24 stycznia 2015

The Edge, Jimmy Page, Jack White – It Might Get Loud

Długo bardzo ten film czekał na swoją kolejkę na mojej półce. Miał też trochę pecha. Najpierw uparcie płyta nie chciała działać w moim odtwarzaczu błękitnych dysków, który wybierałem pod kątem właściwości dźwiękowych. Potem przy kolejnej próbie – a może nie odmówi współpracy? – odtwarzacz zablokował się całkowicie i wymagał wizyty w serwisie. Po wgraniu nowej wersji oprogramowania płyta dalej odmawiała współpracy, a jedyną zmianą okazał się fakt, że kilka innych koncertów też już nie jest rozpoznawana jako właściwe płyty Blue Ray. Cóż, audiofilskie urządzenia cyfrowe nigdy nie należały do tych najbardziej uniwersalnych i kompatybilnych.

Płyta trafiła więc na zakurzoną już półkę i tak sobie leżała, pewnie jakieś dwa lata, albo dłużej. Wreszcie przyszła jej kolej – spróbować jeszcze raz, czy wyrzucić? Płytę, nie odtwarzacz… Z tego mimo problemów jestem zadowolony. Płyta nie zdążyła pokryć się zbyt grubą warstwą kurzu, bowiem w tak zwanym międzyczasie odwiedziła kilku moich znajomych i wszystkich raczej zachwyciła.

Mój odtwarzacz dalej jej nie chce, ale konsola do gier okazała się jego dobrym z punktu widzenia tej płyty, jednak dźwiękowo absolutnie beznadziejnym substytutem. W przypadku filmu „It Might Get Loud” da się jednak z tym żyć, bowiem to film w zasadzie dokumentalny, a muzyka jest tylko dodatkiem.

Dziwna to produkcja, w zasadzie nie potrafię zrozumieć zachwytów nad tym filmem, zarówno w gronie tych, którym płytę pożyczałem, jak i wśród krytyków i różnych filmowych tuzów oceniających filmy na festiwalach. Może się nie znam, ale dla mnie ten film jest zwyczajnie nudny i pełen zadziwiających i nieco mnie irytujących wniosków, do których doszli autorzy…

Dla tych, którzy nie widzieli, albo o filmie nie słyszeli – pomysł polega na luźnej rozmowie trójki gitarzystów - Jimmy Page’a, The Edge’a i Jacka White’a. Dodatkowo nieco bez związku z ową rozmową Panowie wspominają różne, trochę losowo wybrane wydarzenia ze swojego życia odwiedzając miejsca ważne dla początków ich karier.

Zanim obejrzałem film, reżyser zdążył nieco mnie zirytować jego zwiastunem umieszczonym w dodatkach, obrazkowym oświadczeniem o 3 ikonach współczesnej muzyki (albo coś w tym rodzaju). Istotnie – Jimmy Page i The Edge to postaci legendarne, ale Jack White to zdecydowanie nie jest jeszcze ten poziom… W sumie to nic do niego nie mam, jest wyśmienitym muzykiem, ale dyskografie The White Stripes i The Racounters razem wzięte nie mogą równać się w całości nawet z jedną płytą Led Zeppelin, czy dowolnym z wczesnych albumów U2 w rodzaju „October”, czy „War”. Poza wszystkim, żeby zostać ikoną, czy jakąś tam legendą, musi minąć trochę czasu, bowiem część muzyki starzeje się nie najlepiej i klasyk staje się klasykiem po jakimś czasie, a nie dlatego, że spędził kilka tygodni na listach przebojów. Historycy muzyki z łatwością wskażą setki dziś zapomnianych melodii i zespołów, które były sensacją jednego sezonu.

Być może ten film jest ziemią obiecaną dla tych, którzy na koncertach skupiają się na fotografowaniu wszelakich ciekawostek sprzętowych ustawionych na scenie i sposobu podłączenia przystawek do gitary, a nie na muzyce. Gdyby wiedzę na temat dorobku całej trójki muzyków czerpać jedynie z tego filmu – można odnieść wrażenie, że Jimmy Page kolekcjonuje gitary i uwielbia Linka Wraya – tu akurat z nim się zgadzam… The Edge spędza godziny na cyzelowaniu brzmienia i kręceniu gałkami w wielkich szafach ze sprzętem, a bez tej całej elektroniki jego zdaniem muzyka nie istnieje. W jego ogromnym zestawie przełączników włącza się brzmienia przypisane poszczególnym piosenkom, co dla mnie oznacza, że każdy koncert U2 wygląda tak samo… Tego nie lubię, choć z pewnością pierwsze 5, może 6 płyt U2 to dzieła wybitne. Później już dla mnie jest nieco gorzej… A Jack White – on z kolei wynajduje jak najgorzej brzmiące plastikowe gitary i zdaje mu się, że grając na nich (całkiem zgrabnie) zbliży się do emocji pradawnych mistrzów bluesa. Otóż nie zbliży się, bowiem blues to emocje, a nie brzmienie, a żyjąc dostatnio generalnie bluesa grać się właściwie nie da...

Z całego filmu najlepsze są dodatki, bo tam więcej muzyki i ciekawych historii. Serio. Zacznijcie od scen niewykorzystanych w filmie.. A historia o tym, jak nauczycielka gry na gitarze poprosiła 15 letniego The Edge, żeby nauczył ją grać „Stairway To Heaven”, bo on już potrafił, a wszystkie inne dzieciaki chciały, żeby nauczycielka pokazała im jak to się gra, jest najciekawszą z całego filmu…

The Edge, Jimmy Page, Jack White
It Might Get Loud
Format: Blue Ray
Wytwórnia: Universal
Numer: 5050582755503

19 stycznia 2015

Alex Riel & Stefan Pasborg – Drumfaces

Ta płyta to doskonała historia z dwojgiem bohaterów w rolach głównych. Przedstawmy zatem bohaterów. Alex Riel – ten starszy, ponad 70 letni dziś duński bębniarz, ma na swoim koncie nagrania i koncerty z taką liczbą największych sław amerykańskiego jazzu, że z samej ich listy można ułożyć niezły podręcznik gatunku. W połowie ubiegłego wieku wielu amerykańskich artystów rezydowało jakiś czas w Danii, a dobry perkusista zawsze był do grania w klubach potrzebny. Alex Riel nie próżnował, z tych naprawdę największych grał z Dexterem Gordonem, Hankiem Jonesem, Jackie McLeanem, Billem Evansem, Donaldem Byrdem, Benem Websterem, Thadem Jonesem i wieloma innymi. W przerwach grywał też w znanych w Danii zespołach rockowych. Krótko podsumowując – w Danii jest prawdziwą legendą.

Ten młodszy – Stefan Pasborg miał w życiu dużo szczęścia, bowiem od urodzenia w jego okolicach zawsze był wspomniany już Alex Riel, jego ojciec chrzestny. Kiedy 3 letni Stefan dostał od Alexa na urodziny pierwsze elementy profesjonalnego zestawu perkusyjnego, jego życie zmieniło się na zawsze, choć z oczywistych powodów wtedy tego jeszcze nie wiedział. W towarzystwie Alexa Riela słuchał wszystkich najważniejszych bębniarzy tego świata, chłonął muzykę i odkrywał swój talent. Dziś jest jednym z najważniejszych europejskich perkusistów i ma na swoim koncie sporo ciekawych nagrań.

Wspólny album obu muzyków jest zapewne spełnieniem marzeń Stefana i ciekawym doświadczeniem dla Alexa. Jest też genialnym przykładem tego, jak można połączyć w wyśmienity sposób jazzową tradycję sięgającą big0bandowego grania z lat czterdziestych ubiegłego wieku i wszystkie muzyczne doświadczenia Alexa Riela z młodością i zapałem Stefana Pasborga.

Okładka „Drumfaces” zdecydowanie nieprzypadkowo przypomina album Gene Krupy i Buddy Rich’a- „The Drum Battle”. Tak jak i on zawiera nagranie duetu perkusyjnego. Płyta jest zbiorem koncertowych nagrań zarejestrowanych w towarzystwie duńskich muzyków w czasie kilku koncertów, które Alex Riel i Stefan Pasborg zagrali od 2006 do 2012 roku.

Obaj perkusiści grają wyśmienicie, dla mnie jednak odkryciem tego albumu jest nieznany mi wcześniej pianista – Carsten Dahl, grający na staromodnym nieco, ale doskonale pasującym do konwencji tego albumu elektrycznym fortepianie, którego wspomaga na organach Hammonda również wcześniej mi zupełnie nieznany Jeppe Tuxen.

Dodatkowym smaczkiem uzupełniającym autorski repertuar jest jeden z największych jazzowych przebojów wszechczasów – „Bernie’s Tune” i melodia Boba Haggarta i Raya Bauduc’ka z lat trzydziestych – „Big Noise From Winnetka” wyciągnięta z lamusa i doskonale wpisana w stylistykę albumu.

„Drumfaces” czekało na mojej półce z nowościami jakiś czas. Ten album jest dla mnie niezwykłym zaskoczeniem i dowodem, że duńska scena jazzowa działa wyśmienicie, a biorąc pod uwagę fakt, że młodsi uczą się od starszych, z pewnością tradycja wielkich mistrzów pozostanie tam jeszcze długo żywą sztuką, a nie tylko wspomnieniem utrwalonym na płytach.

Alex Riel & Stefan Pasborg
Drumfaces
Format: CD
Wytwórnia: Stunt
Numer: 663993131221

18 stycznia 2015

Myrczek & Tomaszewski – Love Revisited

Już miałem napisać, że powstała kolejna poprawna, a może nawet i trochę lepsza płyta z jazzowymi standardami, na której Wojciech Myrczek usiłuje, zresztą całkiem zgrabnie być kolejnym Tony Bennettem. Miałem nawet napisać, że kiedy usiłuje uwolnić się nieco z tej roli i uciec od zadania z definicji niewykonywalnego, staje się z kolei kopią Ala Jareau. To też nie byłoby jakieś specjalnie naganne, bo nie ma nic złego w naśladowaniu wielkich mistrzów, może oprócz tego, że zawsze będzie to kopia. Całość ratował paroma czujnymi wejściami Paweł Tomaszewski, którego zapamiętałem z niedawnej całkiem i wielce udanej współpracy z Adamem Bałdychem.

Tak właśnie jest mniej więcej do połowy albumu, a później robi się o wiele ciekawiej. Nie znam chronologii nagrywania piosenek umieszczonych na płycie, ale od zaśpiewanego acapella wstępu do „Unforgettable” album zmienia oblicze. To coś, jakby muzycy poczuli, że mają już trochę materiału i teraz wolno już im porzucić wszelkie ograniczenia i zagrać to, co rzeczywiście chcieliby usłyszeć na własnej płycie. Właśnie od „Unforgettable” muzyka nabiera niełatwej do opisania lekkości, luzu i polotu właściwego najlepszym produkcjom fortepianowo – wokalnych duetów.

Album Wojciecha Myrczka i Pawła Tomaszewskiego należy bowiem do nieczęsto spotykanego gatunku. To nie jest płyta wokalisty i akompaniującego mu pianisty. To album dwu równoprawnych artystycznych osobowości. To produkcja przypominająca najlepsze nagrania Bobby McFerrina i Chicka Corea, czy sięgając dalej w przeszłość – Tony Bennetta i Billa Evansa.

Muzycy podjęli się trudnego zadania własnej, autorskiej interpretacji znanych i popularnych jazzowych piosenek, wykonywanych setki razy przez wszystkich największych artystów na całym świecie. Udało im się stworzyć autorskie wersje takich utworów, jak wspomniane już „Unforgettable”, „My One And Only Love”, czy „My Romance”. Sięgają też po „All Blues” z tekstem Oscara Browna Jr.’a i „Freedom Jazz Dance’ Eddie Harrisa.

„Love Revisited” to spore zaskoczenie w katalogu znanej raczej z bardziej awangardowego repertuaru wytwórni For Tune Productions. Ta płyta to wyśmienity album na światowym poziomie, zawierający międzynarodowy, znany na całym świecie repertuar. To również powinien być, przynajmniej w teorii wielki sukces koncertowy, duet potrzebujący jedynie fortepianu, wykonujący znany wszędzie repertuar to marzenie każdego organizatora koncertów. Znając energię wytwórni For Tune Productions wierzę, że to nie będzie ostatnie nagranie tego wyśmienitego duetu.

Myrczek & Tomaszewski
Love Revisited
Format: CD
Wytwórnia: For Tune
Numer: For Tune 0038