13 września 2015

Jazz we Wrocławiu 1945-2000

Kilka dni temu ukazał się wrześniowy numer miesięcznika JazzPress, który możecie całkiem za darmo, jak zwykle zresztą, pobrać ze strony: www.jazzpress.pl. W tym miesiącu chyba pierwszy raz w życiu napisałem recenzję książki. Książka traktuje o jazzowym środowisku Wrocławia, a jej lektura była dla mnie niezłą wycieczką w studencką przeszłość…


 Opracowana z niezwykłą starannością przez Bogusława Klimsa i zilustrowana przez Roberta Robsa Szecówkę książka „Jazz we Wrocławiu 1945-2000” jest dla mnie pozycją szczególną. To rodzaj ilustrowanej kroniki szkolnej wydanej przez szkołę, do której chodziłem niemal 10 lat. To było na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Być może nie był to okres najciekawszy dla jazzowego Wrocławia, ale z pewnością dla mnie wyjątkowy.

Będąc uczestnikiem części wydarzeń opisywanych w tej wydanej niedawno książce z jednej strony nie potrafię być obiektywny, bowiem na jej łamach znalazłem opisy wielu koncertów w których uczestniczyłem i fotografie miejsc, które doskonale pamiętam. Z drugiej strony wiem, że czasy, które znam i które są w sumie tak niedawne, że pamięć z pewnością mnie nie zawodzi, są opisane niezwykle rzetelnie i z wielką dbałością o szczegóły. Pozwala mi to wierzyć, że nieco odleglejsza historia opisana jest równie dokładnie i bez omyłek, choć biorąc pod uwagę ilość przytoczonych faktów, wydarzeń, płyt, koncertów i biogramów wrocławskich w taki czy inny sposób muzyków i innych osób ważnych dla środowiska, błędów uniknąć niemal nie sposób.

Wielkim atutem wydawnictwa jest nie tylko zebrany materiał faktograficzny, ale również niezwykle bogaty materiał zdjęciowy obejmujący również lata najdawniejsze, zgodnie z tytułem wydawnictwa. Z pewnością łatwiej znaleźć zdjęcia sprzed lat 10 niż sprzed 70, więc autorowi należą się duże brawa.

Wspomnienia o turniejach jazzowych z lat pięćdziesiątych brzmią dziś jak wspomnienia z epoki dinozaurów. To jednak ważne tło historyczne i z pewnością dla tych, którzy pamiętają te czasy, są równie wzruszające jak dla mnie opowieści o wydarzeniach, których byłem świadkiem wiele lat później.

Inne legendarne wydarzenia z tego okresu znam z opowiadań wrocławskich znajomych – jak choćby wizytę Acker Bilka w 1956 roku, czy koncert Dave Brubecka, będący częścią jego słynnej trasy po Polsce w 1958 roku. Jeszcze dziś niektórzy wspominają słynne jam session z udziałem Rolanda Kirka w Pałacyku z 1967 roku. Gdyby policzyć we Wrocławiu tych, którzy twierdzą, że widzieli ten występ na własne oczy, z pewnością ich liczba przekroczyłaby wielokrotnie pojemność lokalu. Mnie wtedy jeszcze na świecie nie było, więc w tej konkurencji nie startuję, ale parę ciekawych chwil w Pałacyku z pewnością zapamiętam do końca życia, jak choćby może niekoniecznie jazzowy, ale również we Wrocławiu legendarny koncert Nico. Dziś w niemal każdym mieście w Polsce odbywa się co najmniej jeden jazzowy festiwal goszczący czasem równie uznane światowe gwiazdy. Wtedy jednak to musiało być naprawdę coś wielkiego…

Później wiele się zmieniło, za moich wrocławskich czasów Pałacyk był już w zasadzie tylko cieniem swojej legendy, Rura walczyła o przeżycie, a w przypomnianym współczesnym zdjęciem budynku kawiarni Artystycznej mieścił się salon gier. Niezniszczalna wydaje się jedynie solidnie po niemiecku zbudowana Hala Ludowa, która widziała wiele. Z tych wydarzeń o których przeczytałem w książce, ale wcześniej słyszałem o nich opowieści, to przede wszystkim koncert orkiestry Buddy’ego Richa i Thad Jones & Mel Lewis Big Band. Z moich czasów z Jazzu Nad Odrą – festiwalu, który w najlepszych czasach miał niemal równie wielką renomę, co Jazz Jamboree pamiętam edycję 1989 z James Blood Ulmerem i Natem Adderleyem, kilka niezapomnianych występów Tomasza Szukalskiego i niezliczoną ilość innych, najczęściej polskich składów, bowiem mój wrocławski czas nie sprzyjał importowi zagranicznych sław do Polski.

Dla mnie „Jazz we Wrocławiu 1945-2000” to fantastyczne wspomnienia. Czytając książkę sięgnąłem do swoich zapisków z wrocławskiego okresu, przejrzałem album ze zdjęciami, programy festiwali i zbiór biletów z koncertów. Z ulgą stwierdziłem, że dziś karnet na nawet najlepszy festiwal nie kosztuje 120.000 zł, choć gdyby uwzględnić zmianę wartości pieniądza to jest droższy, ale jakoś inaczej wydaje się setki, niż dziesiątki tysięcy.

Nieco kontrowersyjny wydaje mi się dział poświęcony płytom wydanym przez wrocławskich muzyków. Brak w nim pozycji najnowszych, co zrozumiałe, bowiem publikacja dotyczy okresu, który kończy się w 2000 roku, choć mogłaby zawierać jakiś aktualny suplement, jednak samo wyliczenie płyt, to trochę za mało, sam napisałem wiele tekstów o tych płytach, więc chętnie zobaczyłbym wybrane recenzje w wykonaniu wrocławskich publicystów. Może jakiś wirtualny suplement dałoby się do wydawnictwa dołożyć – chętnie pomogę…

Dziś znam wiele osób, które uważają, że jeszcze 10 lat temu jazz w Polsce to w zasadzie było tylko warszawskie Jazz Jamboree i nic innego się w Polsce nie działo. Wrocławianie wiedzą, że to absolutna nieprawda. „Jazz we Wrocławiu 1945-2000”jest cennym wspomnieniem dla tych co widzieli i równie doskonałym podręcznikiem historii dla tych, którzy nie mieli takiej okazji.

Brak komentarzy: