09 lutego 2013

Simple Songs Vol. 77


Otrzymałem sporą paczkę nowości płytowych od dystrybutora wielu znamienitych jazzowych wytwórni – firmy GiGi Distribution z Krakowa. Wśród tych płyt znalazły się pierwsze tytuły, które mają rok wydania 2013. Do większości tych jeszcze nie zajrzałem, więc dziś zaplanowałem z Wami wspólną podróż w nieznane i odkrywanie nowych dźwięków. Paczka była naprawdę pokaźnych rozmiarów, więc wszystkie płyt z pewnością dziś nie zmieszczą się w audycji, nawet w niewielkich fragmentach.

Zacznijmy od płyty, na którą czekałem. To była też pierwsza płyta, która znalazła się w moim odtwarzaczu, a właściwie odtwarzaczach tego samego wieczora, kiedy rozpakowałem paczkę. To najnowszy – solowy projekt wybitnego kontrabasisty – Renaud Garcia-Fonsa. Album koncertowy został wydany jednocześnie na płycie CD i DVD, co pozwala cieszyć się zarówno obrazem, jak i nieco lepszym na płycie CD dźwiękiem. Zawartość muzyczna jest niemal identyczna. To jednak świetny pomysł, żeby połączyć razem te dwie płyty. Nabywcy płyty DVD powinni zawsze dostawać CD w prezencie, w końcu prawa do słuchania i oglądania już kupili, a nieco lepszy dźwięk i możliwość słuchania choćby w samochodzie słusznie im się należy.

Ta płyta jednak nie za bardzo nadaje się do słuchania w samochodzie. Wymaga skupienia i wciąga we wspaniały muzyczny świat swojego autora bez reszty. Z jednej więc strony może odwracać uwagę od sytuacji na drodze, ale również każdy obcy dźwięki jej przeszkadza. To muzyka wymagająca skupienia. Na dziś wybrałem najbardziej dynamiczny, zagrany na żywo z użyciem techniki nakładania kolejnych partii kontrabasu utwór „Rock Wandering”.

* Renaaud Garcia-Fons – Rock Wandering – Solo: The Marcevol Concert

O płycie „My History Of Jazz” rozmawiałem parę dni temu z Adamem Bałdychem. To jeden z nielicznych projektów, w których Adam zagrał gościnnie. Zapytałem go również (tą rozmowę przeczytacie w lutowym numerze JazzPRESSu), czy chciałby kiedyś nagrać płytę „Tribute To…” i dla kogo byłby to hołd. Odpowiedział bez wahania, że dla Stephanne Grapelly’ego, który co najmniej dwa razy nagrał na płytach kompozycję Duke Ellingtona i Juana Tizola „Caravan”. Sama płyta jest ciekawą próbą odczytania historii jazzu poprzez wybranie istotnych i zdaniem lidera – Iiro Rantali reprezentatywnych i ważnych kompozycji. Jak powiedział Adam, z pewnością jego interpretacje utworów grywanych przez mistrza Stephanne Grapelly byłyby zagrane zupełnie inaczej, nowocześnie. Tu mamy próbkę tego, jak zabrzmiałby „Tribute To Stephanne Grappelly” w wykonaniu Adama. A zestaw utworów na płycie jest niezwykle intrygujący – od wariacji na temat Wariacji Goldbergowskich Bacha, poprzez „Caravan”, kompozycje Theloniousa Monka, Kurta Weilla, George’a Gershwina i własne utwory lidera. To wyśmienita płyta, nie tylko dlatego, że gra tu Adam Bałdych, wszyscy muzycy – Lars Daniellson, Morten Lund i oczywiście lider – Iiro Rantala spisali się znakomicie.

* Iiro Rantala feat. Lars Danielsson, Morten Lund, Adam Bałdych – Caravan – My History Of Jazz

Kolejny album, tak jak poprzedni, wydany przez ACT to dla mnie muzyczna zagadka. Nie wiem zbyt wiele o kwartecie ukrywającym się pod nowoczesną nazwą radio.string.quartet.vienna. Nie znam też muzyków wchodzących w jego skład. Nazwa zespołu jednoznacznie sugeruje, że mamy do czynienia z muzykami z Wiednia, a tam Joe Zawinul, to postać kultowa. Jednak zagranie większości kompozycji największego wiedeńskiego jazzmana bez gitary basowej przez zespół złożony dwojga skrzypiec, wioli i wiolonczeli wydaje się byś skazane na porażkę. Jednak tak nie jest, Wysłuchałem już kilku utworów z tego albumu i przekonałem się, że to całkiem dobry pomysł. To także pierwsza płyta datowana na 2013 rok, którą prezentuję Wam w moich audycjach. Posłuchajmy jednego z najbardziej znanych i przebojowych motywów Weather Report – „Bidrland”.

* radio.string.quartet.vienna – Birdland – Posting Joe: Celebrating Weather Report Live

Rudresh Mahanthappa to saksofonista, którego moja muzyczna pamięć wiąże nierozłącznie z Vijayem Iyerem. Jedyny występ Rudresha w roli lidera raczej mnie nie zachwycił. Za to z Vijayem Iyerem sprawdza się świetnie zarówno na scenie, jak i studiu nagraniowym. Nie słuchałem jeszcze jego najnowszej, również niezwykle nowej nowości, opatrzonej datą 2013, ale mam wrażenie, że ze zderzenia saksofonu lidera z zakręconymi, przypominającymi nieco sposób gry Nguyena Le (największej chyba gwiazdy ACT) dźwiękami gitary Davida Fiuczynskiego mogło wyjść coś ciekawego. Posłuchajmy zatem fragmentu płyty „Gamak”. To będzie nowość dla Was i dla mnie.

* Rudresh Mahanthappa feat. David Fiuczynski, Francois Moutin, Dan Weiss – Waiting Is Forbidden – Gamak

Torstena Goodsa pamiętam z przerwanego przez deszcz koncertu na warszawskiej starówce parę lat temu. Opuściłem ten koncert przed ulewą. Nie podobało mi się. Parę lat wcześniej widziałem go na nieformalnym jamie w jego rodzinnym Dusseldorfie i wtedy zanotowałem sobie, że to obiecujący gitarzysta i że mam nadzieję, że nie zacznie śpiewać. Niestety zaczął. Mnie się to nie podoba, ale z pewnością znajdzie się spore grono słuchaczy, którzy będą zachwyceni. Tak to już jest każdy wybiera sobie płyty według własnych upodobań i preferencji. „1980: Vocal Jazz…” to nie jest mój styl. Trudno jednak nie przyznać, że to świetnie zrobiona płyta. Dobór materiału też zapewne zadowoli wielbicieli gatunku. Posłuchajmy kompozycji Freddiego Mercury – „Crazy Little Things Called Love”.

* Torsten Goods – Crazy Little Things Called Love – 1980: Vocal Jazz…

Na kontynuację albumu Marca Coplanda – „Some Love Songs” czekałem od 2007 roku z niecierpliwością. To była i dalej jest świetna płyta. Jej kontynuacja, również z różą na okładce jest równie wyśmienita. W międzyczasie zdążyłem opisać Wam między innymi „Crosstalk” nagrany wspólnie z Gregiem Osby i „Insight” – duet z Gary Peacockiem. Sam pianista nazywa siebie The Piano Whisperer. To bardzo trafne spostrzeżenie definiujące niezwykły muzyczny świat Marca Coplanda. Album wydała wytwórnia Pirouet, w Polsce również, tak jak ACT w dystrybucji GiGi Distribution.

* Marc Copland – I Don’t Know Where I Stand – Some More Love Songs

O „Crosstalk” przeczytacie tutaj: Marc Copland - Crosstalk
O „Insight” przeczytacie tutaj: Gary Peacock & Marc Copland - Insight

Na koniec dwa utwory z płyty, do której jeszcze nie zajrzałem, jednak zaintrygowało mnie bezpośrednie zestawienie obok siebie dwu utworów – „All Blues” Milesa Davisa i „Nothing Compares 2 U” Prince’a. Za to niemożliwe z pozoru połączenie odpowiadają Heinz Sauer i Michael Wollny. To również wydawnictwo wytwórni ACT.

* Heinz Sauer, Michael Wollny – All Blues – Don’t Explain: Live In Concert

* Heinz Sauer, Michael Wollny – Nothing Compares 2 U – Don’t Explain: Live In Concert

07 lutego 2013

JazzPRESS – luty 2013


Czas biegnie zawsze szybciej, niż zauważamy. Szczególnie czują to osoby, które co miesiąc muszą oddać na czas swoje materiały do rozwijającego się w szalonym tempie JazzPRESSu. Pamiętam dokładnie moment, kiedy pisałem Wam o styczniowym numerze. Dziś znowu z kilkudniowym opóźnieniem w stosunku do dnia publikacji, polecam numer lutowy. Jeśli jeszcze go nie macie, zajrzyjcie na stronę www.jazzpress.pl


W lutowym numerze obiecane dokończenie mojej grudniowej rozmowy z Cezarym Konradem, a także złożony z dwu osobnych wywiadów, materiał opisujący niezwykłą karierę i jeszcze bardziej niezwykłe plany na najbliższą przyszłość Adama Bałdycha. Adam w zasadzie tak wyśmienicie opowiada o swoich planach, które w dodatku równie sprawnie wciela w życie, że momentami obawiam się, czy przy następnej rozmowie będę jeszcze potrzebny… Choć rozmowa z nim to niezwykłe przeżycie. Nie znam drugiej osoby w jego wieku, która nie tylko tak dokładnie wie, czego chce w życiu i ma olbrzymią determinację, żeby to osiągać, ale w dodatku potrafi barwnie o tym opowiadać. I co najbardziej zdumiewające, jak dotąd wszystko mu wychodzi.

W lutowym numerze znajdziecie też ostatni odcinek jazzowego kalendarium płytowego i wiele innych ciekawych materiałów. Ja właśnie zabieram się do czytania, do czego i Was namawiam.

06 lutego 2013

Pat Martino – Starbright / Joyous Lake

To z pewnością nie są najlepsze albumy Pata Martino. Fakt, że nie tylko ja mam takie zdanie, potwierdzony jest przez współczesny sposób wydania tych płyt. Nieco dziś zapomniane przez pierwotnego wydawcę – Warner Bros. Dostępne są dziś jedynie wciśnięte razem na powierzchnię jednej płyty CD wydanej przez istniejący gdzieś na peryferiach tego medialnego koncernu cykl Collectables firmowany przez Rhino A może to nawet zupełnie niezależna firma, wydająca to, czego nikt inny nie chce dziś umieścić w aktualnym katalogu, a co zgodnie z nazwą ma jedynie charakter kolekcjonerski?

Nie jest jednak aż tak źle. Oba albumu mają dziś wartość nie tylko historyczną i sentymentalną dla fanów artysty. Każdy z nich wymaga w zasadzie odrębnego omówienia, bowiem mimo dzisiejszej sprzedaży wiązanej, muzycznie płyty dzieli właściwie wszystko, a łączy jedynie postać lidera.

Zacznijmy więc chronologicznie od „Starbright”. Ten album to przede wszystkim efekt fascynacji Pata Martino nowymi w 1976 roku elektronicznymi instrumentami. To również pierwsza płyta nagrana przez artystę dla wytwórni Warner Bros., która miała w tym czasie wizję, uczynienia z nagrań Pata Martino sukcesu komercyjnego na miarę wydanego mniej więcej w tym samym czasie w 1976 roku albumu „Breezin’” George’a Bensona. To się z pewnością nie udało. Być może po części właśnie z powodu słabej sprzedaży, kolejna płyta – „Joyous Lake” została zarejestrowana z zupełnie innym zespołem i producentem, ale o tym za chwilę.

W 1976 roku Pat Martino nagrał i wydał trzy albumu, które dziś można traktować wspólnie, choć w związku z tym, że ukazały się w różnych wytwórniach, i dziś wydawane są oddzielnie. Poza ostatnim chronologicznie „Starbright” to również „Exit” w klasycznym kwartecie z Gilem Goldsteinem, Richardem Davisem i Billy Hartem oraz duet z Gilem Goldsteinem – „We’ll Be Together Again”.  Te albumy, to był nagraniowy debiut i start do wielkiej kariery Gila Goldsteina, to nagrania, które wspomina często do dzisiaj. Początkującego wtedy pianistę bez dorobku nagraniowego rekomendował Patowi Martino sam Jaco Pastorius, który grał z Patem na wspólnych koncertach w Filadelfii. W czasie sesji do „Starbright” Gil Goldstein poznał braci Brecker. Wspólnie nagrany utwór nigdy nie znalazł się na żadnej płycie i jest dziś jednym z najbardziej poszukiwanych przez fanów Pata Martino nagrań. Według wspomnień uczestników sesji w tym bezimiennym utworze, który nigdy nie ujrzał światła dziennego grali Michael Brecker, Randy Brecker, Mike Maineri, Will Lee, Gil Goldstein i Pat Martino. Niezły skład…

„Starbright” nie zniósł dobrze próby czasu. Kompozycja tytułowa wpada w ucho, choć z pewnością do przebojowości „This Masquerade”, czy „Breezin’” George’a Bensona nieco jej brakuje. Dalej nie jest już niestety tak dobrze. Całość nie tworzy spójnego albumu, a stanowi raczej zbiór luźnych szkiców i studyjnych wprawek i próby możliwości syntezatorów z dawnych lat. Pojawiająca się na koniec albumu gitarowa impresja zagrana solo przez Pata Martino na praktycznie akustycznej gitarze jest prawdopodobnie rodzajem muzycznego powrotu do korzeni, jeśli nie przyznaniem się do tego, że projekt przebojowego albumu raczej się nie udał. Może też zabrakło koncepcji na kolejne syntezatorowe demo…

Cała ta elektronika, nadmierne rozbudowanie składu o różne instrumenty perkusyjne, skrzypce, flet i inne incydentalne dźwięki nie wytrzymała próby czasu i w dodatku skutecznie zagłuszyła gitarę lidera. Całość za wyjątkiem wspomnianej kompozycji tytułowej brzmi dziś nieciekawie… Jestem wielkim fanem Pata Martino i przyznaje to naprawdę z wielkim żalem…

„Joyous Lake” to więcej żywej i prawdziwej muzyki. To ostatni album przed kłopotami zdrowotnymi i długą przerwą w muzy6cznej działalności Pata Martino. Tym razem Warner Bros. zaangażował więcej energii w wykreowanie przebojowego albumu, co udało się wyśmienicie, bowiem w 1978 roku album był całkiem dobrze sprzedającym się produktem. Do dziś podobno pozostaje największym komercyjnym sukcesem Pata Martino…

Do produkcji albumu Wytwórnia wyznaczyła samego Paula Rothchilda – autora sukcesów między innymi Earth Wind And Fire, The Doors, Janis Joplin, czy Neila Younga. Odbyły się przesłuchania kandydatów na członków zespołu. Kenwood Dennard wygrał o włos z Vinnie Colaiutą. Sam Pat Martino rozbudował swoje instrumentarium o dedykowane syntezatory gitarowe i zaangażował Delmara Browna. Kenwood Dennard i Mark Leonard stworzyli świetną sekcję rytmiczną, której zabrakło na „Starbright”, gdzie za cały Groove odpowiedzialny był osamotniony Will Lee. Na płycie zabrakło chwytliwego przeboju, ale z dzisiejszej perspektywy to świetny album fusion, doceniany przez fanów gatunku.

Czy warto kupić „Starbright / Joylous Lake”? Zdecydowanie tak, choć raczej dla tej drugiej płyty. A fani Pata Martino i tak będą bez końca dopatrywać się jakiegoś ukrytego sensu w „Starbright”. Ja słuchałem tej płyty wiele razy, też próbując zrozumieć, co jest w niej ukryte. Jednak oprócz świetnie napisanego tematu tytułowego tego ukrytego sensu jeszcze nie odnalazłem. Będę szukał dalej. Jak znajdę, na pewno się o tym dowiecie. A tak przy okazji – przypominam o mojej rozmowie z Patem Martino z 2011 roku: Pat Martino - wywiad . O innych płytach tego wybitnego gitarzysty też wiele na moim blogu przeczytacie... Wyszukiwarka działa...

Pat Martino
Starbright / Joyous Lake
Format: CD
Wytwórnia: Collectables / Rhino / Warner
Numer: 090431782927

04 lutego 2013

Grant Green – The Complete Quartets With Sonny Clark


Gdyby ktoś chciał mieć tylko jeden album Granta Greena, to powinien być właśnie zbiór nagrań „The Complete Quartets With Sonny Clark”. Może jeszcze „Born To Be Blue” – to album nagrany kilka miesięcy później, również  zudziałem Sonny Clarka i „Standards” z 1961 roku. Jednak to właśnie sesje w kwartecie z Sonny Clarkiem powszechnie uważane są za najlepsze nagrania Granta Greena i w tym akurat wypadku z tym zdaniem wielu krytyków i biografów jazzu się jak najbardziej zgadzam.

Nagrania powstały na przełomie 1961 i 1962 roku. Gitara Granta Greena i fortepian Sonny Clarka wyśmienicie się uzupełniają. Ich gra jest jak rozmowa starych przyjaciół, którzy rozumieją się bez słów. We wczesnych latach sześćdziesiątych było sporo tego rodzaju duetów – mój ulubiony – Dave Brubeck i Paul Desmond, równie ulubiony, choć zupełnie inny – McCoy Tyner i John Coltrane, a także J. J. Johnson i Kai Winding. Jest jeszcze nieco wcześniejszy – Clifford Brown i Max Roach, a także nieco dalszy od głównego nurtu jazzu a bliższy rdzennej muzyce bluesowej – Sonny Terry i Brownie McGhee.

Łagodne, miękkie akordy Sonny Clarka tworzą idealny podkład dla pełnej swingu i energii, pozbawionej jednak cienia wirtuozerskiej agresji gry Granta Greena. Nieco późniejszy album „Born To Be Blue” – w którym pojawił się grający na saksofonie Ike Quebec nie ma już tej finezji. Grant Green eksploruje znane melodie i pokazuje je w zupełnie nowy, choć nie odbiegający zbyt daleko od oryginału sposób, wykorzystując jednocześnie możliwości harmoniczne nieproawdopodobnmie trafnie wypełniającego akordami puste miejsca w muzycznej przestrzeni dźwięków gitary, fortepianu Sonny Clarke’a. Skutecznie unika również zbędnej gitarowej wirtuozerii, mimo, że potrafi zagrać szybciej i więcej, niż wielu innych gitarzystów. Stara się zrozumieć melodie i o nich opowiedzieć. Ma na ich temat swoje zdanie i potrafi przedstawić je w niezwykle elegancji, pełen swingu, elegancji sposób. W ten sposób powstaje muzyka, która jak wszystkie największe dzieła gatunku, jest jednocześnie harmonicznie i rytmicznie niebanalna, ale także nadająca się do słuchania w towarzystkie osób, które na hasło jazz uciekają do drugiego pokoju…

Na repertur zebranych po latach pod wspólną nazwą „The Complete Quartets With Sonny Clark” sesji złożyły się jazzowe standardy – głównie Sonny Rollinsa, sporo melodii z desek teatralnych, które już wtedy były uznane przez świat muzyków jazzowych za własne – to utwory Cole Portera, Goerge’a i Iry Gershwin, czy Jule Style i Sammy Cahna i kilka kompozycji lidera. Wśród nich nie ma wykonań słabych, są jednak z pewnością takie, które lubię najbardziej To monumentalne i nietypowe rytmicznie rozwiązanie „I’t Ain’t Necessarily So”, a także zagrany szybciej niż zwykle „The Song Is You”.

To jedna z tych płyt, na których za każdym razem odkrywam coś nowego. Wydaje się zupełnie nieprawdopodobne, że przeważająca większość tej niezwykłej muzyki ukazała się pierwotnie jedynie w Japonii na płytach „Oleo”, „Nigeria” i „Gooden’s Corner”. Później była przez wiele lat niedostępna. Pierwsze wznowienie wydane zostało w końcu lat dziewięćdziesiątych przez Mosaic. Dziś najlepszym zakupem wydaje się być wydany w serii Doubletime przez Blue Note zremasterowany materiał „The Complete Quartets With Sonny Clark”.

Grant Green
The Complete Quartets With Sonny Clark
Fomat: 2CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 724385719424

03 lutego 2013

The Quartet - The Quartet: Sławomir Kulpowicz Complete Edition I Volume 1


Nie zaliczam się do grona wyznawców kultu legendarnego The Quartet. Za to każda nuta zagrana przez Tomasza Szukalskiego jest zwyczajnie genialna. Wydanie podwójnego albumu szczelnie wypełnionego muzyką zespołu, w którym pierwszoplanową postacią jest Szakal, szczególnie w sytuacji, kiedy jego nagrań, takich poważnych, jeśli odrzucić płyty na których pojawił się na jedną, dwie solówki nie ma wcale tak wiele jest wydarzeniem niezwykłym.

Większość nagrań to wydawnicza premiera, niektóre zostały kiedyś już wydane, ale ich zdobycie graniczy z cudem, podobnie, jak płyty „Loaded” wydanej w 1978 roku przez zespół w fińskiej wytwórni Leo Records. Gdyby ktoś z Was słyszał o możliwości zakupu tego albumu – proszę o kontakt. Co do legalności niektórych współczesnych reedycji mam spore wątpliwości…

Wydanie „The Quartet: Sławomir Kulpowicz Complete Edition I Volume 1” to sensacja tym bardziej ogromna, bowiem nie są to jakieś odrzuty z sesji nagraniowych, czy dyskusje z reżyserem dźwięku prowadzone przez studyjne mikrofony lub inne falstarty. Pierwsza płyta zestawu zawiera nagrania radiowe zespołu z lat 1977 – 1979. Tak było jeszcze wtedy, choć to już ostatnie momenty, kiedy Polskie Radio tak zwyczajnie, bez jakiegoś konkretnego komercyjnego celu nagrywało przeróżną, nie tylko jazzową muzykę. Nagrania trafiały do przepastnych archiwów. Celu komercyjnego nie było, bowiem owego słowa gospodarka w 1979 roku właściwie jeszcze nie znała. Pierwsze zastosowanie tego słowa na szeroką skalę to tak zwana komercyjna cena benzyny od 1981 roku. Ale to zupełnie inna historia.

Druga płyta to obszerny, choć niekoniecznie kompletny zapis koncertu z sali Filharmonii Narodowej w Warszawie, zwanej często po angielsku Warsaw Philharmonic Hall. Nie za bardzo rozumiem, dlaczego angielska wersja Filhamronii nie może być w wydaniu naszych tłumaczy Narodowa. Dodam od razu, że ta płyta podoba mi się dużo bardziej, niż nieco pozbawione emocji związanych z kontaktem z publicznością nagrania radiowe. Improwizacje udają się najlepiej na scenie, a tutaj mamy kolejne potwierdzenie tej prawidłowości.

Sławomir Kulpowicz, Paweł Jarzębski i Janusz Stefański to świetni specjaliści w swoim fachu, jednak nie zastąpią McCoy Tynera, Steve Davisa i Elvina Jonesa. Za to Tomasz Szukalski Johna Coltrane’a zastąpić potrafi, nie porzucając przy tym swoich wynikających z miejsca urodzenia muzycznych korzeni. Wiem, że wielu wyznawców kultu Johna Coltrane’a może uznać, że to gruba przesada, jednak pomyślcie co zagrałby Tomasz Szukalski, gdyby urodził się w Nowym Jorku, a nie w Warszawie? Znam również takich, którzy uważają, że Szakal to największy z największych saksofonistów, jacy kiedykolwiek grali na tym świecie. Oni nie rozmijają się z prawdą zbyt wiele. Miejsce pierwsze może być tylko jedno. Muzyka to nie sport i miejsc przyznawać nie należy. Prawdą niezaprzeczalną jednak jest, że koncertowy krążek z „The Quartet: Sławomir Kulpowicz Complete Edition I Volume 1” to płyta genialna, a studyjny co najmniej bardzo dobra.

Istotą sukcesu gry Tomasza Szukalskiego jest prawda. To niezależne od techniki, klasy instrumentu, czy jakości nagrania. Prawdziwe emocje w muzyce słychać zawsze. Szczególnie na scenie, przed publicznością nie da się udawać. To od razu słychać. Szakal był prawdziwy i w zasadzie jest wyczerpująca recenzja jego geniuszu. Niezależnie od tempa utworu, czy jego formalnej konstrukcji, zawsze pozostawał sobą. Podobnie jak John Coltrane i dlatego obydwaj byli równie genialni.

Do całego przygotowanego niezwykle starannie wydawnictwa, będącego początkiem, liczącej na razie 4 krążki serii można mieć w zasadzie jedynie jedno zastrzeżenie. Jedyny na płytach utwór, który nie jest autorstwa Sławomira Kulpowicza – „I Want To Talk About You” to nie jest moim zdaniem kompozycja Johna Coltrane’a, a Billy Eckstine’a, choć wielokrotnie nagrywana i grana na koncertach przez Johna Coltrane’a. Najbardziej znane wykonanie, z tych pochodzących z oficjalnej dyskografii – to wersja z płyty „Soultrane” z 1958 roku. Mam nadzieję, że na 4 płytach z cyklu archiwalnych nagrań Sławomira Kulpowicza się nie skończy i że w kolejnych wydawnictwach znowu odnajdzie się jakaś perełka z Tomaszem Szukalskim w roli głównej. Dla mnie The Quartet to zespół Tomasza Szukalskiego…

The Quartet
The Quartet: Sławomir Kulpowicz Complete Edition I Volume 1
Format: 2CD
Wytwórnia: Polskie Radio
Numer: 5907812242466