09 lutego 2015

Jens Sondergaard Quartet with Bob Rockwell – More Golson

W przypadku tej płyty w zasadzie całą robotę zabrał mi autor tekstu umieszczonego na okładce albumu – Thorbjorn Sjogren. Autor pisze niezwykle trafnie definiując naturę jazzowej kompozycji. Wspomina, że wielu muzyków potrafi niemal natychmiast wymyślić prostego bluesa, który przyda się na jam-session. Od siebie mogę dodać, że wielu potrafi trochę więcej – napisać autorski materiał na własny album, który sprawia, że płyty słucha się całkiem przyjemnie, a następnego dnia o niej zapomina. Takie kompozycje już nigdy nie pojawią się w muzycznej przestrzeni. Za to napisać przebój – melodię, którą pokolenia fanów będą potrafiły zagwizdać, a muzycy ją zaakceptują i będą nagrywać i grać na koncertach setki razy potrafią tylko nieliczni.

Zdaniem autora – i tu znowu się z nim zgadzam – wielu największych muzyków, nawet tych, którzy sprawili, że jazz zmienił się po raz kolejny, nie napisało w swoim życiu niczego, po co sięgaliby inni – wśród tych geniuszy są choćby Louis Armstrong, Count Basie, Woody Herman, Sonny Rollins, Stan Getz, Oscar Peterson, John Coltrane, czy Lester Young. Tu akurat może sam nie zaliczyłbym do tego grona Sonny Rollinsa, w końcu „Oleo” i „St. Thomas” to jego dzieła… Ale to drobiazg.

Dalej autor wymienia jego zdaniem najważniejszych jazzowych kompozytorów, a wśród nich, oprócz nazwisk oczywistych – jak Duke Ellington, Thelonious Monk, Billy Strayhorn, czy Maria Schneider wymienia Duke’a Jordana i Herbie Nicholsa. Pamięcią o tym ostatnim kupił mnie absolutnie i uznałem, że niczego innego, niż omówienie tekstu Thorbjorna Sjogrena o znakomitym albumie „More Golson” nie wymyślę.

Oczywiście w gronie tych największych kompozytorów, obok Monka, Ellingtona, Mingusa i Herbie Nicholsa autor wymienia – i tu znowu się z nim zgadzam w stu procentach, Benny Golsona. Żeby załatwić wszelkie wątpliwości tych, którzy je mają, autor przypomina i ja zrobiłbym to samo, że to właśnie Benny Golson napisał „I Remember Clifford”. Już sam ten fakt wystarczyłby, żeby uznać Benny Golsona za genialnego kompozytora.

Album „More Golson” złożony jest z kompozycji Benny Golsona, ale żeby nie było zbyt prosto i banalnie, nie znajdziecie tu „I Remember Clifford”. Dalej w tekście na okładce znajdziecie jeszcze garść historycznych informacji o tym jak Benny Golson został w zasadzie jednego dnia gwiazdą jazzowej kompozycji, kiedy nieco przez przypadek „Stablemates” polecił Milesowi Davisowi John Coltrane.

Jens Sondergaard – człowiek odpowiedzialny za album „More Golson” wielokrotnie miał szczęście grać z 86 letnim dziś, ciągle od czasu do czasu pojawiającym się na scenie Benny Golsonem, więc z pewnością miał okazję poznać wszystkie jego najbardziej znane kompozycje u źródła.

W rezultacie powstał niezwykły album, a ja znowu zgadzając się z autorem tekstu umieszczonego na płycie, chciałbym przypomnieć, że zostało jeszcze sporo ważnych kompozycji Benny Golsona, które nie zmieściły się na tej płycie i z pewnością warto w tym samym składzie nagrać drugą część.

Jens Sondergaard Quartet with Bob Rockwell
More Golson
Format: CD
Wytwórnia: Stunt
Numer: 663993120423

08 lutego 2015

Clark Terry with Thelonious Monk – In Orbit

Ten album jest nietypową, zasługującą na uwagę pozycją w dyskografii Clarka Terry i Theloniousa Monka. Dla tego drugiego – jest jednym z nielicznych nagrań, w których uczestniczył jako klasyczny sideman. Tym samym „In Orbit” można wymienić jednym tchem z takimi albumami, jak „Bags Groove” Milesa Davisa, „Art Blakey’s Jazz Messengers with Thelonuious Monk”, czy „Moving Out” Sonny Rollinsa. Thelonious Monk nigdy nie ukrywał, że jest fanem Clarka Terry. Jako sideman nagrywał niezbyt często, a jeśli nie liczyć jednego z koncertowych albumów Arta Blakey’a z 1971 roku, to właśnie sesja „In Orbit” była ostatnim nagraniem Theloniousa Monka w roli gościa.

Najważniejszym wyróżnikiem tej płyty, który sprawia, że jest wyjątkowa jest fakt, że Clark Terry zagrał ten album w całości na fluegelhornie, instrumencie zarówno przed 1958 rokiem, jak i po nagraniu „In Orbit” nieczęsto używanym jako podstawowy dla brzmienia całego albumu. Dziś oczywiście takich eksperymentów jest więcej, jednak w 1958 roku to z pewnością było coś niespotykanego.

Za pomocą tego albumu, a w szczególności takich kompozycji, jak „Pea-Eye”, czy „Buck’s Business” Clark Terry udowodnił, że odpowiednio potraktowany fluegelhorn to nie tylko łagodnie brzmiąca, balladowa wersja trąbki używana przez mistrzów tego instrumentu od czasu do czasu do zagrania jakiejś ballady, ale instrument, który żyje własnym życiem również w szybszych tempach.

„In Orbit” to również spełnienie wielkiego marzenia Philly Joe Jonesa o nagraniu płyty z Theloniousem Monkiem. Obaj muzycy zagrali razem chyba tylko ten jeden jedyny raz. Współpraca Monka z Clarkiem Terry również miała w zasadzie charakter okazjonalny i raczej koncertowy, a rozpoczęła się w niemal dwa lata przed nagraniem „In Orbit” przy okazji albumu „Brilliant Corners” Monka, na którym Clark Terry zagrał solo na trąbce w „Bemsha Swing”.

Oczywiście na „In Orbit” można spojrzeć jak na muzyczną ciekawostkę. Można skrytykować fakt, że udział Theloniousa Monka ogranicza się w zasadzie do jednej, wyśmienitej solówki w „One Foot In The Gutter” i odświeżenia jego jedynej kompozycji na płycie – „Let’s Cool One”. Można uznać, że w zasadzie dla żadnego z muzyków nie była to najbardziej udana sesja. Niektórzy uważają, że Clark Terry swoje najlepsze lata spędził pod opieką Duke’a Ellingtona. Z pewnością Sam Jones i Philly Joe Jones mają w swoich dyskografiach wiele ważniejszych nagrań (jeśli pominąć fakt, że dla Philly Joe nagranie z Monkiem było spełnieniem wielkiego marzenia).

„In Orbit” jest jednak ważnym w dyskografii całej czwórki muzyków, którzy nigdy przedtem, ani później nie spotkali się w takim składzie. Być może dla każdego z nich z innego powodu, ale jednak ważnym. Dla nas dziś to nagranie ważne historycznie, ale przede wszystkim ciągle niezwykle intrygujące.

Clark Terry with Thelonious Monk
In Orbit
Format: CD
Wytwórnia: Riverside / Fantasy / OJC
Numer: 02521863022