19 lutego 2016

Pat Martino with Jim Ridl – Nexus

Premierowy album Pata Martino zawiera po raz kolejny, podobnie jak poprzedni - „Alone Together with Bobby Rose” materiał z obszernych prywatnych archiwów artysty. Tym razem Pat Martino sięgnął po nagrania koncertowe z połowy lat dziewięćdziesiątych z klubu Tin Angels z Filadelfii. Czyżby artystę dopadła twórcza niemoc i musiał sięgać po przypadkowy materiał znaleziony gdzieś w rodzinnych zasobach? W sumie przyczyna nie jest ważna. Ten wyśmienity materiał wart jest wydania niezależnie od tego, że powstał 20 lat temu.

Nietypowe zestawienie instrumentów – tylko gitara i fortepian, wspomagany od czasu do czasu elektrycznymi klawiaturami jest idealnym polem do wspólnej improwizacji doskonale rozumiejących się muzyków. Duetów fortepianu i elektrycznej gitary w historii jazzu nie znajdziecie zbyt wiele. Ja przypominam sobie jeden wybitny, choć jakże różny od Pata Martino i Jamesa Ridla – genialne nagrania Billa Evansa i Jima Halla, z których to pierwsze – „Undercurrent” należy do absolutnych klasyków.

Czy „Nexus” jest równie wybitny? Moim zdaniem będzie klasykiem. Za kolejne 20 lat ten album, złożony z nagrań dokonanych przez Pata Martino w czasie serii klubowych koncertów będzie częścią historii jazzowej gitary. To jeden z najlepszych albumów Pata Martino od wielu lat, co nie oznacza, że te, które ukazywały się ostatnio były nieciekawe.

„Nexus” to muzyczna koncepcja Pata Martino w pigułce. Być może, jeśli chcecie mieć jeden album tego wybitnego gitarzysty, to właśnie „Nexus” jest dobrym wyborem. Większość nagrań Pata Martino to klasyczne gitarowe tria z organami Hammonda i perkusją. To jednak właśnie duet z fortepianem wydobywa z jego gry to, co najlepsze. Nienaganną technikę, unikalne koncepcje harmoniczne, spontaniczne i inteligentne improwizacje, a także umiejętność bycia liderem, a nie jedynie gwiazdą na tle zespołu.

Jim Ridl z pewnością nie jest muzykiem nieznanym, jednak to właśnie z zespołem Pata Martino nagrał swoje ważne płyty – „Interchange”, „Night Wings” i „The Maker”. Warto jednak przy okazji sięgnąć również po jego solowe dokonania, w tym wyśmienity „Blues Liberations – Solo Piano”. Lista muzyków, z którymi grał i nagrywał Jim Ridl jest niezwykle imponująca. Dla mnie jednak jest od czasów „Interchange” idealnym pianistą dla Pata Martino. To właśnie z okresu, kiedy powstawał ten wyśmienity album pochodzą wydane dziś nagrania duetu Pat Martino – Jim Ridl.

Dwójka muzycznych przyjaciół, rozumiejących się bez słów, grających dobrze znany sobie materiał, który w sporej części sami napisali. Mały klub, w którym z pewnością czuli się jak w domu. Luz, swoboda twórcza, sprzyjajaca publiczność i artystyczny geniusz. Takie okoliczności sprzyjają powstawaniu niezwykłej muzyki. Tak właśnie stało się w przypadku nagrań umieszczonych po latach na płycie „Nexus”.

„Recollections” i „Interchange” to kompozycje Pata Martino z nagranego z udziałem Jima Ridle’a albumu „Interchange”. „Tenetree” i „Sun On My Hands” to utwory pianisty, ten drugi Pat Martino umieścił wiele lat później na płycie „Think Tank”, podobnie jak „The Phineas Trane” Harolda Maberna dedykowany Phineasowi Newbornowi i Johnowi Contrale’owi. To idealne połączenie muzycznych wzorców obu muzyków. „Country Road” to wielokrotnie wspominana przez uczniów Pata Martino jego kompozycja, którą musieli grać na lekcjach, a której Pat nigdy wcześniej nie umieścił na żadnej oficjalnej płycie. Klasyki – „Oleo” i „Naima” zamykają ten zdecydowanie za krótki album…

Pat Martino with Jim Ridl
Nexus
Format: CD
Wytwórnia: HighNote
Numer: 632375727420

14 lutego 2016

Marek Napiórkowski, Artur Lesicki – Studio Koncertowe Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego, Warszawa, 21 stycznia 2016

Koncert Marka Napiórkowskiego i Artura Lesickiego zorganizowany w warszawskim Studiu PR im. Witolda Lutosławskiego był związany z promocją wydanego niedawno przez wrocławską wytwórnie V-Records albumu obu artystów – „Celuloid”. Ten album jest jedną z najlepszych polskich płyt 2015 roku. Jego premiera odbyła się bodajże we wrześniu 2015 roku. Biorąc pod uwagę niezwykłą jakość muzyki oraz chwytliwy medialnie temat znanych wszystkim filmowych melodii, do dziś jestem nieco zaskoczony faktem, że całość nie jest opisywana jako wydawnicza sensacja w mediach skierowanych do tak zwanego szerokiego odbiorcy. Jeśli się do nich zaliczacie – nie obrażajcie się, sam fakt oglądania telewizji śniadaniowej nie czyni z nikogo człowieka ani gorszego, ani lepszego, jednak faktem jest, że „Celuloid” stanowi genialny temat dla wszelakiego rodzaju mediów traktujących muzykę jako niekoniecznie potrzebny ozdobnik i dodatek do programów.

Promocja temu albumowi jest potrzebna, bowiem dzięki takim właśnie płytom, odrobina dobrej muzyki może trafić tam, gdzie na co dzień jej w zasadzie nie ma. Ludzie kupią „Celuloid” dlatego, że tam jest muzyka z „Wojny Domowej” i „Lalki”, a nie dlatego, że znają muzyków odpowiedzialnych za to wyśmienite nagranie.

Niestety ludzie kupują Możdżera i Millera, może jeszcze Jopek i w ten sposób mają załatwioną konieczną dla lepszego samopoczucia odrobinę tak zwanej wysokiej kultury muzycznej. Ja nic do Możdżera i Millera nie mam, im również zdarzają się wyśmienite nagrania. Fakt bycia celebrytą w jazzowym świecie nie uniemożliwia osiągnięcia artystycznych wyżyn własnych możliwości, wielu jednak rozleniwia… To tak przy okazji.

„Celuloid” powinien być hitem sprzedaży, a mam wrażenie, że nie widuję go w promocyjnych miejscach w tak zwanych dobrych sklepach muzycznych.

Doskonałe akustycznie i mające swoją publiczność studio koncertowe im. Witolda Lutosławskiego, miejsce, gdzie nagrano wiele wyśmienitych płyt i zarejestrowano jeszcze więcej koncertów powinno być wymarzonym otoczeniem dla kameralnej, skupionej i wielowarstwowej muzyki duetu Napiórkowski – Lesicki.

Przewrotnie podsumowując wydarzenie tego wieczoru – czuję się trochę rozczarowany, choć w sumie spodziewałem się dokładnie tego, co usłyszałem. Sami muzycy w wersji studyjnej podnieśli sobie poprzeczkę niezwykle wysoko. Czy nabywca biletu na koncert powinien spodziewać się, że dostanie dużo więcej, niż może usłyszeć na płycie – ja uważam, że mam takie prawo i tu czuję się nieco rozczarowany.

Koncert wypadł wyśmienicie, ale jedynie równie dobrze, jak dźwięki, które znam z płyty, do której często wracam. Tego wieczoru poczułem, być może w zupełnie nieuzasadniony sposób, że to co mają do zaproponowania Marek Napiórkowski i Artur Lesicki jest doskonale i pięknie zaplanowane, że każdy dźwięk ma swoje miejsce, a całość muzycznej przestrzeni jest wypełniona tym planem na tyle gęsto, że nie ma już miejsca na odrobinę nawet spontaniczności i improwizacji.

„Celluloid” to fantastyczny, odważny i zupełnie niekomercyjny projekt z wielkim, niewykorzystanym jeszcze komercyjnym potencjałem. Koncert promujący ten album powinien zobaczyć każdy, a następnie natychmiast kupić płytę, żeby lepiej zapamiętać te niezwykłe dźwięki.

Tekst ukazał się w lutowym numerze miesięcznika JazzPRESS, który znajdziecie tutaj: www.jazzpress.pl