27 kwietnia 2013

Karo Glazer – Crossings Project


Ten tekst właściwie nie dotyczy płyty „Crossings Project”. Miałem o niej nie pisać, bo z zasady nie piszę o płytach źle. Recenzje dzielą się bowiem na muzykologiczne – tych nie rozumiem, bo rozumieją je jedynie muzycy i to nie wszyscy i te inne. Te muzykologiczne może są odrobinę obiektywne, choć w sumie nie wiem bo niewiele z nich rozumiem, choć niektórych autorów takich tekstów bardzo cenię. Te pozostałe, w tym moje są z definicji subiektywne, czyli w największym skrócie mówią o tym, czy płyta mi się podoba, czy trochę mniej, albo wcale. Jeśli o płycie nie potrafię napisać nic dobrego, jeśli nie znajduję w niej nic ciekawego, to o niej nie piszę.

Dlatego właśnie nie chciałem nic o najnowszej produkcji Karo Glazer napisać. Jeśli choć trochę zgadzacie się z moimi rekomendacjami, jeśli podobają Wam się płyty, o których piszę, „Crossings Project” omijajcie szerokim łukiem…

Dlaczego postanowiłem więc o tej płycie napisać? Album ten posłuży więc dziś za dyżurny przypadek tego, że nawet w subiektywnych ocenach są pewne granice. Prawdę powiedziawszy nie wytrzymałem, kiedy zobaczyłem, że Jazz Forum przyznało tej produkcji 5 gwiazdek. Co prawda przytomny redaktor naczelny (albo ktoś inny, kto czyta całość przed drukiem), w związku z tym podwyższył ocenę reedycji koncertu Milesa Davisa z Montreux z 1991 roku do 6 gwiazdek. I to w zasadzie jedyny pożytek z opisania płyty Karo Glazer na łamach zasłużonego pisma.

Tak jak już wspomniałem, o muzyce można pisać w zasadzie tylko subiektywnie. Dlatego też sam fakt wynajęcia kilkunastu światowej sławy muzyków nie tworzy wybitnej płyty. Nie tworzy nawet płyty dobrej. Tworzy pozbawiony ładu zlepek poprawnie zagranych solówek umieszczonych w zupełnie nieciekawych kompozycjach.

Prawdą jest, że żaden z zaproszonych muzyków nie zszedł poniżej znośnego poziomu i żadnemu z nich nie da się zarzucić, że wziął pieniądze i nie przyłożył się rzetelnie do swojej roboty. Ale to też nie tworzy jeszcze muzyki. Potencjał był w studiu niesamowity. Na gitarach zagrał Mike Stern, na gitarze basowej Krzysztof Ścierański, na kontrabasie i paru innych instrumentach Lars Danielsson, na fortepianie John Taylor, w innym miejscu na gitarach Marek Napiórkowski… I tak możnaby długo…

Tylko nic z tego nie wyszło. A te 5 gwiazdek, nie potrafię powstrzymać się przed tezą, że jest związane niekoniecznie merytorycznie z okładką i obszernym wywiadem promocyjnym…

Gdybym był muzykiem, który kiedykolwiek dostał zasłużenie 5 gwiazdek od któregoś z recenzentów Jazz Forum, to po przeczytaniu tego tekstu zrzekłbym się ich uroczyście, bo nie warto… Poświęciłem się dla Was, poczucia dziennikarskiej rzetelności i chęci dojścia do być może ukrytej prawdy i posłuchałem albumu jeszcze dwa razy. To już razem trzy i o trzy za dużo. Ten pierwszy to było wtedy, kiedy postanowiłem nic o płycie nie pisać. Kolejne dwa, żeby przekonać się, że jednak słuch mnie nie myli…

W moim pojęciu utwory z albumu „Crossings Project” nie opowiadają żadnych historii, nie mają niespotykanych walorów, nie potrafię się w nich zakochać, nie słyszę sterylnej świeżości brzmienia, cokolwiek to oznacza. W mojej głowie, to zwyczajnie banalne piosenki bez żadnego charakteru. Jedno, z czym mogę się zgodzić, to że to superprodukcja. Jak sprzedam mieszkanie, też mogę taką płytę nagrać. Zaśpiewam pewnie trochę gorzej, ale muzyków zaproszę równie dobrych… I też będę miał superprodukcję.

Jeśli się ze mną nie zgadzacie, to oznacza, że słyszymy inaczej i że płyty, które lubię chyba nie są dla Was…

Karo Glazer
Crossings Project
Format: CD
Wytwórnia: Pomaton / EMI
Numer: 5099992819825

26 kwietnia 2013

Youn Sun Nah – Lento


Youn Sun Nah to kolejne już niezwykłe odkrycie ACT Music. Już jej debiut nagraniowy dla tej wytwórni – „Voyage” był niezwykły. Kolejny album – „Same Girl” pobił wszelkie rekordy sprzedaży i z pewnością zapewnił wokalistce komfort nagrywania w spokoju, z najlepszymi muzykami i dokładnie takiego repertuaru na jaki ma ochotę.

Jej najnowszy album to już tradycyjnie mieszanka jej własnych kompozycji, w części napisanych z muzykami z zespołu, odrobiny koreańskiego folkloru i wybranych w zadziwiający sposób i zaśpiewanych w niezwykle interesujący sposób komercyjnych hitów. Był już Tom Waits, Metallica, teraz fani dostali Nine Inch Nails („Hurt”) i coś, czego spodziewałem się najmniej – standard country „Ghost Riders In The Sky”, który zasłużył sobie na nieśmiertelność z racji wykorzystania w filmie „Blues Brothers 2000”.

Każdy album Youn Sun Nah jest muzycznym arcydziełem. Można taką muzykę lubić, albo nie, ale nikt nie może odmówić artystce staranności o każdy szczegół, każdą zaśpiewaną nutę i każdy aranżacyjny smaczek, których wiele, choć całość ułożona jest bardzo prosto i ze zdecydowaną przewagą emocji nad zbędnym komplikowaniem formy.

Owa staranność i wymykanie się wszelkim kanonom przypisywanym do konkretnych muzycznych gatunków to cechy wyróżniające Youn Sun Nah. Czy „Lento” jest albumem jazzowym? W klasycznym, ortodoksyjnym ujęciu z pewnością nie. Można się przyczepić, a to do przedziwnego repertuaru, a to do braku swingu, bluesa, czy zbyt małej liczby partii improwizowanych w wykonaniu towarzyszących instrumentalistów. Jestem jednak pewien, że każdemu fanowi dobrego jazzu album się spodoba.

Nie można również nie zauważyć, że to już trzeci album wokalistki, który powstał we współpracy z Ulfem Wakeniusem. Jak to zwykle bywa, kompozycje członków zespołu są ich muzyczną wizytówką.

Ja zapamiętam z tej płyty przede wszystkim niezwykły „Ghost Riders In The Sky” zaśpiewany jedynie z towarzyszeniem instrumentów perkusyjnych, kompozycję Ulfa Wakeniusa „Momento Magico”, ciekawy cytat ze Scriabina na otwarcie i niespodziewanie agresywnie zaśpiewany „Lament”. Coś wyróżnić trzeba, choć cały album z pewnością jest godny polecenia, tak jak wszystkie poprzednie jej niezwykłe nagrania.

Youn Sun Nah
Lento
Format: CD
Wytwórnia: ACT!
Numer: ACT 9030-2

24 kwietnia 2013

Stan Getz & Joao Gilberto feat. Antonio Carlos Jobim – Getz / Gilberto


Ten album jest z pewnością jednym z jazzowych bestsellerów wszechczasów. Każdemu z wielu milionów sprzedanych egzemplarzy tego albumu, który nie znika z oferty Verve od premiery w marcu 1964 roku towarzyszy co najmniej jeden tekst uznający ten album za komercyjną produkcję niegodną miana jazzowej płyty.

Być może też w milionach domów to jedyny jazzowy album. Bo to jest jazzowy album, czy tego chcecie, czy nie. W związku z tą płytą utarło się nieco mylne przeświadczenie,  że to Stan Getz sprowadził brazylijskich kompozytorów, w tym Antonio Carlosa Jobima i Joao Gilberto do USA i wymyślił całą modę na nowe rytmy. Nic bardziej mylnego. Dowodem choćby nagrana rok wcześniej płyta Charlie Byrda i Stana Getza – „Jazz Samba”.

Żadna inna jazzowa płyta nie pozostawała dwa lata na szczytach listy przebojów. Żadna też chyba nie otrzymała 4 nagród Grammy w ogólnych – nie jazzowych kategoriach. Sukces komercyjny albumu jest niezaprzeczalny, a sama sesja też była wydarzeniem zupełnie niezwykłym. Wystarczy choćby opowiedzieć historię partii wokalnych Astrud Gilberto, która nie była wtedy profesjonalną wokalistką, na nagraniu towarzyszyła mężowi, a zaśpiewała dlatego, że w pobliżu nie było żadnej wokalistki rozumiejącej portugalskie teksty…Tak została wokalistką, która przez kolejne 40 lat nagrała kilkanaście albumów, do końca swoich dni nie mogąc uwolnić się od „The Girl From Ipanema”, a tysiące wokalistek na całym świecie próbowały i dalej próbują zaśpiewać tak jak ona…

Sam Stan Getz zrobił oczywiście użytek z komercyjnego sukcesu przedsięwzięcia nagrywając jeszcze kilka podobnych płyt studyjnych i koncertowych, nie przerywając jednak w tym samym czasie nieco bardziej mainstreamowo – jazzowej kariery.

Dla żadnego z hitów z albumu nie była to fonograficzna premiera. „The Girl from Ipanema” to piosenka napisana do brazylijskiego przedstawienia muzycznego i nagrana wcześniej przez Pery Ribeiro. „Desafinado” Joao Gilberto nagrał już w 1959 roku, a zanim powstało nagranie Stana Getza utwór śpiewał między innymi Herb Alpert. Spośród wszystkich przebojów z tej płyty najbardziej jazzowy rodowód ma „Corcovado”. Zanim nagrał tej utwór Stan Getz, ukazały się wersje Juliana Cannonballa Adderleya – z płyty „Cannonball’s Bossa Nova” i Milesa Davisa – „Quiet Nights”.

Stan Getz & Joao Gilberto feat. Antonio Carlos Jobim
Getz / Gilberto
Format: CD
Wytwórnia: Verve
Numer: 731452141422

22 kwietnia 2013

Simple Songs Vol. 85


17 kwietnia gościem audycji Simple Songs była Monika Mariotti. W związku z tym podstawowym tematem byłą Nina Simone, bowiem Monika jest wybitnym znawcą jej twórczości, wciela się też w rolę samej Niny w spektaklu „Moja Nina” granym na deskach teatru Syrena w Warszawie.

To była pierwsza wizyta Moniki w naszym studiu, z pewnością jednak nie ostatnia. Postanowiłem Monikę nieco zaskoczyć ciekawostkami muzycznymi, w tym nietypowymi, mało znanymi wykonaniami utworów, które śpiewała i skomponowała Nina Simone. Wykorzystując włoskie korzenie Moniki, chciałem ją też zaskoczyć ciekawostkami z włoskiego rynku muzycznego. Na początek zaplanowałem sobie włoskie nagrania Czesława Niemena, których zapomniałem przynieść do studia.. Tak bywa.

Zacząłem więc od mało znanego nagrania z debiutanckiej, a właściwie nawet poprzedzającej oficjalny debiut, płyty Joan Baez. Mimo garażowego charakteru nagrania Monika natychmiast rozpoznała charakterystyczny głos. A sam utwór, to kompozycja Niny Simone…

* Joan Baez – Black Is The Color Of My True Love’s Hairs - Folksingers ‘Round Harvard Square

Kolejna muzyczna ciekawostka, to nagranie włoskiej wokalistki – Deborah Bontempi. Zupełnie mi nieznana wokalistka w 2007 roku nagrała album z jazzowymi interpretacjami piosenek Madonny.

* Bo. Da. (Deborah Bontempi) – La Isla Bonita – Bo. Da. Plays Madonna In Jazz

Czas na Ninę Simone, jednak poszukujemy muzycznych ciekawostek – stąd też współczesny muzyczny remix w wykonaniu Joe Claussella.

* Nina Simone & Joe Claussell – Feelin’ Good – Verve Remixed 2

Wiem, że takie przeróbki dla wielu są kontrowersyjne. Dla mnie to również raczej muzyczne ciekawostki, wypada więc zagrać Ninę w oryginale, choć w repertuarze dość niespodziewanym. Monika pamięta 3 kompozycje Boba Dylana z nagrań Niny Simone. Ja do studia przyniosłem jedną – to nagranie z albumu „Let It All Out” – „The Ballad Of Hollis Brown”.

* Nina Simone – The Ballad Of Hollis Brown – Let It All Out

A teraz kolejna włoska ciekawostka. Po tą płytę sięgałem już w audycji kilka razy, nagranie to bowiem niezwykle ciekawe. Enrico Rava w zeszłym roku nagrał album z kompozycjami Michaela Jacksona zagranymi w duchu ECM. Czy to możliwe? Jak najbardziej, wyszło doskonale…

* Enrico Rava And The Parco Della Musica Jazz Lab – Thriller – Rava On The Dance Floor

W spektaklu „Moja Nina” większość tekstów piosenek została przetłumaczona na język polski. Wyśmienite tłumaczenia są dziełem Katarzyny Groniec. Niestety nagrań ze spektaklu brak, choć jestem przekonany, że te piosenki obroniłyby się na płycie. Sięgnijmy więc po inne, równie doskonałe tłumaczenia niełatwych, osadzonych w amerykańskich realiach tekstów. Do tej płyty wracam bardzo często. Zaśpiewa Martyna Jakubowicz.

