12 lipca 2013

Lulu Gainsbourg – From Gainsbourg To Lulu

Lucien Gainsbourg – tytułowy Lulu to syn Serge Gainsbourga. W związku z nazwiskiem sukces tej produkcji powinien być zapewniony. Ten komercyjny przynajmniej, bowiem jak mówią muzycy jazzowi, nazwiska nie grają. W tym przypadku jest różnie. Niektóre grają na przyzwoitym poziomie, inne zupełnie się nie sprawdzają, stanowiąc jedynie dekorację listy płac.

Z pewnością ten album podzieli fanów Serge Gainsbourga na dwa obozy, tych co są za i tych, co przeciw, czyli jak zwykle. Ja myślę, że to album, na którym każdy znajdzie coś dla siebie. Znam osoby, które zachwycają się wokalizą (serio, to cytat) Scarlett Johansson w „Bonnie And Clyde”. Dla mnie porównanie duetu Scarlett Johansson i Lulu Gainsbourg z oryginalnym wykonaniem Serge Gainsbourga i Brigitte Bardot jest jak zupa bambusowa z marchewką zamiast świeżych pędów bambusa. Być może dla młodszych słuchaczy okazja usłyszenia pięknej aktorki w roli recytatorki tekstu jest powodem do westchnień. Pewnie tak było wiele lat temu, kiedy kompozytorowi towarzyszyła Brigitte Bardot. To jednak zupełnie inna liga. Nie każda aktorka, nawet jeśli jest symbolem seksu na ekranie, pozostaje nim bez obrazu. Brigitte Bardot to potrafiła, Scarlett Johansson nie potrafi.

Utwory zaaranżowane przez Gila Goldsteina są niezłe, choć to dość sztampowa studyjna robota, taki kolejny dzień w studio, jakich Gil Goldstein ma pewnie ze 150 w roku, co daje jakieś 100 albumów na których wykonuje swoją pracę równie sumiennie. Przekonująco wypada Rufus Wainwright w roli wokalisty. Świetnie odnajduje się w tym towarzystwie Marianne Faithfull („Manon”) i jeszcze lepiej Lou Reed – („Initials BB”). Richard Bona – jak to Richard Bona, ja nie przepadam za jego głosem, wolę jak gra jazz na basie, ale jako, że właściwie tego nie robi już chyba z 10 lat, to może czas zmienić perspektywę i oczekiwania wobec tego muzyka.

Na płycie śpiewa też i gra na różnych instrumentach Johnny Deep. Ten aktor, jakby ktoś nie skojarzył. Czy gdyby nie nazwisko to ktoś zauważyłby jego muzyczny udział i coś o tym napisał? Raczej niekoniecznie, wstydu sobie nie robi, ale to raczej szkolnie poprawne granie. Jak dołożyć do tego nazwisko, robi się sensacja. Znam kilku aktorów, którzy mają dla własnej przyjemności muzyczne życie i wychodzi im to dużo lepiej, choć jeśli byłoby wyśmienicie, pewnie porzuciliby pracę na planach filmowych, jak choćby Clint Eastwood, Bruce Willis, Woody Allen, czy bardzo ostatnio popularny Hugh Laurie. Wszyscy są lepszymi muzykami, niż Johnny Deep.

Jedno jest pewne. Ten album pełen jest świetnie napisanych piosenek. Wykonania już tak wybitne nie są, choć mimo składankowego charakteru całości, przeróżnych składów i różnych pomysłów na Serge Gainsbourga zaproszonych supergwiazd (niekoniecznie muzycznych), album jest zaskakująco spójny i strawny dla ucha.

Widząc taki album zastanawiam się, czy miałby jakąkolwiek szansę obronić się tylko muzyką, bez tych wszystkich wielkich nazwisk. Niestety mam wątpliwości, być może kiedyś urządzę komuś, kto jeszcze tej muzyki nie zna ślepy test – bez okładki i nazwisk. Jeśli znajdę na taki eksperyment czas, z pewnością jego wynikami się z Wami podzielę.

Lulu Gainsbourg
From Gainsbourg To Lulu
Format: CD
Wytwórnia: Mercury / Universal

Numer: 602527876535

Brak komentarzy: