13 kwietnia 2013

Simple Songs Vol. 83 i Vol. 84


Zaległości, zaległości i jeszcze raz zaległości. Poniżej znajdziecie podsumowania ostatnich dwu audycji. Tematem odcinka 83 zrealizowanego na żywo 3 kwietnia była kompozycja Jimmy Van Heusena z tekstem Johnny Burke’a – „Here’s That Rainy Day”, a tydzień później - 10 kwietnia standard „April In Paris” – to z kolei muzyka Vernona Duke i słowa Edgara Yipsela Harburga.

Zacznijmy jednak od podsumowania chronologicznie pierwszej z tych dwu audycji. Jak wiele jazzowych standardów, „Here’s That Rainy Day” to piosenka, którą napisali wspólnie Jimmy Van Heusen (muzykę) i Johnny Burke (tekst) do wystawianego w jednym z niezliczonych muzycznych teatrów na Broadwayu – „Carnival In Flanders”. Musical, którego pierwowzorem był francuski film z lat trzydziestych nie zrobił wielkiej kariery, bowiem odbyło się tylko 6, lub według innych źródeł, 9 przedstawień. Z pewnością nie był to więc dla producentów ani finansowy, ani artystyczny sukces. Od tamtej pory, a było to w roku 1953, słuch po tej produkcji zaginął, a jedynym pozostałym do dziś śladem po tym przedstawieniu jest wspominanie go jako okoliczności powstania „Here’s That Rainy Day”.

Kompozycja, której słuchamy najczęściej grywana jest do dziś przez saksofonistów, a najbardziej znane i najczęściej wspominane nagranie pochodzi z albumu „Getz / Gilberto Vol. 2” Stana Getza i Joao Gilberto z 1964 roku. Jeszcze rano o tej płycie pamiętałem, ale niestety dziś jej do studia nie przyniosłem. Zacznijmy więc od innego saksofonisty z mniej więcej tej samej epoki. To będzie fragment nagranego w 1963 roku albumu Paula Desmonda – „Easy Living”. Skład wybitny, muzyka równie lekka i przyjemna, co wyśmienita. Na gitarze zagra Jim Hall, na kontrabasie Percy Heath, na bębnach Connie Kay, a na saksofonie altowym oczywiście Paul Desmond.

* Paul Desmond – Here’s That Rainy Day – Easy Living

Wspomniałem, że „Here’s That Rainy Day” grywany jest głównie przez saksofonistów. Jednak to jak każdy jazzowy standard utwór niezwykle uniwersalny. Grywany jest także przez gitarzystów. Za chwile posłuchamy polskiego nagrania niezwykłej urody. Na gitarze zagra Marek Bliziński. To fragment z albumu „Wave” na którym zebrano radiowe nagrania naszego wybitnego gitarzysty. Liderowi towarzyszą Paweł Jarzębski (kontrabas) i Janusz Stefański (perkusja).

* Marek Bliziński - Here’s That Rainy Day - Wave

Teraz wersja orkiestrowa. Chyba najlepsza jaką znam. Orkiestrę złożoną z kilkunastu muzyków, w tym obszernej sekcji smyczków poprowadzi Phil Woods. W jej składzie nie usłyszymy jakiś szczególnie wielkich gwiazd, jednak Phil Woods jak każdy wybitny lider dużych składów potrafił stworzyć wielką zespołową muzykę z postaci drugiego planu…

* Phil Woods - Here’s That Rainy Day – Round Trip

Kolejny gitarzysta i wykonanie „Here’s That Rainy Day”, które uchodzi za jedno z najlepszych i w zestawieniach ważnych wykonań tej melodii sporządzanych przez jazzowych historyków często umieszczane jest w pierwszej trójce. Ja ten pogląd podzielam, cały album jest absolutnie wybitny. Zagra Wes Montgomery, a wspomniana płyta to „Bumpin’” z 1965 roku. To orkiestrowo – smyczkowa produkcja Wesa Mongomery.

* Wes Montgomery - Here’s That Rainy Day – Bumpin’

Wspominałem już, że jedno z najważniejszych wykonań umieszczone jest na płycie, która w przedziwny sposób nie znalazła się w całym stosie wyśmienitych wersji „Here’s That Rainy Day”, które przyniosłem do studia – wykonaniu Stana Getza i Joao Gilberto. Tego nagrania dziś nie usłyszymy, ale za chwilę tekst albumu zaprezentuje żona Joao Gilberto – Astrud. Usłyszycie dwa wykonania – pierwsze z nich pochodzi z 1966 roku i dziś jest umieszczone na składance „Verve Unimixed 2”. Ten album to element koncepcji remiksowania archiwalnych nagrań z myślą o współczesnych młodych słuchaczach. Każdemu albumowi „Unmixed” towarzyszy płyta „Remixed” przygotowana przez wybitnych mistrzów studyjnej manipulacji dźwiękiem. Która wersja brzmi ciekawiej – oceńcie sami…

* Astrud Gilberto & Walter Wanderley - Here’s That Rainy Day – Verve Unmixed 2

* Astrud Gilberto & Walter Wanderley Koop Remix - Here’s That Rainy Day – Verve Remixed 2

Na koniec dwie wersje fortepianowe, bowiem fortepianu na razie w roli głównej nie było. Za to teraz odrobimy zaległości z nawiązką, posłuchamy dwu wybitnych pianistów. Pierwszy z nich to mój ulubiony – Oscar Peterson. Jego elegancja pozostaje do dziś wzorcem niedoścignionym. Posłuchamy współczesnego nagrania z 1993 roku z koncertowego albumu zarejestrowanego w Blue Note. A już na koniec fragment z płyty „Pianism” Michela Petruccianiego.

* Oscar Peterson Trio – Here’s That Rainy Day – Encore At The Blue Note

* The Michel Petrucciani Trio – Here’s That Rainy Day – Pianism

Kolejny tydzień to prezentacja standard „April In Paris”. W tym przypadku wybór wersji reprezentatywnej jest dość łatwe. Powszechnie za takie uznawane są dwa nagrania. Obie dziś usłyszymy. Tym razem udało mi się nie zapomnieć o spakowaniu żadnej z tych płyt. Pierwsza z nich to legendarny koncertowy album Errolla Garnera – „Concert By The Sea”.

* Erroll Garner – April In Paris – Concert By The Sea

Drugiej z tych najważniejszych wersji – nagrania orkiestry Counta Basie posłuchamy nieco później. Teraz fragment płyty, która jakoś nie miała ostatnio szczęścia. To wyśmienity zbiór standardów, który często przynoszę do studia i najczęściej nie mieści się w audycji. Tym razem sięgam po tą płytę na początku naszego spotkania, żeby mieć pewność, że posłuchamy nagrania w całości. Zaśpiewa Ewa Bem.

* Ewa Bem – April In Paris – Bright Ella’s Memorial

Kolejny album to nie tylko wyśmienita muzyka. Tą płytę przynoszę do studia tak często, jak pasuje do kontekstu, a ostatnio jakoś pasuje często. Jak grają skrzypce, to od razu jest lepiej. Stali słuchacze Simple Songs wiedzą, że mam do jazzowych skrzypiec słabość. A jeśli gra dwoje skrzypków, to mam słabość podwójną. Nawet jeśli jeden ze skrzypków z jazzem miał raczej niewiele wspólnego. Był jednak wybitnym muzykiem. Za to ten drugi był prawdopodobnie największym jazzowych skrzypkiem, i to nie przez chwilkę, a przez grubo ponad 60 lat. „April In Paris” zagrają Yehudi Menuhin i Stephane Grappelly.

* Stephane Grappelly & Yehudi Menuhin – April In Paris - Menuhin & Grappelli Play Jealousy And Other Great Standards

A teraz nagranie, o którym wspominałem na początku audycji, przez wielu uznawane za jedno z najważniejszych wykonań „April In Paris”. Względy historyczne są dla mnie zrozumiałe, z muzycznymi nie do końca się zgadzam, ale jeśli opowiada się historię tej kompozycji, Count Basie musi się pojawić.

* Count Basie – April In Paris – April In Paris

Wersji z tekstem jest równie wiele, jak tych instrumentalnych. „April In Paris” śpiewały wszystkie największe wokalistki. Dziś je wszystkie będzie godnie reprezentować Billie Holiday.

* Billie Holiday – April In Paris – All Or Nothing At All

A teraz coś bardziej współczesnego. I znowu będą skrzypce. To niezwykły album, z tego co wiem, jedyny w obszernej dyskografii Sun Ra, na którym wystąpił gościnnie. W dodatku grając w większości na klasycznym akustycznym fortepianie. Album „A Tribute To Stuff Smith” powstał w 1992 roku i jest modelowym połączeniem szacunku do tradycji z nowoczesnością. No i ma w programie „April In Paris”.

* Billy Bang With Sun Ra & John Ore & Andrew Cyrille – April In Paris - A Tribute To Stuff Smith

Jeszcze jedna, tym razem bardziej współczesna wersja wokalna. Nagranie pochodzi z Japonii. Jej autorka – wokalistka i pianistka Keiko Lee próbowała zrobić światową karierę, nagrywała dla Blue Note, ale w dalszym ciągu pozostaje znana właściwie tylko w Japonii, a szkoda…

* Keiko Lee – April In Paris - Day Dreaming

Zanim „April In Paris” stał się popularny za sprawą takich nagrań, jak klasyk Count Basiego, grywał go właściwie wyłącznie Charlie Parker, choć raczej tylko w czasie, kiedy występowała z nim sekcja smyczkowa. Ten fakt po wielu latach przypomniał nagrywając album poświęcony Charlie Parkerowi gitarzysta Joe Pass. Posłuchajmy najpierw jego interpretacji, a potem jednej z licznych koncertowych rejestracji emitowanych pierwotnie na żywo w radiu, w wykonaniu Charlie Parkera.

* Joe Pass – April In Paris – I Remember Charlie Parker

* Charlie Parker with Strings – April In Paris - Immortal Sessions 1949-1953 Volume 2: The Bird Landbroadcasts 1951 & The Apollo Theatre Broadcasts 1950

Na koniec w krótkim fragmencie nagranie Theloniousa Monka. On też grywał popularne piosenki.

* Thelonious Monk – April In Paris – Genius Of Modern Music

Za tydzień gość specjalny – Monika Mariotti…

09 kwietnia 2013

Caecilie Norby – Silent Ways


To nie jest zła płyta, jednak spodziewałem się po niej dużo więcej. Dlatego czuję się zawiedziony. Na papierze – czyli okładce wszystko wyglądało wyśmienicie. Gwiazdorski skład złożony z najlepszych muzyków wytwórni ACT! – na kontrabasie Lars Danielsson, na fortepianie Leszek Możdżer, a na gitarze Nguyen Le. W repertuarze bardzo znane kompozycje, w zasadzie same przeboje. Skład sugerujący możliwość twórczych interpretacji odbiegających bardzo daleko od oryginałów, choć z pewnością muzycznie najwyższej próby.

Wyszło trochę inaczej. Trochę zbyt grzecznie i klasycznie, jak dla mnie za blisko oryginałów. Pierwsze trzy utwory – dwa klasyki Leonarda Cohena – „Winter Lady” i „In My Secret Life” oraz stosunkowo w tym zestawie najmłodsza kompozycja Duffy „Stepping Stone” można od razu pominąć, to poprawnie zaśpiewane piosenki. Niczym się nie wyróżniają i po napisaniu tego tekstu natychmiast o nich zapomnę.

Album zaczyna się od „Papa Was A Rolling Stone”. Później jest już tylko lepiej, szczególnie we fragmentach gitarowych improwizacji Nguyena Le. Ten niezwykle oryginalny gitarzysta jest na tej płycie największą gwiazdą. Posłuchajcie choćby „Like A Rolling Stone”. Występ Leszka Możdżera nie jest już tak udany. Być może jego zadaniem nie było błyszczeć, a jedynie akompaniować, ale nawet do tego pozostawiono mu za mało przestrzeni. Od lat siłą muzyki Leszka Możdżera jest przestrzeń, to co dzieje się pomiędzy dźwiękami. Nawet wtedy, kiedy nasz eksportowy pianista aranżuje – jak w „Hurt” z repertuaru Nine Inch Nails, czy „Hears And Bones” Paula Simona, jest raczej niezwykle sprawnym akompaniatorem, niż solistą. Kompozycję Trenta Reznora pamiętam ze szczególnie emocjonalnego wykonania Johnny Casha. Zaśpiewana przez Caecilie Norby staje się jedynie sprawnie zaaranżowaną balladą.

To właśnie brak emocji jest problemem tego albumu. Pozbawione bluesa, bez ekspresji przedstawione teksty mnie nie przekonują, tym bardziej, że jak w przypadku każdego albumu z coverami oczekiwania są większe, bo każdy ze słuchaczy mimowolnie słuchając przypomina sobie te najlepsze wykonania. Ja takiej myśli pozbyć się nie potrafię, więc album „Silent Ways” jest dla mnie rozczarowaniem, mimo, że jest muzycznie poprawny i zawiera teoretycznie same wielkie przeboje. Każdy z nich większość słuchaczy zna z innych wykonań, wiele z nich jest ciekawszych. Niektóre są przebojowe, inne kuszą oryginalnością i zostają w pamięci na dłużej.

