08 grudnia 2012

Lyambiko – Christmas Gala, Era Jazzu – Palladium, Warszawa, 6.12.2012

O istnieniu wokalistki noszącej pseudonim Lyambiko dowiedziałem się z reklam organizatora koncertu. Postanowiłem się w żaden sposób nie programować. Takie okoliczności nie zdarzają mi się często. Zwykle, kiedy wybieram się na koncert, mam w muzycznej pamięci co najmniej kilka płyt wykonawcy, którego nazwisko widnieje na afiszu. Nawet jeśli to nie te najaktualniejsze albumy, to jakieś pojęcie o tym, czego się spodziewać zwykle mam… Tym razem nie wiedziałem nic, a na koncert wyciągnęli mnie znajomi, którzy również nie wiedzieli o Lyambiko wiele więcej, niż ja.

Lyambiko

W oczekiwaniu na rozpoczęcie koncertu żartowaliśmy sobie, że może przyjdzie nam zrobić zdjęcia, czyli posłuchać pierwszego utworu i później pójdziemy sobie porozmawiać do holu, oferującego w Palladium wygodne kanapy. Ja spodziewałem się albo nieco afrykańskiego popu w dobrym stylu, albo kolejnego programu kolędowego, czyli czegoś, za czym nie przepadam.

Lyambiko

Zanim jeszcze zaczął się koncert, moje nastawienie nieco poprawił widok przygotowanych instrumentów. W okolicach zestawu perkusyjnego nie odnalazłem ani elektroniki mającej imitować świąteczne odgłosy, ani prawdziwych dzwoneczków, ani żadnych etnicznych perkusjonaliów. Poczułem się zaintrygowany.

Zostałem też do końca koncertu, słuchając z zainteresowaniem. Lyambiko zaśpiewała zestaw jazzowych standardów w najlepszym, znikającym już nieco z estrad, klasycznym stylu. Oprócz dobrej techniki wokalnej, równie błyskotliwej w balladach jak i w śpiewanym w zabójczo szybkim tempie „I Got Rhythm” zobaczyłem na scenie wokalistkę, która z nieczęsto spotykaną łatwością nawiązuje kontakt z publicznością, opowiada historie z dzieciństwa, potrafi namówić pozostałych muzyków do dłuższych wypowiedzi. Lyambiko nie szuka na siłę oryginalności w swoich interpretacjach standardów. Jej wokalistyka, to klasyczne jazzowe śpiewanie odwołujące się czasem zupełnie bezpośrednio do tych największych – Elli Fitzgerald, Dee Dee Bridgewater, czy Abbey Lincoln. Zwykle takie podejście mi się nie podoba, bo uważam, że lepiej posłuchać wzorca, a nie kopii.

Lyambiko

Sceniczny urok i charyzma Lyambiko sprawiły, że tym razem na naśladownictwo nie będę narzekać. Jeśłi miałbym się do czegoś przyczepić, to na pewno nie do wokalistki. Na pewno jednak jej talent zasługuje na lepszego pianistę, grającego lżej, bardziej frywolnie, swingującego jak Oscar Peterson, jeśli to w ogóle realne, ale przede wszystkim takiego, którego nazywamy nie tylko pianistą, ale akompaniatorem. Pianisty, który na scenie słucha wokalistki, a nie tylko siedzi obok i gra swoje… I tu znowu wygląda na to, że ideałem byłby Oskar Peterson… Z pewnością nie najlepiej nagłośniony i gubiący nieco strój fortepian nie pomógł…

Lyambiko

Muzyka ożyła w dwu utworach zagranych bez fortepianu….

Z pewnością nie żałuję, że wybrałem się na ten koncert. Czy sięgnę po płyty Lyambiko? Pewnie tak, ale raczej będę szukał tych koncertowych, jeśli takie istnieją. Wiem jednak na pewno, że jeśli będzie występowała jeszcze kiedyś gdzieś obok mnie, następnego koncertu nie opuszczę, do czego i Was namawiam. 

Brak komentarzy: