13 października 2015

Milan Svoboda Sextet – Jazz na Hrade

To będzie o polityce, zarówno tej dużej, jak i trochę mniejszej. Bardzo życzyłbym sobie sytuacji, żeby władza była dla ludzi, również dla tych, którzy interesują się kulturą. Dodajmy – kulturą światową, a nie tylko lokalnym folklorem. Życzyłbym sobie tego, żeby władza też znają się na kulturze, a nie tylko stawała do zdjęć ze światowymi celebrytami, korzystając z okazji, że akurat jest przy władzy i możliwość zrobienia zdjęcia niejako z urzędu się należy. Życzyłbym sobie, żeby władza rozumiała przemówienia odczytywane z kartki, albo nawet nie potrzebowała kartki, żeby coś do ludzi o kulturze powiedzieć. To chyba już całkowita utopia… Życzyłbym sobie, żeby władza dawała artystom poczuć, że są dla swojego kraju ważni, nie tylko dzieląc zza biurka dotacje, ale również zwyczajnie i po ludzku lubiąc ich i wspierając całkiem osobiście.

Brzmi jak utopia, choć może jednak niekoniecznie… Wystarczy spojrzeć gdzieś w pobliże, na kraje sąsiednie, które też nie mają łatwo, bo to trzeba nadrabiać zaległości gospodarcze, martwić się o uchodźców, lokalne konflikty, zanieczyszczenia i wiele innych spraw.

Cykl koncertów „Jazz na Hrade” ma długą tradycję, a jazz jest ważną sprawą dla czeskich prezydentów w zasadzie od zawsze, a już na pewno od 1994 roku, kiedy to Vaclav Havel podarował Billowi Clintonowi saksofon tenorowy, a ten , postawiony w sytuacje de facto bez wyjścia zaszczycił znany praski klub Reduta udziałem w jam session, wykazując się całkiem kompetentnym podejściem do instrumentu, co zostało utrwalone na może nie do końca legalnym, ale szeroko dostępnym, szczególnie w Czechach krążku.

W samym cyklu „Jazz na Hrade” wzięli udział kilka lat temu z wyśmienitym skutkiem Piotr Baron i Zbigniew Namysłowski. Od czasu do czasu pojawiają się tam gwiazdy zagraniczne, w tym muzycy amerykańscy, jednak to przede wszystkim miejsce dla całkiem sprawnie działającej lokalnej sceny jazzowej.

Kiedy tylko czas pozwala, tradycja nakazuje, żeby koncerty zapowiadał sam prezydent, a zapowiedź Vaclava Klausa sugeruje, że o jazzie wie wiele więcej niż napisał mu na karteczce człowiek od kontaktów z prasą, a z muzykami sekstetu Milana Svobody pozostaje w przyjacielskich stosunkach. Dodam, że Milan Svoboda na płycie prezentuje w zasadzie amerykańskie klasyki, a nie jakieś pseudojazzowe adaptacje lokalnych odpowiedników Chopina…

Muzyka brzmi soczyście, a doskonale zgrana sekcja instrumentów dętych brzmi jak najlepsze grupy ze złotych czasów hard-bopu dostarczając stosownej energii, którą nie jest łatwo znaleźć po tej stronie Atlantyku.

Dla mnie odkryciem tego albumu jest gitarzysta basowy – Filip Spaleny, którego nagrań nie miałem wcześniej okazji słuchać, a przynajmniej na pewno nie zapamiętałem go z żadnej czeskiej płyty jakoś specjalnie. Tym razem spisał się świetnie i na pewno kolejny raz, kiedy znajdę się w którymś z praskich sklepów płytowych zapytam o inne jego nagrania.

W zasadzie każda z płyt z kilkudziesięciu wydanych już w cyklu „Jazz na Hrade” warta jest polecenia. Nie znam ich wszystkich, ale te, które dotychczas słyszałem są wyśmienite, pozwalam sobie więc na ryzyko i za każdym razem, kiedy mam okazję, kupuję kolejne w zasadzie w ciemno…

Milan Svoboda Sextet
Jazz Na Hrade
Format: CD
Wytwórnia: Multisonic

Numer: 741941083522

Brak komentarzy: