28 grudnia 2016

Abbey Lincoln – A Turtle’s Dream

Poniższy tekst napisałem w 2010 roku, w kilka tygodni pośmierci Abbey Lincoln. Wtedy „A Turtle’s Dream” był albumem zbyt nowym, żeby znaleźć się w Kanonie Jazzu. Teraz właśnie skończył 20 lat, więc może się w nim znaleźć. To tylko sztucznie utworzona reguła więc nie ma sensu opisywać na nowo płyty, która jest przecież tak samo dobra, jak w 2010 roku, jak i w 1995, kiedy została nagrana.

„A Turtle’s Dream” jest moją ulubioną płytą Abbey Lincoln. Album jest dość nietypowy nie tylko dla jazzowej wokalistyki, ale również dla dyskografii samej Abbey Lincoln. Wśród słuchaczy i krytyków budzi skrajne uczucia. Bardzo wiele osób uwielbia tą płytę i uważa ją za jedną z lepszych lub nawet najlepszą w całym dorobku Abbey Lincoln. Sam się bez wątpienia do tych osób zaliczam. Jednak cała twórczość Abbey Lincoln jest dla mnie dość dziwna. Są dni, kiedy uwielbiam słuchać jej nagrań. Są również takie, kiedy wydaje mi się, że to nie jest ciekawa muzyka. Na Abbey trzeba po prostu mieć dzień. To intymna muzyka, wymagająca odpowiedniego nastroju i skupienia. Gdyby Abbey śpiewała co wieczór w jakimś pobliskim klubie jazzowym, byłbym stałym gościem. Na żywo jest dużo, dużo lepsza. Nawet w tak niewdzięcznych warunkach jak w czasie swojego ostatniego w Polsce koncertu w Sali Kongresowej w 2001 roku. Tak czy inaczej, nikt, kto słucha muzyki z uwaga nie pozostaje obojętny. Niestety na koncert już nie ma szans.

Dla mnie „A Turtle’s Dream” jest płytą wybitną. Równie wspaniałe są wczesne nagrania Abbey Lincoln z Sonny Rollinsem, jeszcze z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. No i oczywiście znakomite albumy „Abbey Sings Billie” w dwu częściach nagrane i wydane przez Enja w późnych latach osiemdziesiątych.

Słuchając „A Turtle’s Dream” nie sposób nie usłyszeć znakomitego składu towarzyszących artystce instrumentalistów. Podstawowy zespół to Rodney Kendrick, stylowy i pozostający w dyskretnym tle pianista oraz doskonała sekcja rytmiczna - Charlie Haden i Victor Lewis. Jakby tego było mało, spotykamy na płycie wybornych gości - przede wszystkim Pata Metheny, doskonale wpisującego się w styl płyty z ciekawymi solówkami trąbki Roya Hargrove i zastępującego chwilami Kendricka błyskotliwego Kenny Barrona.

Na bardzo jednolitej stylistycznie, dobrej a wręcz znakomitej płycie można jednak wyróżnić kilka wyjątkowo ciekawych momentów. Wśród nich są wszystkie partie zagrane przez Pata Metheny. Jego wejścia w „Avec Le Temps” i „Being Me” to prawdziwe perełki. Wspólne muzykowanie z Abbey przypomina doskonałe, choć dużo przecież późniejsze nagrania Pata Metheny z Anną Marią Jopek. Refren „Nature Boy” długo pozostaje w pamięci. Większość utworów na płycie jest zresztą autorstwa Abbey.

Pisząc o ważnym udziale Pata Metheny nie sposób pominąć jeszcze jednej niespodzianki umieszczonej na płycie - doskonałego duetu wokalnego Abbey z Lucky Petersonem popartego jego ciekawym solem na gitarze. Pozostaje żałować, że ta dwójka występując na Jazz Jamboree w 2001 roku w Warszawie jednego wieczoru na scenie, ale jednak całkiem oddzielnie, nie zagrała razem. Ten jeden jedyny utwór daje jednak wyobrażenie o tym, jak ciekawa mogłaby być ich szersza współpraca. Już nigdy takiej płyty się nie doczekamy. Pozostaje tylko próbka – „Hey, Lordy Mama”. To jeden ze zdecydowanie ciekawszych momentów płyty.

Takich chwil jest jednak niezliczona ilość – tak jak trąbka Roya Hargrove w „Storywise”. Właściwie każdy utwór ma swoja ciekawostkę. Nad całością snuje się leniwo niepowtarzalny głos Abbey. Jeśli macie ochotę zaprosić ją do siebie na miły wieczór, „A Turtle’s Dream” jest jedną z lepszych propozycji.

Abbey Lincoln
A Turtle’s Dream
Format: CD
Wytwórnia: Gitanes/Verve

Numer: 527 382-2

Brak komentarzy: