15 czerwca 2013

Bill Evans – The Paris Concert Edition Two

1979 rok, to z pewnością nie był najlepszy okres Billa Evansa. Marc Johnson (kontrabas) i Joe LaBarbera (perkusja), to również nie było jego najlepsze trio. Tym muzykom daleko do składu z Eddie Gomezem i Philly Joe Jonesem, czy Chuckiem Israelsem i Larry Bunkerem, czy chyba najważniejszego – ze Scottem LaFarro i Paulem Motianem.

Powstały jednak płyty zupełnie niezwykłe. Tego wieczoru, 26, lub jak inne źródła podają, 29 listopada 1979 roku w Paryżu odbył się koncert, który ukazał się na dwu albumach – „The Paris Concert” – nazywanych dziś „Edition One” i „Edition Two”. Teoretycznie to pierwsza część jest wyborem producentów, a druga zawiera odrzucone wcześniej nagrania. Nie za bardzo rozumiem, czemu zostały odrzucone. Życzę też każdemu muzykowi takiego dzieła życia, jak odrzuty z owego koncertu.

Koncert w Paryżu to również niemal ostatnie zarejestrowane nagrania jednego z największych mistrzów jazzowego fortepianu. Później, w czerwcu 1980 roku Bill Evans nagrał jeszcze „Turn Out The Stars: The Final Village Vanguard Recordings”, 6 płytowe monumentalne dzieło, które okazało się ostatnim nagraniem, artysta zmarł bowiem we wrześniu tego samego roku.

Jest również element biograficzny, który zaprzecza stwierdzeniu, że „Edition Two” to odrzuty, które nie zmieściły się na „Edition One”. To właśnie tu znajdziemy najważniejszą w ostatnich dwu latach życia dla Billa Evansa melodię – kompozycję „Laurie”, którą napisał dla swojej ówczesnej życiowej partnerki, a którą nagrał w ciągu ostatnich 24 miesięcy życia co najmniej 4 razy. Studyjny debiut ten utwór miał miejsce na płycie „We Will Meet Again” z 1979 roku z udziałem Toma Harrella. W tym czasie Bill Evans grał „Laurie” właściwie na każdym koncercie, czego dowodem nagrania z Buenos Aires („Live In Buenos Aires”), czy nieco bardziej znane z uniwersystetu na którym studiował w Luoisianie – „Homecoming”.

W ostatnich latach życia styl gry Billa Evansa zmienił się, stał się bardziej perkusyjny, ekspresyjny, doskonalszy technicznie. Dla mnie ostatnie jego płyty, w tym „Paris Concert” i nagrania z Village Vanguard brzmią, jakby chciał sięgnąć do swoich najgłębszych rezerw, dać z siebie wszystko, wiedząc, że to ostatnie chwile. Jednocześnie są refleksyjnym podsumowaniem całego, niełatwego przecież życia niezwykle wrażliwego, genialnego artysty. Nagrania z Paryża są jedynymi oficjalnymi płytami tria, które Bill Evans uważał za najdoskonalsze, które zyskały jego akceptację i ujrzały światło dzienne jeszcze przed jego śmiercią. W związku z tym z historycznego punktu widzenia należy uznać je za najważniejszy dokument krótkiej, ale niezwykle owocnej współpracy Billa Evansa z Marc’kiem Johnsonem i Joe LaBarbera. Niezależnie od historycznego znaczenia, to niezwykle piękna, pełna emocji muzyka.

Bill Evans
The Paris Concert Edition Two
Format: CD
Wytwórnia: Elektra / Warner

Numer: 075596260725

14 czerwca 2013

Herbie Hancock – Fat Albert Rotunda

„Fat Albert Rotunda” to nagraniowy debiut Herbie Hancocka w nowej wytwórni – Warner, wytwórni zdecydowanie bardziej zorientowanej na komercyjne nagrania, które miały trafiać do nieco szerszej publiczności, niż ambitny i ortodoksyjnie jazzowy nawet w końcówce lat sześćdziesiątych Blue Note.

Minie kilkanaście miesięcy, zanim powstanie zespół Herbie Hancocka znany pod nazwą Mwandishi Band. Jeśli wystarczająco dobrze znam język Suahili, to Mwandishi znaczy w nim Kompozytor. Herbie Hancock jest bowiem przede wszystkim kompozytorem, kreatorem muzyki, a dopiero później wielkim pianistą i liderem zespołów. A to cecha największych muzyków. Już w debiutanckim nagraniu z 1962 roku – „Takin’ Off” Hernie Hancock pokazał swój niezwykły talent do komponowania przebojów, niekoniecznie tylko z myślą o fortepianie. Na tej płycie znajdziemy jedną z najbardziej znanych jazzowych melodii – „Watermelon Man”. Później na niemal każdej płycie pianisty znajdziemy co najmniej jeden przebój. Być może właśnie to było przyczyną zmiany wytwórni – chęć dotarcia do szerszej publiczności.

„Fat Albert Rotunda” to zupełnie niezwykła pozycja w obszernej dyskografii Herbie Hancocka. To właściwie album, który nie ma wiele wspólnego z jazzem, jaki zespół Herbie Hancocka grał na takich płytach, jak wspomniana już „Takin’ Off”, „Empyrean Isles”, czy „Maiden Voyage”. Dzisiejszy album to właściwie płyta R&B, zawierająca ścieżkę dźwiękową napisaną na zamówienie gwiazdy telewizyjnej – Billa Cosby do jego animowanego cyklu programów telewizyjnych „Fat Albert And The Cosby Kids”, a tak naprawdę do pierwszego odcinka serii – programu pod tytułem „Hey, Hey, Hey, It’s Fat Albert”.

To jednak najbardziej jazzowy utwór z całego zestawu – „Tell Me A Bedtime Story” dostał kilka lat później drugie życie dzięki nagraniu z albumu Quincy Jonesa – „Sounds .. And Stuff Like That!”. Sam Herbie Hancock potraktował ten album jako jednorazową przygodę z soul-jazzem. Po kilku latach wrócił jednak do utworu „Jessica” nagrywając go na jednej z płyt zespołu V.S.O.P.

Skład zespołu nie sugeruje właściwie małojazzowego charakteru muzyki. Joe Henderson, Johnny Coles, Albert Tootie Heath, Buster Williams, Garnett Brown to muzycy zdecydowanie jazzowi. Szczególnie sekcja rytmiczna – Albert Tootie Heath i Buster Williams to przecież harb-bopowa klasyka. Nie wiem, czy „Fat Albert Rotunda: to album nagrany dla pieniędzy, czy zgodnie z ideą łamania gatunkowych ograniczeń, lub poszukiwania czegoś nowego przez lidera. Wiem jednak, że wiele produkcji tego rodzaju nie wytrzymało próby czasu, a ten album brzmi wyśmienicie do dziś.

Dla podkreślenia nowoczesności brzmienia lider gra niemal wyłącznie na elektrycznym fortepianie Fendera, z którym pierwszy raz zetknął się w czasie sesji do „Filles De Kilimanjaro” Milesa Davisa w 1968 roku. W efekcie elektronicznego przetworzenia brzmienia trąbek Joe Newmana i Johnny Colesa oraz uproszczonego gitarowego riffu otwierająca album kompozycja „Wiggle – Waggle” po uzupełnieniu o wokal mogłaby spokojnie zaistnieć na koncercie Jamesa Browna. Tego chyba nikt nie spodziewał się po członku ostatniego wielkiego kwintetu Milesa Davisa i twórcy niemal klasycznych jazzowych albumów wszechczasów nagranych dla Blue Note.

Herbie Hancock
Fat Albert Rotunda
Format: CD
Wytwórnia: Warner Bros.

Numer: 093624754022

13 czerwca 2013

Olafur Arnalds – For Now I Am Winter

Islandia to jakby inna planeta. Planeta, której zwykle nie rozumiem. Lubię islandzkie krajobrazy, choć widziałem je tylko z perspektywy powszechnej tam Toyoty Hilux. Obiecałem sobie wrócić tam kiedyś na motocyklu, ale ciągle jakoś nie ma okazji.

Islandia to również muzycznie zupełnie inna planeta, być może właśnie niezwykłe krajobrazy i geograficzna izolacja sprawiają, że muzycy, którzy się tam wychowali tworzą niezwykłą muzykę. Tak jest też tym razem. Ja tej płyty nie rozumiem. Czasem wydaje mi się, że to zwyczajne, nic nie znaczące tło dźwiękowe, przynajmniej w momentach, kiedy nie słychać gitary Petura Jonssona. Kiedy indziej mam wrażenie, że to jest spójny, opisany dźwiękowo świat, który istnieje gdzieś obok mnie.

Za każdym razem, kiedy wracam do tego albumu, wkładając go do odtwarzacza myślę, że nie warto, bo na tej płycie nie ma interesujących dźwięków, a jednak do niej wracam i spędzam z nią kolejne 48 minut. Nie wiem, co o tym sądzić. Faktem jest, że zdecydowanie bardziej lubię jej fragmenty udekorowane z pozoru przypadkowymi gitarowymi plamami Petura Jonssona.

Muzyki Olafura Arnaldsa nie da się przyporządkować do żadnego istniejącego gatunku. Z pewnością nie jest to jazz, choć niektórzy wrzucają do tej kategorii wszystko, co sprawia wrażenie uwolnionej spod wymogów stylistycznych określonego gatunku, wolnej i improwizowanej muzyki. Być może wcześniejsze wspólne trasy lidera z nieco bardziej znanym w Europie Sigurem Rosem pomogą Wam znaleźć punkt odniesienia.

Olafur Arnalds z niezwykłą swobodą sięga zarówno po instrumentarium elektroniczne, jak i klasyczne efekty dużego składu orkiestrowego, łamiąc schematy i wykazując się niezwykłą muzyczną wyobraźnią. Czasem wydaje mi się, że ta płyta jest niezwykle smutna, kiedy indziej, że po prostu wyciszona i pozwalająca skupić się na wysmakowanych brzmieniach i z pozoru prostych, powtarzanych do znudzenia schematach rytmicznych, które jednak mają unikalną cechę hipnotycznego niemal przykuwania uwagi słuchacza.

Nie próbujcie zrozumieć tekstów, część z nich jest w języku znanym jedynie garstce mieszkańców Islandii, w innych słowa są tylko pretekstem. Ten album mógłby być doskonałą ścieżką dźwiękową do filmu o Islandii, pokazującego jej krajobrazy, unikającego ludzi, miast, a nawet małych miasteczek, takiego w którym nie widać ani jednej ludzkiej postaci. Chętnie obejrzałbym taki film.

To jedna z tych płyt, które chętnie wcisnę gdzieś do wypełnionego po brzegi muzyką Ipoda i zabiorę ze sobą na plażę o piątej rano. Może to w naszym rejonie geograficznym najlepsze miejsce do słuchania tej płyty, najbliższe kilku ulubionym wulkanicznym dolinom na południu Islandii, które udało mi się kiedyś odwiedzić.

Olafur Arnalds
For Now I Am Winter
Format: CD
Wytwórnia: Mercury / Decca / Universal
Numer: 002894810150

12 czerwca 2013

Keith Jarrett Trio – Somewhere Before

Gorącą nowością dla fanów Keitha Jarretta jest najnowszy album „Somewhere” tria pianisty z Gary Peacockiem i Jackiem DeJohnette. Ta czekająca jeszcze ciągle na swoją kolej nowość przypomniała mi jednak o klasycznym już nagraniu pianisty z 1968 roku w równie wybitnym towarzystwie Charlie Hadena i Paula Motiana. Taki to już jest Kanon Jazzu. Staram się w nim przypominać zarówno pozycje wybitne i ogólnie znane – nawet o najważniejszych i najpiękniejszych płytach czasem udaje się każdemu z nas zapomnieć. Z pewnością „Somewhere Before” nie jest najważniejszą płytą Keitha Jarretta. Być może ta najważniejsza jeszcze nie została nagrana. Jednak warta jest przypomnienia. To nie tylko historyczny dokument pokazujący młodego, poszukującego artystę. Ten album broni się również w kategorii absolutnej, jako świetnie zagrany, choć być może nieco gorzej nagrany koncert.

To były czasy początków wielkiej kariery Keitha Jarretta. Wytwórnia ECM jeszcze nie istniała. Pianista był członkiem wyśmienitego zespołu Charlesa Lloyda. Nagrania zarejestrowane na koncercie w Shelly’s Manne Hole ukazały się na płycie wydanej przez wytwórnię Vortex, której katalog dzisiaj w znacznej części należy do Atlantic. Album jest dostępny dziś w serii Atlantic Masters.

Występ tria rozpoczyna dość nietypowy w repertuarze Keitha Jarretta cover – „My Back Pages” Boba Dylana. To kompozycja z wydanego w 1964 roku albumu „My Back Pages”. Później zespół grał już niemal w całości repertuar autorski lidera. W 1968 roku Keith Jarrett ciągle poszukiwał swojego głosu. Grał w zespole Charlesa Lloyda, to zdecydowanie nie był standardowy jazzowy kwartet. Przygoda z Milesem Davisem była ciągle przed nim. W czasie jednego koncertu pojawia się wspomniana kompozycja Boba Dylana i free-jazzowa własna kompozycja „Moving Soon”. W 1968 roku stylistyki Cecila Taylora chciał spróbować każdy. Okres fascynacji muzyką Ornette Colemana miał wkrótce nadejść w postaci nagrań kwartetu z Dewey Redmanem.

Zestawienie wspomnianego „Moving Soon” z kolejnym utworem, tytułową balladą „Somewhere Before” to jeden z największych stylistycznych kontrastów w karierze pianisty. Otwierający album cover Boba Dylana wytwórnia Vortex wydała na singlu. To chyba jedyny singiel w karierze Keitha Jarretta.

