07 grudnia 2012

Rod Stewart - Merry Christmas, Baby


Każdy kiedyś musi to zrobić. Często dla pieniędzy, czasem poddając się nastrojowi świąt. Pewnie często też za namową producentów i specjalistów od marketingu, albo zwyczajnie z artystycznej potrzeby popracowania z dużą orkiestrą. Płyty z kolędami zwykle nie udają się najlepiej, choć nagrywają je niemal wszyscy.

Ci najlepsi nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Tak samo często, a właściwie prawie zawsze to produkty, o których ich autorzy już kolejnego dnia chcieliby zapomnieć. Z pozoru wydaje się, że nie ma nic złego w takich albumach. Porównajcie je jednak z najlepszymi produkcjami ich autorów. Nie znam żadnego, powtarzam – żadnego, wykonawcy, którego płyta z kolędami byłaby najlepszą w jego dyskografii.

Jedynie nieliczne z takich produktów wyróżniają się muzyczną inwencją. W tym wypadku owa inwencja to brak dzwoneczków i odgłosów przejeżdżających od jednego do drugiego głośnika sań. Inwencją jest również w tym przypadku rezygnacja z ogromnej orkiestry z nieodłącznymi rzewnymi smyczkami, na rzecz jakiegoś mniejszego składu. W przypadku polskich produkcji ową inwencją jest również omijanie inspiracji lokalnym folklorem. O produkcjach zdatnych jedynie do sprzedaży po mszach w kościele nie wspomnę…

„Merry Christmas, Baby” Roda Stewarta, to typowy produkt swojego typu. W części utworów słychać w tle orkiestrę, pojawia się chór dziecięcy, sporo dodatkowych wokalistek, no i goście specjalni. Repertuar też składa się z absolutnie typowych kompozycji. Jest zatem „Silent Night” i „White Christmas” i wszystko inne.

Jest odpowiednia porcja beznamiętnego patosu i jeden z najlepszych aranżerów w branży – Frank Foster. Zatem hit murowany. Hit sprzedaży oczywiście, bo o hicie muzycznym nie ma tu w ogóle mowy. To produkt dla wszystkich, czyli dla nikogo…

Nawet goście specjalni, którzy zwykle ubarwiają takie produkcje i czynią choćby kilka utworów atrakcyjniejszymi od reszty, tu idealnie wpasowują się w konwencję i z równym liderowi brakiem pasji i jakichkolwiek emocji odśpiewują, pewnie w części z kartki, swoje zwrotki.

Szumnie reklamowany duet z Ellą Fitzgerald, to rodzaj jawnego oszustwa. Zawsze myślałem, że duet jest wtedy, kiedy wykonawcy spotykają się w studiu i razem śpiewają, albo choć rozmawiają przez telefon o tym, co nagrają, każdy w swoim domowym studiu. Producenci „Merry Christmas, Baby” pozwolili sobie duetem nazwać nagranie Roda Stewarta z wmontowanym komputerowo głosem Elli Fitzgerald z jakiegoś dawnego nagrania…

Tak to i ja sobie mogę nagrać duet… Może dziś z Jimi Morrisonem, a jutro z Milesem Davisem… Wystarczy komputer, trochę starych płyt, parę sprytnych programów… W moim wypadku oprócz tego, który pozwoli mi „wyjąć” jeden instrument,lub głos ze starego nagrania, potrzebny będzie jeszcze drugi, który utrzyma mój głos w odpowiedniej tonacji… A jak wygram na loterii, to nawet sobie taką płytę wydam, bo wystarczy mi pieniędzy na kupienie praw do sampli…

Może ta płyta to spełnienie marzeń Roda Stewarta o zaśpiewaniu kolęd. Może od dziecka marzył o duecie z Ellą Fitzgerald. Jak nie macie jeszcze płyty z kolędami, to świetny produkt, równie słaby jak większość takich albumów… Ja dalej wolę kolędy bez smyczków i dzwoneczków, za to z funkową gitarą basową, rasowym big bandem, albo chórem gospel, który ma coś do powiedzenia o emocjach, a nie odśpiewuje tekst z kartki…

Rod Stewart
Merry Christmas, Baby
Format: CD
Wytwórnia: Stiefel / Verve
Numer: 602537196142

Brak komentarzy: