27 października 2012

Sławomir Jaskułke, Piotr Wyleżoł DUODRAM – Pałac Szustra, Warszawa, 24.10.2012

W prawdopodobnie ostatnią jesienną środę, 24 października w Pałacu Szustra zagrali Sławomir Jaskułke i Piotr Wyleżoł. Znowu była pełna sala, korytarz i schody. Na taras było już trochę za zimno… Pałac Szustra to miejsce muzycznie magiczne, przyciągające ludzi, których interesuje rzeczywiste słuchanie muzyki. Nie bywanie na koncertach i rozmowy w kuluarach, a skupienie i słuchanie. Doskonałe fortepiany, którymi dysponuje Warszawskie Towarzystwo Muzyczne pozwoliły zorganizować koncert fortepianowego duetu bez zbędnego stresu związanego z transportem wypożyczonych instrumentów i zawsze niewiadomym ich brzmieniem w nowym miejscu.

Piotr Wyleżoł, Sławomir Jaskułke

Piotr Wyleżoł, Sławomir Jaskułke

Publiczność była skupiona. Nawet ci, dla których zabrakło miejsca na sali i którzy musieli siedzieć na korytarzu nie narzekali, tylko cieszyli się możliwością obcowania ze świetną muzyką. To był jeden z tych koncertów, na które przyszli fani zainteresowani muzyką Sławomira Jaskułke i Piotra Wyleżoła, a nie kolejnym koncertem i zwyczajnie wyjściem z domu i posiedzeniem w klubie. To bardzo krzepiące, że takie okazje się ciągle zdarzają. To również uskrzydla artystów, którzy w takich okolicznościach dają z siebie wszystko i jeszcze więcej.

Sławomir Jaskułke

Sławomir Jaskułke

Sławomir Jaskułke

Muzyczną relację z koncertu przeczytacie w listopadowym numerze JazzPRESSu.

Piotr Wyleżoł

Piotr Wyleżoł

24 października 2012

Herbie Hancock – Takin’ Off


„Takin’ Off” to jeden z najbardziej błyskotliwych debiutów wszechczasów. Płyta została nagrana w czasie jednej długiej, zapewne nocnej sesji nagraniowej w studiu Rudy Van Geldera w Engelwood Cliffs, 28 maja 1962 roku. W ciągu kilkunastu miesięcy od debiutu Herbie Hancock nagrał równie rewelacyjne albumy – „My Point Of View”, „Inventions And Dimentions”, i „Empyrean Island”, a także rozpoczął współpracę z jednym z najsłynniejszych składów Milesa Davisa, z którym już w rok po swoim solowym debiucie nagrał pierwszą płytę – „Seven Steps To Heaven”.

Każda z wymienionych płyt powinna znaleźć się w Kanonie Jazzu. Pewnie wszystkie do niego kiedyś trafią. Najwygodniej zacząć zatem od pierwszej. Przed nagraniem „Takin’ Off” Herbie Hancock miał już za sobą kilka sesji nagraniowych i szereg koncertów w zespole Donalda Byrda. Dla mnie do dziś pozostaje tajemnicą, jak debiutujący pianista, nawet z rekomendacją lidera zespołu, w którym grał mógł zebrać w studiu taki gwiazdorski skład. Freddie Hubbard miał już przecież wtedy na koncie kilka płyt i z pewnością jego uczestnictwo w sesji było świadomym wyborem, przeciż Herbie Hancock mógł zaprosić na nagranie Donalda Byrda, który na pewno zgodziłby się pomóc w nagraniu debiutanckiego albumu swojemu pianiście. Na kolejnych płytach Herbie Hancock można zresztą usłyszeć charakterystyczny ton trąbki Donalda Byrda. Dexter Gordon był wtedy u szczytu sławy – szykował właśnie materiał na jedną ze swoich najlepszych płyt – „Go”.

Płytę rozpoczyna jeden z największych przebojów w dorobku nagraniowym i kompozytorskim Herbie Hancocka, jedna z najbardziej rozpoznawanych nawet poza światem fanów gatunku melodii – „Watermelon Man”, napisany na zlecenie Mongo Santamarii. Utwór wydano na singlu i znalazł się w okolicach setnego miejsca na amerykańskich listach przebojów, co dla jazzowej kompozycji instrumentalnej było wielkim sukcesem w 1962 roku. Dziś też byłoby to wielkie osiągnięcie.

„Takin’ Off” to jedna z tych płyt jazzowych, która spodoba się każdemu, w tym również tym, którzy na hasło jazz reagują raczej niekoniecznie entuzjastycznie. To idealne połączenie pięknych kompozycji i świetnych improwizacji. Szczególnie w wykonaniu Herbie Hancocka i Freddie Bubbarda. Dziś, z perspektywy równych 50 lat od swojej premiery jest ikoną hard-bopu, ale również zwyczajnie przebojowym albumem jazzowym, zawierającym kompozycje często dziś przypominane nie tylko przez jazzowych pianistów, ale grywane przez wielu innych muzyków, niekoniecznie pozosttającyh w jazzowym mainstreamie.

Ukrytym nieco w cieniu solistów bohaterem tej płyty jest perkusista – Billy Higgins. Posłuchajcie tego albumu zwracając uwagę na to co gra perkusja. Odkryjecie tą muzykę na nowo…

„Takin’ Off” to album, który dał światu wybitnego pianistę, świetnego kompozytora i jeden z największych jazzowych przebojów – „Watermelon Man”. Na tej płycie również Herbie Hancocka po raz pierwszy usłyszał Miles Davis i to był początek jednego z najważniejszych zespołów na świecie – tzw. Drugiego Kwintetu Milesa Davisa – Wayne Shorter – Herbie Hancock – Ron Carter – Tony Williams. Już tylko za to należy się „Takin’ Off” trwałe miejsce w historii jazzu, a wybitną muzykę dostajemy jako całkiem darmowy bonus…

Herbie Hancock
Takin’ Off
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 8376432

22 października 2012

Enrico Rava – Rava On The Dance Floor


To niezwykle zaskakująca płyta. Pod każdym względem zdumiewająca. Podsumujmy zatem na początku fakty. Mamy tu sporą jazzową orkiestrę dętą – nazwaną na potrzeby tego projektu „Parco della Musica Jazz Lab”, złożoną z muzyków w zasadzie sesyjnych, przynajmniej mi zupełnie nieznanych z solowych nagrań. Płyta poświęcona jest kompozycjom Michaela Jacksona. Być może tytuł albumu fanom Jacksona to sugeruje. Mnie to skojarzenie jakoś ominęło. Dopiero kiedy przed pierwszym muzycznym kontaktem z tym albumem przejrzałem okładkę dostrzegłem znane z repertuaru piosenkarza utwory. Gwoli ścisłości repertuar uzupełnia „Smile” Charlie Chaplina.

Ktoś może pomyśleć, że to próba poszerzenia kręgu odbiorców. Fani Michaela Jacksona zapewne kupią tą płytę i pewnie w sporej części będzie to dla nich zaskoczenie. Najpierw jednak muszą ją odnaleźć na jazzowej półce pośród raczej klasycyzujących i pozostających w stylistyce muzyki współczesnej ECM poprzednich płyt Enrico Ravy. Mnie tytuł albumu – „Rava On The Dance Floor” zasugerował raczej jakieś elektroniczne rytmy taneczne. Z pewnością nie jestem aż takim fanem Michaela Jacksona, żeby od razu skojarzyć go z przebojem Michaela Jacksona „Blood On The Dance Floor”. Jednak włoski trębacz nie szuka tanich chwytów marketingowych. Na okładce nie znajdziecie wielkiego napisu, że to muzyka Michaela Jacksona na jazzowo, albo coś w tym rodzaju… Jest tylko niewielki, bardzo osobisty tekst Enrico Ravy o jego niespodziewanej fascynacji twórczością Michaela Jacksona. Jednak on z pewnością płyty nie sprzeda. Zresztą „Rava On The Dance Floor” nie jest klasycznym zbiorem coverów. O tym jednak za chwilę.

Kolejnym zaskoczeniem jest fakt, że taki album wydał ECM. To zdecydowanie nie jest w stylu tej wytwórni. Może idą nowe czasy? Całkiem niedawno pisałem o płycie Arilda Andersena i  Scottish National Jazz Orchestra – „Celebration”. Uznałem, że ta płyta też nie jest standardową produkcją ECM. Nie zrozumcie mnie źle. Nie uważam płyt ECM za nudne i podobne do siebie. Jednak brzmienie ECM to coś, co jest faktem i zarówno płyta Arilda Andersena, jak i najnowszy album Enrico Ravy nieco do tego brzmienia nie pasują.

Prawdopodobnie „Rava On The Dance Floor” niekoniecznie zadowoli fanów Michaela Jacksona. Dla wielu podstawą jego muzyki jest pulsujący rytm i w wielu kompozycjach agresywne brzmienie gitary. U Enrico Ravy tego nie znajdziecie. Gitara co prawda jest, ale pojawia się w roli głównej jedynie w kilku momentach. To nie rytm, a odczytanie istoty melodii znanych całemu światu przebojów jest istotą tego albumu. Nie ma też tekstu, więc zostajemy sam na sam z muzyką.

Niezwykły i dość niespodziewany jest też wybór utworów. Nie znajdziemy tu wielu z największych przebojów Michaela Jacksona. Co najbardziej zdumiewające – brakuje najczęściej grywanego przez muzyków jazzowych przeboju piosenkarza – „Human Nature”. A gdzie „Dirty Diana”, „Bad”, „Beat It”, „Billie Jean”, czy całe mnóstwo przebojów Jacksons 5, moim osobistym zdaniem zespołu zdecydowanie lepszego od tego, co solo nagrał Michael Jackson.

Enrico Rava ma swoje zdanie na temat dorobku Michaela Jacksona i potrafi dowieść, że wybrał właściwie. Choć pewnie z innych hitów też potrafiłby ze swoimi muzykami zrobić jazzowe perełki. Sam lider najczęściej nie gra głównego tematu, raczej komentuje za pomocą swojej trąbki świetnie brzmiącą sekcję dętą. Tu znowu odrobina zdziwienia. 5 muzyków w sekcji instrumentów dętych mogłoby stworzyć big-bandowe silne brzmienie podkreślające potęgę przebojowych melodii. A tu mamy raczej do czynienia z wnikaniem od ich istoty, minimalistycznym odzieraniem z ozdobników, atraktorów przyciągających całe pokolenia słuchaczy popu, w tym przypadku akurat wybitnego, ale jednak zawsze pozostającego w obszarach popularnej muzyki schlebiającej często gustom niezbyt zwracających uwagę na otaczające ich dźwięki słuchaczy…

„Rava On The Dance Floor” to niezwykle zaskakująca, atrakcyjna i zupełnie niespodziewana premiera. Spodoba się zarówno fanom brzmienia trąbki Enrico Ravy, jak i fanom Michaela Jacksona, przynajmniej tym, którzy skupią się na tej muzyce nieco bardziej niż tylko poszukując tanecznego rytmu. Będą mieli wtedy szansę odkryć wiele nowego piękna, ukrytego w kompozycjach ich ukochanego artysty.

Enrico Rava
Rava On The Dance Floor
Format: CD
Wytwórnia: ECM
Numer: 602537066544

21 października 2012

Agnieszka Hekiert - Studio im. Agnieszki Osieckiej, Polskie Radio Trójka, Warszawa, 20.10.2012

Wczoraj w Trójce zagrała Agnieszka Hekiert. Niedawna premiera znakomicie przyjętej przez słuchaczy, nie tylko tych całkowicie oddanych jazzowi płyty „Stories” była okazją do zaprezentowania repertuaru z tego albumu. Okazja to wyśmienita, bowiem oprócz słuchaczy wypełniających szczelnie niewielką widownię Studia im. Agnieszki Osieckiej, prezentowany przez Piotra Metza koncert pojawił się na żywo na antenie radiowej.

Agnieszk Hekiert

Agnieszk Hekiert

Agnieszk Hekiert

Z pewnością wielu słuchaczy, którzy zasiedli w sobotni wieczór przed swoimi radioodbiornikami już dziś od rana poszukuje otwartego sklepu, w których można kupić „Stories”. Agnieszka udowodniła bowiem, że jest wyjątkowym talentem, jakie nie zdarzają się często. Artysta kompletny, to osobowość, unikalne połączenie perfekcji technicznej, całkowitego opanowania instrumentu z emocjami, które sprawiają, że na scenie pojawiają się historie prawdziwe, a nie te wymyślone… Dziś wielu jest muzyków, którzy mają doskonały warsztat wykonarczy, ale nie mają wiele swoim słuchaczom do opowiedzenia. Inni z kolei chcieliby opowiadać ciekawe historie, ale nie potrafią…

Konstantin Kostov

Paweł Pańta

Cezary Konrad

Muzyka Agnieszki Hekiert jest prawdziwa. To czuje się na widowni. Niezależnie od tego, czy Agnieszka śpiewa jazzowe standardy, własne kompozycje, czy piosenki z repertuaru gwiazd światowego popu.To zjawisko zupełnie niezwykłe, dowód na to, że muzyka nie zna ograniczeń, dzieląc się na dobrą i złą, a nie na jazzową, rozrywkową, klasyczną i rockową.

Agnieszk Hekiert

Agnieszk Hekiert

Agnieszk Hekiert

Na koncert spóźniłem się nieco, więc nie mam możliwości oceny całości wydarzenia, jednak to, co zdążyłem usłyszeć, potwierdziło moje przekonanie, że Agnieszka Hekiert to artystka niezwykła. Mam nadzieję, że płyta „Stories” to dopiero początek jej wielkiej kariery.

Na scenie wokalistce towarzyszył wyśmienity zespół, w tym muzycy, którzy uczestniczyli w nagraniu jej płyty – bułgarski pianista Konstantin Kostov i grający na perkusji Cezary Konrad. Na płycie „Stories” na basie gra Robert Kubiszyn, którego wczoraj na scenie zastąpił Paweł Pańta. Dla brzmienia zespołu istotna jest obecność na scenie Konstantina Kostova, który jest współautorem części kompozycji.

O płycie Stories" pisałem tutaj:



Simple Songs Vol. 67

Nieco spóźnione podsumowanie środowej audycji. Wszystko jakoś ostatnio nieco spóźnione… Zawartość muzyczna audycji pochodziła w całości z zestawu płyt Herbie Hancocka – „The Complete Blue Note Sixties Sessions”. Ten starannie wydany sporo lat temu zestaw zawiera wszystkie, lub prawie wszystkie sesje, które zrealizował dla Blue Note ten wybitny pianista w latach sześćdziesiątych, kiedy zaczynała się, trwająca do dziś jego wielka światowa kariera. Zestaw ukazał się na rynku w 1998 roku. Kupiłem go wtedy jako nowość. To już 14 lat, a wydaje się, jakby to było wczoraj… Czas mija szybko, jakimś dziwnym trafem pamiętam moment, w którym ten box kupiłem. Myślałem, że to było kilka lat temu, a minęło już ich 14.

Z kolekcjonerskiego punktu widzenia tego rodzaju wydawnictwa wydają się świetną okazją do kupienia muzyki, którą w dużej części każdy z potencjalnych klientów miał już wcześniej. W tym wypadku nie znajdziemy żadnych wcześniej niepublikowanych materiałów. Jednak staranne opracowanie graficzne, a przede wszystkim dokładna i przejrzysta dokumentacja składów, sesji i kolejności nagrywania, a także kolejny remastering ma skłonić nabywców do zakupu. Zapewne w 19998 roku, tka jak i teraz potencjalny nabywca „The Complete Blue Note Sixties Sessions” ma już przynajmniej część płyt zawartych w tym zestawie w formie pojedynczych płyt.

Lata sześćdziesiąte były niezwykłe dla Herbie Hancocka. To był w ogóle jeden z najciekawszych okresów dla całego jazzu. Skupmy się jednak, zgodnie z dominującą zawartością „The Complete Blue Note Sixties Sessions” na solowych płytach artysty, tych pierwszych, do dziś pozostających ważnymi i muzycznie aktualnymi pozycjami w jego ogromnej dyskografii. Zacznijmy zatem od oficjalnego debiutu solowego – płyty pod wiele dziś znaczącym tytułem „Takin’ Off” – jednego z najwybitniejszych jazzowych debiutów wszechczasów. To album w całości wyśmienity. Pewnie jedynie sam Herbie Hancock wie, jak udało się debiutantowi mającemu wcześniej na koncie jedynie parę nagrań w towarzystwie nieco bardziej doświadczonych kolegów, w tym w szczególności Donalda Byrda zebrać taki wybitny skład.  Na trąbce gra Freddie Hubbard, na saksofonie tenorowym Dexter Gordon, na kontrabasie Butch Warren i na bębnach Billy Higgins. „Takin’ Off” zawiera w całości autorski repertuar lidera, w tym jeden z największych jazzowych przebojów – „Watermelon Man”.

* Herbie Hancock – Watermelon Man – Takin’ Off (The Complete Blue Note Sixties Sessions)

Ta płyta to nie tylko „Watermelon Man”, to nie tylko wyśmienity, w momencie nagrania niespełna 22 letni pianista. To także wybitni soliści – Freddie Hubbard i Dexter Gordon. Najbardziej reprezentatywny utwór pokazujący styl każdego z nich, to „Three Bags Full” - trzy różne koncepcje jazzowej improwizacji – jak tytułowe trzy torby wypełnione… nutami. Herbie Hancock, Freddie Hubbard i Dexter Gordon.