Poziom techniczny rejestracji daleki jest od oryginału, podobnie jak brzmienie i techniczna sprawność fortepianu. Jednak to wyśmienity koncert zagrany w małym klubie, gdzie raczej nigdy pianista nie ma do dyspozycji doskonałego koncertowego fortepianu. Jednak prawdziwa muzyka rodzi się w wyobraźni artysty, a nie w technicznej doskonałości instrumentu. Choć mało znany, album „Somewhere Before” zasługuje na swoje miejsce w Kanonie Jazzu.

Keith Jarrett Trio
Somewhere Before
Format: CD
Wytwórnia: Atlantic / Warner
Numer: 081227659622

09 czerwca 2013

Sławomir Kulpowicz – Private Ballet Music Solo Piano At The Grand Theatre In Łódź 2003: Sławomir Kulpowicz Complete Edition I Volume 3

Pierwsza edycja cyklu zawiera 4 albumy, wszystkie wybitne, część z nich zawiera nagrania prawdziwie premierowe, pozostałe, to muzyka wydana wcześniej w bardzo niewielkich nakładach. Można więc przyjąć, że w zasadzie to wszystko premiery. In-Formation, The Quartet, nagrania z Shujaatem Khanem to pozycje wyśmienite. Nic jednak innego nie pozwala nam poznać pianisty tak dobrze, jak solowy recital przed wypełnioną salą publicznością.

Repertuar albumu „Private Ballet Music” Sławomira Kulpowicza, to jego własne kompozycje, napisane do krótkich form baletowych. To jednak zaledwie pretekst do naszkicowania form muzycznych pozwalających improwizować na scenie. Ten koncert pozwala nam usłyszeć nie tylko wyśmienitą technikę Sławomira Kulpowicza – pianisty, ale również, a może przede wszystkim poznać jego niezwykłą wyobraźnię, niepowtarzalny dar przekazywania emocji i poopowiadania historii za pomocą fortepianu, jaki posiadali jedynie najwięksi. Ten album można spokojnie postawić obok najlepszych solowych koncertów takich pianistów, jak Chick Corea, Keith Jarrett, Bill Evans, Oscar Peterson, czy z drugiej strony choćby Glen Gould.

To nie są porównania na wyrost. Od wielkiej światowej sławy Sławomira Kulpowicza dzieliło jedynie niewłaściwe miejsce urodzenia. Tylko miejsce urodzenia, bowiem nagrania z Tomaszem Szukalskim też można porównać do najwybitniejszych twórczych związków saksofonisty z pianistą w całej historii jazzu.

Dziś jednak o nagraniach solowych Sławomira Kulpowicza, pianisty, który chyba jak żaden inny posiadał niezwykły dar zupełnie niezależnej gry obu rąk. „Private Ballet Music” to nie jest jednak album bez wad. Najwięksi pianiści zwykle grają na najlepszych możliwych instrumentach, wybitne fortepiany pomagają wznieść się na wyżyny umiejętności, pomagają, a nawet czasem współtworzą historyczne nagrania, jak choćby najbardziej znane instrumenty Glena Goulda. Fortepian, który miał do dyspozycji Sławomir Kulpowicz nagrywając tą płytę nie sprzyjał wzniesieniu się na wykonawcze wyżyny. Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że muzyk raczej z nim walczy, niż gra z instrumentem w jednym zespole. Ta techniczna przepychanka, to wrażenie, że niektóre akordy powinny być lżejsze, być może zagrane nieco szybciej. A może tak miało być? Tego niestety już nigdy nie sprawdzimy i się nie dowiemy.

A może Sławomir Kulpowicz potrzebował właśnie takiego „wrogiego” fortepianu. A może to tylko złudzenie, spowodowane zupełnie subiektywnym sposobem odbioru muzyki? Nie mogę jednak słuchając po raz kolejny tego albumu pozbyć się wrażenia, że gdyby fortepian był lepszy, tego wieczora powstałaby nieco inna muzyka. Bardziej miękka, bardziej wirtuozerska i lżejsza. To byłaby jednak inna płyta, choć z pewnością równie wybitna.

„Private Ballet Music” to fortepianowe arcydzieło. Być może tak wyszło przypadkiem, a być może to jeden z owych magicznych momentów, keidy splot zaplanowanych i zupełnie przypadkowych okoliczności spowodował, że odbył się genialny koncert z którego powstał genialny album, który dzięki staraniom Polskiego Radia, każdy może zabrać sobie ze sklepu do domu.

Sławomir Kulpowicz
Private Ballet Music Solo Piano At The Grand Theatre In Łódź 2003: Sławomir Kulpowicz Complete Edition I Volume 3
Format: CD
Wytwórnia: Polskie Radio
Numer: 5907812242497