25 marca 2012

Charlie Haden, Hank Jones – Come Sunday


Musiało minąć ponad 15 lat od pierwszego spotkania Charlie Hadena i Hanka Jonesa, które doprowadziło do nagrania wyśmienitej płyty „Steal Away”, żeby powstała jeszcze doskonalsza – „Come Sunday”. To w ostatnim czasie jedna z najważniejszych dla mnie muzycznych niespodzianek. Nie wiedziałem, że ta płyta ma powstać, nie wiedziałem, że się ukazała. O jej istnieniu dowiedziałem się całkiem przypadkiem. To płyta wybitna i właściwie na tym powinno się zakończyć. Jestem przekonany, że za 20, może 30 lat, jeśli nasz radiowy Kano Jazzu będzie jeszcze istniał, z wielką przyjemnością umieszczę w nim „Come Sunday”. Na razie jednak na Kanon za wcześnie, taką przyjęliśmy konwencję.

To nie jest płyta, która zachwyci Was od pierwszego dźwięku. Nie próbujcie nawet słuchać jej pobieżnie, jeśli tak można słuchać muzyki, bo ja w sumie tak nie potrafię… To płyta wymagająca skupienia, starannego smakowania każdego dźwięku. To płyta przywracająca wiarę w muzykę. Z pozoru oczywista i nie proponująca niczego nowego. A jednak doskonała. I znowu można już więcej nie pisać.

Duety fortepianu i kontrabasu to dość unikalna formuła, nie ma ich wiele, ale warto ich poszukiwać. Taka konfiguracja instrumentów wymaga czujności i wzajemnego porozumienia. W jazzowym trio często muzycy podążają za perkusistą… Taki duet wymaga kontrabasisty, który potrafi dużo więcej niż być kompetentnym członkiem sekcji rytmicznej i pianisty, który czuje muzykę i nie przytłoczy swoim brzmieniem kontrabasu spychając go do roli wypełniacza przestrzeni w niższych rejestrach. W związku z tym Charlie Haden i Hank Jones wydają się być zespołem idealnym. Tak też jest. Hank Jones to raczej oszczędny w środkach wyrazu pianista, pełen swingu i dawnej elegancji, a jednocześnie ciągle na czasie, z pewnością utrzymujący się w czołówce. Charlie Haden potrafi wszystko, można znaleźć jego wybitne nagrania w każdym jazzowym stylu, poczynając od współczesnego wcielenia swingu do najbardziej awangardowego free jazzu. Wszędzie, niezależnie od tego, czy otacza go kilku muzyków, czy cała orkiestra, dodaje coś od siebie…

Charlie Haden lubi nagrywać takie duety. Warte przypomnienia są choćby nagrania z Kenny Barronem, czy Chrisem Andersonem. Jednak to Hank Jones jest dla niego idealnym partnerem. Ta płyta jest po prostu genialna. Pokazuje, że można prostymi środkami osiągnąć doskonałość. Można na nowo odkryć znane melodie niczego w nich nie zmieniając. Można tak sobie, od niechcenia nagrać takie wspaniałości. Można, tylko trzeba być Hankiem Jonesem i Charlie Hadenem. W sumie może to i lepiej, że nie wszyscy tak potrafią, bo nie robiłbym nic więcej tylko słuchał i ciągle kupował nowe płyty. „Come Sunday” jest jednak warta każdej wydanej na nią złotówki. Jest warta dużo więcej niż jej cena w nawet najdroższym sklepie. To płyta z Muzyką, a takich dziś nie powstaje wiele. Niestety dalszego ciągu nie będzie, Hank Jones zmarł w kilka miesięcy po nagraniu „Come Sunday”.

Mógłbym Wam tutaj opowiadać o tym, że to melodie z dzieciństwa obu muzyków, o tym jak słuchali części z nich w kościele, o tym, że niektóre już nagrali na innych płytach, o tym jak potrafią wydobyć istotę melodii i o wielu innych rzeczach. Albo opisywać każdy z utworów z osobna, wart jest bowiem z pewnością każdej poświęconej mu linijce tekstu. Ale to nie ma większego sensu. Wole jeszcze raz posłuchać „Come Sunday”.

Charlie Haden, Hank Jones
Come Sunday
Format: CD
Wytwórnia: Emarcy / Universal
Numer: 602527503684

1 komentarz:

sam pisze...

a ja muszę przyznać, że płyta mnie nie zachwyciła. Owszem jest tu znakomite zrozumienie muzyków, duży spokój i liryzm. Brakuje mi jednak improwizacji. Nawet najlepsze odgrywanie, nawet najlepszych melodii nie wciąga mnie. Ponieważ miałem taka mozliwość, płytę oddałem do sklepu.