24 listopada 2012

Agnieszka Hekiert E-Jazz Quartet – Podziemia Kamedulskie, Warszawa, 22.11.2012

To drugi w dość krótkim czasie koncert Agnieszki Hekiert na którym byłem. Tym razem udało mi się na koncert nie spóźnić, choć mało brakowało… O tym pierwszym, w Studiu im. Agnieszki Osieckiej przeczytacie tutaj: Agnieszka Hekiert - Studio im. Agnieszki Osieckiej

Podziemia Kamedulskie to miejsce magiczne. Przychodzi tu specyficzna publiczność, trzeba trochę więcej niż zwykle ochoty, żeby tu dotrzeć. To nie jest oczywiste miejsce na jazzowej mapie Warszawy, jednak koncerty udają się tu znakomicie. Szczególnie te, które grane i śpiewane są w przyjaznej, luźnej atmosferze przez muzyków, którym zależy na bliskiej relacji z publicznością.

Agnieszka Hekiert

Tak więc po szybkim wypiciu herbaty i zjedzeniu tradycyjnego dla tego miejsca ciastka znalazłem jeszcze jakimś cudem miejsce w wypełnionej po brzegi sali i słuchałem…

Repertuar koncertu w zasadzie w całości wypełniły utwory znane z płyty „Stories”, o której możecie przeczytać tutaj: Agnieszka Hekiert - Stories

Ten koncert był zupełnie inny, niż wspomniany już, transmitowany na żywo przez Polskie Radio kilka tygodni wcześniej. Transmisja ma swoje prawa… Nie można sobie za dużo pogadać, a Agnieszka lubi o muzyce opowiadać… Swoimi opowieściami zbliża się w magiczny sposób do publiczności.

Agnieszka Hekiert

Konstantin Kostov

Paweł Pańta

Cezary Konrad

Utwory znane z albumu „Stories” w luźnej atmosferze klubowego koncertu nabierają nowego wymiaru. Brak ograniczeń czasowych pozwala na rozbudowane improwizacje wokalne, dialog z publicznością, a także rozbudowane solówki instrumentalistów, wśród których po raz kolejny muszę wyróżnić posiadającego łatwo rozpoznawalną frazę pianistę – Konstantina Kostova.

Występy Agnieszki przypominają nieco te, które bywalcy salonów znają z częstych pobytów w Polsce Bobby McFerrina, tylko że tu mamy do czynienia z równie interesującą muzyką, która jest na wyciągnięcie ręki, tuż obok nas, a nie gdzieś daleko w świecie i tylko raz na rok w wielkiej Sali Kongresowej patrzy na nas z góry z za dużej sceny…

Agnieszka Hekiert

Agnieszka Hekiert

Takiej wokalistyce potrzeba kontaktu z ze słuchaczem. Z każdym z nas, nie tylko wybrańcami z pierwszego rzędu. Taką niezwykłą nicią porozumienia i wspólnego przeżywania potrafi połączyć się z każdym ze słuchaczy Agnieszka Hekiert. Udaje jej się to nie tylko dlatego, że dysponuje wręcz niewiarygodną techniką wokalną, ale przede wszystkim dlatego, że jest prawdziwa. Niczego nie udaje, jeśli śpiewa jakiś tekst, niezależnie od tego, czy swój własny, napisany specjalnie dla niej, czy jazzowy standard, brzmi tak, jakby to była dla niej najważniejsza piosenka w życiu. I tak w tym momencie jest, przez te parę chwili… Później następuje następna i następna. I tak można by słuchać bez końca, ale oczywiście koncert kiedyś się kończy i to w zasadzie, oprócz tego, że chciałbym usłyszeć coś więcej, niż znam z płyty „Stories” moje jedyne zastrzeżenie… Było super i tyle…

22 listopada 2012

Simple Songs Vol. 70

Historia zespołu The Modern Jazz Quartet zaczyna się w roku 1952, a kończy w zasadzie w 1993, a już definitywnie w 2005, kiedy zmarł ostatni z członków zespołu, uniemożliwiając tym samym definitywnie wskrzeszenie po raz kolejny zespołu w choćby odrobinę oryginalnym składzie.

The Modern Jazz Quartet to również zespół o chyba najbardziej stabilnym składzie w historii gatunku. W czasie nieco ponad 40 lat istnienia w zespole nastąpiła jedna zmiana personalna. Od 1952 do mniej więcej połowy 1955 roku perkusistą zespołu był Kenny Clarke, którego wtedy właśnie zastąpił Connie Kay. I tak już zostało do końca. Dla porządku należy wymienić, że oprócz wspomnianych już perkusistów członkami zespołu byli pianista John Lewis, wibrafonista Milt Jackson i kontrabasista Percy Heath.

Spora aktywność koncertowa i nagraniowa zespołu nie przeszkadzała jego członkom w uczestnictwie w wielu innych sesjach nagraniowych i projektach solowych. Tych najdoskonalszych nagrań zespołu wystarczyłoby na co najmniej kilka godzinnych audycji, a w całej karierze zespołowi nie udało się nagrać ewidentnie nieudanej płyty.

Spróbujmy jednak przynajmniej rozpocząć opowieść o historii tego niezwykłego zespołu. Zacznijmy więc od pierwotnego składu, jeszcze z perkusistą Kenny Clarke’iem, który po opuszczeniu zespołu w zasadzie na stałe przeniósł się do Paryża.

Pierwsza oficjalna płyta w dyskografii zespołu, to album „The Modern Jazz Quartet” nagrany i wydany przez Prestige w 1952 roku, choć czasem uważa się płytę „The Quartet” wydaną pierwotnie przez Savoy i zawierającą zbiór nagrań z przełomu 1951 i 1952 roku. Posłuchajmy zatem fragmentu tego albumu:

* The Modern Jazz Quartet – Vendome – The Modern Jazz Quartet

Kolejne płyty były już w zasadzie tylko lepsze… Jedną z najbardziej znanych z tych z pierwszych lat działalności zespołu jest album „Django”, który trafił już do naszego radiowego Kanonu Jazzu. Jego recenzję znajdziecie tutaj: The Modern Jazz Quartet - Django


* The Modern Jazz Quartet – Delannay’s Dilemma – Django

Kolejna równie wybitna płyta w bogatej dyskografii zespołu to nagrany w 1955 roku album „Concorde”. Posłuchajmy fragmentu tej płyty – nieśmiertelnego standardu „Softly, As In The Morning Sunrise”. To również pierwszy album, na którym usłyszymy Connie Kay’a.

* The Modern Jazz Quartet – Softly, As In The Morning Sunrise - Concorde

Sięgnijmy teraz po jedną z pierwszych płyt koncertowych zespołu, zarejestrowany w 1956 roku album „The Modern Jazz Quartet At Music Inn”. Album nagrano w miejscu, w którym niezbt często rejestrowano w celu wydania na płytach występy wielkich jazzowych gwiazd – w Lenox w stanie Massachusetts. Gościem specjalnym tego koncertu był grający na klarnecie w kilku utworach Jimmy Giuffre.

* The Modern Jazz Quartet feat. Jimmy Giuffre – Fun – The Modern Jazz Quartet At Music Inn

Kolejne nagraniu pochodzi z zupełnie zapomnianego, niesłusznie zresztą, a często nawet nie uwzględnianego w oficjalnych dyskografiach zespołu, też zresztą niesłusznie, bowiem to całkiem oficjalne nagraniu, albumu “Third Stream Music’. W kilku nagraniach, między innymi tym, które usłyszymy zespołowi towarzyszy rozbudowana sekcja dęta złożona z muzyków na co dzień grających muzykę klasyczną.

* The Modern Jazz Quartet – Exposure – Third Stream Music

Kolejne nagraniu pochodzi z roku 1960 – z koncertowego albumu „European Concert”. Nagranie zrealizowana w czasie jednego z koncertów zespołu w Sztokholmie. W tamtych czasach wiele dobrych koncertowych płyt nagrywano w Szwecji.

* The Modern Jazz Quartet – I Remember Clifford – European Concert

Pomijając wiele znaczących płyt udało się w godzinę dobrnąć do 1966 roku. Na koniec posłuchamy fragmentu nagrania koncertowego z 1966 roku z Tokio, wydanego na płycie „Concert In Japan ‘66”.

* The Modern Jazz Quartet – For Someone I Love – Concert In Japan ‘66

20 listopada 2012

Marc Johnson & Eliane Elias – Swept Away


Gwiazdorski skład może oznaczać wszystko. To może być sympatyczne spotkanie znajomych z wielu sesji nagraniowych i wspólnych koncertów. Często to też pomysł na marketingowy sukces, który niekoniecznie musi oznaczać wartościową muzykę. Takie płyty zbyt często powstają tylko po to, żeby umieścić wszystkie nazwiska razem na okładce. ECM jednak na takie artystyczne kompromisy raczej się nie godzi, a ten rok jest dla zasłużonej dla jazzu wytwórni szczególnie owocny, czego dowodem sporo nowości na naszej liście płyt tygodnia.

Dwójka liderów mogłaby właściwie zagrać podobny album bez udziału Joeya Barona i Joe Lovano. Poćwiczyliby sobie w domu wieczorami… Eliane Elias i Marc Johnson to bowiem jedno z najbardziej kreatywnych, choć oszczędnie dawkujących słuchaczom swoje pomysły współczesnych muzycznych małżeństw. Każdy z nich mógłby również zagrać solo, zresztą takie nagrania mają na koncie. Solowe nagranie Marca Johnsona amerykańskiego evergreena – „Shenandoah” zamykające płytę pokazuje, że takie nagranie byłoby interesujące.

Marc Johnson zapewnił sobie stałe miejsce wśród moich ulubionych kontrabasistów już w późnych latach siedemdziesiątych, kiedy rozpoczął wielką karierę grając z Billem Evansem w jego ostatnim zespole. Od tego czasu jak dla mnie mógłby właściwie już tylko grać to samo… Jednak Billa Evansa zastąpić się nie da…

Trzeba więc próbować czegoś innego. Wydaje się z pozoru, że w jazzowym kwartecie zagrano już wszystko. Czasem zadaję sobie pytanie, po co pojawiają się takie płyty, jak „Swept Away”. Trudno przecież odmówić muzykom prawa do wyrażania emocji, w końcu to ich zawód, a niektórzy twierdzą, że wiele więcej niż tylko codzienna ciężka praca…

W sumie każdy z nas decyduje, czy ma ochotę na kolejną perfekcyjnie napisaną i świetnie zagraną mainstreamową płytę… Ja mam, choć czasem staram się zrobić sobie przerwę i uciekam do zupełnie innych klimatów, ale zawsze wracam. A do takich płyt jak „Swept Away” wracać warto.

Na tej płycie każdy dźwięk ma swoje miejsce. To jest elegancja w najlepszym gatunku, prawdziwa, nie udawana. Na salonach od razu widać, kto jest stałym bywalcem, a kto wszedł przypadkiem i na chwilę. Joe Lovano, Joey Baron, Marc Johnson i Eliane Elias to wyśmienity zespół. Cały materiał autorstwa liderów nadaje się na jazzowe standardy, ale takich się już dziś w zasadzie nie komponuje, bowiem to raczej zamknięty katalog melodii z przeszłości. Z czasów kiedy jazz dawał światu przeboje, a nie piękne, ale znane tylko garstce fanów melodie.

Urzeka mnie delikatność gry Joeya Barona i miękki ton Joe Lovano. Momentami zaskakuje różnorodność środków wyrazu Eliane Elias. Dla mnie najbardziej utytułowany muzyk w tym zestawieniu – Marc Johnson został nieco skrzywdzony przez realizatorów. Jego kontrabasowi brakuje nieco najniższych rejestrów, ale to dość typowe dla brzmienia płyt ECM. Może mój sprzęt nie lubi tego brzmienia? A może czepiam się szczegółów pozostających na granicy percepcji dla większości potencjalnych nabywców tego albumu?

Niezależnie od tego na czym płyt słuchamy, ważne, żeby ich słuchać i je kupować, dokonując dobrych wyborów. „Swept Away” to z pewnością dobry wybór. To także jeden z tych jazzowych albumów, który spodoba się wszystkim, nawet tym, którzy na hasło jazz uciekają do drugiego pokoju. Wystarczy tylko posłuchać. Nie wolno przechodzić obok muzyki obojętnie. Artyści zasługują na szacunek. Dajcie tej płycie godzinę swojego czasu, a będziecie do niej wracać. Tak jak każdej dobrej muzyki nie warto jej słuchać przy okazji, wtedy będzie jedynie trochę bardziej uporządkowanym hałasem, który zawsze przeszkadza.

Marc Johnson & Eliane Elias
Swept Away
Format: CD
Wytwórnia: ECM
Numer: 602527945743

18 listopada 2012

Oscar Peterson Trio – At The Stratford Shakespearean Festival


Oscar Peterson gościł już w Kanonie Jazzu już trzy razy, za każdym razem mam wrażenie, że wybrałem moją ulubioną płytę tego wyśmienitego pianisty. Słuchaliśmy już zatem nieco zapomnianej „Tristeza On Piano”, absolutnego hitu i niekwestionowanej klasyki – „Night Train” i autorskiej interpretacji muzyki z „Porgy & Bess” – „Oscar Peterson Plays Porgy & Bess”. Te dwie ostatnie płyty Oscar Peterson nagrał ze swoim najważniejszym zespołem – w towarzystwie Raya Browna i Eda Thigpena. Trio fortepian – kontrabas – perkusja to jazzowa klasyka. Oscar Peterson stworzył jednak jeszcze jeden zespół, który można z pewnością wcale niekoniecznie rozpędzając się zbytnio nazwać zespołem wszechczasów. To trio w którym perkusję zastępuje gitara. Taka formuła oczywiście poszerza możliwości harmoniczne zespołu. Pierwsza wersja tego zespołu to skład Oscar Peterson – Ray Brown – Barney Kessel. W 1953 roku Barneya Kessela zastąpił Herb Ellis. I tak powstało najważniejsze w historii gatunku trio bez perkusji. W takim właśnie składzie nagrano „At The Stratford Shakespearean Festival”.

Sam Oscar Peterson co najmniej dwa razy w czasie wywiadów twierdził, że to jedna z jego najlepszych płyt. Coś w tym musi być. Do legendy przeszedł też zwyczaj pianisty związany najpierw z zachęcaniem Raya Browna i Herba Ellisa do wspólnych ćwiczeń tak, żeby później rozumieli się bez słów zarówno w studiu, jak i na scenie. Później owo zachęcanie zamieniło się w niemal tytaniczne, wielogodzinne ćwiczenia gitary i kontrabasu.

Koncert zarejestrowany w lipcu 1956 roku na festiwalu Stratford w kanadyjskiej prowincji Ontario należał do tych wydarzeń, które są jedyne w swoim rodzaju i niemożliwe do powtórzenia nawet następnego dnia. To synergia muzyków, publiczności, akustyki sali, nastroju chwili, trudnej do opisania energii i entuzjazmu płynącego od słuchaczy, odrobiny szczęścia i pewnie jeszcze wielu innych rzeczy. Innym słowem magia…

Sam festiwal zaczął swoją karierę w nieco wtedy prowincjonalnym Stratford w początkach lat pięćdziesiątych jako festiwal teatralny. Nie mając wielkiej konkurencji w okolicy szybko z imprezy teatralnej zamienił się w wielki artystyczne wydarzenie. Grały tam wszystkie największe zespoły swoich czasów. W samym tylko 1956 roku oprócz Oscara Petersona zagrali – Duke Ellington, Dave Brubeck i Modern Jazz Quartet. Ten zestaw przypomina galerię sław jazzowej pianistyki wszechczasów.

Oscar Peterson, Ray Brown i Herb Ellis to zespół jedyny w swoim rodzaju, jednak nie wziął się znikąd. W tej formule Oscar Peterson zawdzięcza wiele Artowi Tatumowi i Nat King Cole’owi. Zespół potrafi swobodne mieszać partie z pewnością wcześniej starannie zaaranżowane z improwizacjami, zarówno tymi solowymi, jak i zespołowymi. Lider pozostawia swoim kolegom sporo przestrzeni, z której wyśmienit użytek robi przede wszystkim Ray Brown. Jego solo zagrane smyczkiem we „Flamingo” należy do jednego z najlepszych w długiej karierze tego wyśmienitego muzyka. Herb Ellis również potrafi zaproponować ciekawe partie solowe, jednak na tej płycie gitara jest typowym instrumentem rytmicznym. Nie ma przecież perkusji. W tej roli Herb Ellis czuje się wyśmienicie, rozumiejąc, że maksymalne uproszczenie akompaniamentu jest najlepszym atrubutem wyśmienitego gitarzysty grającego w takim składzie… A Oscar Peterson – on jest mistrzem fortepianu. Fakt, że jednym z wielu, ale tak jak o nie grał nikt inny ani wtedy, ani nigdy później. W jego grze jest wszystko, wyśmienita technika, przestrzeń, lekkość, ale również muzyczna energia i emocje…

To jedna z moich ulubionych płyt Oscara Petersona, choć nie jest na pierwszym miejscu, chyba nawet nie mieści się na podium, ale to bardzo zacięta rywalizacja… Z pewnością to jednak płyta ważna historycznie, przepiękna muzycznie i stanowiąca rejestrację wydarzenia, które z pewnością wszyscy jego uczestnicy zapamiętali do końca życia.

Oscar Peterson Trio
At The Stratford Shakespearean Festival
Format: CD
Wytwórnia: Polygram / Verve
Numer: 731451375224