04 lipca 2018

Jeff Martin feat. Mitch King – Live in Geelong, VIC, Australia, 28.06.2018


Wrócić po kilku miesiącach niezapowiedzianej przerwy wypada w jakiś odrobinę choć spektakularny i nietypowy sposób. Ja stawiam tym razem na egzotykę. Życiowe okoliczności wyeksportowały mnie na jakiś czas do Australii, gdzie żyje się jakby trochę inaczej i scena muzyczna też wygląda odmiennie. Jednak zapewniam, że muzyka, tak jak wszędzie dzieli się na dobrą i złą, a koncerty na takie, kiedy występującym artystom zależy i się chce i te inne, które są stratą czasu i pieniędzy.

Na zorientowanie się w jazzowej scenie w Melbourne i okolicach potrzebuję trochę czasu. Gra się tu na żywo sporo, jednak jakość tych występów bywa różna – od wykonawców, którzy u nas nie mieliby szans zagrać na najmniejszej nawet scenie, po światowe gwiazdy grające w małych pubach i przeróżnych miejscach, które trudno podejrzewać o działalność artystyczną..

Na pierwszy koncert, który zapamiętam dłużej niż kilka dni trafiłem w zeszłym tygodniu w barze The Workers Club w Geelong, dużym jak na warunki australijskie mieście położonym godzinę jazdy samochodem na zachód od Melbourne. Sam klub to typowy tutejszy bar – prosto, choć starannie odrestaurowane pomieszczenie kiedyś pewnie przemysłowe, murowane ściany, drewniana konstrukcja dachu i kryty blachą falistą dach. Ocieplenie nie jest potrzebne, bo teraz, kiedy mamy początek australijskiej zimy, jeśli temperatura w nocy spada w okolice zera, to jest zimno, za to w dzień zwykle jest stopni 15. Nikt opon na zimę nie zmienia, bo śniegu to nigdy nie ma, za to palmy wiecznie zielone i owszem…

Jeff Martin

Sala przeznaczona na występy w The Workers Club mieści jakieś 200 osób, bar i małą scenę. Prostokątne pomieszczenie z dwuspadowym dachem krytym niewygłuszoną blachą powinno być koszmarem dla akustyka, jednak jakiś cudem, dźwięk był lepszy niż w większości miejsc w Europie specjalnie adaptowanych akustycznie do celów koncertowych. Ofertę baru uzupełnia dostępna bez ograniczeń darmowa woda, która jest w Australii raczej obowiązkowym elementem oferty, co przydaje się bardziej latem, ale zimą nikt z tego zwyczaju nie rezygnuje.

Atrakcją wieczoru 28 czerwca w The Workers Club był Jeff Martin, który jak sam opowiedział w czasie jednej z dłuższych, ciekawych zapowiedzi, czuł się w tym miejscu jak w domu, bowiem nie był to jego pierwszy występ w klubie, będącym miejscem lubianym przez wielu artystów. Kanadyjski zespół The Tea Party i jego lider – Jeff Martin są niezwykle popularni w Australii, czego dowodem jest licząca 20 koncertów jego trasa koncertowa, która właśnie odbywa się w Australii. Na okoliczność tego tourne Jeff Martin wydał krótki album, który sprzedawany jest tylko na koncertach i podobno nie będzie dostępny już nigdy poza tą trasą, ani w żadnym serwisie streamingowym – czyli od razu będzie kolekcjonerskim rarytasem dla fanów The Tea Party. Pewnie w Kanadzie i okolicach osiągnie wysokie ceny.

Jeff Martin

 Zawierający 5 utworów krążek „Stars In The Sand” inspirowany jest tym, co Jeff Martin usłyszał w czasie swojej podróży do Maroka. Połączenie kanadyjskiego folk-rocka z marokańskimi rytmami i odrobiną muzyki z taśmy, zarejestrowanej przez samego artystę w Afryce wypada na płycie doskonale, a w warunkach koncertowych jeszcze lepiej. Jeff Martin doskonale nawiązuje kontakt z publicznością, umiejętnie łącząc swoje największe przeboje z nowymi utworami z ostatniego solowego albumu, który ma swoją premierę na trasie. Połączenie wcześniej nagranych podkładów z żywiołową  najczęściej 12 strunową gitarą akustyczną i odrobiną staromodnych modyfikatorów brzmienia wypada niezwykle dynamicznie. Na płycie tej energii nieco brakuje, choć takie utwory jak „To The Forces” i tytułowy „Stars In The Sand” mają szansę stać się przebojami na miarę „Heaven Coming Down”, „Lullaby”, czy „The Messenger”.

W małym klubie Jeff Martin okazuje się być niezwykle charyzmatycznym, przebojowym i mającym swoje unikalne brzmienie artystą. Większość zgromadzonej tego dnia w The Workers Club publiczności znała przeboje The Tea Party na pamięć, jednak jestem pewien, że nawet będąc nieznanym artystą, Jeff Martin przekonałby do siebie każdego słuchacza.


Jeff Martin

W roli supportu i towarzysza bisów Jeffa Martina wystąpił Mitch King – sam siebie określający mianem podróżującego artysty, grający jednocześnie na gitarze, harmonijce ustnej i instrumentach perkusyjnych Mitch King. Australijczyk dobrze znany na lokalnym rynku ma przed sobą dużą światową karierę, jego nagrania pojawiają się już na amerykańskim rynku a możliwość posłuchania go w małym barze może być jedną z ostatnich. Będzie wielką gwiazdą. Powinien jednak wydawać albumy koncertowe, bowiem należy zdecydowanie do tych artystów, którzy potrzebują publiczności, która dodaje im energii. Jego studyjne nagrania, w tym najnowszy krótki minialbum „Southerly Change” nie oddają niezwykłej scenicznej charyzmy Mitcha Kinga.

Brak komentarzy: