08 października 2016

Sonny Clark - Cool Struttin'

„Cool Struttin’” to absolutny klasyk hard bopu. Oczywiście kiedy każdy z fanów tego niezwykle kreatywnego jazzu z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zacznie układać swoją listę najlepszych albumów, szybko znajdzie się na niej kilkadziesiąt pozycji, u każdego nieco innych i w nieco innej kolejności. Sam kiedyś próbowałem, najpierw spisując albumy, bez których hard bopowa kolekcja obyć się nie może, a później próbując skrócić listę, która szybko urosła do ponad 100 albumów. Nie potrafiłem niczego z niej usunąć. Z pewnością na każdej takiej liście musi znaleźć się „Cool Struttin’”. W zasadzie w ciemno, za sam opis na okładce.

Czas nagrania albumu – styczeń 1958 roku. Wytwórnia Blue Note, miejsce nagrania – studio Rudy Van Geldera w Engelwood Cliffs, około 15 kilometrów od centrum Harlemu, wystarczy przedostać się przez most George’a Washingtona na drugą stronę rzekę Hudson. To była typowa, jednodniowa, a raczej jednonocna sesja nagraniowa, jakich wtedy w salonie skromnego domu Rudy Van Geldera odbywało się wiele. Wkrótce, w 1959 roku Rudy Van Gelder otworzył nowe studio, już w specjalnie do tego celu przystosowanym budynku.

Piątka muzyków znała się doskonale, grywali w takim, czy innym zestawieniu razem od lat, przychodzili słuchać siebie w różnych nowojorskich klubach, często uczestniczyli we wspólnym spontanicznym muzykowaniu, nie oglądając się na płytowe kontrakty i zobowiązania dnia następnego. Wszyscy byli wtedy na topie.

„Cool Struttin’” to w zasadzie proste bluesowe granie. Jest jednak w tej sesji rodzaj muzycznej magii, czegoś, co wyróżnia ją spośród innych muzycznych spotkań w salonie Rudy Van Geldera tamtych czasów. Coś, co czyni ten album genialnym wśród wybitnych, podobnie jak „Kind Of Blue” obok innych nagrań Milesa Davisa z końca lat pięćdziesiątych.

Wspólne muzykowanie Arta Farmera i Jackie McLeana zaczęło się jeszcze w zespole Gene’a Ammonsa, stąd proste, bluesowe kompozycje wyraźnie się im spodobały. Od bluesowego kanonu odbiera jedynie kompozycja Charlie Hendersona i Rudy Vallee – „Deep Night”. To melodia, którą z łaskawości nazwę rozrywkową, która jednak za sprawą doskonałej solówki lidera stała się prawdziwą perełką. Ciekawe czemu „Deep Night” znalazła się tuż obok „Sippin’ At Bells” Milesa Davisa? Czy muzycy zasłuchali się we Franka Sinatrę, czy Duke Ellingtona? Najbardziej prawdopodobna inspiracja, to nagrany 4 lata wcześniej album Buda Powella „Jazz Original”, który niespodziewanie otwiera doskonałe wykonanie „Deep Night”. Bud Powell był przecież muzycznym idolem Sonny Clarka.

Co jest istotą piękna „Cool Struttin’”? Świetne solówki wyśmienitych instrumentalistów, bez zbędnego gwiazdorzenia i zbędnych przepychanek? Relaksująca atmosfera niezobowiązującej sesji? Wspaniałe muzyczne porozumienie i wielkie doświadczenie? Równowaga? To wszystko złożyło się na doskonały album, jedno ze szczytowych osiągnięć ery hard bopu.

Dodawane we współczesnych cyfrowych edycjach utwory – kompozycja lidera „Royal Flush” i standard „Lover” Rodgersa i Harta dowodzą jedynie, że odrzuty z sesji w większości wypadków powinny rzeczywiście pozostać odrzutami, nie bez powodu nie znalazły się na pierwotnej, analogowej wersji albumu. Czemu miał służyć eksperyment zamiany „Lover” w walczyka? Może sprawdzeniu jakiejś koncepcji, która się nie sprawdziła? Nie warto zaprzątać sobie głowy dodatkowymi, bonusowymi utworami.

Dziś Sonny Clark pamiętany jest raczej jako wybitny sideman, ulubiony pianista Alfreda Liona, jednego z założycieli Blue Note. Pozostaje nieco anonimowym bohaterem wielu doskonałych płyt Granta Greena, Dextera Gordona, Lee Morgana, Sonny Rollinsa, Charlesa Mingusa i wielu innych. Całkiem niesłusznie. Warto sięgnąć po nagrania, w których doskonale odnajdował się w roli lidera, a najlepszym początkiem takiej muzycznej wyprawy do przeszłości będzie właśnie „Cool Struttin’”.

I jeszcze jedno – dla ciekawskich – damskie nogi na okładce, według monografii opisującej kultowe okładki płyt jazzowych, należą do żony właściciela Blue Note – wspomnianego już Alfreda Liona. Musiał rzeczywiście lubić Sonny Clarka, skoro podarował mu zdjęcie nóg żony na okładkę, które pewnie zostało wykonane specjalnie w tym celu, bo Francis Wolff raczej nie robił przypadkowych zdjęć rodzinnych.

Sonny Clark
Cool Struttin’
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 077774651325

06 października 2016

Don Cherry, John Tchicai, Irene Schweizer, Leon Francioli, Pierre Favre - Musical Monsters

Często zastanawiam się nad mechanizmami, które wprawiają w ruch biznes muzyczny. Ta niemająca nic wspólnego ze sztuką maszyna sprawia, że wydawcy decydują się z sobie tylko znanych powodów wydawać płyty, które raczej nigdy nie powinny się ukazać, inne nagrania natomiast na lata, czasem całe dziesięciolecia lądują na półkach, czasem czekając cierpliwie na swoją kolej, czasem ginąc na zakurzonych półkach w oczekiwaniu na cudowne odnalezienie. W takie cudowne i przypadkowe odnalezienia niekoniecznie wierzę każdemu wydawcy na słowo. To często element promocyjnej strategii.

Koncert wydany przez Intakt czekał na swój czas 36 lat. Dlaczego – nigdy się nie dowiemy. Czekał starannie zarejestrowany i zabezpieczony przed upływem czasu w prywatnych archiwach organizatora festiwalu w Willisau – Niklausa Troxlera. Ten festiwal jest źródłem wielu ciekawych nagrań, a wytwórnia Intakt korzysta z archiwum organizatorów wydając między innymi wyśmienity koncert Cecila Taylora – „The Willisau Concert” z roku 2000.

Inicjatorką wydania „Musical Monsters” jest Irene Schweizer, która po latach zauważyła, że zarejestrowany w 1980 roku spontaniczny i w pełni improwizowany materiał dobrze zniósł próbę czasu nie tylko w związku ze starannym przechowywaniem przez posiadacza taśm – wspomnianego już Niklausa Troxlera, ale przede wszystkim w związku z wyśmienitą muzyką, jaką wtedy udało się zagrać i zarejestrować.

„Musical Monsters” to jedyna okazja, kiedy Irene Schweizer spotkała się na scenie z Donem Cherry. Tytuł albumu świetnie oddaje naturę festiwalowego spotkania. Oto bowiem na jednej scenie stanęli Don Cherry – guru freejazzowej awangardy i jeden ze współtwórców fusion. Dla europejskich słuchaczy był częścią legendy Ornette Colemana. Wiele lat mieszkał w Europie i często grał z muzykami tworzącymi w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych europejską scenę muzyki improwizowanej. Grono muzyków, z którymi współpracował było niezwykle zróżnicowane, wśród nich oprócz Ornette Colemana, Johna Cotrane’a i Carli Bley znajdziecie między innymi Lou Reeda, Colina Walcotta, Sun Ra i Krzysztofa Pendereckiego (album „Actions”). Irene Schweizer w 1980 roku była jednym z liderów europejskiej muzyki improwizowanej. Współpracowała z perkusistą Louisem Moholo i została zaproszona przez Lindsay Copper do Feminist Improvising Group. W Europie nie grało się wtedy free jazzu, to była europejska muzyka improwizowana. To w wielu przypadkach otwierało drzwi do sal koncertowych i festiwali znanych z klasycznego repertuaru. W niektórych krajach również ułatwiało uzyskanie instytucjonalnego wsparcia, które było potrzebne, a niechętnie udzielane twórcom muzyki rozrywkowej, czyli jazzu, ambitna awangarda, to co innego.

John Tchicai urodził się w Danii, ale muzyczne szlify zdobywał w Nowym Jorku pod okiem Archie Sheppa, Alberta Aylera i Johna Coltrane’a, więc kiedy wrócił do Europy stał się jedną z głównych postaci wszelakiej awangardowej muzyki improwizowanej. Scena festiwalu w Willisau była mu dobrze znana, podobnie jak kreatywność Irene Schweizer – razem nagrali tam w 1975 roku dobrze przyjęty album „Willi the Pig”.

Pierre Favre i Leon Francioli to uznani szwajcarscy muzycy, często udzielający się w awangardowych projektach. Pierre Favre współpracował z Irene Schweizer od lat, a koncert zagrany na festiwalu w Willisau w 1968 roku przez Trio w składzie Irene Schweizer – Pierre Favre – George Mraz uchodzi za jedno z pierwszych ważnych freejazzowych wydarzeń w Szwajcarii. Prawdopodobnie nie został jednak zarejestrowany – chyba, że Niklaus Troxler znajdzie go kiedyś przypadkiem w czasie świątecznych porządków. Późniejsze często powtarzane na festiwalu koncerty zespołu, w którego składzie miejsce George’a Mraza zajął Leon Francioli dały temu zespołowi nie tylko status nadwornej sekcji festiwalu, ale również pozwoliły zapraszać do wspólnej improwizacji gości, którymi w 1980 roku byli Don Cherry i John Tchicai. Ten ostatni miał początkowo zagrać z własnymi muzykami, ale po festiwalu w Montreux był zmuszony wysłać muzyków do domu do Danii, bo nie mógł im zaoferować wystarczającej ilości koncertów, żeby mogli zarobić na utrzymanie w oczekiwaniu na festiwal w Willisau. Po raz kolejny okazało się, że warto mieć status dyżurnej sekcji rytmicznej..

Tak więc wszyscy muzycy grywali ze sobą w przeróżnych konfiguracjach już wcześniej, choć dla Irene Schweizer i Dona Cherry był to ich pierwszy wspólny występ. Don Cherry pojawił się w Willisau w dzień koncertu i muzycy wyszli na scenę w zasadzie bez próby, uzgadniając jedynie tytuły kilku utworów, które będą stanowić podstawę do spontanicznego muzykowania. Reszta to muzyczna magia. Posłuchajcie sami.

Don Cherry, John Tchicai, Irene Schweizer, Leon Francioli, Pierre Favre
Musical Monsters
Format: CD
Wytwórnia: Intakt

Numer: Intakt CD 269/2016