20 stycznia 2018

Lars Danielsson - Liberetto III

Druga część cyklu „Liberetto” była naszą płytą tygodnia niemal równo 3 lata temu, na przełomie listopada i grudnia 2014 roku. Do dziś nie udało mi się uzupełnić moich zbiorów o część pierwszą, lista płyt, które należałoby koniecznie i najlepiej jutro kupić jest tak długa, że w zasadzie nie da się nadrobić straconego czasu. To nie tylko kwestia budżetu, ale również czasu, który warto poświęcić na muzykę, na która wyda się pieniądze. Kupowanie płyt bez słuchania, aczkolwiek wspomaga muzyków, z pewnością nie jest ty, co mają na myśli nagrywając swoje kolejne albumy. Przynajmniej w przewarzającej większości.

Trzeci odcinek cyklu przynosi dość istotną dla brzmienia zmianę. Miejsce egzotycznego Tigrana Hamasyana na klawiaturą fortepianu zajął równie egzotyczny z punktu widzenia skandynawskiej stylistyki lidera, pochodzący z Martyniki Gregory Privat.

Lars Danielsson jest wyśmienitym kompozytorem i liderem, a dopiero potem kontrabasistą sięgającym od czasu do czasu po wiolonczelę i grywającym (również na „Liberetto III” na fortepianie). Mimo przynależności do drużyny ACT Music, co oznacza „europejskość” muzycznych przekonań, jest jednym z tych jej członków, którzy tworzą muzykę zdecydowanie większego formatu, niż skandynawski, czy nawet europejski nowoczesny jazz.

Muzyka Larsa Danielssona pełna jest przeróżnych kolorów, niezbyt dosłownych, ale jednak czytelnych dla uważnego słuchacza cytatów i inspiracji. Jej ilustracyjny, niemal malarski charakter tworzy niezwykle intrygujący, wciągający i zagadkowy świat skłaniający do spędzania kolejnych wieczorów w towarzystwie autorskich produkcji szwedzkiego kontrabasisty.

Współpraca lidera z Magnusem Ostromem, a także upływ czasu spowodowały, że tego drugiego nikt już chyba nie nazywa perkusistą e.s.t. Ostrom stał się jednym z najlepszych jazzowych perkusistów pokolenia może już nie najmłodszego, ale z pewnością ciągle mającego więcej przed sobą, niż w katalogu płyt już słuchaczom przedstawionych.

Dźwięki trąbki Arve Henriksen i Mathiasa Eicka przypominają momentami nagrania Tomasza Stańki z końca lat dziewięćdziesiątych. Niezwykle zagadkowa kompozycja „Mr Miller” z marszową perkusją daleko w tle, wspomnianą trąbką Mathiasa Eicka i gościnnym występem Dominica Millera po dopisaniu angielskich słów mogłaby znaleźć się na najlepszych płytach Stinga, albo posłużyć za ilustrację dźwiękową do sceny sennych marzeń niejednego filmowego bohatera.

Większość melodii pisanych przez Larsa Danielssona pozostaje na dłużej w pamięci, co zwykle oznacza możliwość wyprodukowania światowego przeboju, jednak nie są to banalne popowe melodie, lecz wysmakowane, osadzone głęboko w europejskiej tradycji muzycznej, doskonale napisane kompozycje. Może to i lepiej, że nikt nie robi z nich wielkich przebojów.

Tytuły kompozycji czasem sugerują źródła muzycznych inspiracji („Taksim By Night”, „Sonata In Spain”, czy „Lviv”), jednak nawet bez tych sugestii zabawa w „gdzieś już to słyszałem” jest w przypadku każdego albumu Larsa Danielssona niezwykle intrygująca. Ani przez chwilę nie mam wrażenia, że autor z czegoś pożyczył sobie za dużo, to zawsze niezwykle twórcze, zagadkowe i subtelne przetworzenie motywów z wielu różnych kultur i krain.

Lars Danielsson
Liberetto III
Format: CD
Wytwórnia: ACT Music
Numer: ACT 9840-2

17 stycznia 2018

Lina Allemano Four – Sometimes Y

Świat jest duży, ale wszędzie jest blisko. Jak odnalazła mnie wytwórnia Lumo – nie mam pojęcia. Jednak już pierwsza przesyłka zawierająca dwa albumy Liny Allemano, artystki, o której istnieniu jeszcze kilka tygodni temu nie miałem pojęcia okazała się niezwykle interesująca. Album „Squish It!” z pewnością znajdzie się na naszej radiowej antenie już wkrótce, jednak zachowując chronologiczną kolejność, postanowiłem jako pierwszą zaprezentować nagraną nieco wcześniej płytę „Sometimes Y”. Nie pytajcie o znaczenie tytułu, bowiem zwyczajnie nie mam żadnego racjonalnego pomysłu. Wiem jednak, że Lina Allemano jest niezwykle kreatywną trębaczką (to rodzaj żeński od trębacza, choć brzmi dziwnie – jak każde nie używane często słowo).

Zespół Lina Allemano Four działa w niezmiennym składzie już prawie dekadę, jeśli wierzyć źródłom internetowym, bowiem ich pierwszy album ukazał się już w 2006 roku („Pinkeye”). Od czasu debiutu powstało kilka albumów, a zespół sporo koncertuje, choć o jego koncertach ani tych zagranych, ani planowanych w okolicach Warszawy nic mi nie wiadomo. Jeśli chcecie posłuchać zespołu na żywo, zaglądajcie za naszą zachodnią granicę, bowiem oprócz rodzimego Toronto, to Berlin jest miejscem, gdzie grają najczęściej.

Zespół Four to jeden z dwu muzycznych projektów prowadzonych przez Linę Allemano. Drugim jest równie ciekawy, ale istotnie różny brzmieniowo skład nazywany Titanium Riot z udziałem Ryana Drivera – muzyka grającego na analogowych syntezatorach. Ten skład nagrał niedawno album „Squish It!”, do którego z pewnością niedługo wrócę.

Istotą funkcjonowania zespołu Lina Allemano Four jest doskonała współpraca liderki z grającym na saksofonie altowym Brodie Westem. To właśnie ta para tworzy siłę i rozpoznawalne brzmienie formacji. Kontrapunkty, kolektywna improwizacja, eksperymenty z rytmem, to coś, co pół wieku temu było muzycznym eksperymentem zwiastującym nadejście jazzu free, dziś wydaje się być opatrzonym muzycznym mainstreamem. To oznacza brak kontrowersji, ale jednocześnie utrudnia zadanie. Stworzenie interesującego, łatwego do rozpoznania i atrakcyjnego dla słuchacza brzmienia nie jest zadaniem łatwym – nie wystarczy już bowiem szok wywołany nieoczekiwanymi zmianami dynamiki muzycznej akcji, ani łamanie kolejnych reguł. One już bowiem wszystkie zostały wyeliminowane przez poprzedników. Nie wystarczy zagrać inaczej niż wszyscy – bo to w zasadzie niewykonalne. Trzeba to zrobić dobrze i z sensem.

Wolna i nieskrępowana żadnymi muzycznymi teoriami grupowa improwizacja, to nie jest mój ulubiony rodzaj muzykowania. Dlatego, jeśli jakaś płyta takiego rodzaju zwraca moją uwagę, musi być w niej naprawdę coś nadzwyczajnego. Tak właśnie jest z najnowszym albumem Liny Allemano i jej formacji Four. Doskonała realizacja w jedynym sensownym w przypadku takiej spontanicznej muzyki formacie nagrania studyjnego na żywo pozwoliła uchwycić wiele z przypuszczalnie jeszcze bardziej spontanicznych występów na żywo zespołu. Album zachęcił mnie do jeszcze częstszego zaglądania na strony internetowe licznym berlińskich klubów w poszukiwaniu najbliższych koncertów zespołu.

Grupowa improwizacja wymaga doskonałego porozumienia pomiędzy uczestnikami nagrania. Muzycy zespołu Liny Allemano grają ze sobą niezmiennie już ponad 10 lat i to z pewnością pomaga im w kreowaniu niezwykłych dźwięków w jednej z najbardziej ogranych jazzowych formuł – składzie z trąbką i saksofonem uzupełnionym sekcją rytmiczną. Lubię czuć się zaskakiwany nowościami w świecie muzyki, w którym często wydaje mi się, że wszystko już było.

Lina Allemano Four
Sometimes Y
Format: CD
Wytwórnia: Lumo
Numer: LM 2017-7

15 stycznia 2018

Zbigniew Seifert / Michel Herr / Hans Hartmann / Janusz Stefański – Variospheres: Live In Solothurn

Zbigniew Seifert jest jedną z najważniejszych postaci polskiego jazzu i dla wielu, w tym dla mnie pozostaje największym skrzypkiem wszechczasów. Jego nagraniowy dorobek jest jednak irytująco niewielki, czego przyczyna leży bez wątpienia wyłącznie w czasie i miejscu, w których przyszło mu nagrywać. W końcówce lat siedemdziesiątych polskim muzykom nie było łatwo zaistnieć na europejskim rynku. Seifertowi się udało, choć na wielu płytach występował w roli gościa specjalnego. W naszym radiowym Kanonie Jazzu znalazła się najbardziej znana w Polsce koncertowa płyta „Kilimanjaro” nagrana podczas ostatniego pobytu artysty w Krakowie, w listopadzie 1978 roku. W Kanonie znajdziecie też album „Violin” zespołu Oregon ze znaczącym udziałem Zbigniewa Seiferta oraz genialny, choć dziś nieco zapomniany „Helen 12 Trees” Charliego Mariano. Z pewnością amerykański album Seiferta – „Passion” nagrany z udziałem Johna Scofielda i Jacka DeJohnette’a, a także wyprodukowany przez Joachima-Ernsta Berendta „Man Of The Light” w Kanonie powinny się znaleźć. Z tym pierwszym mam mały kłopot – mój oryginalny egzemplarz winylowy zużył się tak znacznie, że do prezentacji radiowej się w zasadzie nie nadaje, a według moje wiedzy nie jest dostępna żadna cyfrowa reedycja. Nieobecność „Man Of The Light” w Kanonie trzeba będzie szybko nadrobić.

Dla tropicieli muzycznych śladów i kolekcjonerów dyskografia Seiferta nie jest łatwym zadaniem. Zdobycie niektórych tytułów wymaga wiele szczęścia i stałego zaglądania na przeróżne lokalne serwisy aukcyjne, albo wycieczek bez gwarancji sukcesu do płytowych antykwariatów w Czechach, Holandii czy Francji. Również polska dyskografia nie jest łatwa do skompletowania – nagrania koncertowe zespołu Tomasza Stańko z Jazz Jamboree, wydana pierwotnie w Niemczech płyta „Jazzmessage From Poland”, czy wreszcie udział w rockowych przedsięwzięciach z Dżamblami i Niebiesko-Czarnymi.

Dobrze, że całkiem niedawno nakładem Fundacji Zbigniewa Seiferta ukazało się wznowienie dawno niedostępnego albumu „Solo Violin” wydawanego kiedyś przez Polonia Records, a pierwotnie przez niemiecki oddział EMI (Electrola).

Premierowe nagrania Zbigniewa Seiferta to jednak coś zupełnie zdumiewającego. To właśnie za sprawą starań Fundacji jego imienia udało się wydostać ze szwajcarskich archiwów rodziny Truttom, kiedyś organizującej kameralne festiwale w miasteczku Solothurn niewydane dotąd nagrania z koncertu, jaki zespół zagrał w styczniu 1976 roku. Oczywiście jakość techniczna nagrania nie jest idealna, ale dużo lepsza od innych, cudownie odnajdywanych amerykańskich nagrań wielkich muzyków. Można uznać, że jakość techniczna nagrań poddanych obróbce zgodnie z dzisiejszymi cyfrowymi standardami nie odbiega znacząco od rynkowego standardu.

Nagrania międzynarodowego zespołu Zbigniewa Seiferta, występującego w 1976 roku pod nazwą Variospheres (w różnych składach) nie są jedynie kolekcjonerską ciekawostką. Album „Live In Solothurn” jest nową, istotną częścią podstawowej dyskografii Zbigniewa Seiferta. Dokumentuje czas, w którym jego muzyka rozwijała się, dzięki współpracy z przeróżnymi muzykami i przebywaniu w międzynarodowym muzycznym środowisku. W 1976 roku Zbigniew Seifert nagrywał z Joahimem Kuhnem i Charlie Mariano. Miał już też na swoim koncie współpracę z Wolfgangiem Daunerem,
Hansem Kollerem i Jasperem van’t Hofem.

Można trochę ponarzekać, że „Live In Solothurn” nie prezentuje zbyt wiele premierowego materiału, skupiając się na kompozycjach lidera z albumu „Man Of The Light”, albo że za mało tu pełnych energii solówek lidera. Jednak w skromnej dyskografii geniusza, jakim był Zbigniew Seifert to prawdziwa okazja. Doskonały album, który konkuruje z jeszcze lepszymi, ale zdecydowanie trudniejszymi do zdobycia studyjnymi nagraniami.

Fundacji Zbigniewa Seiferta należą się po raz kolejny słowa uznania za wydanie tego albumu i przy okazji – za wznowienie „Solo Violin”.

Zbigniew Seifert / Michel Herr / Hans Hartmann / Janusz Stefański
Variospheres: Live In Solothurn
Format: CD
Wytwórnia: Zbigniew Seifert Foundation
Numer: 5907222048016