Ronnell – „Willow Weep For Me”. Utwór powstał w 1932 roku i co było w owych czasach nietypowe, Ann Ronnell napisała zarówno tekst jak i muzykę. Autorka była w złotych czasach Tin Pan Alley jedną z nielicznych, jeśli nie jedyną obok Dorothy Field kompozytorką i autorką tekstów. W owych czasach kobiety w Ameryce zajmowały się raczej ciągle wyłącznie pracami domowymi. Po innych kompozycjach Ann Ronnell słuch dziś raczej zaginął. Z „Willow Weep For Me” nieodłącznie związana jest nigdy nie potwierdzona plotka, jakoby piosenkę skomponował George Gershwin, a Ann Ronnell – ówcześnie podobno (to też plotka), jego kochanka dostała ją w prezencie…

Skoro Oscar Peterson rozpoczął, to może od razu cofnijmy się w czasie do roku 1957.  To prawie 40 lat wcześniej. Trzon zespołu pozostanie, co niewiarygodne ten sam – Oscar Peterson, Ray Brown i Herb Ellis. Do tego Louie Bellson na perkusji, a także śpiewający i grający na trąbce Louis Armstrong. Co prawda zdecydowanie wolę Louisa Armstronga grającego na trąbce niż śpiewającego, ale to nagranie brzmi wyśmienicie nie będąc przesłodzoną balladą.

* Louis Armstrong And Oscar Peterson – Willow Weep For Me – Louis Armstrong Meets Oscar Peterson

“Willow Weep For Me”, to kompozycja posiadająca tekst. Dla mnie jednak jest nieodłącznie związana z gitarzystami. Posłuchajmy zatem jednego z najwcześniejszych wykonań, jakie udało mi się w swojej kolekcji odnaleźć. Nagranie pochodzi z 1945 rok. W towarzystwie orkiestry Willie Smitha zagra na gitarze Les Paul. Na fortepianie Arnold Ross, a na perkusji Nick Fatool. Prawdopodobnie Les Paul nie był gwiazdą w tej orkiestrze, to wczesny okres jego kariery, jednak już możemy usłyszeć zapowiedź tego, jak zmieni już niedługo świat jazzowej gitary.

* Willie Smith & His Orchestra feat. Les Paul – Willow Weep For Me – Les Paul: The Jazzman
Recenzję płyty znajdziecie tutaj: Les Paul - The Jazzman

Po tej wycieczce w bardzo odległą historię posłuchajmy czegoś dużo bardziej nowoczesnego. Niezwykle melodyjną, pełną bluesa i gitarowej wirtuozerii, w dobrym tego słowa znaczeniu wersję „Willow Weep For Me” zaprezentuje Stanley Jordan. Z kilku dostępnych wersji wybieram solowe nagranie koncertowe z płyty „Live In New York”. Koncert zarejestrowano w 1989 roku (ukazał się parę lat później). Dla tych z Was, którzy nie znają Stanleya Jordana – to nagranie live – jedna gitara, żadnych późniejszych nakładek, czy wcześniej zarejestrowanych partii…

* Stanley Jordan – Willow Weep For Me – Live In New York

Pozostańmy jeszcze na chwilę przy solowych wykonaniach gitarowych. Zupełnie inna gitara, inne pokolenie, inne muzyczne doświadczenia. To też nagranie koncertowe. Festiwal w Montreux, lipiec 1975 roku. Joe Pass.

* Joe Pass – Willow Weep For Me – Joe Pass At The Montreux Jazz Festival 1975

Chyba każdy gitarzysta jazzowy zagrał kiedyś „Willow Weep For Me”. Dla wszystkich dobrych wykonań miejsca z pewnością dziś nie znajdziemy. Są jednak takie, bez których dzisiejsza audycja nie powinna się odbyć. Wybitna sekcja – Wynton Kelly (fortepian), Paul Chambers (kontrabas) i Jimmy Cobb (perkusja), a na gitarze Wes Montgomery. Nagranie pochodzi z płyty „The Small Group Recordings”

