25 października 2013

Christian McBride – Conversations With Christian

Płyta ukazała się w 2011 roku. Kiedy po raz pierwszy sięgnąłem po ten album, krótko po jego wydaniu, musiałem mieć jakiś słabszy dzień. Uznałem, a nawet sobie zanotowałem, że to komercyjna produkcja skierowana do tych, którzy uważają, że same nazwiska gwarantują dobrą muzykę. Nazwiska nie grają, choć niczego co album by dyskwalifikowało nie dostrzegłem. Ot, taka sympatyczna składanka z udziałem gwiazd. Skoro może Frank Sinatra, Oscar Peterson, Jim Hall i inni, to może też Christian McBride.

Płyta powędrowała na półkę. Po raz kolejny znalazła się dziś w moim odtwarzaczu nieco przypadkowo. Dziś mam zupełnie inne spojrzenie na ten album. Nie wiem, jak tego wcześniej nie usłyszałem. Musiałem mieć rzeczywiście słaby, albo jeszcze słabszy dzień. To przede wszystkim wyśmienita płyta Christiana McBride’a.

Słuchając tego albumu nie przyglądajcie się gwiazdom. Słuchajcie lidera, bowiem to jedna z jego najlepszych płyt od lat. Kontrabas potrzebuje przestrzeni, a tą zapewniają mu w szczególności wybitni mistrzowie klawiatury sprowadzeni do studia przez lidera. Recepta na album jest prosta – w każdym z utworów liderowi towarzyszy inna gwiazda. Wszystkie nagrania to duety, większość prawdopodobnie nagrana bez wielkich wcześniejszych przygotowań, w konwencji spotkania w studiu starych przyjaciół, z większością muzyków bowiem Christian McBride nagrywał już wcześniej.

„Conversation With Christian” to przede wszystkim pianiści, osobowości wybitne – Hank Jones, George Duke (tym razem na akustycznym fortepianie), Chick Corea, Billy Taylor i Eddie Palmieri. Z nich wszystkich rozczarował mnie nieco Chick Corea, który usiłował stworzyć improwizowaną, zbyt skomplikowaną jak na przyjętą konwencję kompozycję. Zaskoczenie in plus to z kolei Eddie Palmieri, który potrafił porzucić nieco oklepane w jego wykonaniu rytmy latynoskie na rzecz śmiałego, mainstreamowego grania otwartym dźwiękiem. George’a Duke’a wolę w brzmieniach elektronicznych.

Powyżej swojego niestety ostatnio zbyt banalnego śpiewania wypada Sting, którego „Consider Me Gone” wyraźnie płynie w jazzowe klimaty pod wpływem śmiałego traktowania melodii przez Christiana McBride’a. Nie od dziś uważam, że Sting jest wybitnym organizatorem muzycznego życia, całkiem niezłym wokalistą i jedynie przeciętnym basistą. Pisze jednak piosenki, w których linia basowa jest ważna. To słychać, kiedy grywał z nim Darryl Jones, słychać i w wykonaniu Christiana McBride’a.

Lubię też Angelique Kidjo, choć tak w ogóle to za nią raczej nie przepadam. Blado wypadają za to Regina Carter, która mimo świetnej techniki i momentami genialnego brzmienia nie potrafi odnaleźć swojej artystycznej tożsamości. Może powinna zostać jednak klasycznym skrzypkiem? Sam nie wiem.

Moim faworytem jest jednak chyba „Guajeo Y Tumbao” w duecie z Eddie Palmieri. Nie tylko dlatego, że świetnie wypada fortepian. Christian McBride jest po prostu genialny. Na tej płycie nie słuchajcie gości, oni wypadają różnie, czasem nawet przeciętnie. Potraktujcie ich nie jako ozdoby, ale jako tło dla geniuszu lidera. Wtedy płyta zupełnie zmieni oblicze, z przeciętnego albumu All Stars stanie się genialną płytą wybitnego kontrabasisty.

Christian McBride
Conversations With Christian
Format: CD
Wytwórnia: Mac Avenue
Numer: 673203105027

Brak komentarzy: