29 stycznia 2016

Adam Tvrdy / Brian Charette Project - Suspicious Activities

Wnikliwi i wierni słuchacze RadioJAZZ.FM z pewnością pamiętają czeskiego gitarzystę – Adama Tvrdego. W 2012 roku gościł u nas za sprawą swojego albumu „Doublewell”, a nieco ponad rok temu naszą płytą tygodnia był album jego autorskiej formacji AghaRTA Band. Tym razem Adam Tvrdy, muzyk w Polsce ciągle zbyt mało znany prezentuje nam swoje klasyczne gitarowe trio z organami Hammonda.

W zasadzie zespół z Hammondem i perkusją to jazzowy superklasyk dla każdego elektrycznego gitarzysty, szczególnie jeśli jego idolem jest Wes Montgomery, a niewątpliwie Adam Tvrdy zalicza się do licznego grona kontynuatorów hard-bopowej tradycji elektrycznej gitary.

Takie płyty możecie kupować w ciemno. To sprawdzona formuła. Trochę kompozycji własnych, jazzowe standardy i coś z muzyki popularnej. Do tego głęboki dźwięk organów i powściągliwa perkusja. To nie może się nie udać, jednak z drugiej strony trzeba zmierzyć się z takimi składami jak Pat Martino – Joey DeFrancesco, Grant Green – Brother Jack McDuff, czy wykraczający poza klasyczne hard-bopowe ramy takich zespołów duet John Abercrombie – Jan Hammer. Jest oczywiście też wzorzec wszechczasów – Wes Montgomery – Jimmy Smith. Współcześnie idee wymyślone w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia rozwijają twórczo choćby członkowie formacji Soulive. Celowo nie wspominam perkusistów, bowiem ich rola w większości wypadków wydaje się być nieco drugoplanowa.

Potencjalny klient szukający nowych nagrań w formacie gitara – Hammond – perkusja ma więc wiele do wyboru, zarówno wśród nowej muzyki, jak i reedycji starszych, genialnych nagrań wielkich jazzowego świata. Dlaczego więc warto sięgnąć po album „Suspicious Activities” Adama Tvrdy’ego i Briana Charette? Czy to tylko muzyczna ciekawostka?

Niekoniecznie. Głównie dlatego, że Adam Tvrdy, oferuje ciekawe, odrobine słowiańskie spojrzenie na jazzową gitarę. Sam wymienia jako swoich idoli zarówno postaci dość oczywiste, kiedy wysłuchacie jego nagrań – Pata Metheny, George’a Bensona i Johna Scofielda. Wspomniałem już o postaci Wesa Montgomery, dziś trudno znaleźć jazzowego gitarzystę, dla którego Wes Montgomery nie byłby wzorem, podobnie jak saksofonistom trudno uciec od Johna Coltrane’a. Adam Tvrdy wymienia również Jimi Hendrixa, Jimmy Page’a i Ericka Claptona. Nie jest jednak klonem żadnego z nich, ma własny dźwięk, rozpoznawalny niezależnie od tego, czy spogląda bardziej w stronę Ericka Claptona – jak w otwierającej album własnej kompozycji „Five For Blues”, czy w stronę Johna Scofielda – jak w „A Prayer”, czy w stronę Wesa Montgomery grając standard „It Could Happen To You”.

Brian Charette to człowiek, który pnie się po drabinie jazzowej sławy w niewiarygodnym tempie. W 2014 roku zdobył kilka amerykańskich nagród w kategorii muzycznych nadziei i debiutów. W ankiecie krytyków DownBeatu za 2015 rok znalazł się już na 4 miejscu w głównej organowej kategorii, po części z pewnością za sprawą znanych amerykańskim krytykom nagrań z Adamem Tvrdy’m. Brian często pojawia się na czeskiej scenie, co nie uniemożliwia mu współpracy z Joni Mitchell i Chaką Khan. Ma również na swoim koncie co najmniej 5 autorskich albumów, które są wysoko na mojej liście tych, które należy w najbliższym czasie zdobyć. Jest również członkiem nowojorskiego zespołu Mudville.

Adam Tvrdy gra w Czechach dużo koncertów, jeśli będziecie gdzieś w pobliżu, z pewnością warto usłyszeć go na żywo. Jest rezydentem praskiego klubu AghaRTA.

Adam Tvrdy / Brian Charette Project
Suspicious Activities
Format: CD
Wytwórnia: 2HP / Arta
Numer: 8595017420320

28 stycznia 2016

New Simple Songs Vol. 14

Audycja wyemitowana 22 grudnia 2015 roku. W zasadzie temat może być tylko jeden. Trzeba znaleźć receptę na otaczającą nas wszystkich świąteczną muzyczną tandetę i przypomnieć, że poruszając się w samym założeniu nieco tandetnej muzycznej przestrzeni choinek, sań, reniferów i świętego Mikołaja, można znaleźć sobie na ten czas muzykę wartą uwagi, a być może już wkrótce kiedy świąteczne szaleństwo się skończy, wiele z płyt, które dziś zabrzmią będzie można kupić w niezwykle okazyjnej cenie. Kto bowiem słucha kolęd w środku lata? Mnie się zdarza, w szczególności jeśli są wybitne muzycznie, a innych na antenę wpuścić nie zamierzam. Zanim jednak w całości utoniemy w świątecznych przygotowaniach, chciałbym przypomnieć fragment niezwykłego, magicznego i bez wątpienia najlepszego w karierze Arethy Franklin nagrania. Pełna emocji i niezwykłej wręcz magii płyta „Amazing Grace” z 1972 roku dostępna jest dziś w wersji rozszerzonej, wypełniającej po brzegi muzyką nagrania z dwu koncertów artystki z New Temple Missionary Baptist Church w Los Angeles. Czemu u nas nie ma takich mszy?

* Climbing Higher Mountains - Aretha Franklin
* God Will Take Care Of You - Aretha Franklin

Krótkie przypomnienie najważniejszych świątecznych płyt zacząć jest najprościej od tej, która uznawana jest przez wielu za świąteczny album wszechczasów. Ja nie do końca fenomen tego albumu rozumiem, choć zasługi jego twórcy – Phila Spectora dla muzyki i przemysłu nagraniowego nie sposób przecenić. Za chwilę fragment albumu „A Christmas Gift For You From Phil Spector”, usłyszymy Darlene Love i zespół The Ronettes.

* White Christmas - Darlene Love
* Frosty The Snowman - The Ronettes

Kolejny fragment audycji zamierzam poświęcić jednej z najczęściej grywanych w jazzowym światku kompozycji kojarzonej ze świętami. To „Jingle Bells” – piosenka napisana w połowie XIX wieku przez Jamesa Pierponta, który niczym innym w swojej kompozytorskiej karierze raczej się nie wyróżnił. Za to wielu artystów jazzowych potrafi znaleźć naprawdę niezwykłe pole do interpretacji tej prostej przecież melodii – garść przykładów jakże różnych od siebie to Carla Bley, Bela Fleck i Brian Setzer.

* Jingle Bells - Carla Bley with Steve Swallow with The Partyka Brass Quintet
* Jingle Bells - Bela Fleck & The Flecktones
* Jingle Bells (Reprise) - Bela Fleck & The Flecktones
* Jingle Bell Rock - Brian Setzer with Biran Setzer Orchestra
* Boogie Woogie Santa Claus - Brian Setzer with Biran Setzer Orchestra

W tym roku znowu udało się znaleźć niezwykłe płyty świąteczne, które pełnią rolę płyt tygodnia, jakże różne od siebie, ale obie równie świąteczne i na tyle muzycznie ciekawe, że w zasadzie nie musicie ograniczać się do kilku zimowych tygodni i możecie do nich wracać o każdej porze roku. Nasze świąteczne albumy to „Christmas is 4 Ever” Bootsy Collinsa i „A Child Is Born” Gerri Allen.

* Santa's Coming (Aka Santa Claus Is Coming To Town) - Bootsy Collins
* Angels We Have Heard On High - Geri Allen

Na koniec, jak co roku, muzyczne życzenia od Bruce’a Springsteena, który już niedługo rusza ze swoim zespołem w kolejną trasę, na razie po USA, ale ma nadzieję, że w 2016 roku odwiedzi również Europę, czego sobie i Wam wszystkim życzę…


* Santa Claus Is Coming To Town - Bruce Springsteen & The E Street Band

26 stycznia 2016

Lee Konitz - The Lee Konitz Duets

Lee Konitz to bez cienia wątpliwości jeden z najbardziej zasłużonych żyjących jeszcze na tym świecie muzyków jazzowych. To jednak nie tylko postać historyczna, ale ciągle aktywny, mimo zbliżania się do 90 urodzin artysta. Dziś może już nie wyznacza nowej drogi, nie uczestniczy w przełomowych nagraniach, ale ciągle jest wśród nas i od czasu do czasu gra koncerty, również odwiedzając w tym celu Polskę.

W niezwykle bogatym i różnorodnym dorobku nagraniowym Lee Konitza znaleźć można przeróżne składy, poczynając od nagrań solowych („Solo-Lee”), poprzez kameralne składy kilkuosobowe, gościnne występy na płytach wielkich sław, jak choćby Milesa Davisa, Gerry Mulligana czy Jimmy’ego Giuffre. Bez trudu można też z bogatej dyskografii Lee Konitza wybrać nagrania orkiestrowe – jak choćby jego własny Big Band – „Europa Jazz” z 1981 roku, „An Image: Lee Konitz with Strings” z 1958, czy udział w big bandzie Gila Evansa z lat pięćdziesiątych. Lee Konitz grał też w pierwszym wielkim zespole Milesa Davisa, grupie muzyków odpowiedzialnych za nagranie „Birth Of The Cool” w końcówce lat czterdziestych ubiegłego wieku. Jednak od zawsze niezwykle ważną częścią jego dyskografii były duety. Te nowsze – jak choćby wyśmienite nagrania koncertowe z pianistą  - Alanem Broadbentem z początków XXI wieku, jak i te starsze, z Marcialem Solalem z lat osiemdziesiątych, z Redem Mitchellem z lat siedemdziesiątych i te najstarsze – jak album poświęcony takim składom – „The Lee Konitz Duets” z 1967 roku.

Album „The Lee Konitz Duets” pokazuje jak wszechstronnym artystą jest Lee Konitz. Znajdziecie tu odrobinę dixielandu, be-bopu, hard bop i free jazz w przeróżnych odmianach. Lider u boku Marshalla Browna gra wyśmienitą wersję „Struttin' With Some Barbecue” – kompozycji drugiej żony Louisa Armstronga – Lil Hardin Armstrong. Po chwili otwiera się na zdecydowanie bardziej nowoczesne granie w znakomitym saksofonowym duecie z Joe Hendersonem w „You Don’t Know What Love Is”. Szkoda, że nie powstał nigdy cały album tej dwójki.

Free jazzową formę przybiera muzyczne spotkanie Lee Konitza ze skrzypkiem Ray Nance’m. Do tego jeszcze obiecujący wiele abstrakcyjny duet z Jimem Hallem (znowu należy żałować, że nie nagrali więcej razem), a także swingowy „Checkerboard” z pianistą Dickiem Katzem. Duety z pianistami miały już niedługo stać się znakiem rozpoznawczym Lee Konitza.

Przy okazji tej sesji Lee Konitz spotkał też starego znajomego, jeszcze z czasów, kiedy razem grali w orkiestrze Stana Kentona na początku lat sześćdziesiątych – Richie’ego Kamuca. W ich wykonaniu „Tickle Toe” brzmi trochę jak duet Lestera Younga z samym sobą. Nic w tym dziwnego, dla obu saksofonistów Prez był przecież muzycznym idolem we wczesnym okresie ich kariery. Specjalnie dla tego utworu Lee Konitz zamienił swój ulubiony alt na saksofon tenorowy.

Lee Konitz nagrał wiele wybitnych płyt. Kiedy wracam od czasu do czasu do „The Lee Konitz Duets”, zawsze pozostaje oprócz zachwytów żal, że nie powstało więcej nagrań lidera z muzykami, których zaprosił do wspólnego zrealizowania tego dość niezwykłego projektu.

Lee Konitz
The Lee Konitz Duets
Format: CD
Wytwórnia: Milestone / Fantasy / Universal
Numer: 60075338462 (część zestawu „The Milestone Albums”)

24 stycznia 2016

New Simple Songs Vol. 13

Audycja wyemitowana 15 grudnia 2015 roku. Czas uzasadnia taki początek audycji. To fragment naszej świątecznej płyty tygodnia. Jak wskazuje tradycja RadioJAZZ.FM – szukamy propozycji niebanalnych muzycznie, nieprzewidywalnych i innych niż wszystkie. O kolędach w wykonaniu Bootsy Collisa przeczytacie więcej tutaj:


* Boot-Off (Aka Rudolph The Red Nosed Reindeer) - Bootsy Collins

Tematem audycji jest monumentalne wydawnictwo o równie długim tytule: The Duke Ellington Centennial Edition: The Complete RCA Victor Recordings (1927-1973)”. Jak ów tytuł wskazuje – to zebrane w jednym świetnie wydanym i genialnie udokumentowanym wydawnictwie, na 24 wypełnionych po brzegi płytach kompaktowych, wszystkie dostępne nagrania Duke Ellingtona, które powstały dla wytwórni RCA. W jednym pudełku zebrano nagrania, które dzieli niemal 50 lat. Dla jazzu to wieczność, jednak całość łączy nazwisko jednego z największych muzyków jazzowych. Przynosząc do studia tą wielką paczkę płyt mógłbym realizować ciekawe muzycznie audycje co tydzień przez jakieś pół roku bez przerwy. Może jednak ktoś nie lubi Ellingtona aż tak? Nawet jeśli nie lubicie muzyki Duke Ellingtona, lub uznajecie, że ten styl trochę już dziś jest nieaktualny, warto docenić jego kompozycje, grane do dziś aranżacje i sztukę prowadzenie zespołu, a także porównywalny chyba jedynie z Milesem Davisem i Artem Blackey’em talent do znajdowania mało znanych muzyków i robienia z nich wielkich gwiazd…

Cofnijmy się zatem do prehistorii Duke Ellintona, do czasów, kiedy jazz był rozrywkową muzyką taneczną. Nagrania pochodzą z roku 1930, a w składzie orkiestry wybitne osobowości i wierni towarzysze Duke Ellingtona -między innymi Cootie Williams na trąbce, Joe Nanton i Juan Tizol na puzonach, Barney Bigard na klarnecie i tenorze, Johnny Hodges na alcie, Harry Carney na alcie i barytonie i Sonny Greer na bębnach. Jedyne, czego można żałować, to fakt, że w zasadzie wszystkie nagrania z tamtych czasów mają około 3 minut, bo takie wtedy były dostępne płyty. To nie dawało zbyt dużo miejsca na jakieś szczególnie rozbudowane popisy solowe…

* Hittin' The Bottle - Duke Ellington & His Cotton Club Orchestra
* That Lindy Hop - Duke Ellington & His Cotton Club Orchestra

Przenieśmy się do roku 1945. W tym czasie utrzymać wielką orkiestrę nie było już tak łatwo, jazz powoli przenosił się do małych klubów i swing był wypierany przez be-bop i mniejsze składy. Duke Ellington również nagrywał w mniejszych, bardziej kameralnych składach, a nawet solo, jednak jego znakiem rozpoznawczym zawsze była duża orkiestra, którą jako jeden z nielicznych potrafił utrzymać przy życiu, znajdując jej tyle zajęcia, żeby można było wszystkim wypłacić godziwe wynagrodzenia. Ta ilość pracy miała też swoje minusy – wielu długoletnich członków zespołu zwyczajnie nie miało czasu i siły pracować poza orkiestrą, więc nie mieli okazji wykazać się swoim talentem w roli liderów. Do nielicznych należeli Lawrence Brown i Johnny Hodges. W początkowym okresie swojej kariery, Duke Ellington często z orkiestrą grał znane rozrywkowe przeboje i popularne melodie z desek Broadwayu. W latach czterdziestych i później przeważały już jego własne kompozycje, często napisane wspólnie z którymś z członków orkiestry. Zresztą wkład Duke Ellingtona w napisanie tych dziś już znanych na całym świecie jazzowych standardów często był kwestionowany. To jednak temat dla prawników, dziś ważny jedynie dla spadkobierców autorów tych melodii. To nie zmienia niczego w muzyce. Oto przykład twórczości kompozytorskiej Duke Ellingtona z lat czterdziestych.

* It Don't Mean A Thing (If It Ain't Got That Swing) - Duke Ellington & His Orchestra
* Sophisticated Lady - Duke Ellington & His Orchestra

Duke Ellington w zasadzie od zawsze był liderem swojego własnego zespołu. Pojawiał się gościnnie jako pianista wielkich gwiazd, jak choćby Elli Fitzgerald, bywał też zapraszany do gwiazdorskich składów z Louisem Armstrongiem, Countem Basie, czy Johnem Coltrane’em. W latach czterdziestych występował również w takich zestawieniach, jak choćby w 1946 roku na rozdaniu nagród magazynu Esquire, po raz pierwszy według mojej najlepszej wiedzy spotkał wtedy na scenie Louisa Armstronga.

* Long, Long Journey - Esquire All-American 1946 Award Winners feat. Louis Armstrong
* The One That Got Away - Esquire All-American 1946 Award Winners feat. Red Norvo

Z konieczności wiele nagrań z tego wybitnie przygotowanego pod względem edytorskim zestawu trzeba w godzinnej audycji pominąć. Wiele z albumów, których zawartość jest elementem „The Duke Ellington Centennial Edition: The Complete RCA Victor Recordings (1927-1973)” zasługuje na miejsce w naszym radiowym Kanonie Jazzu. Z pewnością jedną z takich płyt jest „Duke Ellington's Concert Of Sacred Music”, pierwsza z trzech płyt zwanych dziś „Sacred Concerts”, nagrana przez orkiestrę Duke Ellingtona w 1965 roku. Sam kompozytor uważał to nagranie za jedno z najważniejszych w swojej niezwykle bogatej dyskografii.

* Come Sunday - Duke Ellington & His Orchestra
* The Lord's Prayer - Duke Ellington & His Orchestra

Na koniec jeszcze dwa utwory pochodzące z albumu „The Popular Duke Ellington” z roku 1967. Wtedy to był rodzaj muzycznego podsumowania, jednego z wielu, przypomnienie starych przebojów i próba ich odnowienia.

W godzinę nie sposób opowiedzieć historii jednego z największych amerykańskich muzyków XX wieku. Do tematu z pewnością jeszcze wrócę.

* Take The A Train - Duke Ellington & His Orchestra

* I Got It Bad (And That Ain't Good) - Duke Ellington & His Orchestra