28 kwietnia 2013

Wolff & Clark – Expedition


Uwielbiam takie niespodzianki. Płyta przyleciała do RadioJAZZ.FM prosto zza oceanu. Gratuluję managerom odpowiedzialnym za promocję albumu dociekliwości w poszukiwaniu mediów gotowych docenić zupełnie niekomercyjny, a muzycznie wyśmienity produkt. Jego autorami jest duet, o którego istnieniu dotąd nic nie wiedziałem. Wolff & Clark to Michael Wolff i Mike Clark. Nidy nie słyszałem żadnego z ich poprzednich albumów, choć nie są to muzycy zupełnie mi nieznani.

Michael Wolff to pianista, którego pamiętam z tak skrajnie różnych muzycznych sytuacji, jak udział w zespole Cala Tjadera, Toma Harrella i ostatnich nagrań, jakie dokonał krótko przed śmiercią Julian Cannonball Adderley. Tak więc to pianista niezwykle uniwersalny, autor kilkunastu autorskich albumów, które jakoś omijały dotąd mój odtwarzacz.

Mike Clark to perkusista, którego nazwisko powinno brzmieć znajomo dla zwolenników fusion. Przez ponad 20 lat był etatowym perkusistą w elektrycznych zespołach Herbie Hancocka, z którym nagrał między innymi takie płyty jak „Flood”, „Thrust”, „Man-Child” i kilka innych. Był też przez prawie 20 lat etatowym członkiem zespołu The Headhunters, zarówno wtedy, kiedy grali z Herbie Hancockiem, jak i kiedy nagrywali płyty bez udziału mistrza fusion.

Skład zespołu uzupełnia basista Chip Jackson. Muzyk chyba najbardziej uniwersalny ze wszystkich członków zespołu, mający na swoim koncie długą współpracę z Elvinem Jonesem i Billy Taylorem, ale również nagrania z Rodem Stewartem.

Album zawiera nieco zaskakujący, ale sensownie wybrany zestaw przebojowych melodii oraz garść kompozycji własnych członków zespołu. Niewiele jest płyt, na których znajdziecie kompozycje Johna Lennona i Paula McCartneya, Joe Zawinula, Nata Adderleya, Cole Portera i Horace Silvera, brzmiące przebojowo i ułożone w zdumiewająco spójny program. A to właśnie program albumu „Expedition”. Do tego kompozycje zespołu, które choć nie zawierają tak chwytliwych tematów, jak „Mercy, Mercy, Mercy”, czy często grywane przez muzyków jazzowych „Come Together”, nie odstają jakością od największych jazzowych i nie tylko przebojów.

Michael Wolff to pianista grający niezwykle luźno, momentami przypominający stylem i techniką gry mojego ulubionego Oscara Petersona, co dla pianisty, przynajmniej u mnie jest komplementem najwyższej próby. Cały album jest właśnie taki wyluzowany, tak jakby powstawał w zupełnie uwolnionej od komercyjnych wycieczek atmosferze, choć w efekcie dostajemy produkt nadający się na światowy przebój, którym oczywiście nie zostanie, bo wydała go niezależna wytwórnia  Random Act.

Mike Clark i Chip Jackson tworzą pełną rozmachu sekcję rytmiczną zestawioną, zapewne celowo na zasadzie kontrastu. Mike Clark to muzyk nieco bałaganiarski, choć w ten swoisty sposób, który nie oznacza wady, a zaletę, choć z pewnością granie prostego rytmu dokładnie według wskazań metronomu nie jest jego żywiołem, za to ozdobniki naokoło podstawowego rytmu jak najbardziej. Chip Jackson zdaje się być jego muzycznym przeciwieństwem, tworząc niewzruszoną rytmiczną podstawę dla owej radośnie rozchwianej gry bębnów…

Zapewne muzycy nie przyjadą nigdy do Polski, bowiem ich nazwiska większości z Was nic nie mówią, a stawki byłyby amerykańskie, bo to znani sesyjni muzycy za Wielką Wodą, w dodatku ze sporym dorobkiem nagranym pod własnymi nazwiskami. Szkoda, bo ja z wielką chęcią na ich koncert bym się wybrał, niestety na razie muszę pozostać przy płycie, którą Wam wszystkim polecam…

Wolff & Clark
Expedition
Format: CD
Wytwórnia: Random Act Records
Numer: 186960000936

Brak komentarzy: