06 września 2013

Bill Evans Trio – How My Heart Sings!

Równie dobrych płyt jak „How My Heart Sings!” Bill Evans nagrał pewnie ze 30, albo więcej. Dlaczego więc dziś akurat ta? Powody w zasadzie są dwa. Pierwszy i najważniejszy to fakt, że właśnie ukazała się cyfrowo odświeżona reedycja tego albumu wydana przez Universal w serii Original Jazz Classics Remasters. Drugi powód to wyrzuty sumienia związane z faktem, że już od niemal 2 lat na półce z wyrzutami sumienia, czyli książkami, które już kupiłem, a jeszcze nie przeczytałem, czeka podobno najlepsza biografia jednego z moich ulubionych pianistów, pióra Petra Pettingera. Książka ta pewnie nie przez przypadek ma dokładnie taki sam tytuł jak dzisiejsza płyta. Być może to oznacza, że kompozycja Earla Zindarsa miała dla Billa Evansa jakieś szczególne znaczenie. Nagrał ją co najmniej cztery razy, licząc wykonanie, które otwiera dzisiejszą płytę. Tego nie wiem, ale być może dowiem się z książki. Ilość znanych mi wykonań na to nie wskazuje, bowiem inne kompozycje zostały przez Billa Evansa zarejestrowane dużo więcej razy. Jednak fakt nazwania albumu tym tytułem z pewnością nie jest przypadkowy.

To nie jest przypadkowy album. Przełom 1961 i 1962 roku był dla Billa Evansa jednym z najtrudniejszych w życiu. Latem 1961 roku w wypadku samochodowym zginął Scott LaFaro. Dla wielu, w tym być może też dla Billa Evansa, skład ze Scottem LaFaro i Paulem Motianem był i na zawsze pozostanie absolutnie idealnym wzorem jazzowego fortepianowego trio. Od jego śmierci przez kilka miesięcy Bill Evans nie tylko nie nagrywał, ale nawet nie zbliżał się do fortepianu. Kiedy zebrał siły – nagrał album z Jimem Hallem – wyśmienitą płytę „Undercurrent”. Nie był jeszcze gotowy na kolejnego basistę. Dopiero w maju 1962 roku, niemal rok od tragicznej śmierci Scotta LaFaro, pianista znalazł się w studiu w towarzystwie wypróbowanego przyjaciela Paula Motiana i basisty – Chucka Israelsa. Tak właśnie powstały dwa albumy „How My Heart Sings!” i nieco bardziej nostalgiczny – „Moonbeams”. Trio w tym składzie, przed wejściem do studia zagrało zaledwie kilka koncertów i jedną sesję w roli sekcji rytmicznej dla Herbie Manna. Pomyśleć, że ktoś mógł sobie wynająć taką sekcję…

Wybór repertuaru nie zaskakuje, to wypróbowane jazzowe melodie, jak choćby „Summertime”, czy „In Your Own Sweet Way”, kompozycje lidera i utwór tytułowy – nieco mniej znanego w jazzowym światku kompozytora w zasadzie muzyki poważnej – Earla Zindarsa. Wybór jego kompozycji fanów Billa Evansa nie zdziwi, przecież wcześniej nagrywał choćby jego „Elsę”.

Pochwalić należy też Chucka Israelsa, za to, że pozostał sobą, nie próbował być zastępcą Scotta LaFaro, nie miał łatwego zadania, trzeba pamiętać, że nietypowe rozwiązania rytmiczne, płynne zmiany rytmów parzystych na nieparzyste i odwrotnie, nie ułatwiały mu zadania.

Bill Evans nagrał wiele nieco lepszych albumów, ale tylko nieco… Ten też jest wyśmienity i w dodatku dostępny teraz w nowej odświeżonej dźwiękowo wersji, atrakcyjnej cenie i z trzema dodatkowymi utworami.

Bill Evans Trio
How My Heart Sings!
Format: CD
Wytwórnia: Riverside / OJC/ Universal

Numer: 888072345935

03 września 2013

Eliane Elias - I Thought About You: A Tribute To Chet Baker

Eliane Elias to jazz salonowy. Jednak to zawsze salon wyrafinowany, daleki od blichtru Las Vegas. Muzycznie bezpieczny, taki trochę dla wszystkich, co nie znaczy, że dla nikogo. Zawsze gwiazdorski skład, choć bez instrumentalnych fajerwerków i popisów solowych. Nie o to tu chodzi.

Jest oczywiście Marc Johnson, mąż Eliane Elias. Prawdopodobnie notesy obojga małżonków pełne są telefonów do wszystkich największych, którzy zawsze znajdą czas, żeby pograć w dobrym towarzystwie. Płytę zawsze wyda albo Concord, albo Blue Note, a jak okaże się bardziej kreatywna, to ECM, z którym kontrakt ma Marc Johnson, jak w przypadku wyśmienitego albumu „Swept Away”, o którym pisałem tutaj:


Grono odbiorców też jest odpowiednio zasobne, i co najważniejsze obejmujące raczej pokolenie średnie i to nieco starsze, czyli ostatnich dinozaurów, którzy kupują w dużej ilości płyty, które lubią.

Tym razem Eliane Elias wybrała znane standardy, które miał w swoim repertuarze Chet Baker. Część z nich kojarzy mi się z trąbką Cheta Bakera, inne z jego głosem, szczególnie tym późnym, zmęczonym życiem. Bowiem za Chetem Bakerem udającym Nat King Cole’a raczej nie przepadam. Może dlatego kilku utworów z albumu „I Thought About You: A Tribute To Chet Baker” nie odnalazłem w dość pokaźnej kolekcji nagrań bohatera tego albumu. Duży plus należy się za pominięcie „My Funny Valentine”. Po pierwsze to raczej już na zawsze piosenka Cheta Bakera, a poza tym, to byłoby zbyt oczywiste. Kolejny plus, to fakt, że trąbka / flugelhorn pojawia się jedynie w 3 utworach. Mimo obecności samego Randy Breckera (byłego męża pianistki) w studiu, nawet utwory z jego udziałem nie są jedynie coverami tych w wykonaniu Cheta Bakera. To własne, autorskie interpretacje Eliane Elias.

Eliane Elias jest dużo lepszą pianistką niż wokalistką, co nie znaczy, że nie umie śpiewać. To jest tak jak z Dianą Krall, tylko muzyka ciekawsza zdecydowanie i mniej schematyczna. Choć ciągle bezpieczna, to taki jazz, który można zagrać w hotelowym barze i klienci nie uciekną. Nawet ci, którzy jazzu nie lubią. Dodajmy, że w USA Eliane Elias to wielka gwiazda, więc byłby to raczej luksusowy hotel. Zresztą nie wyobrażam sobie jej występu w takiej kreacji, jak na okładce w przybrudzonym klubie rozrywkowej dzielnicy Londynu, czy Amsterdamu.

Wydanie płyty zbiega się w czasie z 25 rocznicą śmierci Cheta Bakera. Jestem jednak przekonany, że Eliane Elias nie potrzebuje szukać takich czasowych koincydencji żeby zebrać fundusze na produkcję płyty, ani żeby pomóc jej sprzedaży. Ona ma swoją publiczność. Ja raczej się do niej nie zaliczam, choć kunszt wykonawczy doceniam. Nagrania Eliane Elias są zawsze wyśmienite, choć te, które wydaje pod własnym nazwiskiem ciągle takie same. Tego jednak oczekują jej słuchacze. Oni nie chcą eksperymentów i jakiś niespodziewanych dźwięków. Jeśli chcecie posłuchać prawdziwej Eliane Elias – poszukajcie płyt Marca Johnsona. Te są muzycznie ciekawsze. Eliane Elias jest wyśmienitą pianistką, kiedy śpiewa, lepiej wypada, co dość oczywiste w repertuarze Antono Carlosa Jobima. Ja wolę kiedy gra więcej na fortepianie, dlatego wybieram jej nagrania u boku Marca Johnsona, lub „Something For You” z reperutarem Billa Evansa. Nie oznacza to, że „I Thought About You: A Tribute To Chet Baker” jest płytą słabą. To wyśmienita płyta, przedstawiciel nieco wymierającego jazzowego gatunku. Produkt perfekcyjny, czasem nawet zbyt perfekcyjny, przez co przewidywalny.

Eliane Elias
I Thought About You: A Tribute To Chet Baker
Format: CD
Wytwórnia: Concord / Universal

Numer: 888072341913

02 września 2013

Milt Jackson – In A New Setting

Milt Jackson przez wielu fanów jazzu uważany jest przede wszystkim za członka legendarnego The Modern Jazz Quartet. Wiele w tym prawdy, to bowiem w towarzystwie Johna Lewisa powstały najważniejsze z nagrań w dyskografii tego wybitnego wibrafonisty. „In A New Setting” to jedna z jego najbardziej znanych płyt solowych, nagrana w 1964 roku, czyli w czasie świetności wspomnianego zespołu. Trudno znaleźć parę pianistów tak różnych – jak John Lewis i McCoy Tyner, a jednak Milt Jackson potrafił zagrać z każdym z nich, niemal w tym samym czasie.

Album rozpoczyna intensywna, rytmiczna kompozycja lidera „Sonny’s Blues”. To rodzaj manifestu wolności, powrót do swingu i bluesa, odskocznia od często formalnie skomplikowanych form proponowanych przez Johna Lewisa. Udział w sesji młodego McCoy Tynera z pewnością nie był przypadkowy. To przecież new setting – nowe rozdanie, nowy układ sił, muzyczne wakacje, proste, choć dalekie od banału muzykowanie członka jednego z najbardziej w swoim czasie wyrafinowanych grup jazzowych. Młody McCoy Tyner był wtedy u szczytu swoich możliwości, niespełna miesiąc wcześniej nagrał z Johnem Coltrane’em „A Love Supreme”.

A dla Milta Jacksona ten album był rodzajem powrotu do korzeni, do bluesa i be-bopu, do czasów kiedy zaczynał swoją wielką karierę w orkiestrze Dizzy Gillespiego w połowie lat czterdziestych. To nie jest jedyny album Milta Jacksona, który jest absolutnie przymusową pozycją dla każdego fana dobrego jazzu. Jest jeszcze „Soul Brothers” z Rayem Charlesem, „Very Tall” z triem Oscara Petersona, „Bags Meets Wes!”z Wesem Montgomery, „The Milt Jackson Big 4” i parę innych. Każda inna, każda mistrzowska w swoim rodzaju. Od czegoś trzeba jednak zacząć – więc zaczynamy od „In A New Setting”.

Album zawiera w większości kompozycje przygotowane specjalnie na tą sesję przez członków zespołu. Typowym dodatkiem jest standard Cole Portera „Ev'ry Time We Say Goodbye”, który być może miał być singlowym przebojem przyciągającym do sklepów nieco szerszy krąg odbiorców. Płyta jednak komercyjnego sukcesu nie odniosła i przez wiele lat była w zasadzie niedostępna. Pierwsza cyfrowa edycja ukazała się dopiero w 1999 roku.

Nie należy przejmować się marną jakością dźwięku dzisiejszych reedycji, prawdopodobnie związane jest to ze zniszczeniem taśm matek. Oryginalne wydanie, ze względu na małe nakłady wydawnictw Limelight jest w zasadzie nie do zdobycia w nienaruszonym stanie. Defekty techniczne są słyszalne, jednak nie irytują na tyle, żeby uniemożliwić właściwy odbiór muzyki.

Milt Jackson
In A New Setting
Format: CD
Wytwórnia: Limelight / Verve / Polygram
Numer: 731453862029

01 września 2013

Michael Bates & Samuel Blaser Quintet feat. Michael Blake, Russ Lossing & Jeff Davis – One From None

Samuel Blaser i Michael Blake to bez wątpienia niezwykły duet. Gdyby pozostali członkowie zespołu, który nagrał album „One From None” wznieśli się na wyżyny kreatywności i wzajemnego porozumienia właściwe dla liderów formacji, powstałaby płyta genialna, a tak jest tylko bardzo dobra. Na miano wyśmienitych zasługuje również kilka momentów, kiedy wyraźnie udaje się wszystko, a nawet jeszcze więcej na linii puzon – saksofon, obsługiwany przez Michaela Blake’a.

Nie znam historii powstania tego albumu. Za każdym razem jednak kiedy „One From None” ląduje w moim odtwarzaczu, mam wrażenie uczestnictwa w spontanicznym studyjnym wydarzeniu muzycznym. Akcji artystycznej zapewne wcześniej jedynie luźno naszkicowanej w głowach muzyków, przynajmniej tych, którzy są nominalnie autorami poszczególnych kompozycji, czyli dwójki liderów. Niektóre fragmenty są wręcz niezwykłe, szczególnie solówki Michaela Bates’a i wspomniane już interakcje puzonu i saksofonu. Wiele nut sprawia wrażenie wymyślonych na miejscu, w trakcie nagrania, nigdy jednak nie są przypadkowe, zawsze znajdują właściwe miejsce w muzycznej przestrzeni. Splatające się w jedność nuty puzonu i niskie rejestry elektrycznego fortepianu wsparte przez kontrabas są niezwykle intensywne i pełne emocji, choć nie osiągają jakiś spektakularnych poziomów głośności. To nie ilość decybeli a wzajemne współistnienie instrumentów są podstawowym środkiem wyrazu w zbiorowych improwizacjach członków zespołu.

Samuel Blaser wyrasta na prawdziwą gwiazdę, nagrywa sporo, ciagle poszukuje najlepszego dla siebie muzycznego towarzystwa. Zespół, który stworzył z Michaelem Blake’iem wydaje się być jednym z najlepszych, mam jednak wrażenie, że to nie jest jeszcze dla niego skład idealny. Zdecydowanie jednak wolę słuchać Samuela Blasera w jazzowo-bluesowym towarzystwie, niż improwizującego na tle barokowych klasyków, nawet jeśli w tej odsłonie pojawia się w towarzystwie nieżyjącego już niestety Paula Motiana – jednego z moich ulubionych perkusistów. Za bluesowy pierwiastek na „One From None” odpowiada grający na elektrycznym fortepianie Russ Lossing. Samuel Bates ma szansę stać się muzykiem wybitnym, jeśli tylko znajdzie idealny zespół. Ten z „One From None” jest jednym z najlepszych, w którym udało mu się zagrać.

Kolejność utworów i ich tytuły, a także czas trwania na okładce nie zgadzają się z tymi, które wyświetla odtwarzacz wyposażony w CD-Text. Jeszcze inne pojawiają się odczytywane przez napęd w komputerze podłączonym do internetu, to jednak nie ma wielkiego znaczenia. Takie błędy edytorskie zdarzają się czasem, kiedy w ostatniej chwili zmienia się kolejność utworów. Nazwy kompozycji są abstrakcyjne i raczej nie pojawią się w innym muzycznym kontekście, chyba, że zespół zechce nagrać album koncertowy, co byłoby dość karkołomnym zadaniem, bowiem album studyjny ma wystarczająco spontaniczny charakter, który nie będzie łatwo odtworzyć w nagraniu koncertowym. Te drobne błędy nie zmniejszają jednak w żadnej mierze wartości tej wyśmienitej płyty, która nagrana dziś jest jazzowym mainstreamem. Gdyby powstała w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych – pionierskim czasie dla elektrycznego fortepianu Rhodes – byłaby to nowatorska awangarda.

Michael Bates & Samuel Blaser Quintet feat. Michael Blake, Russ Lossing & Jeff Davis
One From None
Format: CD
Wytwórnia: Fresh Sound
Numer: 8427328424141