* Wes Montgomery– Willow Weep For Me – The Small Group Recordings

Krótki i z pewnością niekompletny przegląd wykonań gitarowych zakończy 23 letni w momencie nagrania, które za chwilę usłyszycie, George Benson. To jego druga płyta, nagrana w kilka miesięcy po debiucie („The New Boss Guitar”) – w 1966 roku. Album nazywa się „It’s Uptown with George Benson Quartet”. Wydawcy dołożyli dopisek: „The Most Exciting New Guitarist On The Jazz Scene Today”. Wtedy może tak było, później bywało różnie. Jednak „Willow Weep For Me” to z pewnością jeden z najlepszych fragmentów tej płyty. Liderowi towarzyszą: Lonnie Smith – organy Hammonda, Ronnie Cuber – saksofon barytonowy i Jimmy Lovelace – perkusja.

* George Benson Quartet – Willow Weep For Me – It’s Uptown With George Benson Quartet
Recenzję płyty znajdziecie tutaj: George Benson - It's Uptown

Pozostawmy gitarzystów, może wrócimy do nich innym razem. „Willow Weep For Me” to nie tylko gitara. To także fortepian. Posłuchajmy – Art Tatum solo.

* Art Tatum – Willow Weep For Me – The Complete Pablo Solo Masterpieces

Na zakończenie swoją wizję „Willow Weep For Me” zaprezentuje mistrz Thelonious Monk. Nagranie pochodzi z płyty „Genius Of Modern Music Vol.2”. Zagrają oprócz lidera – Milt Jackson – wibrafon, Al. McKibbon – kontrabas i Art. Blakey – perkusja.

* Thelonious Monk – Willow Weep For Me – Genius Of Modern Music Vol. 2

Suplement, czyli to, czego nie udało się zmieścić w godzinnej audycji:

Nie powinno w przeglądzie najlepszych wykonań „Willow Weep For Me” zabraknąć saksofonu Dextera Gordona. Nagranie pochodzi z wyśmienitego albumu – „Our Man In Paris”. Liderowi towarzyszą – Bud Powell – fortepian, Pierre Michelot – kontrabas i Kenny Clarke – perkusja. Płyta powstała w 1963 roku.

* Dexter Gordon – Willow Weep For Me – Our Man In Paris

Posłuchajmy jeszcze jednej wokalistki. To będzie całkiem współczesne wykonanie. Nie zmieściła nam się Billie Holiday. Mamy też świetnie śpiewającą ten utwór Grażynę Auguścik. Posłuchajmy egzotycznej z pochodzenia, na co dzień nagrywającej w dalekich krajach azjatyckich muzykę, delikatnie mówiąc komercyjną, Jacinthy. To kompozycja otwierająca płytę poświęconą przez wokalistkę Julie London, która często „Willow Weep For Me” śpiewała.

* Jacintha – Willow Weep For Me – Jacintha Is Her Name: Dedicated To Julie London

07 września 2011

Miles Davis Kind Of Blue: 50th Anniversary Collector’s Edition: Celebrating A Masterpiece


W poprzednim tekście pisałem o wydawnictwie „Kind Of Blue: 50th Anniversary Collector’s Edition". Jednym z najważniejszych elementów tego wyśmienitego zestawu jest płyta DVD z filmem „Celebrating A Masterpiece”. To wyśmienity dokument i z pewnością wart jest osobnego omówienia, jako, że moim zdaniem spokojnie obroniłby się na sklepowej półce w formie samodzielnego wydawnictwa. Trudno przecież przypuszczać, że ktoś kupujący zestaw jubileuszowy robi to przede wszystkim dla CD lub LP z muzyką z „Kind Of Blue”… Oprócz jednego z dodatków, który wcześniej był dostępny w formie bootlegu, muzycznie wydaniem jubileuszowe nie przynosi nic nowego, a każdy fan jazzu zapewne ma już kilka różnych wydań płyty na półce. Prawdziwą nowością jest więc płyta DVD.

