17 września 2011

Rory Block – Last Fair Deal


„Last Fair Deal” to 15 płyta w bogatym dorobku nagraniowym Rory Block. Album powstał w 2003 roku. Rory Block to doskonale znana w ojczyźnie bluesa artystka, która do dziś pozostaje zauważona jedynie przez znawców bluesa w Europie i w Polsce. Przez lata nagrywała dla specjalizującej się w bluesie wytwórni Rounder. Przejście do wytwórni Telarc prawdopodobnie miało coś w jej karierze zmienić. Jednak po kilku latach wiadomo, że nadal pozostała znana jedynie wtajemniczonym.

Rory Block w momencie nagrania płyty miała już nieco ponad 50 lat. Od zawsze śpiewa i gra na akustycznej gitarze, pozostając od początku kariery pod muzycznym wpływem Roberta Johnsona. Prawie na każdej płycie umieszcza co najmniej jedną jego kompozycję. Tak jest również na „Last Fair Deal”.

Zdecydowanie nie przepadam za sposobem realizacji dźwięku lansowanym od początku istnienia przez wytwórnię Telarc. Czasem potrafią, chyba przez przypadek nagrać doskonałą technicznie płytę, tym razem jednak się nie udało. Płyta na kilometr pachnie Protoolsami i wielokrotnymi nakładkami, a także sztucznie harmonizowanymi chórkami nagrywanymi przez samą Rory Block. Taka już uroda tej płyty, albo jej brak…

Zdecydowanie lepiej wypadają proste bluesy śpiewane jedynie z akompaniamentem gitary. Pozbawione wielokrotnej edycji i poprawek partie gitary pozwalają cieszyć się nie tylko ciekawymi pomysłami muzycznymi artystki, ale także dynamiką i klarownością dźwięku nieczęsto spotykaną w tego rodzaju produkcjach. Rory Block gra na wykonanych w nieco staromodnej technice z bronzu strunach Martina używając również gitar z tej manufaktury. Te dźwięki dobrze pasują do klasycznym bluesowych piosenek. Trochę gorzej z warstwą wokalną, a szczególnie tam, gdzie pojawiają się chórki…

Płyta ma więc dwa wcielenia. Rory Block to kompetentna, stylowa i zarazem nowocześnie brzmiąca gitarzystka, kontynuująca styl znany z Delty Missisipi. Do perfekcji opanowała grę techniką bottleneck. Posługuje się też często dziwnymi strojami gitary. Przykładem może być zupełnie niespodziewana i wciągająca interpretacja „Amazing Grace”.

Rory Block jako wokalistka to coś, czego wolałbym unikać. Artystka powinna więc zająć się tym, co potrafi,czyli grą na gitarze. W tej dziedzinie od końca lat sześćdziesiątych pozostaje ozdobą każdego bluesowego festiwalu, jakich wiele na całym świecie. Warto więc poszukać nagrań koncertowych – do nich nie da się tak łatwo dokleić tandetnych chórków. Taka płyta z pewnością zabrzmi lepiej, prawdziwiej i bardziej tradycyjnie w dobrym znaczeniu tego słowa.

Niestety odrobina krytyki należy się inżynierom firmy Telarc za pomysł na dźwiękową realizację tego nagrania. Tutaj starali się chyba zrobić nagranie nijakie, pozbawione mikrodetali, zdatne do odtwarzania jedynie w sprzęcie przenośnym marnej jakości, gdzie i tak nic poza podstawowym rytmem nie słychać.

Gdyby trzeba wybrać singla z tej płyty, bez wahania wskazałbym na ostatni utwór – „Old Friends” – brak sztucznie dogrywanych chórków, chwytliwa melodia i lepszy niż w innych utworach wokal…

Rory Block
Last Fair Deal
Wytwórnia: Telarc
Format: CD
Numer: 089408359323

15 września 2011

Simple Songs Vol. 29


„Caravan”… I wszystko jasne. Z pewnością należy zacząć od Duke Ellingtona w pełnoorkiestrowej wersji. Ale która jest najciekawsza, a jednocześnie najbardziej charakterystyczna dla pierwotnej aranżacji Juana Tizola? Zebrałem więc wszystkie wersje zagrane przez Duke’a – około 20 wraz z nagraniami koncertowymi. Przez chwilę przemknął mi przez głowę taki pomysł, że w związku z tym, że najstarszą od najmłodszej dzieli kilkadziesiąt lat, a ich muzyczny styl jest też zupełnie różny, to może z samego Ellingtona i „Caravan” zrobić całą audycję? To jednak nie byłoby dobre dla tych, którzy za Ellingtonem nie przepadają, a poza wszystkim stałoby się z krzywdą dla innych artystów, których dziś będzie okazja zaprezentować. Tak więc, nie przypomniałem sobie wszystkich wersji, to zajęłoby pewnie ponad 2 godziny, a wybór i tak nie byłby łatwy. Wziąłem więc do ręki doskonale wydany box „The Duke Ellington Centennial Edition: The Complete RCA Victor Recordings (1927-1973)”. To 24 płyty CD wypełnione wyśmienicie przygotowaną i udokumentowaną muzyką Duke Ellingtona nagraną we wskazanych latach dla RCA. Z tego boxu wybrałem najstarsze nagranie pochodzące z 1945 roku Klasyczny skład orkiestry z tego okresu, w którym usłyszymy jej największe gwiazdy – Raya Nance’a – tu również na skrzypcach, a nie tylko na trąbce, Joe Nantona na puzonie, Johnny Hodgesa na saksofonie altowym i Harry Carneya na klarnecie. To nie jest pierwsze nagranie orkiestry Ellingtona tej kompozycji, ani jej pierwsze nagranie w ogóle – to należy do Barneya Bigarda (1937). Ale ta wersja jest świetną syntezą pierwotnego podejścia do kompozycji Juana Tizola.

* Duke Ellington Orchestra – Caravan – The Duke Ellington Centennial Edition: The Complete RCA Victor Recordings (1927-1973) vol.14

Kompozycja powstała na zamówienie orkiestry Duke Ellingtona, która zarejestrowała ten utwór po raz pierwszy w 1937 roku. Jak już jednak wspomniałem, pierwsze zachowane w formie nagrania płytowego wykonanie, też z 1937 roku firmowane jest przez muzyków z orkiestry Ellingtona, bez udziału lidera, ale pod wodzą Harry Carneya. Do dziś nagrywana jest i używana w postaci sampli przez bardzo różnych, nie tylko swingowych zespołów i muzyków. Przez wielu uznawana jest za pierwszą kompozycję jazzu latynoskiego.

Teraz będzie jeszcze raz Duke Ellington, ale w dość niezwykłym muzycznym otoczeniu, dającym mu możliwość nie tylko poprowadzenia orkiestry, ale też zagrania na fortepianie. Nagranie z 1962 roku. Zagra trio w składzie: Duke Ellington (fortepian), Charles Mingus (kontrabas) i Max Roach (perkusja). To połączenie skrajnie różnych muzycznych charakterów właściwie nie mogło się udać, ale udało się znakomicie Powstała płyta „Money Jungle”. Po latach, przy okazji jednej z reedycji w archiwach Blue Note odnaleziono 4 zupełnie unikalne kompozycja Duke’a Ellingtona napisane specjalnie na tą sesję i zagrane w tak niecodziennym składzie… Ale to zapewne temat na inną audycję.

* Duke Ellington, Charles Mingus, Max Roach – Caravan – Money Jungle

„Caravan” posiada również tekst napisany przez Irvinga Millsa. Tekst przedstawi nam na początek Dinah Washington w towarzystwie orkiestry Quincy Jonesa. To będzie nagranie z płyty „The Swingin’ Miss D”. W składzie orkiestry same sławy, w tym między innymi Clark Terry i Ernie Royal (trąbka), Jimmy Cleveland i Urbie Green (puzony), Jerome Richardson, Lucky Thompson i Danny Bank (puzony), czy Milt Hinton (kontrabas).

* Dinah Washington with Quincy Jones And His Orchiestra – Caravan – The Swingin’ Miss D

Jon Hendricks, Annie Ross i Dave Lambert z płyty „Lambert, Hendricks & Ross Sings Ellington”.  Teraz takich zespołów już nie ma, grupy wokalne w rodzaju Take 6 nie zastąpią nam wdzięku i przemyślanych aranżacji zespołów z dawnych lat.

* Lambert, Hendricks & Ross – Caravan – Lambert, Hendricks & Ross Sings Ellington

Teraz będzie sekcja pianistów. Rozpocznie w solowym nagraniu Michel Petrucciani. „Caravan” otwiera jego płytę poświęconą w całości kompozycjom Duke Ellingtona i jego muzycznych współpracowników z orkiestry.

* Michel Petrucciani – Caravan – Promenade With Duke

Kolejny przykład i krótkie tym razem wykonanie. Artysta fortepianu solo. Art. Tatum z nieocenionego zbioru nagrań solowych dla Pablo.

* Art. Tatum– Caravan – The Complete Pablo Solo Masterpieces

A teraz ostatni fortepianowy pomysł na „Caravan”. To będzie Gonzalo Rubalcaba z płyty „The Trio”. To dość enigmatyczna nazwa i zupełnie niespodziewany skład. Oprócz lidera zagrają Dennis Chambers (perkusja) i Brian Bromberg (bas)… To muzyk kojarzony raczej z awangardowymi elektronicznymi produkcjami, ale potrafi też wyśmienicie zagrać w klasycznym jazzowym trio z fortepianem. To jeden z moich dzisiejszych faworytów…

* Gonzalo Rubalcaba – Caravan – The Trio

Teraz będzie jedna z najbardziej niespodziewanych wersji. Muzycznie być może niekoniecznie zaskakująca, za to zdecydowanie nazwisko wykonawcy zaskoczy Was całkowicie… Najpierw posłuchajmy:

* Les Paul – Caravan – Les Paul & Friends: American Made World Played

To był… Les Paul z płyty „Les Paul & Friends: American Made World Played”. Taka przymiarka mistrza do nowoczesnych brzmień zupełnie nie w jego stylu. 

Teraz inny klasyk gitary – Chet Atkins. Seryjny zdobywca nagród Grammy zagra wspólnie z Les Paulem, tym razem takim Les Paulem, jakiego znamy, z jego jakże charakterystycznym i niepowtarzalnym brzmieniem… Nagranie pochodzi z 1976 roku. Chet Atkins namówił do wspólnych nagrań Les Paula, który od ponad 10 lat nie uczestniczył w żadnym profesjonalnym nagraniu. Tak powstała wyśmienita płyta „Chester & Lester”.

* Chet Atkins & Les Paul – Caravan – Chester & Lester

Na zakończenie trudny wybór pomiędzy Kenny Burrelem i Wesem Montgomery… Obie wersje są wyśmienite. Zmieści się Kenny Burrell, a wybór podyktowany jest uprzednio przygotowaną kolejnością.

Orkiestra prowadzona przez Kenny Burrella. W składzie między innymi Art. Blakey (perkusja), Bobby Timmons (fortepian), Louis Smith (trąbka), Tina Brooks (saksofon) – to kolejny bohater drugiego planu ery hard-bopu – koniecznie poszukajcie jego solowych nagrań… i Sam Jones (kontrabas). Będzie gitarowo i orkiestrowo. Każdy dostanie chwilę dla siebie… Nagranie pochodzi z 1958 roku i do dziś brzmi świeżo. Dobra aranżacja zawsze wytrzymuje próbę czasu.

* Kenny Burrell – Caravan – Blue Lights

Kolejne nagranie to komercyjna strona Wesa Montgomery, a raczej to do czego potrafił namówić go producent Creed Taylor. Ja mam dość mieszane uczucia i wolę mniejsze składy, ale sprawności studyjnej orkiestry odmówić nie można. W składzie wiele znanych nazwisk, ale tym razem orkiestra ma być tylko tłem dla gitary. To taka ponadczasowa aranżacja, nagranie, które mogło powstać w dowolnym czasie od lat trzydziestych do dzisiaj. To też trudna sztuka…

Sugestie dotyczące standardu, który zaprezentuję za tydzień możecie dostarczać wszystkimi znanymi drogami… Mniej więcej do niedzieli…

Suplement, czyli to, czego nie udało się zmieścić w godzinnej audycji:

* Wes Montgomery – Caravan – Movin’ Wes

Art Blakey i Jazz Messengers w wyśmienitym składzie z 1962 roku. Zagrają Wayne Shorter (saksofon tenorowy), Freddie Hubbard (trąbka), Curtis Fuller (puzon), Cedar Walton (foretepian) i Reggie Workman (kontrabas).

* Art Blakey & The Jazz Messengers – Caravan – Art Blakey & The Jazz Messengers

13 września 2011

John Coltrane - Giant Steps


Krótka dyskusja w gronie redakcyjnym na temat wyższości „Giant Steps” nad „A Love Supreme”, albo odwrotnie nie doprowadziła nas do żadnych rzeczowych wniosków. Wybór „Giant Steps” podyktowany nie jest więc wcale moim przekonaniem o wyższości tej płyty. Ona nie jest ani ważniejsza, ani lepsza, czy ciekawsza od „A Love Supreme” i paru innych płyt Johna Coltrane’a. Jest za to łatwiejsza do muzycznej prezentacji w naszych pasmach przedpołudniowych.  „A Love Supreme” jest niezwykle wciągająca, jednak wymaga nieco skupienia i lepiej się jej słucha w całości i jednorazowo.

Tak więc zostałem z potrzebą napisania tekstu o „Giant Steps”. No i pierwszym odkryciem było to, że w zasadzie nie udało mi się odnaleźć w moich zbiorach tej płyty… No może niezupełnie. Mój jedyny egzemplarz, to kupiony wiele lat temu jako używany longplay w stanie raczej świadczącym o uwielbieniu, jakim Johna Coltrane’a darzył jego poprzedni właściciel. No może to niezupełnie racja. Jeśli płyty jeszcze nie macie, to jej nie kupujcie. Poszukajcie, może uda się Wam znaleźć od razu wyśmienicie wydany i opatrzony świetnym opisem każdej z seji box: „The HeavyWeight Champion; John Coltrane – The Complete Atlantic Recordings”. Ten box zawiera cały muzyczny materiał z „Giant Steps” i wiele więcej, w tym sporo nagrań dostępnych po raz pierwszy i tylko w tym zestawie. Jedyną wadą tego wydawnictwa z punktu widzenia „Giant Steps” jest jego chronologiczna organizacja, co sprawiło, że muzyka z tego albumu jest umieszczona na dwu płytach CD, a jej kolejność wynika z historycznej kolejności powstania nagrań, a nie z tego, jak później producenci podzielili sesje na płyty wydawane w latach sześćdziesiątych.

Z perspektywy ponad 50 lat, wydaje się, że rok 1959 był jednym z najważniejszych w historii muzyki jazzowej. Powstały wtedy 4 płyty, które do dziś należą do absolutnej ekstraklasy. Prawdopodobnie żaden inny rok nie był tak obfity. Wtedy Dave Brubeck I Paul Desmond nagrali „Time Out”, Miles Davis „Kind Of Blue”, Charles Mingus „Mingus Ah Um” no i John Coltrane „Giant Steps”.

Ta płyta, to jedna z najbardziej osobistych płyt Johna Coltrane’a. To słychać. Większość kompozycji powstała w czasie samotnych saksofonowych ćwiczeń w domu lidera. „Naima” to dedykacja dla żony, „Cousin Mary” dla jednej z kuzynek, z którą młody John Coltrane wychowywał się gdzieś w Północnej Karolinie. Wreszcie „Syeeda’s Song Flute” to utwór napisany dla córki.

Nagrania powstały zaledwie kilka tygodni po zakończeniu ostatniej sesji do „Kind Of Blue” Milesa Davisa. W nagraniu albumu wzięli udział muzycy, którzy grali również na tamtych słynnych sesjach – Paul Chambers i w jednym utworze Jimmy Cobb.

Saksofon Johna Coltrane’a jest jak zwykle hipnotyzujący. Po dłuższym zastanowieniu to jedyny sensowny przymiotnik jakim potrafię jego brzmienie opisać. Dla tych, którym jazz jest zupełnie obcy, dźwięki saksofonu lidera, nawet w tej nieco łatwiejszej w jego dyskografii wersji, będą z pozoru wydawać się przypadkowe. Jednak to wciągająca przypadkowość i dobry dla laików wstęp do dobrego jazzu.

Słuchacze bardziej osłuchani dostrzegą nie tylko wirtuozerię muzycznej myśli lidera, ale też wyśmienitych pianistów – Tommy Flanagana, Wyntona Kelly i Cedara Waltona. Jak każda wybitna płyta, również i ta nie jest przygodą na jeden wieczór. Zostanie z Wami na dłużej.

Tekst przygotowany dla RadioJAZZ.FM

John Coltrane
Giant Steps

The HeavyWeight Champion; John Coltrane – The Complete Atlantic Recordings
Wytwórnia: Rhino / Atlantic / Warner
Format: 7CD
Numer: 081227198428

12 września 2011

Krzysztof Herdzin Trio - Capacity


Był kiedyś taki polski niekoniecznie ciekawy, może przez chwilę odrobinę śmieszny film – “Kiler”. W owym filmie jedną z lepszych satyr samego siebie zagrał Olaf Lubaszenko. Mam na myśli cytat, który przeszedł już do klasyki: Przepraszam bardzo, co tu się dzieje? … Film kręcą… To dlaczego ja nie gram”. To coś w rodzaju skróconego opisu kariery Krzysztofa Herdzina. Prawdopodobnie nawet sam zainteresowany nie wie, w ilu muzycznych projektach przez lata swojej kariery uczestniczył. Z jednej strony to zapewne źródło całkiem niezłych dochodów, z drugiej świadectwo wyśmienitego warsztatu muzycznego i świetnych pomysłów aranżacyjnych na każdy właściwie rodzaj muzyki. Można niektórych muzycznych dokonań lidera dzisiejszej płyty nie lubić, jednak pracowitość i kompetencje jednego z najbardziej zapracowanych polskich muzyków podziwiać należy.

Jak w tym natłoku zajęć Krzysztof Herdzin znalazł czas na skomponowanie, nagranie i wydanie płyty, która z pewnością komercyjnym sukcesem nie będzie? To pewnie nie było łatwe, ale udało się znakomicie. To w dużej mierze również zasługa pozostałych muzyków – Roberta Kubiszyna i Cezarego Konrada – równie pracowitych mistrzów zagrania wszystkiego, co klient sobie w studiu wymyśli.

Tym razem jednak w wyluzowany sposób muzycy zagrali to co wymyślił lider. Album otwiera jedyna w tym zestawie kompozycja, która nie wyszła spod pióra lidera – „Prayer For El Salvador” z repertuaru Yellowjackets, a jeśli mnie pamięć nie myli – to kawałek świetnej płyty „The Spin”.

Muzycy podjęli się dość trudnego zadania. Formuła klasycznego fortepianowego trio jest ograna do granic możliwości przez największe sławy. Trudno zatem zagrać coś nowego bez obawy posądzenia o wtórne naśladownictwo. Rozkładając muzykę na czynniki pierwsze z pewnością znajdziemy na „Capacity” wiele śladów wszystkich dźwięków, z którymi muzycy zetknęli się w przeszłości. To jednak nie jest wada. Muzyki nie pisze się ani nie gra na bezludnej wyspie. Czasem naśladuje się z braku własnych pomysłów, czasem z chęci przetworzenia muzycznej tradycji. Muzycy trio Krzysztofa Herdzina niczego nie naśladują, mają wystarczająco dużo swoich własnych pomysłów i wyśmienity warsztat.

Dla mnie na zawsze wzorcem fortepianowego trio pozostanie Oscar Peterson/Ray Brown/Ed Thigpen, jednak czas nie zatrzymał się w miejscu. Mamy przecież zespoły Gonzalo Rubalcaby, Kenny Barrona, Jana Lundgrena, czy Craiga Taborna i ostatniej rewelacji Vijaya Iyera. Jeśli o kimś zapomniałem, to przepraszam. Z pewnością trio Krzysztofa Herdzina gra w tej samej lidze.

Ostatnio z coraz większą radością obserwuję rozwój muzycznego talentu Roberta Kubiszyna, którego gra na kontrabasie staje się coraz bardziej stylowa. To wciąż dla mnie duże zaskoczenie, szczególnie, że przez jakiś czas mogło się wydawać, że Robert Kubiszyn pozostanie na dłużej w klimatach Anny Marii Jopek, które niekoniecznie są ulubione przez wszystkich fanów jazzowego grania.

Cezary Konrad, to klasyka polskiej perkusji, wydaje się, że gra od zawsze i zawsze podobnie kompetentnie, z właściwym timingiem, choć momentami  być może dla niektórych zbyt twardo i akuratnie. Do „Capacity” to akurat pasuje wyśmienicie.

Jedyną wadą tego albumu jest jedynie to, że jest taki zwyczajny. Nie trafi zatem na pierwsze strony gazet, nie będzie pożywką dla mało znających się na muzyce dziennikarzy wietrzących sensację. Nie ma tu Komedy, Chopina ani znanych przebojów popowych zagranych na jazzowo. Trzeba zatem albo dokonać fachowej muzycznej analizy, co mało kto z czytających popularne media zrozumie, albo uznać, że to zwyczajnie dobra, świetnie zagrana na światowym poziomie produkcja niszowej dla mediów, które są w stanie sprzedaży płyty pomóc, jazzowej muzyki. Trochę szkoda, jednak całego świata zmienić się nie da, własną płytotekę za to warto wzbogacić o najnowszy album tria Krzysztofa Herdzina.

Tekst przygotowany dla RadioJAZZ.FM

Krzysztof Herdzin Trio
Capacity
Format: CD
Wytwórnia: Fusion Music /Unicomp Empik Multimedia
Numer: 5903034049366