Album Caecilie Norby oferuje interpretacje poprawne, momentami nawet wyśmienite, jednak nie będę do niego często wracał, bo w zasadzie każdy z utworów (oczywiście oprócz dwu kompozycji autorskich napisanych na ta płytę) ma dużo lepsze wersje, a kilka wyśmienitych solówek Nguyena Le, to za mało.

Caecilie Norby
Silent Ways
Format: CD
Wytwórnia: ACT!
Numer: ACT 9725-2

08 kwietnia 2013

JazzPRESS – kwiecień 2013


Ukazał się najnowszy JazzPRESS. Tym razem poświęcony w większości młodemu pokoleniu muzyków. W numerze znajdziecie relacje z koncertów, jazzowe kalendarium, relacje z koncertów i zapowiedzi tych, które przed nami. Postacią numeru jest Tomasz Dąbrowski. To wszystko jak zwykle całkiem za darmo tutaj: JazzPRESS - kwiecień 2013



07 kwietnia 2013

Charles Mingus – Oh Yeah


Brzmienie tego albumu definiują w zasadzie dwa fakty. Oba dość niezwykłe, choć w niespotykanie różnorodnej dyskografii Charlesa Mingusa nie jest łatwo odnaleźć płyty „zwykłe”, należące do mingusowego mainstreamu, jeśli w ogóle coś takiego kiedykolwiek istniało. Otóż po pierwsze – co może zdziwić niezbyt wprawionych w bojach fanów gatunku – lider nie sięga na tej płycie chyba ani razu po kontrabas., gra na fortepianie i śpiewa. Po drugie – w zespole, który, przynajmniej na koncertach miał w miarę stały skład, na nagranie tego albumu dołączył Roland Kirk, dodając do całości dodatkową dozę surrealizmu, jakby jego w kompozycjach Charlesa Mingusa było za mało…

Roland Kirk w roli gościa specjalnego gra na różnych egzotycznych odmianach saksofonów, co nie pozostaje bez wpływu na brzmienie albumu. Jednak to nie tylko udziwnianie brzmienia i dodawanie zespołowi Charlesa Mingusa oryginalnego kolorytu. Roland Kirk to również wyśmienity improwizator, co na tej płycie potwierdza choćby w „Wham Bam Thank You Ma’am”.

Charles Mingus gra na fortepianie i nie jest to jedynie technicznie poprawny akompaniament. Oczywiście słychać, że nie jest wirtuozem klawiatury, ale zarówno w jego grze na fortepianie, jak i w sekwencjach wokalnych słychać wyśmienite bluesowe korzenie („Devil Woman”), czy nuty gospel – jak w „Eccllusiastics”. To nie jest jedyne nagranie Charlesa Mingusa na fortepianie, ale to jest prawdopodobnie chronologicznie pierwsze. Znany jest fakt, że lider komponował przy fortepianie, więc jego własną grę na tym instrumencie można uznać za najdoskonalszy wzorzec tego, co autor miał na myśli…

Tekst pojawia się jedynie w „Devil Woman”, co nie przeszkodziło wydawcom przyznać kredyt za warstwę wokalną liderowi. W pozostałych utworach Charles Mingus podśpiewuje, pokrzykuje, a nawet rapuje. Idąc tym tropem, w wielu solowych nagraniach Keitha Jarretta można podpisać go jako wokalistę na okładce… Jednak owe wokalne próby Charlesa Mingusa pełne są pasji i wspomnianej już bluesowej energii i twórczej pasji.

We współczesnych cyfrowych wydaniach pojawia się kilka utworów bonusowych z tej samej sesji z 1962 roku, co najmniej tak samo dobrych, jak te wybrane na płytę. W bonusowych kompozycjach lider już nie śpiewa, skupiając się na fortepianie i dopracowaniu kompozycji. To może świadczyć o celowym zabiegu producentów wybrania na pierwotną wersję albumu kompozycji z liderem w roli „wokalisty”, choć to tylko hipoteza.

Jeden z managerów wytwórni Rhino – Bob Carlton napisał we wstępnie do edycji CD – „Play tchem loud and scare your neighbours”. W sumie to najlepsza recepta na ten album, więc kupcie go sobie koniecznie i zastosujcie się do tej sugestii.

Sam Charles Mingus nie lubił, kiedy określano jego muzykę słowem jazz. Istotnie, tak jak większość jego albumów, również „Oh Yeah” wymyka się klasyfikacjom. Jedno jest jednak pewne – to szczera opowieść o emocjach, które lider potrafił wyrażać w muzyce jak mało kto. A przecież o to właśnie chodzi…

Charles Mingus
Oh Yeah
Format: CD
Wytwórnia: Atlantic / Rhino
Numer: 081227374822