15 lipca 2012

Duke Ellington And His Orchestra – Ellington At Newport

Wiele lat temu Jan Ptaszyn Wróblewski napisał o tej płycie, że jest nierecenzowalna. W sumie to się z tym zgadzam i tu właściwie należałoby zakończyć ten tekst. Co prawda w kolejnym zdaniu Ptaszyn napisał, że „Ellington At Newport” jest równie nierecenzowalna, jak wszystko, co wyszło spod pióra Duke Ellingtona, tu jednak już z wielką atencją dla autora podjąłbym się drobnej polemiki, bowiem ma Ellington w swoim dorobku utwory wybitne i te tylko bardzo dobre, tak jak i miewał słabsze występy i lepsze lub nieco gorsze bywały składy jego orkiestry. Co do tego, że nigdy nie zszedł poniżej poziomu dla innych nieosiągalnego, to zgodziłbym się z Ptaszynem w zupełności.

Dla tych jednak, którzy nie mają gdzieś głęboko w swojej muzycznej pamięci co najmniej kilkudziesięciu najlepszych płyt orkiestry Duke Ellingtona należy się drobne uzasadnienie, dlaczego ten akurat album jest tak ważny dla całej 40 letniej historii zespołu.

Ów słynny już dziś koncert na festiwalu w Newport miał miejsce w 1956 roku. Przejrzyjcie płyty na swoich półkach, z pewnością szybko dojdziecie do wniosku, nawet jeśli jeszcze tego nie wiecie, że w 1956 roku duże jazzowe orkiestry były raczej w odwrocie. A utrzymanie takiego zespołu kosztuje, bowiem muzykom, będącym w większości w takich zespołach na etatach, płacić trzeba niezależnie od tego, czy jest dużo pracy, czy raczej trochę mniej. Koszty organizacyjne tras koncertowych w dużych składach też są wyższe. Tak więc nie było łatwo. Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych upadło wiele dużych orkiestr, nie było dla nich wystarczającej ilości pracy. Młode pokolenie tańczyło już do innej muzyki, a w klubach grywano bebop. A Duke Ellington chciał być ciągle tym wspaniałym Duke Ellingtonem, i choć jego orkiestra wcale nie była gorsza niż dekadę wcześniej, zwyczajnie stała się niemodna.

Duke Ellington aranżował i komponował genialnie. Miał też genialny skład. W ten jeden wieczór rzucił do walki wszystko, co miał najlepsze. Część publiczności słuchając koncertowej suity, podzielonej strukturalnie na 3 części być może zaczęła już myśleć, że to gustowne, ale jednak nieco muzealne już granie dla emerytów. To trwało w sumie ponad 20 minut. Suita nazwana przez wydawców płyty „Newport Jazz Festival Suite” nie jest zła. Jest nawet wyśmienita. Później jeszcze krótka rozgrzewka w postaci „Jeep’s Blues” Jednak świat jazzu zmienił się w jednej chwili w czasie wykonania znanego wszystkim wielbicielom talentu Duke Ellingtona i członków jego orkiestry„Diminuendo And Crescendo In Blue”. Utwór ten, napisał Duke Ellington w dość nietypowy dla dużego składu sposób, rozpoczynając i kończąc kompozycję niezwykle dynamicznie, dając słuchaczom nieco odpocząć w jego środkowych fragmentach. I właśnie ten środkowy fragment uczynił Duke Ellingtona, jego orkiestrę oraz w szczególności jednego z jej członków supergwiazdami już na zawsze.

Mam oczywiście na myśli słynne, złożone z 27 chorusów solo Paula Gonsalvesa, który zagrał genialnie i pokazał, że w ramach dużej orkiestry mieszczą się genialni improwizatorzy, którzy mogą się w dużym składzie realizować, a przy okazji zapewnić publiczności muzyczne atrakcje porównywalne z występami największych gwiazd saksofonów i trąbek grających w swoich kwartetach i kwintetach. Publiczność oszalała. Jeśli tego jeszcze nie słyszeliście, to przygotujcie się na jedną z najważniejszych improwizacji w dziejach jazzu.

Ową improwizację zagrał oczywiście Paul Gonsalves, ale to wszystko nie wydarzyłoby się poza orkiestrą Duke Ellingtona, to sam lider dał za pomocą klawiszy fortepianu sygnał do startu, a sekcja rytmiczna dała radę i nie pogubiła się w tym co stało się w „Diminuendo And Crescendo In Blue”.

„Ellington At Newport” to pozycja absolutnie przymusowa i obowiązkowa dla każdego. To jedna z 10, a może nawet 5 najważniejszych płyt w historii muzyki improwizowanej.

Duke Ellington And His Orchestra
Ellington At Newport
Format: CD
Wytwórnia: CBS / Columbia
Numer: 5099745098620

Brak komentarzy: