07 listopada 2015

Nika Lubowicz – Nika’s Dream

Album „Nika’s Dream” jest nagraniowym debiutem pochodzącej z niezwykle muzycznie utalentowanej i pracowitej rodziny wokalistki - Niki Lubowicz. Nika od lat pojawiała się na wszelkiego rodzaju jazzowych konkursach i koncertowała w towarzystwie wielu znakomitych uczestników polskiej sceny muzycznej. Na pierwszą płytę kazała swoim fanom trochę poczekać. Z pewnością warto było nad płytą popracować, w efekcie powstał bowiem niezwykle zróżnicowany, a jednocześnie spójny stylistycznie album.

„Nika’s Dream” to poszukujący debiut niezwykłej wokalistki, która potrafi również komponować i aranżować wykonywaną przez siebie muzykę. Nika Lubowicz próbuje zarówno odkryć na nowo jazzowe standardy, jak i wykorzystać towarzyszący jej zespół wytrawnych instrumentalistów do stworzenia unikalnego brzmienia we własnych utworach. Autorem dwu kompozycji – „The Blackbird” i „Na 7” jest Dawid Lubowicz, skrzypek Atom String Quartet, kolejne dwie podarował wokalistce inny członek tego zespołu – Krzysztof Lenczowski.

Członków i przyjaciół zespołu Atom String Quartet oraz rodziny Lubowiczów wspomagają gościnnie Piotr Szmidt i Andrzej Jagodziński.

Nika Lubowicz próbuje odnaleźć swoją unikalną muzyczną tożsamość pokazując wiele możliwości. Ten album zawiera zarówno klasyczne jazzowe ballady – jak zagrane z wyśmienitym akompaniamentem Andrzeja Jagodzińskiego klasyk „Softly As In The Morning Sunrise”, jak i przebojowe wykonania o zdecydowanie większej dynamice – jak choćby przebojowy utwór Niki Lubowicz – „Crazy Vibe”. „Giant Steps” Johna Coltrane’a to pokaz technicznych możliwości jazzowej improwizacji i techniki wokalnej, nawet jeśli w dużej części oparty na oryginalnej solówce kompozytora, zachwyca muzykalnością i nowoczesnym podejściem do akompaniamentu wzbogaconego brzmieniem trąbki Piotra Szmidta.

Moim faworytem jest utwór „Na 7”, przepiękne słowiańskie wokalizy splatają się w tej melodii z brzmieniem skrzypiec. Całość przypomniała mi o najlepszych nagraniach Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka z połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Jeśli cały album ma być poszukiwaniem artystycznego pomysłu na kolejną sesję, to ja głosuję na dłuższą produkcję w podobnym stylu, inspirowaną polskimi melodiami ludowymi, których wiele przypominają i odkrywają na nowo młodzi muzycy. Domieszka fascynacji elektrycznym fusion z minionej epoki nie zaszkodzi, a z pewnością Atom String Quartet wraz z Piotrem Szmidtem mogliby takiego instrumentalnego wsparcia dostarczyć.

Nie oznacza to, że pozostałe utwory są w jakikolwiek sposób nietrafione. Za moim wyborem stoi wielki sentyment do albumów w rodzaju „Body English” Michała Urbaniaka. Z drugiej jednak strony bardzo chciałbym usłyszeć kolejne ballady w rodzaju „Still Love”, łączące niebanalną warstwę instrumentalną z doskonale kontrolowanym i oryginalnym brzmieniem głosu Niki Lubowicz.

Na kolejnej płycie poproszę więcej takich wyśmienitych skrzypiec, jak w „Still Love” i „Na 7”. Atom String Quartet to wyśmienity zespół, jednak to co usłyszałem na „Nika’s Dream” przekonuje mnie do stanowczego domagania się solowych produkcji od Dawida Lubowicza.

Album Niki Lubowicz, tak jak wiele produkcji wytwórni For Tune wymyka się jakimkolwiek klasyfikacjom. Jest pełny wyśmienitych muzycznie piosenek, zagranych i zaśpiewanych na światowym poziomie. Nie wiem w jakim dziale sklepu płytowego należałoby go umieścić, jest różnorodny. Nika Lubowicz potrafi być przebojowa, refleksyjna i co równie ważne dla wokalistki, opowiadać historie w niespotykanie bezpośredni sposób. Tak dojrzałego i przemyślanego debiutu nie słyszałem od wielu lat.

Książeczka dołączona do albumu zawiera pochwały wobec jego muzycznej zawartości wygłoszone przez Andrzeja Jagodzińskiego, Urszulę Dudziak, Grażynę Auguścik, Krzysztofa Herdzina, Mieczysława Szcześniaka, Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Krzysztofa Ścierańskiego. To nie są jedynie promocyjne cytaty często kurtuazyjnie umieszczane w takich miejscach. Oni wszyscy mają rację. Oto mamy kolejną światowej klasy wokalistkę, która w dodatku nie wpadnie w pułapkę braku ciekawego repertuaru, bowiem potrafi sama go sobie napisać i zaaranżować, często w zupełnie zaskakujący, odbiegający od jazzowego idiomu sposób, poszerzając sobie tym samym grono słuchaczy, którzy uciekają na dźwięk słowa jazz…

Nika Lubowicz
Nika’s Dream
Format: CD
Wytwórnia: For Tune
Numer: 5902768701654

06 listopada 2015

Adam Bałdych & Helge Lien Trio – Bridges – Fabryka Trzciny, Warszawa 20.10.2015

„Bridges”, najnowszy album firmowany przez Adama Bałdycha był pierwszą płytą tygodnia po reaktywacji RadioJAZZ.FM. Jak podkreślałem pisząc recenzję towarzyszącą muzycznej prezentacji na naszej internetowej antenie, nie była to płyta, która zachwyciła mnie od pierwszych dźwięków. Potrzebowałem kilku tygodni, by ją zrozumieć.

Kiedy wpisywałem sobie do kalendarza datę warszawskiego koncertu prezentującego ten materiał, maiłem wiele obaw. Zdałem sobie sprawę, że materiałowi zarejestrowanemu w studio brakuje spontaniczności i energii właściwej występom na żywo Adama Bałdycha, których widziałem wiele. Brakuje też nieco intymnej relacji ze słuchaczem, która występuje w niezwykle wielkich dawkach na poprzednich płytach Adama, „Imaginary Room” i „The New Tradition”. Pomyślałem więc, że może to taki pomysł – skandynawski chłód i wyważone, nieco przytłumione dźwięki, oddalone gdzieś w muzycznej przestrzeni od Adama, jakiego znam od lat. Stąd właśnie wspomniane obawy, bowiem Adam Bałdych, jakiego znałem do czasu nagrania „Bridges” był pełen energii i spontaniczności, nawet jeśli była ona niezwykle skupiona i zorganizowana, jak w przypadku kameralnego albumu „The New Tradition”. Wieczór w Fabryce Trzciny miał udowodnić, jak bardzo się myliłem.

Deszczowy wieczór 20 października 2015 roku był niezbyt sprzyjającym momentem na organizację koncertu. Część publiczności pewnie udała się na Torwar, żeby w moim pojęciu zupełnie niepotrzebnie obejrzeć z daleka Dianę Krall. Ja sam pędziłem na koncert przez całą Warszawę prosto z mojej wtorkowego radiowego pasma autorskiego. Nie oczekiwałem wypełnionej po brzegi sali, a tak właśnie było. To zawsze robi dobre wrażenie i dodaje sporo energii muzykom.

Krótka trasa koncertowa poświęcona jest promocji albumu „Bridges”, więc spodziewałem się, jak to często bywa w takich przypadkach, co również jest naturalne dla składów zwołanych na jedno konkretne nagranie, usłyszeć materiał prosto z płyty, może jedynie uzupełniony o jakiś atrakcyjny bis i parę miejsc na nieco bardziej rozbudowane solówki. Tu znowu się pomyliłem. Usłyszałem w zasadzie zupełnie inną muzykę. Rozpoznałem oczywiście kompozycje znane z „Bridges”, jednak dziś to już zupełnie inna muzyka. Tysiąc razy lepsza, ciekawsza, od tego co na płycie, choć nie mam najmniejszego zamiaru skazywania albumu na rynkowy niebyt, to bowiem wyśmienita płyta, podnosząca muzykom poprzeczkę niesłychanie wysoko.

Co zmieniło się od czasu rejestracji studyjnej? Muzycy spędzili ze sobą trochę czasu i znaleźli swoje własne miejsca w każdym z utworów. Nieskrępowani czasowymi ramami nagrania zaplanowanego na jeden krążek, mogli zaszaleć i popisać się swoją muzyczną wyobraźnią.

Zaszaleli. Ten koncert był najciekawszym wydarzeniem muzycznym 2015 roku i wątpię, czy coś jeszcze równie fenomenalnego może się wydarzyć. Ilością innowacyjnych pomysłów brzmieniowych, wyśmienitych improwizacji, muzycznych kolorów i pozytywnej energii z tego koncertu można obdzielić całkiem pokaźny światowy festiwal jazzowy. Chyba nigdy nie widziałem Adama Bałdycha tak skupionego i jednocześnie uśmiechniętego. Gdyby ktoś obserwował ten koncert z zatyczkami na uszach, wiedziałby, że muzycy są z siebie niezwykle zadowoleni i uwielbiają grać razem. To właśnie sprawiło, że świetny materiał stał się zwyczajnie genialny.

Ten materiał musi zostać koniecznie zarejestrowany na żywo. Nie tylko w związku z wyśmienita energią płynącą ze sceny. Również dlatego, że mimo niezwykłego muzycznego porozumienia pomiędzy Adamem Bałdychem i członkami zespołu Helge Liena, pewnie ich współpraca zakończy się na tym właśnie albumie. Tak dziś działa rynek – muzycy ciągle poszukują, czasem znajdując właściwe muzyczne przyjaźnie, kiedy indziej są tylko na chwile częściami tego samego nagrania. Tym razem udało się osiągnąć niezwykłą muzyczną wspólnotę myśli i emocji.

Wirtuozeria Adama Bałdycha nie zaskoczyła mnie jakoś szczególnie, bowiem wielokrotnie słyszałem jego niezwykłe popisy wykorzystujące każdą, nawet najbardziej nieoczekiwaną możliwość wydobycia dźwięków ze skrzypiec, niekoniecznie przy użyciu smyczka… Niezwykłym odkryciem tego wieczora stał się dla mnie Per Oddvar Johansen, perkusista zespołu. Kiedy trzeba, potrafi stworzyć rytmiczny filar, jeśli jest na to miejsce, wprawnie operuje bogatym repertuarem różnorodnych brzmień skromnego w sumie zestawu. W solowych partiach improwizowanych jest melodykiem i kolorystą, nie gra zbyt wiele dźwięków, skupia się raczej na ich właściwym miejscu. Pewnie mógłby też zagrać melodię, ale tym razem nie było na to miejsca.

Jak każdy niezwykły koncert, i ten był za krótki, trochę szkoda, że sam Helge Lien nie miał więcej czasu dla siebie, choć jego duet z Adamem w jednym z utworów z „The New Tradition” wypadł rewelacyjnie. Chętnie posłuchałbym też setu złożonego z utworów norweskich muzyków z ich poprzednich albumów. Na to też zabrakło czasu. To oczywiste, że we współpracy Adama Bałdycha i zespołu Helge Liena jest jeszcze wielki muzyczny potencjał. Oby potrwała ona jak najdłużej, co w dzisiejszych czasach zarówno ze względów komercyjnych, jak i artystycznych pewnie nie jest jakoś szczególnie prawdopodobne.

O muzyce zarejestrowanej na „Bridges” pisałem, że jest kameralna, dojrzała i wciągająca. Już w studiu muzycy potrafili stworzyć brzmieniowy monolit, a może nawet coś więcej – wspólnotę emocji i przeżywania. Na scenie zyskali i posunęli się jeszcze dalej, to wspólne szaleństwo i bezgraniczne porozumienie.


To było dla mnie muzyczne wydarzenie roku 2015.

Tekst ukazał się w miesięczniku JazzPRESS w wydaniu listopadowym 2015 roku: www.jazzpress.pl

02 listopada 2015

New Simple Songs Vol. 7

„Love For Sale” – dziś trudno uwierzyć, że kompozycja Cole Portera w 1930 roku, kiedy powstała znalazła się na radiowym indeksie w związku z tekstem. Utwór powstał jako część muzycznej ilustracji teatralnego przedstawienia „The New Yorkers”. Na Broadwayu sztuka nie zrobiła jakiejś specjalnej kariery, ale „Love For Sale” jest grywane i śpiewane do dziś i z pewnością należy do tych melodii, które każdy bywalec jam sessions powinien znać.

Jak każdy dobrze napisany utwór, „Love For Sale” brzmi dobrze zagrane na dowolnym jazzowym instrumencie. Prezentację zaczniemy od polskiej wersji gitarowej. W roli głównej wystąpi Marek Bliziński, dziś nieco zapomniany, światowej klasy gitarzysta, któremu towarzyszą Paweł Jarzębski na basie i Janusz Stefański na bębnach.

* Marek Bliziński – Love For Sale – Wave

„Love For Sale” nie ma wzorcowego wykonania z okresu swojego powstania. Pierwsze nagranie pochodzi prawdopodobnie z 1931 roku. W roli wokalistki wystąpiła zapomniana dziś Libbi Holman, a pomimo zakazu emisji radiowej ta wersja zdołała wdrapać się na ówczesne listy przebojów. Dla mnie wzorcem jest nagranie Milesa Davisa z 1958 roku z albumu „’58 Sessions Featuring Stella By Starlight” z udziałem zespołu, który w tym samym składzie nagrał kilka miesięcy później „Kind Of Blue”.

* Miles Davis – Love For Sale – ’58 Sessions Featuring Stella By Starlight

„Love For Sale” posiada wiele wersji wokalnych. Dziś tekst śpiewany w przedstawieniu, do którego Cole Porter napisał ten utwór przez prostytutkę nie budzi oczywiście żadnych kontrowersji obyczajowych, a już z pewnością nie jest przedmiotem zainteresowania cenzury. Utwór śpiewały w zasadzie wszystkie wielkie wokalistki światowego jazzu. Ja najczęściej wracam do polskiego wykonania – duetu Grażyny Auguścik i Bogdana Hołowni.

* Grażyna Auguścik / Bogdan Hołownia – Love For Sale – Pastels

Z pewnością warto również przy okazji „Love For Sale” przypomnieć nieco dziś zapomniane nagranie Elli Fitzgerald z Joe Passem z płyty zarejestrowanej w połowie lat osiemdziesiątych – „Easy Living”.

* Ella Fitzgerald / Joe Pass – Love For Sale – Easy Living

Teraz coś zdecydowanie nowocześniejszego. Trudno uwierzyć, że od wydania albumu Joshua Redmana „Timeless Tales” minęło już ponad 17 lat, pamiętam premierę tej płyty i koncert w Akwarium. Wydaje się, że to było wczoraj…

* Joshua Redman – Love For Sale – Timeless Tales (For Changing Times)

„Love For Sale” grywali również pianiści. Wśród nich ten, który jako jeden z nielicznych muzyków, był często wymieniany jako ważne źródło inspiracji przez Milesa Davisa. Ahmad Jamal nagrywał „Love For Sale” kilka razy, najbardziej znane wykonanie z pewnością pochodzi z absolutnie fenomenalnego albumu „Ahmad Jamal’s Alhambra” z Chicago i zostało zarejestrowane w 1961 roku w klubie należącym wtedy do pianisty. Jego trio z Israelem Crosby i Vernelem Fournierem należy do najlepszych jazzowych trójek wszechczasów.

* Ahmad Jamal – Love For Sale – Ahmad Jamal’s Alhambra

Z kolei wzorcowe solowe wykonanie fortepianowe „Love For Sale” z pewnością należy do Arta Tatuma. Jeśli kiedyś znajdziecie gdzieś wielką paczkę płyt „The Complete Pablo Solo Masterpieces”, kupujcie w ciemno, to zestaw wart każdych pieniędzy…

* Art Tatum – Love For Sale – The Complete Pablo Solo Masterpieces

Wreszcie na koniec kolejne względnie nowe nagranie w tym zestawieniu. Rok 1993 i gwiazdorski skład - Wallace Roney, Ravi Coltrane, Geri Allen, Christian McBride i Kenny Washington.

* Wallace Roney – Love For Sale – Munchin’