01 grudnia 2012

Maria Neckam – Unison

Zanim w moje ręce trafił album „Unison” nie miałem pojęcia o istnieniu Marii Neckam. Jednak już z lektury opisów na okładce można wywnioskować, że to materiał godny uwagi. Mimo, że Aaron Parks jest jednym z bardziej ostatnio aktywnych sidemanów, to raczej nie słyszałem ewidentnie słabego nagrania z jego udziałem. Sear Sound w Nowym Jorku to studio znane z wielu świetnych realizacji. Mimo tego, zupełnie nieznana mi wokalistka i autorka tekstów i kompozycji musiała trochę na swoją kolej poczekać…

No i doczekała się. Trochę żałuję, że „Unison” trafiła do mojego odtwarzacza po kilku tygodniach, straciła bowiem atut zupełnej nowości, a to w dzisiejszych czasach ma dla sprzedaży wielkie znaczenie. Wierzę jednak, że muzyka, jeśli dobra broni się sama, czego dowodem ciągłe istnienie w katalogach tych większych i tych nieco mniejszych wytwórni pozycji archiwalnych.

W sumie to nie wiem, czy album „Unison” można kupić w polskich sklepach, ale nawet jeśli nie, to namawiam Was do poszukania nieco głębiej w czeluściach internetowych sklepów za Wielką Wodą, bo muzyka zdecydowanie jest tego warta.

Jeden z moich muzycznych przyjaciół, równie jak ja zaangażowany słuchacz spędzający codziennie co najmniej dwie godziny na uważnym słuchaniu płyt, tych nowych i tych, które mamy na półce od lat, po wysłuchaniu kilku pierwszego z utworów, które mu zaprezentowałem z płyty „Unison” zapytał, czy to aby nie jest Gaba Kulka… I to być może mogłaby być najkrótsza recenzja tego albumu . Jeśli czujecie się zaintrygowani nietypowym sposobem budowania frazy przez Gabę Kulkę, to spodoba się Wam Maria Neckam. Dodam tylko, że oprócz warstwy wokalnej, to też wyśmienite kompozycje i świetni instrumentaliści. Aaron Parks jak zwykle łatwo rozpoznawalny i wpasowujący się w dowolną muzyczną konwencję nie gubiąc łatwo rozpoznawalnego stylu i Nir Felder – zupełnie mi wcześniej nieznany gitarzysta, który zaskoczył mnie w kilku utworach jak najbardziej pozytywnie.

Odwołałem się do przykładu Gaby Kulki jako najbardziej bliskiej charakterem muzyki celowo. Mam bowiem kłopot ze znalezieniem właściwego określenia dla muzyki Marii Neckam. To jest z pewnością dobra muzyka, jednak nie potrafię włożyć jej w całości do żadnej znanej mi kategorii, co samo w sobie jest intrygujące…

„Unison” to album na który trzeba mieć dzień, którego trzeba wysłuchać w skupieniu, tu ważne są teksty, w czasie kolejnego wieczoru z tą muzyką odnajdziecie w niej choćby nieco schowaną na drugi muzyczny plan, jednak wartą wydobycia z cienia gitarę…

Instrumentacje wielu utworów wykorzystują dość niespodziewane rozwiązania muzyczne, często od siebie bardzo odległe. Mimo tego, a w dużej części dzięki barwie głosu Marii Neckam, która niczym klamra łączy jazzowe solówki Aarona Parksa, barokową wiolonczelę Mariel Roberts i wytrawny akompaniament gitary wspomnianego już Nira Feldera w spójny brzmieniowo produkt, trudno znaleźć jedno określenie stylistyczne dla albumu.

Jakby komuś mało było jazzu, może zacząć choćby od  kompozycji „You And I”, gdzie pojawia się dodatkowo ze świetną solówką również wcześniej mi nieznany saksofonista – Samir Zarif, albo improwizowanej zapewne wokalizy w duecie z Aaronem Parksem w „January 2011 (Dedicated to David Kasahara)”.

Dalej mam z tą płyta sporo kłopotu, bo dawno nie trafiłem na tak spójny, a jednocześnie różnorodny album, o którym w sumie nie potrafię napisać więcej niż to, że podoba mi się i często gości w moim odtwarzaczu.

I jeszcze jedno, szukając stylistycznej paraleli, przychodzą mi jeszcze do głowy dwa nazwiska – Anja Garbarek i Silje Nergaard, jeśli to Wam jakoś pomoże. Jeśli nie, to uwierzcie na słowo – Warto… Jeśli szukać porównania z „dużymi” nazwiskami, to blisko będzie Joni Mitchel i Laurie Anderson.

Maria Neckam
Unison
Format: CD
Wytwórnia: Sunnyside
Numer: 016728132121

26 listopada 2012

Joe Zawinul – The Rise And Fall Of The Third Stream


W całej liczącej niemal 50 lat karierze Joe Zawinul wydał niecałe 20 płyt solowych. Miał też w swojej solowej działalności długa przerwę. Nie wynikała ona z lenistwa, ani tym bardziej z braku muzycznych pomysłów. To był okres działalności zespołu Weather Report, któremu muzyk poświęcił ponad 15 lat życia.

Czy spośród albumów solowych można wybrać ten najbardziej reprezentatywny dla muzycznej osobowości Joe Zawinula? Ja się nie podejmuję. Pierwszy z jego solowych albumów ukazał się w 1959 roku – „To You With Love”, a ostatni w 2008 – „75”. Nie sposób grać to samo przez niemal 50 lat. Dla mnie jednak Joe Zawinul był przede wszystkim genialnym kompozytorem i twórcą wspomnianego już Weather Report na spółkę z Wayne Shorterem.

Nie sposób jednak pominąć jego kariery solowej. W katalogu nagrań opatrzonych nazwiskiem Joe Zawinula znajdziemy pieczołowicie zaaranżowane suity, zabawy technologiczne z nowoczesnymi instrumentami, spotkania z muzyką klasyczną zagrane na akustycznym fortepianie i parę innych ciekawostek. Często mam wrażenie, że w swojej karierze wybitnego sidemana i wielkiego lidera Weather Report swoje własne projekty traktował jako odskocznię od jazzowej codzienności w stronę muzycznych eksperymentów…

Wielu fanów jazzu znając Joe Zawinula z Weather Report i jego płyt wydanych po rozwiązaniu zespołu, zapomina, że przed nagraniem pierwszej płyty – „Weather Report”, Joe Zawinul miał już na swoim koncie pięć płyt solowych, w tym „The Rise And Fall Of The Third Stream”, współpracę z Milesem Davisem w ważnych projektach w rodzaju „Bitches Brew” czy „In A Silent Way”, a także takie jazzowe klasyki – jak „Mercy, Mercy, Mercy – Live At The Club” Juliana Cannonballa Adderleya, kilkunastu innych płyt z braćmi Adderley, czy wspólnych nagrań z Yusefem Latifem, czy Dinah Washington.

„The Rise And Fall Of The Third Stream”, to album tak zwanego trzeciego nurtu, tym terminem, wymyślonym przez Gunthera Schullera (tego samego, który grał na waltorni na „Birth Of The Cool” Milesa Davisa), od połowy lat pięćdziesiątych określano próbę łączenia muzyki klasycznej i jazzu. W tym nurcie mieściła się zarówno elegancko zaaranżowana muzyka The Modern Jazz Quartet, jak i bardziej szalone pomysły Dona Ellisa, czy George’a Russela. Koncepcja „The Rise And Fall Of The Third Stream” mieści się gdzieś pomiędzy…

Muzyka nagrana przez jazzową sekcję dętą i rytmiczną oraz muzyków klasycznych grających na instrumentach smyczkowych niewątpliwie była muzycznym eksperymentem w 1967 roku. Teraz też pozostaje raczej poza klasyfikacją stylistyczną.

Sam Joe Zawinul gra praktycznie cały czas na akustycznym fortepianie, sięgając po elektrycznego Rhodes’a jedynie w „Soul Of A Village”. Świetnie spisuje się grający na saksofonie tenorowym kompozytor większości materiału – William Fischer. Autorem jednego utworu – „From Vienna, With Love” jest Friedrich Gulda – wieloletni przyjaciel lidera, z którym po wielu latach nagra na dwa fortepiany jeden ze swoich najbardziej zaskakujących albumów zawierających muzykę Johannesa Brahmsa („Music For Two Pianos: Recorded May 20 & 21, 1988 At The Philharmonie, Cologne”), ale to już inna historia.

Być może partie jazzowe instrumentów dętych nie zintegrowały się do końca ze smyczkami, ale eksperymenty łączenia gatunków do łatwych nie należą, jednak Joe Zawinul wybrnął z tego trudnego zadania ze sprawnością godną największych mistrzów…

Na płycie znajdziemy wszystkie możliwe pomysły kompozycyjne – starannie zaaranżowane partie smyczków, klasyczne hard-bopowe improwizacje, free-jazzowe granie wolne od jakichkolwiek ograniczeń i modalne, skupione partie fortepianu. Znajdziemy też nietypowe skale, i preparowany fortepian.

To co usłyszycie w „Lord, Lord, Lord”, czy „Soul Of A Village” można uznać za prehistorię fusion. Już dla tych dwu utworów fani gatunku powinni uznać ten album za kultowy i ważny dla historii ich ukochanej muzyki.

Mimo faktu, że „The Rise And Fall Of The Third Stream” napisał muzyk raczej niekoniecznie jazzowy  - William Fischer, to muzyka leży raczej po jazzowej stronie trzeciego nurtu, będąc dobrym początkiem przygody z tym gatunkiem dla ortodoksyjnych fanów jazzu i muzyczną ciekawostką dla tych, którzy Joe Zawinula uwielbiają za Weather Report. Mimo upływu lat album ciągle brzmi ciekawie i jest z pewnością wart zainteresowania…

Joe Zawinul
The Rise And Fall Of The Third Stream
Format: CD
Wytwórnia: Vortex / 32 Jazz
Numer: 604123213325

25 listopada 2012

Fusionator – Kung Fu


Od mniej więcej roku mam wrażenie, że w Polsce powraca moda na niemodne ostatnio fusion w postaci pierwotnej, takiej jaką znamy z najlepszych czasów tej muzyki, czyli mnie więcej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Zespół Fusionator ma szansę być liderem tego ruchu. Czy zechce z tej szansy skorzystać? Po wysłuchaniu debiutanckiego albumu „Kung Fu” wiem, że muzycy, którzy ten krążek wymyślili mają wszelkie ku temu możliwości.

W zasadzie nie mam żadnych uwag do warsztatu wszystkich członków zespołu. Liderem składu złożonego, jak w wielu klasycznych zespołach gatunku z gitary, basu, perkusji i klawiszy wydaje mi się być grający na gitarze basowej Łukasz Jan Jóźwiak. Kompozytorem większości materiału jest gitarzysta zespołu – Krzysztof Lenczowski. Jego pomysły brzmią całkiem interesująco, w muzyce zespołu jest lekkość, której w porywie szału demonstracji wirtuozerii instrumentalnej brakuje wielu zespołom tego rodzaju. Gitarzyście brawa należą się za powściągliwość, w muzyce trzeba poszukiwać przestrzeni, nawet jeśli gra się taką jej formę, która wymaga większej ilości dźwięków. Wtedy to nawet większa sztuka. Jakże wielu muzyków elektrycznego jazzu zaginęło gdzieś bezpowrotnie nagrywając płyty, które podobają się tylko niezrealizowanym życiowo basistom i gitarzystom, temu rodzajowi muzyków – amatorów, którzy wizytę na koncertach rozpoczynają i właściwie praktycznie kończą zrobieniem przy pomocy telefonu komórkowego zdjęcia pedal boardu swojego idola… Takiego rodzaju wirtuozerii na płycie „Kung Fu” nie usłyszycie. I dobrze, że jej tam nie ma.

Wytrawni znawcy gatunku oczywiście szybko dostrzegą, że Krzysztof Lenczowski – kompozytor to nie Wayne Shorter, czy Joe Zawinul, a przecież siłą fusion są chwytliwe, przebojowe melodie… No cóż, Weather Report był tylko jeden, a miejsce na muzycznej scenie dla dobrych kompozycji zagranych przez sprawny zespół zawsze się znajdzie. Dla Fusionatora warto je znaleźć…

Zatem „Kung Fu” omija rafy niepotrzebnej i nudnej już po kilku chwilach instrumentalnej wirtuozerii. Oferuje sporo przestrzeni i pogodne brzmienie. Gitara basowa Łukasza Jana Jóźwiaka daje muzyce wiele energii, a niektóre solówki gitary Krzysztofa Lenczowskiego są naprawdę na wysokim poziomie. Obsługujący instrumenty klawiszowe Wawrzyniec Prasek unika skutecznie nadmiaru elektronicznego kombinowania i wybiera brzmienia z umiarem i z sensem, współtworząc wspomnianą już przeze mnie pogodną aurę albumu.

W dwu utworach, w tym tytułowym pojawia się jako gość specjalny Adam Bałdych. Brrzmieniem swoich skrzypiec. Doskonale uzupełnia brzmiącą odrobinę dalekowschodnio kompozycję tytułową. Skrzypce do fusion pasują, są integralną i dla mnie nieodzowną częścią tej muzyki, choć w Weather Report ich nie było… Moi stali czytelnicy i słuchacze znają mój sentyment do tego instrumentu i wielkie uznanie dla talentu Adama Bałdycha. To świetne uzupełnienie dobrego materiału.

Trochę żalu mam do realizatorów nagrania, którzy postanowili wykreować (a może tak wyszło przypadkiem?) zupełnie nierzeczywistą dźwiękową przestrzeń oddzielając od siebie instrumenty i tworząc dla nich całkowicie oddzielone od siebie plany, nie pozostawiając niczego poza ich syntetycznym brzmieniem. Nie przepadam za takimi nagraniami, dla mnie brzmią sztucznie. Nie słyszę w jakim pomieszczeniu powstało nagranie. Jest oderwane od dźwiękowej rzeczywistości. Znam jednak osoby, które takie brzmienie cenią i lubią słyszeć, że każdy instrument ma swoje miejsce.

Zespół Fusionator stoi nieco na rozdrożu. Oferuje świetną rytmicznie i całkiem ciekawie napisaną muzykę. Dysponuje wyśmienitym gitarzystą basowym i powściągliwymi, co jest godne najwyższej pochwały, gitarzystą i klawiszowcem. O perkusiście mogę napisać tylko tyle i aż tyle, że spełnia swoje zadanie jak należy, taka bowiem rola bębnów w przyjętej przez zespół muzycznej formule. Mam nadzieję, że ta powściągliwość nie sprawi, że zespół przekroczy granicę, która dzieli fusion od smooth jazzu i następna płyta będzie miała nieco więcej drapieżności. Ja się na smooth jazz nie piszę, bo dla mnie to muzyka bez emocji… Z przyjemnością też wybiorę się na koncert zespołu, żeby posłuchać, mam nadzieję, że tak to będzie wyglądało – dobrych kompozycji z „Kung Fu” w nieco bardziej rozbudowanych o energetyczne solówki wersjach i może paru klasyków fusion, bo nie wierzę, że Łukasz Jan Jóźwiak nie grywa na koncertach „Teen Town”, Wawrzyniec Prasek „Birdland”, Krzysztof Lenczowski „A Love Supreme”, a Szymon Linette choćby „Noonward Race”…

Fusionator
Kung Fu
Format: CD
Wytwórnia: Fonografika
Numer: 5903292102993