03 września 2015

Miles Davis All Stars – Walkin’

Kiedy we wrześniu 2011 roku rozpoczynaliśmy na antenie RadioJAZZ.FM Kanon Jazzu, parę dni trwała redakcyjna dyskusja, która płyta powinna zostać zaprezentowana jako pierwsza. Propozycji było kilka. Postanowiliśmy przyznać owo symboliczne pierwsze miejsce  najbardziej znanemu z albumów Milesa Davisa - „Kind Of Blue”. Dziś, kiedy po kilku miesiącach przerwy Kanon Jazzu wraca na antenę reaktywowanego radia, ową dyskusję na temat tego, jaki album powinien być pierwszy, odbyłem sam, a dodatkowym czynnikiem był fakt, że w Kanonie znalazło się już niemal 200 albumów, więc wybór staje się coraz trudniejszy.

Nie oznacza to, że nie ma z czego wybierać. Do tej pory starałem się zaspokoić potrzeby wielbicieli wszelkich odmian muzyki jazzowej oraz zadbać o to, żeby jak największa grupa muzyków została swoim udziałem w Kanonie uhonorowana, a ich dorobek przypomniany tym, którzy pamiętają dawne czasy i przedstawiony młodszemu pokoleniu słuchaczy RadioJAZZ.FM i czytelnikom JazzPRESSu, a także mojego bloga. W ten oto sposób, przez parę lat co tydzień odrzucałem pomysł opisania wielu wybitnych płyt tylko dlatego, że ich autorzy już w Kanonie Jazzu się pojawili i to czasem kilka razy.

Czas trochę zmodyfikować strategię układania kolejki płyt oczekujących na opisanie w Kanonie Jazzu. Od teraz będziemy sięgać nieco częściej po płyty największych sław. Stąd też na początek nowego wydania cyklu album niezwykle zasłużony dla historii gatunku, choć w chwili nagrania będący zwyczajnie kolejnym albumem w dyskografii Milesa Davisa.

Wielu historyków jazzu uznaje „Walkin’” za początek i praźródło hard-bopu, mojego ulubionego jazzowego gatunku, który dał światu tak doskonałych trębaczy jak Lee Morgan, Nat Adderley, Clifford Brown, czy Freddie Hubbard. No i oczywiście Miles Davis, który był gwiazdą wszelkich jazzowych stylów przez ponad pół wieku, a niektóre z nich nawet stworzył, co zresztą sam dowcipnie opisał w swojej autobiografii przytaczając fragment rozmowy podczas uroczystej kolacji w Białym Domu, kiedy to Nancy Reagan zapytała go, czym zasłużył sobie na zaproszenie. Miles powiedział wtedy, że w sumie to niewiele, tylko pięć albo sześć razy kompletnie zmienił historię światowej muzyki. Jak opisał swoje przypuszczenie co do zasług Nancy Reagan – to musicie już odnaleźć w książce Quincy Troupe’a sami…

„Walkin’” to jedynie pięć utworów, nagranych podczas dwu sesji w kwietniu 1954 roku, w dość przypadkowym składzie, obejmującym między innymi mało znanego saksofonistę Davida Schildkrauta, który całkiem nieźle kopiował zagrywki Charlie Parkera, co jednak w 1954 roku było w zasadzie normą i czego nikt nie uznawał za wadę.

Zgodnie z komentarzem samego lidera, jedynym świadomym wyborem była zmiana na stanowisku perkusisty – Arta Blakey’a, który grał z Milesem jeszcze miesiąc wcześniej na płycie „Miles Davis Vol. 2” zastąpił Kenny Clarke, który był w owym czasie mistrzem gry szczoteczkami, czego zresztą dowodzi jego gra na „Walkin’”. Udział Lucky Thompsona też jest raczej przypadkowy, w okresie pomiędzy zakończeniem współpracy z Charlie Parkerem w 1953 roku, a pierwszymi nagraniami z Johnem Coltrane’em w 1955 przez zespół Milesa przewinęło się kilku saksofonistów, w tym między innymi Sonny Rollins.

Czym zatem album „Walkin’” zasłużył sobie na miano początku historii hard-bopu? Czemu za taki historyczny moment nie uznaje się wydania albumu „Bag Groove” z premierowymi w formacie LP nagraniami słynnych hard-bopowych kompozycji Sonny Rollinsa „Airegin” i „Oleo”? Czy tylko dlatego, że ukazał się kilka tygodni wcześniej? Po części to właśnie chronologia.

„Walkin’” to nie była jednak przypadkowa sesja. 1954 rok nie był dla Milesa jakiś szczególnie dobry. Miles bardzo potrzebował sukcesu, walczył z narkotykowymi nałogami, chciał grać jak najwięcej, czuł rosnącą popularność stylu cool, wiedział, że staranne aranżacje „Birth Of The Cool” nie dają szans na status megagwiazdy. W desperacji wpychał się na scenę nawet tam, gdzie niekoniecznie był oczekiwany, czego dowód istnieje choćby w postaci całkiem niezłych nagrań z Lighthouse z jesieni 1953 roku.

Obie sesje, które złożyły się na „Walkin’” Miles Davis zagrał z tłumikiem, który później stał się jego znakiem rozpoznawczym. Utwór „Solar” – prosta wariacja na temat „How High The Moon” stał się jazzowym standardem, Horace Silver został ikoną hard-bopu. „Blue ‘N’ Boogie” był wyzwaniem rzuconym Dizzy Gillespie’mu. Ja zdecydowanie częściej wracam do końcówki albumu, w szczególności do „Love Me Or Leave Me”, w którym to nagraniu gwiazdą jest Kenny Clarke i jego wspomniane już szczoteczki.

A Miles Davis – to był drugi raz, kiedy zmienił bieg światowej muzyki. „Walkin’” to był w zasadzie początek jego wielkiej kariery i początek mojego ukochanego hard-bopu, który miał przyjąć jeszcze bardziej przebojowy, rytmiczny charakter, dając wiele koncertowych okazji do niebywałych solówek i niekończących się improwizacji, podobnie, jak dekadę wcześniej wymyślony przez Dizzy Gillespie’go, Charlie Parkera i Theloniousa Monka be-bop. W ten sposób jazz wrócił z kalifornijskich plaży i wykwintnych sal koncertowych do podziemnych klubów i znowu na chwilę nawiązał nierówną walkę z rock-and-rollem.

Miles Davis All Stars
Walkin’
Format: CD
Wytwórnia: Prestige / OJC
Numer: 02521862132

Brak komentarzy: