10 stycznia 2013

Vince Mendoza – Blauklang


Vince Mendoza to absolutny geniusz aranżacji. Mistrz malowania dźwiękami. Człowiek, który potrafi nie tylko poukładać sobie z małych kawałeczków w głowie wielką muzykę. Potrafi też zapisać to, co wymyśli a później wykorzystać wszystkie, najbardziej nawet ukryte moce drzemiące we wszystkich muzykach, których dostaje do swojej dyspozycji. Ową magiczną moc robienia wielkiej muzyki z niekoniecznie wielkiego składu posiadało w przeszłości moim zdaniem w równie magicznej formie jedynie dwu muzyków – Gil Evans i Charles Mingus.

„Blauklang” to trzeci, ostatni album z cyklu, na który złożyły się wydane nieco wcześniej przez ACT albumy „Jazzpana” i „Sketches”. O nich też z pewnością kiedyś napiszę, są bowiem równie znakomite.

„Blauklang” składa się w większości ze specjalnie na okoliczność tego nagrania napisanej przez Vince Mendozę wieloczęściowej kompozycji „Bluesounds”. Płytę otwiera jedna z lepszych aranżacji tematu „All Blues” Milesa Davisa, jaką napisano od czasu oryginalnego nagrania z „Kind Of Blue”. Chwilę później pojawia się temat Gila Evansa „Blues For Pablo”. To kompozycja, jeśli mnie muzyczna pamięć nie myli, napisana przez Gila Evansa dla zapomnianego już dziś nieco Hala McKusicka. Z Milesem Davisem Gil Evans pierwszy raz nagrał ten temat na płycie „Miles Ahead” – pierwszym ich wspólnym nagraniu, jeśli nie liczyć ich współpracy prawie dekadę wcześniej przy „Birth Of The Cool”.

To właśnie z geniuszem Gila Evansa można porównać muzyczną wyobraźnię Vince Mendozy. Być może, gdyby żył dziś Miles Davis, nagrywałby z orkiestrą dowodzoną przez Mendozę… Przynajmniej, jeśli zechciałby mieć ochotę obejrzeć się za siebie, czego raczej nie robił zbyt często.

Gdyby pominąć obecność nowocześnie brzmiącej gitary Nguyena Le, muzyka zagrana po raz pierwszy w 2007 roku mogłaby powstać ponad 40 lat wcześniej, w czasach, kiedy najlepsze płyty nagrywali Miles Davis z Gilem Evansem.

Często słysząc nagrania mało znanych muzyków, a taki jest podstawowy skład instrumentów dętych na „Blauklang”, jeśli nie liczyć Markusa Stockhausena, zastanawiam się, czy nie zabrzmiałoby to lepiej w gwiazdorskiej obsadzie. Na tej płycie brakuje trochę charakteru brzmieniu saksofonów, przynajmniej w partiach solowych tych instrumentów, którymi bogato ozdobione są kompozycje lidera. To najsłabsza sekcja całego, dość rozbudowanego składu muzyków.

Brzmienie gitary Nguyena Le jest zdumiewająco konserwatywne. Nie wiem, jak Vince Mendoza zdołał namówić gitarzystę do tak radykalnej odmiany. Wiem jednak, że mimo tego, że widząc na okładce nazwisko Nguyena Le spodziewałem się raczej czegoś zupełnie innego, to w cudowny sposób gitarzysta poruszając się gdzieś pomiędzy brzmieniem Billa Frisella i Marca Ribota potrafił pozostać sobą.

Marcus Stockhausen potrafił z kolei skutecznie ominąć niebezpieczne rejony brzmienia naśladującego trąbkę Milesa Davisa. Sekcja rytmiczna, to jeden z czołowych europejskich składów – Lars Danielsson i Peter Erskine, pozostaje czujnie w cieniu. Wibrafon Christophera Bella przypomina najlepsze frazy Milta Jacksona i to akurat jest tu zupełnie na miejscu.

W efekcie powstał intrygujący i pobudzający wyobraźnię każdego myślącego słuchacza, wielowarstwowy, nastrojowy i ponadczasowy album.

To jedna z tych płyt, która brzmiałyby pięknie i nowocześnie 40 lat temu, jest równie wyśmienita dziś i zabrzmi równie pięknie za kolejne 40 lat.

Cieszę się, że Vince Mendoza rozchwytywany przez największe postaci wielkiego muzycznego świata w rodzaju Joni Mitchell, Elvisa Costello, czy Bjork, aranżujący dla The Yellowjackets, Dianne Reeves, czy jeszcze do niedawna współpracujący z Joe Zawinulem, znajduje czas i ochotę na takie projekty. Już teraz chętnie umieściłbym tę płytę w Kanonie Jazzu, ale niestety muszę poczekać jakieś 20 lat, choć jestem pewien, że w tym czasie o niej nie zapomnę.

Vince Mendoza
Blauklang
Format: CD
Wytwórnia: ACT!
Numer: 614427946522

Brak komentarzy: