29 listopada 2014

Ahmad Jamal Trio – Complete Alhambra And Blackhawk Performances

Całkiem niedawno pisałem o płycie „Happy Moods”, którą Ahmad Jamal wraz z Israelem Crosby’m i Vernellem Fournierem nagrali w 1960 roku. Powrót do tego albumu przybliżył do mojego odtwarzacza płyty Ahmada Jamala, po które dawno nie sięgałem. W natłoku nowości i nowych zdobyczy nagranych wieki temu do płyt, które stoją na półce od lat wracam niezbyt często. Za każdym razem jednak kiedy wracam obiecuję sobie, że będę to robił częściej. Do takich płyt jak nagrania Ahmada Jamala z 1961 roku z Alhambry i The Blackhawk warto wracać tak często jak tylko to możliwe. To jedne z tych albumów, które powinny znajdować się w każdej jazzowej kolekcji

Trio Ahmada Jamala z Israelem Crosby i Vernellem Fournierem uchodzi za wzorzec metra w swojej dziedzinie, a ich koncertowe nagrania – te chyba najbardziej znane, czyli zarejestrowane latem 1961 roku w należącym do samego Ahmada Jamala klubie Alhambra w Chicago i te nieco mniej znane, ale równie wartościowe z niezwykle istotnego dla historii jazzu miejsca – The Blackhawk w San Francisco uznawane są powszechnie za najlepsze.

W sumie to zgadzam się z owym powszechnie powielanym przez wielkich jazzowych krytyków zdaniem i w zasadzie w tym miejscu powinien się ten tekst zakończyć. Tak być jednak nie może, bowiem samo stwierdzenie, że ktoś kiedyś uznał, że coś jest niezwykle piękne nie wyjaśnia w żaden sposób fenomenu owego piękna. Dla części czytelników może również oznaczać subiektywne zdanie kogoś, do kogo mają jedynie ograniczone zaufanie. W sumie to racja, wypada więc ów fenomen tria, które Ahmad Jamal – człowiek wcale nie z pierwszych stron zestawień najlepszych jazzowych pianistów swoich czasów zbudował zatrudniając muzyków jeszcze mniej znanych niż on sam wyjaśnić.

Zanim przejdę do rzeczy, warto wyjaśnić, że opowiadając o czasach Ahmada Jamala nie wypada używać czasu przeszłego, bowim ów dziś niemal 85 letni pianista ciągle pozostaje aktywnym uczestnikiem sceny muzycznej, z racji wieku raczej tej studyjnej niż koncertowej, chyba, że ktoś ma szczęście i może być bywalcem klubów w Chicago, gdzie pojawia się od czasu do czasu. Fakt, że 19 października nie było mnie w Pradze, gdzie zagrał podobno wyśmienity koncert, uważam za swoją tegoroczną największą muzyczną porażkę.

Kiedy gra Ahmad Jamal, w pierwszym rzędzie zobaczycie zawsze wszystkich pianistów, którzy są akurat w okolicy. Fakt, że nie został wielką gwiazdą i jazzowym celebrytą w rodzaju Herbie Hancocka, czy Chicka Corea zawdzięcza jedynie własnej decyzji nagrywania de facto jedynie solowych projektów i pozostawania od zawsze wiernym jazzowemu mainstreamowi, który doprowadził do perfekcji.

Nagrania z Alhambry pierwotnie ukazały się w postaci dwu albumów – „Ahmad Jamal’s Alhambra” i „All Of You” – wtedy raczej nikt nie wydawał podwójnych albumów (to był rok 1961). Klub prowadzony przez samego Ahmada Jamala nie zrobił wielkiej kariery, za to muzyka tam zagrana brzmi wybitnie do dzisiaj. Trio rozpadło się wkrótce po tych nagraniach, Israel Crosby zmarł w 1962 roku. Kolejny skład to Jamil Sulieman i Chuck Lampkin to już zupełnie inna historia.

Żaden ze standardów granych przez Ahmada Jamala nie stanie się wzorcowym wykonaniem, takim, które zawsze pojawia się w głowie kiedy słyszymy kolejną wersję nieśmiertelnej melodii. Kiedy pierwszy raz posłuchacie tego albumu, będzie Was irytował brzęk sztućców i rozmowy przy kotlecie. Później już pozostanie jedynie zdziwienie, że słuchacze nie do końca poznali się na muzyce, którą słyszeli ze sceny.

Ahmad Jamal Trio
Complete Alhambra And Blackhawk Performances
Format: 2CD
Wytwórnia: Jazz Lips

Numer: 8436019587591

27 listopada 2014

Joshua Redman – Compass

Dzięki takim albumom, jak „Wish”, „Spirit Of The Moment: Live At The Village Vanguard”, czy „Elastic”, a także w tym kontekście stosunkowo nowemu projektowi James Farm, Joshua Redman jest ważnym saksofonistą średniego pokolenia. Dla tych, którzy widzieli go kiedyś na żywo, oczywistym będzie, że żaden z jego albumów nie oddaje całości inwencji i scenicznej energii, jaką pokazuje w czasie koncertów. Właśnie zorientowałem się, że od „Wish” minęło już ponad 20 lat, a jest to jedna z takich płyt, o których pamiętam każdy szczegół – kiedy i gdzie ją kupiłem, w jakich okolicznościach zagrała dla mnie po raz pierwszy. To oznacza, że jest to dla mnie album ważny wśród tysięcy innych, które zagościły w moim odtwarzaczu od jego wydania w 1993 roku.

Dlatego też, jako, że Joshua Redman jest muzykiem ważnym, zastanawia mnie, dlaczego takie płyty, jak „Compass” przechodzą w zasadzie niezauważone. Album ukazał się w 2009 roku i wtedy był zwyczajnie kolejną dobrą, niczym nie wyróżniającą się płytą Joshuy Redmana. Dziś też jest jedynie pozycją w jego dyskografii. To jednak zbiór płyt wybitnych, na tle których wyróżnić się nie jest łatwo.

Ten album miało chyba w założeniu wyróżnić zatrudnienie podwójnego składu sekcji – dwu kontrabasistów i dwu perkusistów, dodać należy – postaci wybitnych na swoich stanowiskach - Larry Grenadiera i Reubena Rogersa na kontrabasach oraz Gregory Hutchinsona i Briana Blade’a na bębnach. Tego potencjału nie udało się wykorzystać w pełni i z perspektywy tych kilku lat i z pewnością kilku wieczorów spędzonych z tym albumem można uznać, że to wielka szkoda…

Nie zgadzam się jednak sam z własną tezą, tym samym tocząc wewnętrzny monolog zastanawiam się, czy aby na pewno Joshua Redman potrzebuje wsparcia sekcji rytmicznej? Od lat czekam na jego solowy album, który byłby z pewnością dziełem wybitnym, choć trudno sprzedawalnym. Dla mnie wzorcem gatunku i wyznacznikiem jakości w zakresie solowych nagrań saksofonistów pozostaje od lat „Sound Songs” Roscoe Mitchella, jestem jednak pewien, że nawet dzisiaj, wchodząc do studia bez przygotowania Joshua Redman potrafiłby nagrać album co najmniej równie doskonały.

„Compass” wypełniają saksofonowe improwizacje znane wszystkim fanom lidera z koncertów. Dla uspokojenia nastrojów w paru miejscach usłyszycie dłuższe solówki kontrabasistów. Dla urozmaicenia i uspokojenia na płycie znajdziecie też nieco bardziej wyciszone „Moonlight”, czy „Uncharted”. Pełne pasji improwizacje lidera dorównują najlepszym nagraniom Sonny Rollinsa z jego kultowych płyt sprzed ponad 50 lat. Trudno uciec również od porównania z klasykami Ornette Colemana, co po raz kolejny dowodzi tezy, że nagrania saksofonistów w trio bez fortepianu wymagają nie tylko wyśmienitego opanowania instrumentu i twórczej inwencji, ale również wyobraźni wybiegającej daleko poza zgrabne odegranie znanych standardów sprzed lat.

„Compass” to jedna z tych płyt, do których wracam często. W zasadzie nie wiem dlaczego, wiem jednak, że z czystym sumieniem mogę ją Wam polecić – być może Dla Was też stanie się równie ważnym i potrzebnym elementem kolekcji.

Joshua Redman
Compass
Format: CD
Wytwórnia: Nonesuch
Numer: 075597992304

25 listopada 2014

George Russell - Ezz-Thetics

George Russell nie jest jakąś szczególnie znaną w świecie jazzu postacią. Co innego muzycy biorący udział w nagraniu tej niezwykłej płyty, jak choćby Eric Dolphy, Steve Swallow, czy Don Ellis. Album „Ezz-Thetics” nagrany w 1961 roku to z pewnością jedna z najlepszych okazji do usłyszenia jego kompozycji w autorskim wykonaniu, a w dodatku w gwiazdorskiej obsadzie.

George Russell, człowiek, którego jazzowa kariera trwała niemal 60 lat (muzyk zmarł w 2009 roku) był raczej kompozytorem, nauczycielem i aranżerem. Jest też autorem ważnej dla teorii muzyki i istotnej dla wielu muzyków jazzowych książki „Lydian Chromatic Concept of Tonal Organisation”, która była bezpośrednią inspiracją dla Milesa Davisa i Billa Evansa tworzących „Kind Of Blue”. Wielokrotnie była również wymieniana jako ważna przez Johna Coltrane’a. Był stałym gościem słynnego w latach czterdziestych ubiegłego wieku apartamentu Gila Evansa, gdzie spotykał mało jeszcze wtedy znanych Milesa Davisa, Charlie Parkera i Johna Lewisa. Z powodu kłopotów zdrowotnych musiał porzucić karierę perkusisty zespołu Charlie Parkera. Wtedy właśnie, częściowo podczas kilkunastomiesięcznego pobytu w szpitalu napisał swoją słynną książkę.

George Russell był też wziętym jazzowym kompozytorem, ma na swoim koncie choćby „Cubano Be, Cubano Bop” – przebój Dizzy Gillespiego. Tytułową kompozycję – „Ezz-Thetic” nagrywali między innymi Lee Konitz z Milesem Davisem i Max Roach.

W latach pięćdziesiątych zaczął grać na fortepianie i spośród kilku solowych płyt z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych to właśnie „Ezz-Thetics” jest dziełem najpełniejszym i reprezentatywnym dla jego twórczości. W późniejszym okresie George Russell bywał często w Europie, pracując między innymi z Janem Garbarkiem i Terje Rypdalem. Kiedy bywał w USA, uczył europejskich skal w Bostonie w szkole muzycznej Gunthera Schullera i współpracował z Billem Evansem.

„Ezz-Thetics” to jednak nie tylko album George’a Russella – kompozytora. Zawiera również twórcze przetworzenie dwu ważnych dla niego kompozycji. Pierwsza z nich to wizjonerska aranżacja „’Round Midnight” Theloniousa Monka, utworu, o którym wielokrotnie mówił jako o jednej z najważniejszych dla niego jazzowych kompozycji – tu zresztą nie mylił się zbytnio. Dodatkowo tu właśnie znajdziecie wybitne solo Erica Dolphy.

Druga – to „Nardis” Milesa Davisa, wybór o tyle oczywisty, bowiem to jedna z tych kompozycji Milesa Davisa, która jest pod największym wpływem teorii muzycznych George’a Russella. Co ciekawe, sam Miles Davis nie był zbyt z tej kompozycji zadowolony i w zasadzie podarował ją Billowi Evansowi, który nagrywał ją później wielokrotnie. Sam autor nie nagrał jej oficjalnie chyba nigdy. Premierowe wykonanie zawiera album „Portrait Of Cannonball” Cannonballa Adderleya z 1958 roku. Na fortepianie gra oczywiście Bill Evans.

„Ezz-Thetics” to zatem ukryty skarb – album nieco dziś zapomniany, zawiera jednak ciekawe kompozycje grane przez wyśmienitych muzyków w szczytowej formie. Daje też jedną z nielicznych możliwości posłuchania fortepianu lidera – postaci niezwykle ważnej dla wszystkich muzyków jazzowych, człowieka, który uwolnił jazz z ram prostych swingowych kompozycji.

George Russell
Ezz-Thetics
Format: CD
Wytwórnia: Riverside
Numer: 02521860702

23 listopada 2014

Orange The Juice – The Drug Of Choice

W sumie to sam się sobie dziwię, że ten album mi się podoba. Zdecydowanie nie jest w moim typie. To jednak właśnie cała radość z poznawania nowej muzyki. Kiedy dostaję z wytwórni paczkę z płytami, bywa tak, że z pokaźnego stosiku większość nazwisk muzyków i nazw zespołów mówi mi niewiele. Z pewnością każdy z nich ma swoich fanów i fanki, z pewnością są ludzie, którzy byli już na kilku koncertach i kupili poprzednie płyty. To nie jest wstyd nie znać jakiegoś zespołu. Nie da się znać wszystkich. Czasem jednak mam poczucie straconego czasu i znajdowania się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. W sumie i jedno i drugie to niezbyt sympatyczne odczucia. Stracony czas to żal, że gdzieś, w przypadku tego albumu nawet całkiem blisko, działo się coś ciekawego, a mnie tam nie było.

Koncert zespołu Orange The Juice zarejestrowano w teatrze TR Warszawa i jak wynika z moim notatek – tego dnia mogłem się na nim znaleźć. To właśnie ten żal. Wspomniana alternatywna rzeczywistość, to obserwacja, że mimo faktu iż uważam się za osobę interesującą się tym co dzieje się w muzyce nieco bardziej, niż przeciętny mieszkaniec tego kraju, ominął mnie niezwykle ciekawy zespół działający już niemal 10 lat. Jak to możliwe, że nie zobaczyłem żadnego plakatu, do mojej skrzynki mailowej nie dotarło żadne zaproszenie na koncert, nie zobaczyłem w sklepie żadnej płyt zespołu? Może żyję w rzeczywistości alternatywnej, niechybnie w tym przypadku gorszej, bowiem polska scena muzyczna jest bez zespołu Orange The Juice zwyczajnie mniej ciekawa.

Jednak do rzeczy – czym jest tajemniczy i wcześniej mi zupełnie nieznany zespół Orange The Juice? To grupa niezwykle kreatywnych muzyków, którzy odnajdują się doskonale w zasadzie w każdym gatunku muzycznym, jednak nie mają ochoty dać się wpisać w żaden z nich. Uwielbiają za to zaskakiwać i szokować, co wcale nie oznacza robienia afery dla taniego efektu, a wręcz przeciwnie, oznacza doskonałą kreację artystyczną i intrygująco niespotykane doznania dźwiękowe.

Wokalista zespołu – Konrad Zawadzki niewątpliwie lubi ciężkie, metalowe brzmienia, jego bliski krzyku śpiew spada na słuchacza w zupełnie niespodziewanych momentach. Jednocześnie świetnie wychodzą mu popowe piosenki – jak choćby „Out Of Place”. To oczywiście pop w stylu Orange The Juice, niebanalny, poszukujący i zaskakujący, co jest znakiem rozpoznawczym zespołu.

Czy muzyka Orange The Juice to groteska, kpina, mielony kotlet wytworzony z resztek niechcianych, czy porzuconych pomysłów? To zupełnie coś innego, synteza, czujna obserwacja dźwiękowej rzeczywistości. To nowy gatunek muzyczny. Pamiętam czasy, kiedy wielu uważało, że podobną kpinę z prawdziwej muzyki funduje nam wszystkim Frank Zappa, dziś uważany za wizjonera i klasyka. Trudno uciec od tego porównania. To jednak porównanie dla członków Orange The Juice raczej nobilitujące. To zespół odważny, podążający własną droga, na przekór rynkowym modom i komercyjnym ścieżkom prowadzącym do popularności i kariery. Orange The Juice to grupa kreatywnych muzyków, zapewne improwizujących i spontanicznie tworzących niezwykłą materię dźwiękową, obok której nie da się przejść obojętnie.

Wiem, że czekają mnie wydatki związane ze skompletowaniem dyskografii zespołu. Album „The Drug Of Choice” w pełnym wydaniu zawiera również płytę DVD z rejestracją video koncertu, co może dodatkowo zbliżyć słuchacza do tej niezwykłej, niespodziewanej, intrygującej i niepowtarzalnej muzyki.

Orange The Juice
The Drug Of Choice
Format: CD
Wytwórnia: For Tune
Numer: ForTune 0031