20 stycznia 2013

Joey DeFrancesco, Larry Coryell, Jimmy Cobb – Wonderful! Wonderful!


Tytuł albumu w zasadzie powinien wystarczyć za jego recenzję. Skład również zapowiada coś co nie mogło się nie udać. Joey DeFrancesco to przecież muzyk absolutnie fenomenalny. Może Jimmy Smith w początkach swojej kariery był równie dobry. Larry Young miał też parę wyśmienitych płyt. Ale nikt, absolutnie nikt nie gra tak jak Joey. On od początku kariery do dnia dzisiejszego nie ma na swoim koncie czegoś ewidentnie słabego. Jimmy Cobb to nie weteran perkusji i legenda wielkich sesji. To jeden z najlepszych perkusistów na świecie. Był nim w końcu lat pięćdziesiątych i jest do dziś. Uwielbiam oszczędny styl gry Jimmy Cobba.

Larry Coryell to też nie byle kto. Do jego muzyki nie mam aż tak emocjonalnego stosunku, ale z pewnością to gitarowa ekstraklasa. Choć w wytwórni HighNote swoje płyty wydaje ktoś o niebo lepszy i w dodatku uwielbiający grać z organami Hammonda, a nawet mający już w swojej dyskografii nagranie z Joey’em DeFrancesco. To moim zdaniem największy z największych – Pat Martino.

To jedyny słabszy punkt tej płyty, a raczej miejsce, gdzie mogłoby być lepiej. Zwyczajnie nie potrafię pozbyć się wyobrażenia, co zagrałby na tym albumie Pat Martino. Larry Coryella bez chwili wahania zamieniłbym na Pata Martino. Pozostałych dwu muzyków nie da się zamienić na nikogo…

Wybór utworów jest równie genialny. Wszystko to wielkie kompozycje, choć w części dziś nieco zapomniane – jak choćby utwór tytułowy. Warto też zwrócić uwagę na to, że to nie są standardy napisane z myślą o organach Hammonda, oczywiście za wyjątkiem dwu oryginalnych kompozycji – „Joey D” Larry Coryella i „JLJ Blues” Joeya DeFranceso.

Formuła organowego trio wydaje się być równie ponadczasowa, co wyeksploatowana do granic możliwości. Ten album nie jest jednak ani nostalgicznie wspominkowym powrotem do końca lat sześćdziesiątych, kiedy powstawało najwięcej muzyki w takich składach, ani wirtuozerskim popisem trójki muzyków, którzy potrafią przecież zagrać wszelkie możliwe i niemożliwe nuty frazy i jeszcze więcej.

To spotkanie na szczycie muzyków, którzy grają dla przyjemności. Przyjemności dodajmy, swojej i każdego, kto usłyszy choćby parę dźwięków z tego albumu. Mój największy z możliwych iPod wypełniony jest muzyką, tą najbardziej ulubioną, z którą nie potrafię się rozstać, do ostatniego bajta swojego 160 GB dysku. W 2012 roku dwa razy zostałem zmuszony do skasowania czegoś, żeby zmieścić tam nową muzykę. To nie był łatwy wybór. Mamy połowę stycznia 2013 roku, a ja znowu muszę coś skasować, bo „Wonderful! Wonderful!” musi tam się koniecznie znaleźć. Chyba poświęcę któryś z klasycznych albumów Jimmy Smitha. To będzie sprawiedliwe, ale co najważniejsze całkiem uzasadnione.

Płyta ukazała się w 2012 roku i do mnie dotarła w grudniu. Gdybym wtedy jej posłuchał, to być może byłaby to moja ulubiona płyta 2012 roku. Jak będzie w tym roku – nie wiem, ale do dziś to najlepsza nowość, jakiej słuchałem w 2013 roku.

I tak całkiem na koniec – choć to przedostatni utwór na płycie – „Old Folks”. Gdyby Joey DeFrancesco zagrał całą płytę na trąbce, też mogłoby z tego wyjść całkiem dobre nagranie…

Joey DeFrancesco, Larry Coryell, Jimmy Cobb
Wonderful! Wonderful!
Format: CD
Wytwórnia: HighNote
Numer: 632375724122

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Szanowny Kolego ... Nie skreślaj tak łatwo Jimmiego Smitha, bo pomyśle że o graniu na Hammondzie masz słabe pojęcie...Nie było i na razie nie ma większego mistrza niż Jimmy Smith. Joey znakomicie i efekciarsko kopiuje patenty Jimmiego ale muzyka jest gdzie ińdziej. Proponuje jeszcze się doedukować. Pozdrawiam JB.

Rafal Garszczynski pisze...

Jimmy Smitha nie skreślam. Z perspektywy (patrząc na półkę obok) jakiś 30 albumów Jimmy Smitha, koło 20 z udziałem Joeya DeFrancesco i jakiś 100 innych z kimś grającym na organach Hammonda w roli głównej wiem,że Jimmy Smith miał płyty genialne i takie sobie, szczególnie pod koniec kariery - jak choćby dot.com Blues, czy Angel Eyes.

Widziałem kiedyś u Ronniego Scotta w Londynie na żywo koncert na 3 klawiatury - Jimmy Smith, Joey DeFrancesco i Lonnie Liston Smith... To było jakieś 15 lat temu. W grze Joeya wcale nie ma mniej prawdziwych emocji, bluesa i muzykalności. On ciągle jest coraz lepszy, a Jimmy Smith najlepsze rzeczy nagrał w końcu lat pięćdziesiątych. Jest też płyta, świetna: Incredible! gdzie grają razem stary mistrz - Jimmy Smith i nowy - Joey DeFrancesco...

Muzyka to nie licytacja.... W grze Joeya nie dostrzegam taniego efekciarstwa i kopiowania, ale oczywiście każdy słyszy coś innego. A istotnie o graniu na Hammondzie mam pojęcie słabe, bo nie jestem muzykiem. Wiem tylko tyle i aż tyle, co podoba mi się danego dnia. Muzyka dla słuchacza ma być przyjemnością. Według mnie Wonderful! Wonderful! to płyta genialna...

Pozdrawiam,
rg