Nie przypominam sobie innego jazzowego dokumentu z udziałem tylu gwiazd zarówno tych nieco już bardziej doświadczonych, jak i tych znanych lepiej młodszemu pokoleniu słuchaczy. Z tych najbardziej znanych na płycie znajdziemy wypowiedzi Rona Cartera, Herbie Hancocka, Shirley Horn, Carlosa Santany, Davida Liebmana, Eddie Hendersona, Jackie McLeana, Horace Silvera czy Johna Scofielda. Jeśli jakieś nazwisko mi umknęło, przepraszam… Oprócz tego są gwiazdy młodego pokolenia – Q Tip i Meshell Ndegeocello. Skład osobistości uzupełniają krytycy, producenci i inżynierowie dźwięku oraz fotograficy. Wśród nich najbardziej znane nazwiska, to Ira Gitler i Dan Morgenstern. Jest też osobowość amerykańska – aktor Bill Cosby. Niewątpliwie ważną postacią filmu jest Jimmy Cobb – jedyny żyjący uczestnik sesji (wśród muzyków). Od niego dostajemy przecież wiadomości z pierwszej ręki…

Album „Kind Of Blue” powstał w 1959 roku. Mnie wtedy jeszcze na świecie nie było. Jimmy Cobb za to pamięta doskonale wiele szczegółów. Opowiada z ekranu o tym, że już w studio miał świadomość, że dzieje się coś wyjątkowego. Rzeczywistość przerosła jednak jego oczekiwania. Trzeba jednak pamiętać, że album nie był hitem sprzedaży w pierwszych miesiącach po premierze. Wtedy przyćmił go wielki przebój Paula Desmonda – „Take Five” nagrany po raz pierwszy przez kwartet Dave Brubecka na płycie „Time Out”.

Kiedy kilka lat temu miałem okazję do krótkiej rozmowy z Jimmy Cobbem, o „Kind Of Blue” nie zapytałem. To byłoby zbyt oczywiste i banalne pytanie. Pewnie odpowiadał na nie niezliczoną ilość razy. Większość muzyków nie lubi pytań o przeszłość, szczególnie tak odległą. To już przecież ponad 50 lat…

Jedna z ważniejszych zasad dobrego wywiadu to pytać o solowe projekty i uciekać do przodu, zapominając o historii. Co innego producenci „Celebrating A Masterpiece”. Mieli więcej czasu i ściśle zdefiniowany temat.

Pomysł na zrealizowanie całego filmu w formie czarno-białego obrazu sprawił, że pomimo tego, że z pewnością wywiady powstały w różnych miejscach i w różnym czasie, forma plastyczna obrazu jest spójna i pasuje do również monochromatycznych zdjęć ze studia i archiwalnych fragmentów nagrań telewizyjnych.

Na płycie umieszczono również 25 minutowy nagranie programu telewizyjnego, który został zarejestrowany pomiędzy sesjami do „Kind Of Blue” (były dwie w odstępie kilku tygodni). Wtedy programy telewizyje prezentowały muzykę, a nie sensacje z życia muzyków. Dzięki tej drobnej różnicy mamy tu więc 25 minut unikalnej muzyki. W audycji „Robert Herridge Theatre: The Sound Of Miles Davis” zmieściły się 4 kompozycje. Pierwsza z nich to zagrana w składzie z „Kind Of Blue” – z Wyntonel Kelly na fortepianie „So What”. Co prawda audycja nie była emitowana na żywo, ujrzała światło dzienne już po premierze albumu, ale mamy tu do czynienia z rodzajem światowego prawykonania tego uznanego później za rewolucyjny standardu. Kolejne trzy kompozycje, to zagrane przez tych samych muzyków z orkiestrą dyrygowaną przez Gila Evansa utwory znane już publiczności z płyty „Miles Ahead”.

To znakomity dokument dla którego warto kupić cały zestaw. Reszta to bonus….

Miles Davis
Kind Of Blue: 50th Anniversary Collector’s Edition
Wytwórnia: Columbia / Sony
Format: 2CD+LP+DVD
Numer: 886973355220

05 września 2011

Miles Davis - Kind Of Blue: 50th Anniversary Collector’s Edition


Ruszamy w radiu z drugą płytą tygodnia. Dotąd wybieraliśmy dla Was wartościowe nowości. Te również będą się zgodnie z tradycją pojawiać co tydzień. Druga płyta – to będzie album wybrany z kanonu jazzowych klasyków. O tych płytach trudniej przeczytać jest w mediach, często nie jest również łatwo kupić je w sklepach, przynajmniej tych polskich. Przekrojowych publikacji na temat historii jazzu i poszczególnych jego gatunków powstało w Polsce zaledwie kilka. Tak więc zamierzamy dostarczać Wam wiedzy na temat tych płyt, które budując własną kolekcję powinniście umieścić na półce. W ciągu pierwszego roku, może dwu lat to będą z pewnością płyty, bez których żaden zbiór fana jazzu obyć się nie może. Nawet jeśli któraś z płyt Wam się nie do końca spodoba, to jej znajomość jest istotna dla zrozumienia logiki rozwoju współczesnej muzki improwizowanej.

Kandydatów na pierwszą płytę z tego cyklu było około 10. To wszystko albumy, które w swoim czasie zmieniły świat jazzu, a w wielu wypadkach odwróciły bieg historii światowej muzyki. Z pewnością wszystkie pojawią się w najbliższych miesiącach w tym miejscu. Po długich dyskusjach, które toczyłem sam ze sobą wybór padł na „Kind Of Blue” Milesa Davisa. To z pewnością jeden z najlepiej sprzedających się albumów w historii ambitnej muzyki.

Czy można tą płytę nazwać muzycznym arcydziełem? Niekoniecznie. Ustalenie granicy między arcydziełem a tylko wyborną płytą nie jest łatwe. Nie jestem pewien, czy jeśli uznamy „Kind Of Blue” za arcydzieło, to kilku płyt z tego samego okresu Milesa Davisa, jako, że wcale nie są wiele gorsze, też powinny być arcydziełami. A to określenie trzeba dozować starannie. Czy wiele słabsze są choćby „58’ Session Featuring Stella By Starlight”, „Porgy And Bess”, czy „1958 Miles”, „Ascenseur Pour L'echafaud”, “At Newport 1958”, “Milestones…”, czy “Someday My Prince Will Come”. Te i jeszcze pare innych nieco mniej znanych płyt Miles zarejestrował w ciągu kilkunastu miesięcy przed i po dwu sesjach, które dały światu „Kind Of Blue”.

Miles Davis to też trochę magia nazwiska. Miles Davis był genialnym muzykiem, kreatorem muzycznych wydarzeń i osoba, która – skracając nieco jedną z dowcipnych sytuacji powtarzanych przez licznych biografów – nie zrobił w muzyce wiele, tylko 3 lub 4 razy całkowicie zmienił jej historię. Nie był wirtuozem trąbki, ale żaden z nich tego nie zrobił. Miles na zawsze pozostanie największym trębaczem historii jazzu. To też jeden z nielicznych muzyków, którzy zawłaszczyli sobie własne imie. Ileż to razy każdy z nas w rozmowie mówi… Miles to, Miles tamto, Miles zagrał, nagrał… Nikt nie ma wątpliwości o jakim Milesie mówimy. Kto jeszcze zasłużył na takie wyróżnienie (jeśli odrzucimy liczne w jazzie przydomki?). Mnie przychodzi jedynie na myśl Jaco… Jaco Pastorius.

Pewnie wielu z Was ma już w swojej kolekcji jakieś wydanie „Kind Of Blue”. Ja też mam kilka. Z pewnością ważnym wydaniem jest box Miles Davis & John Coltrane - „The Complete Columbia Recordings 1955-1961”, szczególnie w pierwotnym, książkowym wydaniu z metalowym grzbietem (numer katalogowy 074646583326). Ten box pozwala poznać muzyczny kontekst rejestracji „Kind Of Blue” oraz zawiera ciekawy wiele ciekawych tekstów uzupełniających naszą wiedzę o nagraniach z tego okresu autorstwa Jimmy Cobba (perkusista grający na płycie i jedyny z ciągle żyjących członków zespołu), George’a Avakiana, Michael Cuscuny, Boba Beldena i Boba Blumenthala. Audiofile z pewnością będą poszukiwać jednego z licznych starannie wytłoczonych współczesnych wydań winylowych. Kolekcjonerzy pierwszego wydania, szczególnie tego monofonicznego (nie warto,  jednokanałowe „Kind Of Blue” nie brzmi dobrze). Do tego dochodzą jeszcze niekończące się dyskusje na temat szybszej, lub wolniejszej wersji pierwszej strony płyty.

Jednak jeśli macie ochotę kupić sobie po raz kolejny „Kind Of Blue”, albo, co przez przypadek przecież może się zdarzyć, jeszcze tej płyty nie macie, warto kupić (póki to jeszcze możliwe), wydanie „Kind Of Blue: 50th Anniversary Collector’s Edition”. Ten box wielkości płyty analogowej zawiera wytłoczoną w przepięknym niebieskim winylu (choć dźwiękowo nienajlepszą) płytę analogową, dwie płyty CD zawierające muzykę z „Kind Of Blue”, trochę odrzutów ze studia oraz sporo muzyki dostępnej wcześniej na płytach „1958 Miles” i wspomnianym już zestawie „The Complete Columbia Recordings 1955-1961”.  W pudełku znajdziemy też płytę DVD z trwającym 81 minut świetnie zrealizowanym specjalnie na potrzeby tego wydania filmem dokumentalnym z udziałem wielu znamienitych gości opowiadających o płycie. Dostajemy też pięknie wydaną książkę i parę kolekcjonerskich gadżetów. To jednak cały czas taki box, w którym treść i zawartość muzyczna przeważa nad formą. Wydawnictwo to ukazało się w 2008 roku i ciągle jeszcze można je kupić… Warto.

Muzyka umieszczona na płycie „Kind Of Blue”? Nie wyobrażam sobie, że komuś może się nie podobać. To także jeden z tych albumów, które śmiało można puścić znajomym, którzy na hasło jazz uciekają do drugiego pokoju.

Na temat tej płyty światowe autorytety napisały całe grube książki – najlepsze z tych, ktróre czytałem to „Kind Of Blue: The Making Of The Miles Davis Masterpiece” Ashley Kahn i Jimmy Cobba, „The Blue Moment: Miles Davis’s Kind Of Blue And The Remaking Of Modern Music” Richarda Williamsa, a także “The Making Of Kind Of Blue” Miles Davis And His Masterpiece” Erica Nisensona. Autorzy książek nie są zbyt kreatywni w wymyślaniu ich tytułów, ale każda z nich ma grubo ponad 200 stron. Dlatego właśnie o muzyce wyjątkowo nie podejmę się nic napisać.

Zgadzaj się jednak ze zdaniem wielu autorów, że „Kind Of Blue” to nie tylko pewien symboliczny koniec ery be-bopu. Weźmy na przykład „So What” otwierający album – utwór oparty na pozornie surrealistycznych i rozwleczonych w czasie zmianach harmonicznych, które sugerują związki z ówczesną minimalistyczną awangardą amerykańską. Te związki unifikujące ówczesną awangardę muzyki klasycznej z jazzem są zapowiedzią trzeciego nurtu. „Kind Of Blue” zmieniło też muzyczną awangardę USA. Zaledwie kilkanaście miesięcy później jeden z najbardziej znanych amerykańskich minimalistów – Terry Riley zaoferował pracę właśnie opuszczającemu więzienie Chetowi Bakerowi sam zaproponował trębaczowi oparcie ich pierwszego wspólnego projektu – oprawy muzycznej sztuki „The Gift” Kena Deweya na harmonii septymowego akordu d-moll czasami zbaczającego w stronę es-moll – czyli tematu „So What”. Chet Baker przystał na to ochoczo, choć dużo później usłyszał pierwszy raz „Kind Of Blue”.

Ja już nie pamiętam kiedy usłyszałem tą płytę po raz pierwszy. Zazdroszczę trochę tym z Was, którzy usłyszą te niezwykłe dźwięki pierwszy raz na naszej antenie w tym tygodniu. Pozostałych do sięgnięcia po raz kolejny po ten wyśmienity album namawiać nie muszę…

Miles Davis
Kind Of Blue: 50th Anniversary Collector’s Edition
Wytwórnia: Columbia / Sony
Format: 2CD+LP+DVD
Numer: 886973355220