* Martyna Jakubowicz – Pukam Do Nieba Bram – Tylko Dylan

Kolejna piosenka z repertuaru Niny Simone w wykonaniu innej, równie słynnej wokalistki. Płytę „A Turtle’s Dream” przynoszę do studia bardzo często, stali słuchacze Simple Somgs znają ją na pamięć. Nie słyszałem jednak protestów…

* Abbey Lincoln – Hey, Lordy Mama – A Turtle’s Dream

Na koniec sama Nina Simone w typowo jazzowym repertuarze – kompozycji Duke Ellingtona „Mood Indigo”. Na spektakl „Moja Nina” z Moniką Mariotti z pewnością warto się wybrać, a samo przedstawienie ma szansę mieć dalszy ciąg w postaci koncertów z podobnym repertuarem.

* Nina Simone – Mood Indigo – Let It All Out

Chris Potter – The Sirens


„The Sirens” to debiut Chrisa Pottera w roli lidera w wytwórni ECM. Dodajmy debiut wyśmienity, choć w sumie niczego innego się nie spodziewałem. Sam lider w wysokiej formie, gwiazdorski skład. No i spokój i komfort nagrywania dla ECM, z pewnością znany liderowi z wcześniejszych nagrań z Charlie Hadenem, Steve Swallowem i Paulem Motianem.

W zasadzie to o ten gwiazdorski skład nieco się obawiałem, bo obecność dwu pianistów, w dodatku szalenie wyrazistych – Craig Taborna i Davida Virellesa mogła sugerować, że ktoś tu przedobrzył… Nic z tych rzeczy. W zasadzie album mógłby obyć się bez tych wszystkich muzyków towarzyszących liderowi. A dodajmy, że oprócz pianistów grają też Larry Grenadier (kontrabas) i Eric Harland (perkusja). Oni wszyscy nie grają źle, momentami grają wręcz wybitnie, ale ani na chwilę nie mam wątpliwości, że gwiazdą jest Chris Potter. Nie mam też wątpliwości, że jako jeden z nielicznych z żyjących saksofonistów mógłby nagrać płytę solową, którą kupiłbym w ciemno.

Chris Potter nie jest wirtuozem saksofonu. Nie eksploruje jakiś niemożliwych do zagrania dźwiękowych zakresów. Nie spieszy się wkładając ozdobniki gdzie tylko się da. Jego sposób budowania frazy jest za to wciągający. Posiada najważniejszą w muzyce cechę wciągania słuchacza w świat swoich kompozycji. Z pewnością poradziłby sobie z płytą solową. Być może kiedyś taką nagra…

ECM rekrutując w swoje szeregi nie tylko Chrisa Pottera, ale też Davida Virellesa, który jest kolejnym wyśmienitym nabytkiem tej wytwórni, która zdaje się po raz kolejny już powracać jako ważny gracz nie tylko na europejskim, ale także amerykańskim rynku. Przypomnijmy, że David Virelles nagrał już dla ECM wyśmienity album „Wisława” z Tomaszem Stańko. Tu jednak pierwszym pianistą pozostaje Craig Taborn, z którym lider zna się z wcześniejszych koncertów w składzie zwanym Underground.

Sam lider przypomina momentami Sonny Rollinsa, choć jego kompozycje najbardziej zdają się eksplorować obszary penetrowane przez Wayne Shortera – to zabawa formą, nietypowymi harmoniami i jednocześnie poszukiwanie piękna w najprostszych formach. Nie znajdziecie tu witalności Joshuy Redmana, czy Kenny Garretta, ani niespodziewanych zwrotów akcji znanych free-jazzowym mistrzom saksofonu. To elegancja połączona z wyśmienitą techniką gry, absolutną kontrolą nad każdym najsubtelniejszym aspektem brzmienia.

Lider pokazuje również w tytułowym utworze, że potrafi sięgnąć po pokrewne instrumenty – jak choćby klarnet basowy. W tym utworze znajdziecie też wyśmienite solo zagrane smyczkiem przez Larry Grenadiera.

Czy więc mamy sensacyjny album bez wad? Niekoniecznie. Brakuje mi nieco choć jednej melodii, którą bym zapamiętał na dłużej, chciałoby się powiedzieć – przeboju, albo raczej kompozycji, która ma szansę stać się jazzowym standardem rozpoznawalnym i granym przez innych muzyków. Takie melodie z pewnością Chris Potter potrafi napisać. Dysponując takim wyśmienitym składem można było też pozwolić muzykom zagrać więcej. Choć to nie jest oczywista obserwacja – wtedy byłoby mniej wybitnie na tej płycie grającego lidera. Sam nie wiem, co lepsze… Poproszę zatem o płytę solową saksofonisty, bez towarzyszącej sekcji…

Chris Potter
The Sirens
Format: CD
Wytwórnia: ECM
Numer: 602527945798