* Herbie Hancock – Three Bags Full – Takin’ Off (The Complete Blue Note Sixties Sessions)

Tyle z płyty „Takin’ Off”. Już od najbliższego poniedziałku to będzie nasza płyta tygodnia w kategorii Kanon Jazzu. Herbie Hancock nie ma jeszcze w Kanonie Jazzu żadnej płyty, choć gra na wielu z naszych wyróżnionych już wprowadzeniem do Kanonu albumach. Każda z pierwszych 7 płyt – tych nagranych dla Blue Note przez artystę w latach sześćdziesiątych, a także wiele późniejszych powinno znaleźć się w Kanonie. Żeby nie mieć kłopotu z wyborem, zacznijmy więc od tej pierwszej…

Wróćmy jednak do „The Complete Blue Note Sixties Sessions”. Po wyśmienitym debiucie – „Takin’ Off” zaledwie kilka miesięcy później nadszedł czas na jeszcze ciekawszy, choć wtedy zapewne wydawało się to nieprawdopodobne, drugi album Herbie Hancocka – „My Point Of View”. Artysta szukał w nim swoich muzycznych korzeni. Wedle samego autora „Blind Man, Blind Man” – utwór otwierający album „My Point Of View” ma przypominać pewnego niewidomego gitarzystę, którego często widywał w dzieciństwie na ulicach Chicago. Na tym albumie Herbie Hancockowi towarzyszy równie wybitny skład – Donald Byrd na trąbce, Grachan Moncur III na puzonie, Hank Mobley na saksofonie tenorowym, Grant Green na gitarze, Chuck Israels na kontrabasie i Tony Williams na perkusji. Z tym ostatnim już niedługo, zaledwie za kilka tygodni od nagrania „My Point Of View”  Herbie zagra w zespole Milesa Davisa na płycie „Seven Steps To Heaven”.

* Herbie Hancock – Blind Man, Blind Man – My Point Of View (The Complete Blue Note Sixties Sessions)

Kolejny, trzeci album w dyskografii Herbie Hancocka nie był został tak dobrze przyjęty, jak dwa poprzednie. Utrzymać taki poziom nie było łatwo. To jednak płyta co najmniej bardzo dobra. Została wydana dwa razy. W 1964 roku jako „Inventions And Dimentions” i w latach siedemdziesiątych jako wspólna produkcja Herbie Hancocka i Willie Bobo jako „Succotash”. Skąd decyzja o wznowieniu i dodaniu na całkowicie nowej okładce drugiego lidera, nie wiem, muzyka jednak pozostała ta sama. Posłuchajmy zatem otwierającego album utworu, który dał tytuł reedycji płyty – „Succotash”. Zagrają Herbie Hancock na fortepianie, Willie Bobo na bębnach i instrumentach perkusyjnych, Paul Chambers na kontrabasie i Osvaldo Chihuahua Martinez na dodatkowych instrumentach perkusyjnych.

* Herbie Hancock – Succotash – Inventions And Dimentions (The Complete Blue Note Sixties Sessions)

Kolejny album – „Empyrean Isles” przyniósł Herbie Hancockowi kolejny wielki, grywany do dziś jazzowy przebój – „Cantaloupe Island”. Album został nagrany w 10964 roku, więc zaledwie w dwa lata od debiutu – takie było tempo – 4 solowe albumy w dwa lata, w wolnych chwilach gra w zespole Milesa Davisa i jeszcze parę innych muzycznych zajęć. Do zespołu wrócił Freddie Hubbard, grają również Ron Carter na kontrabasie i Tony Williams na perkusji.

* Herbie Hancock – Cantaloupe Island – Empyrean Isles (The Complete Blue Note Sixties Sessions)

Na zakończenie jak zwykle zbyt krótkiej godziny tytułowa kompozycja z piątej solowej płyty Herbie Hancocka – „Maiden Voyage”. Grają oprócz lidera, Freddie Hubbard na trąbce, George Coleman na saksofonie tenorowym, Ron Carter na kontrabasie i Tony Williams na perkusji. W zestawie „The Complete Blue Note Sixties Sessions” są jeszcze albumy „Speak Like A Child” I „The Prisoner”, ale muszą poczekać na następną okazję…

* Herbie Hancock – Maiden Voyage – Mayden Voyage (The Complete Blue Note Sixties Sessions)